Las kości 1/8

Księżyc nieśmiało wyglądał za mglistej zasłony. Nikły blask budził to, co przez cały dzień regenerowało siły, aby po otwarciu oczu, rozpocząć bieg pomiędzy drzewami i wzlecieć ponad wierzchołki, gdzie cienie nie rzucały mylnych wyobrażeń, o tym, co tak naprawdę tkwi wśród rozłogów i torowisk z powywracanych gałęzi, korzeni i pni.
   Szelest maleńkich skrzydeł i pohukiwania sowy wpływały kojąco na okolicę i co noc, o tej samej porze wszczynały larum, zmieniając oświetlenie. Tym razem, nie wszystko było tak, jak powinno. Pomiędzy to wszystko wkradały się odgłosy, które nie pasowały do otoczki i zakłócały proces nocnych zwyczajów.
   Jasnoczerwona łuna prześwitywała przez wiekowe krzaczory i raziła po źrenicach nocne marki, nieprzyzwyczajone do takiego widoku. Poblask tańczył w zależności od wysokości i ilości chrustu, który dwunożne istoty pod niego wpychały, robiąc hałas, jakby samych siebie tam umieszczali.
   Brzęk szkła, gardłowe śmiechy, piski, echo, które odbijało dźwięki o przeszkody i wysyłało w najdalsze zakamarki. Nie wszyscy mieszkańcy boru byli zadowoleni. To było ich miejsce i nie mogli zrozumieć, dlaczego potwory mające u stóp cały świat, postanowiły wyładować frustracje akurat tutaj, gdzie natura żyła własnym życiem i pod osłoną nocy tkała zadania, które kolejni przejmą, witając nowy dzień.
   – Otwieraj i nie marudź – fuknął dwudziestotrzyletni blondyn, kołysząc kluczykami na środkowym palcu.
   Pomiędzy nimi, stała skrzyneczka, oblepiona piachem i mchem.
   – Odłóż to lepiej na miejsce i skup uwagę na dziewczynie. Smęcisz, zgrywasz chojraka, a ona ewidentnie przysypia.
   – Rzuć jej działkę i podejdź. To znalezisko może nas ustawić do końca życia. Zobacz, jak błyszczy. Złoto?
   – Nie sądzę – skwitował dwudziestopięcioletni brunet i dorzucił gałęzi do ognia.  
   – Co tak pobladłeś? Myślisz, że po otworzeniu wyskoczy potwór i ślad po nas zaginie? Cykasz, trudno. Nie mam zamiaru odrzucać czegoś, co przemawia: „Otwórz, otwórz” – ryknął śmiechem.
   – Chodźcie do nas! – krzyknęła dwudziestoletnia blondynka i namacała reklamówkę z piwem. – Ciepłe. Trudno. Chcesz? – spojrzała na koleżankę w podobnym wieku, ledwo patrzyła na oczy.
   – Mam dość – wydukała i odgarnęła fioletowe pasemko z oka. – Idę spać.
   Trochę trwało, zanim stanęła na nogi i złapała równowagę.  
   – Ron, idziesz?!
   – Nie! – odkrzyknął blondyn, który już zdołał rozpracować zamek w kuferku.
   Mia machnęła ręką i szlaczkiem ruszyła w stronę namiotu. Dwa razy upadła, lecz w końcu legła na śpiworze i podwinęła kolana pod brzuch.
   Holly poczuła zimne języczki na plecach – była kawałek od ognia – i gęsią skórkę na rękach. Złączyła nogi i chwytając zwisającą gałąź, dźwignęła szczupłe ciało. Pochwyciła piwo i chwiejnym krokiem podeszła do chłopaków, którzy nawet na nią nie spojrzeli. Oparła butelkę o pieniek i klapnęła na kamieniu, zatapiając spojrzenie w skrzyneczce, która zatrzeszczała i stanęła otworem.
   – Masz swoje złoto? – zadrwił Mick i wlał do gardła pół butelki kukurydzianego trunku, po czym objął sympatię; drżała.
   – Stare zwoje i pożółkłe kartki. – Był rozczarowany, co okazał, ciskając kuferkiem o drzewo; nie uległ zniszczeniu, a klapa opadła, zasłaniając zawartość.
   – Nie będzie rejsu dookoła świata i lasek na pokładzie – zadrwił brunet. – Gdybyśmy byli na ziemiach Majów, czy Azteków, mógłbym uwierzyć w bajki. Niestety, tkwimy na jakimś kalifornijskim zadupiu, gdzie wszystkie fanty przetopiono na Oscary. Chociaż… dawaj ten kufer. Jeśli są tam jakieś listy, możemy na nich zarobić. Znajdą się tacy, co za nie zapłacą. Jeszcze, jakby pochodziły z ubiegłego stulecia…
   – Ta, najlepiej papirusy od samej Kleopatry albo wyznania miłosne Cezara. Przestań pieprzyć – rzucił Ron i wyjął fajki z tylnej kieszeni spodni.  
   – Wyglądały na stare – przyznał Mick. – Gdzieś w aucie mam lupę, podskocz, a ja rozpakuję skarby.
   – Masz nogi, to zapierdalaj – fuknął blondyn. – Nie będę grzebał ci w aucie, bo znów natrafię na zużyte kondomy. Właśnie… kiedy ostatnio tam sprzątałeś, zwłaszcza z tyłu?  
   – Sam je tam powpychałeś, a teraz zgrywasz pedanta. Kto ostatnio używał bryki? Przed wyjazdem do Vegas oddałem ją do czyszczenia, a później nie używałem. Jak coś tam jest, to na pewno twoje.
   – Kurwa, nie moczyłem od tygodnia. Miałem nadzieję, że Mia mi da, ale padła.  
   – Więc rusz dupę i przynieś to szkło.  
   – Dobra.
   Jak wieloryb wyrzucony na brzeg zwlekł tyłek z deski i ruszył do czerwonego cadillaca. Z nerwem otworzył drzwiczki i usiadł od strony pasażera. Burczał i rzucał wszystkim, co wpadło mu w ręce. Zakochani obserwowali jego poczynania, po czym Mick zerknął w stronę, gdzie kumpel wyrzucił skrzynkę – zniknęła.
   – Mocny ten towar. – Dał lasce całusa i wstał. – Przecież nie mogła tak sobie zniknąć. Dokładnie pamiętam, gdzie upadła.
   – Gdzie idziesz? – spytała Holly i złapała go za rękę, którą od razu wyszarpnął.
   Nie lubił, kiedy to robiła. Gdy nie wisiała na nim jak sukienka na wieszaku, to nachalnie o wszystko pytała i blokowała.
   Dochodząc do grubego pnia, podskoczył, spłoszony trzaskiem suchych gałęzi. Omiótł okolicę, przełknął ślinkę i odgarnął włosy z czoła.
   – Nic tutaj nie ma! – wrzasnął Ron i z impetem zamknął drzwi auta.
   – Chodź tutaj!
   – Po chuja. Mam ci potrzymać?
   – Wyglądam, jakbym lał? – prychnął. – Ten kufer… wyparował.
   – Schowałeś, a teraz realizujesz plan. Nie będę przeszukiwał okolicy, bo na pewno przygotowałeś niespodziankę. Co tym razem: pokrzywy, szkło, może gówno?
   – Jestem za mocno ujarany, aby wymyślić cokolwiek z tego, co wymieniłeś. Chciałem przynieść nasz skarb, ale dostał nóg.
   – Wyluzuj i dawaj na piwo. Po co ci te pośrutowane przez robale kartki? – Ron miał dosyć wzmianek o nic niewartym znalezisku.
   – Mick! – zabrała głos blondynka; wyraźnie niezadowolona, że woli obserwować krzaki, niż być przy niej.
   – Idę, idę. Po co te wrzaski?
   Klapnął, lecz na złość dziewczynie, nie obok niej, lecz kumpla. Pochwycił piwo, które wylądowało przed nosem i zwalił kapsel zapaliczką. Wsadził fajkę w zęby i próbował podpalić – nie było iskry.
   – Daj zapalniczkę. – Cisnął swoją o drzewo.
   Odpaliła od pierwszego kopa. Wciągnął dym do płuc i zaczął robić kółeczka. Ani na chwilę nie przestał myśleć o kuferku. Kreślił różne scenariusze, a najbardziej wiarygodny jego zdaniem, był ten, że nie byli tutaj sami. Zapewne ktoś siedział w krzakach i obserwował. Zabrał skrzyneczkę i teraz przegląda jej zawartość.  
   – Chcesz? – Ron wyciągnął rękę ze skrętem i rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
   – Zabieraj – odburknął. – Coś tutaj śmierdzi. Nie podoba mi się to miejsce. Kiedy tylko je zobaczyłem, miałem złe przeczucia.
   – Względem czego? – Blondyn wypuścił gęstą chmurę dymu; oczy mu świeciły jak lampiony.
   – Wszystkiego, kurwa. – Wstał. – Strasznie tutaj cicho. Byłem na wielu wypadach i to pierwszy las, w którym nie słychać zwierząt. Nie patrz na mnie jak na wariata, tylko pomyśl. Budź Mię i spierdalamy. Mgła jest coraz gęstsza i strasznie śmierdzi.
   – Sam capisz – zadrwił Ron. – Nic nie czuję. Siadaj i pij. Zachowujesz się jak mięczak. Zresztą, jak masz mi tutaj ględzić, to lepiej dołącz do Mii i zasuń zamek, aby przypadkiem jakiś zwierz ci się z laską nie pomylił.
   – Zrywam stąd, a ty jak sobie chcesz. Jedziesz, czy zostajesz? – zwrócił się bezpośrednio do dziewczyny.
   – Zostaję. Nie wiem, co cię ugryzło i nie będę wnikać. Nie pasuje, droga wolna.
   – Mick, nie mówisz poważnie, prawda? Masz zamiar jechać tymi wertepami w środku nocy, bo nie słychać zwierząt? Pojebało cię, czy za dużo wypaliłeś? Siadaj, faza zaraz minie i usłyszysz swoje futrzaki.
   – Już minęła. Kiedy poszedłem po skrzyneczkę, słyszałem coś w krzakach. Trzaski i kroki, jakby ktoś włóczył nogami, nie odrywając ich od powierzchni.  
   – Jest noc. Wszystkie odgłosy brzmią inaczej, zwłaszcza po trawie. Wyolbrzymiasz problem. – Ron był ewidentnie zniesmaczony zachowaniem kumpla.
   Znali się od kołyski i nigdy nie reagował tak ostro. Ostatnio zmienili dealera i to było jedyne sensowne wytłumaczenie jego dziwactw – towar wymiatał i Mick był tego namacalnym dowodem.
   – Co to? Brunet zbladł i szybko wyjął kluczyki z kieszeni bluzy.
   Liście zaczęły szeleścić, chociaż wiatr z ledwością dawał o sobie znać.
   – Nic nie słyszałem – przyznał blondyn. – Naprawdę odjechałeś. Krasnali nie widzisz?
   – Nawsadzałeś sera do uszu, czy co? Ten las żyje.
   – Kochanie – wtrąciła dziewczyna. – Idź do namiotu i daj głowie odpocząć. Pieprzysz od rzeczy, aż niemiło słuchać. Jeszcze chwila i stwierdzisz, że drzewa chcą cię pożreć. Mam w plecaku jeszcze trochę starego towaru. Tego już na pewno nie dostaniesz.  
   Po okolicy tańczył śmiech. Młodzi nie byli w stanie nad nim zapanować. Po jaraniu Mick miewał różne schizy, więc jedynie machnęli rękoma i powrócili do balowania. Kiedy wstaną, zapewne znajdą go śpiącego w aucie.
   – Pojebusy – fuknął i zrobił zwrot.  
   Chwilę później silnik warczał, gotowy do odjazdu.

Shadow1893

opublikowała opowiadanie w kategorii horror, użyła 1619 słów i 9593 znaków.

Dodaj komentarz