Kate Daniels "Magia Zaskakuje" rozdział 11

Kate Daniels "Magia Zaskakuje" rozdział 11- Wiesz co? - zaczęła Julie cicho, podchodząc do mężczyzny, który spojrzał na nią nieco smutnym spojrzeniem. - Pieprz się, Saiman. Kate robi więcej dobrego niż połowa tego zasranego miasta! I jeśli komuś się to nie podoba, to jego problem, bo ja jestem z niej dumna!
- Brawo, mała, ale obawiam się, że to niewiele pomoże, jeśli...
- Dość! - odezwał się Curran, a jego głos przypominał ostrzegawczy ryk rozeźlonego lwa. - Mam serdecznie dość twojej paplaniny! Wynoś się stąd, zanim zrobię coś, na co mam ochotę od początku naszej znajomości i po prostu skręcę ci kark tak, że będziesz czuć każdy łamany kręg z osobna!
Matamorf cofnął się zaskoczony agresją lwołaka. Przez chwilę po prostu obaj stali, mierząc się wzrokiem, aż w końcu Saiman uniósł dumnie głowę, obrócił się na pięcie i po prostu ruszył do drzwi. Otworzył je gwałtownym szarpnięciem i odskoczył gwałtownie, wrzeszcząc, jak opętany, po czym rzucił się do ucieczki. Zaskoczeni jego niecodziennym zachowaniem domownicy, rzucili się do drzwi. Ich również zamurowało, gdy na progu budynku ujrzeli wysoką postać ubraną w czarne szaty, z szerokim kapturem zarzuconym głęboko na głowę, tak że widzieli jedynie jej pałające krwistą czerwienią ogromne oczy. Całą jego postać spowijała mgła, poprzez którą majaczyły ogromne skrzydła. Jednak żadna z wcześniej wymienionych cech wyglądu nie sprawiała takiego wrażenia jak trzymana w dłoni kościana kosa, sięgająca wysoko ponad głowę przybysza. Tym razem Julie nie musiała mówić, jaka magia go spowija. Wszyscy doskonale wiedzieli, kto zawitał do drzwi.
- Kate Lennart? - zapytał nieznajomy głosem tubalnym, a zarazem tak wysokim, że wszyscy natychmiast się skrzywili. - Pójdziesz ze mną, grzesznico.
Curran warknął, odsuwając żonę w głąb domu.
- Ona nigdzie z tobą nie pójdzie. Wynoś się z mojego domu...
Czarna postać zwróciła swe spojrzenie na mężczyznę.
- Nie przyszedłem po ciebie, lecz jeśli staniesz mi na drodze, z radością cię zabiję... Odstąp, a nikomu nie stanie się krzywda. Potrzebuję jedynie dziewczyny.
- Chyba nie dosłyszałeś. Kate nigdzie z tobą nie idzie — warknął, robiąc krok w przód, tym samym stając w progu i mierząc przybysza swymi złotymi oczami.
- Sam zdecydowałeś, lwie.
W chwilę później Curran tąpnął głucho o ziemię, wzbijając w powietrze tuman kurzu. Kate i Julie wrzasnęły zgodnie, gdy lwołak znieruchomiał na trawniku. Julie rzuciła w przybysza jednym z zabranych Kate noży, ale ten przeszedł przez postać, nie czyniąc jej żadnej krzywdy.
- Głupia dziewko, sądzisz, że można zabić Anioła Śmierci? - zapytał przybysz ironicznym tonem. Świsnęło w powietrzu ostrze kosy, nim jednak dosięgło celu, rozległ się głuchy warkot i na jego ramieniu zacisnęła się para olbrzymich szczęk. Ogromny południowoamerykański lew zaparł się czterema łapami, ciągnąc z całych sił. Rozległ się nieprzyjemny odgłos odrywanego ciała i miażdżonych kości, nim w końcu Aniołowi udało się ponownie odrzucić Currana. Gdy ten wylądował ciężko na boku, z jego pyska kapała czarna maź, lecz zdawał się w ogóle nią nie przejmować. - Zostań! - krzyknął przybysz, wyciągając w jego stronę swą poszarpaną rękę, a Curran zwinął się w pół skoku i zarył pyskiem w ziemię, skręcając się i wijąc, lecz nie mogąc wydostać spod rzuconego na niego czaru.
- Chcesz mnie? - zapytała zimno Kate, dobywając Królowej. Odsunęła nieco roztrzęsioną Julie, zauważając, jak z pozostałych domów wybiegają pozostali zmiennokształtni w swych najbardziej przerażających, pośrednich formach. Anioł odwrócił się w jej stronę powoli. Z rozszarpanej ręki skapywała na ziemię czarna krew. Zmiennokształtni utworzyli ciasny okrąg, dwoje z nich stanęło po bokach leżącego na ziemi Currana. - Czemu? Co zrobiłam?
- Wystarczająco, by skazać cię na potępienie — odparła Śmierć, ponownie unosząc swą kosę. - Czeka cię wspaniałe życie w piekle.
- Uwierz mi, tutaj mam je wystarczające — odparła brunetka, unosząc Królową, która pulsowała w jej dłoni lekko, żądna krwi. Czuła, że Erra, obserwuje przebieg wydarzeń, gotowa wesprzeć bratanicę swą mocą. Miała jednak świadomość, że nawet ona może nie być wystarczająca wobec boskiej siły. Nie miała jednak zamiaru poddać się bez walki.
- Nie i tak ci będzie... - chwycił swe narzędzie obiema rękami, składając potężne skrzydła i zaatakował. Lecz jego broń znów nie sięgła celu, bo oto tuż przed Kate wylądował Christopher w swej formie avatara Deimosa. Jego skrzydła rzucały czerwone odblaski na wszystko wokół, oczy jarzyły się nie mniej krwiście, niż te Śmierci i szczerze powiedziawszy, wyglądał o wiele od niej samej groźniej, szczerząc długie kły. A przynajmniej dopóki Śmierć nie postanowiła zrzucić swego kaptura. Kate spoglądająca na nią ponad skrzydłem Christophera-Deimosa cofnęła się gwałtownie, jeszcze mocniej ściskając rękojeść Królowej, Christopher syknął zaskoczony, a zmiennokształtni nieco rozluźnili krąg, gdy oto spojrzała na nich przerażająca twarz. Skóra odchodziła od niej płatami, jakby ktoś nie dokończył dzieła skórowania, przejawiając wszelkie oznaki rozkładu i trądu, puste oczodoły straszyły czarną pustką, zamiast usta ziała dziura.
- To nie może być anioł! - wrzasnęła Julie, cofając się tak gwałtownie, że potknęła się o schodki i upadła boleśnie na tyłek. - One tak nie wyglądają!
- Nie wiesz wiele o życiu — stwierdziła Śmierć. - Odejdź stąd, to nie twój interes.
- Każdy, kto atakuje moją przyjaciółkę, jest moim problemem — stwierdził Christopher, dobywając swego miecza. - Wynoś się stąd.
- Wszyscy jesteście martwi!
W sekundę później starły się ze sobą dwa anioły. Ich skrzydła wzbiły w powietrze chmary pyłu, ograniczając widoczność, więc jedyne, co widzieli pozostali, to iskry idące z ich broni, gdy uderzali nimi o siebie, więc zarówno Kate, jak i zmiennokształtni mogli jedynie bezczynnie przyglądać się tej strasznej walce.
W pewnym jednak momencie kurz, który spowijał obie postacie, opadł gwałtownie na ziemię, ukazując wszystkim klęskę Christophera. Leżał on bowiem na ziemi, przygnieciony do podłoża przez okutą w stalowy but stopę Śmierci, która wzniosła swoją kosę, gotowa zadać ostateczny cios.
- Nie! - wrzasnęła Kate, gdy boży wysłannik wykonał zamach. Rzuciła się naprzód, wykonując swoim mieczem szerokie cięcie. Jęknął metal uderzający w kość, poszły iskry, a Królowa zawibrowała jej w dłoni od siły uderzenia. Kosa Śmierci została niespodziewanie rozpołowiona. Siły zamachu i uderzenia sprawiły, że oboje cofnęli się o kilka kroków. Królowa zalśniła srebrem w promieniach słońca, kosa rozpadła się naraz w pył.
- Ty! - wrzasnęła Śmierć, lecz Kate uniosła swoją broń na wysokość klatki piersiowej, celując nią w przybysza.
- Odejdź stąd, bo ja wcale nie zamierzam — warknęła. - Nie wiem, dlaczego zostałaś zesłana, by mnie stąd zabrać, nie wiem, jakie grzechy popełniłam i nie dbam o to. Najważniejsza jest dla mnie moja rodzina i przyjaciele i zrobię wszystko, by ich uchronić przed każdym złem, jakie zagraża nam wszystkim, w tym przed moim ojcem! I nie masz prawa wtrącać się w moje życie ani decydować, kiedy mnie zabierzesz, mimo że nie jestem konająca. A przypominam ci, że bliska spotkania z tobą byłam już wielokrotnie.
- Kiedyś jeszcze zapłacisz za swe winy...
- Być może, tego nie wiem i nie mam zamiaru przekonywać się o tym przedwcześnie...
Nim jednak Anioł zdołał jej odpowiedzieć, rozbłysło oślepiająco białe światło, a kiedy zniknęło, Śmierci również już nie było. Kate odetchnęła głęboko, starając się uspokoić. Starła się właśnie ze śmiercią i wygrała ów nierówny pojedynek, pozbawiając swą przeciwniczkę broni. Miała prawo czuć się co najmniej słabo.
- Kate! - Julie rzuciła się do niej, łkając cicho.
- Hej, już dobrze... - wyszeptała, czując, jak opuszcza ją napięcie i władza w nogach. Opadła lekko na kolana, kiedy dobiegł ją przerażony głos Dereka:
- Curran? Co z tobą?!
Odwróciła głowę, patrząc na męża. Dostrzegła, jak z ust lwołaka toczy się czarno-krwista piana, a on zwija się na ziemi w konwulsjach bólu, który spowodował, iż nie potrafił utrzymać swej postaci i teraz leżał nagi. Na jego ciele powstawały szare plamy, jakby nagle postanowił się wytarzać w pleśni.
- Curran! - dopadła do niego przerażona, patrząc na męża rozszerzonymi ze strachu oczami. - Dzwońcie po Doolitla! Skarbie, trzymaj się...
Blondyn ryknął głucho, na moment jego twarz stała się lwia, dłonie zamieniły się w wielkie łapy zakończone ogromnymi pazurami. Spojrzał na nią mało przytomnie i wymamrotał:
- Corlan... Nazwij naszego syna po mym ojcu...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1641 słów i 9091 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.