
– Zróbmy przerwę do jutra – powiedziałam, przerywając gorącą dyskusję. Uczestnicy zaczęli rozchodzić się po sali, a ja wróciłam do swojego gabinetu. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, usiadłam ciężko na krześle i westchnęłam. Rozpięłam popielatą marynarkę, odsłaniając granatową, ołówkową sukienkę do połowy uda. Tkanina napięła się lekko na udach, ukazując fragment beżowej pończochy z ozdobnym brzegiem. Normalnie może bym się tym przejęła, ale byłam zbyt zmęczona, by zwracać uwagę na takie drobiazgi. Nie zauważyłam nawet, kiedy Marta weszła do środka. Dopiero dźwięk cicho zamykanych drzwi i lekkie stuknięcie szpilek na parkiecie sprawiły, że uniosłam głowę. Stała przede mną z dwiema lampkami koniaku w jednej z nich delikatnie falowało.
– Pomyślałam, że ci się należy, Alu – powiedziała łagodnie, podając mi jeden kieliszek. Po chwili dodała, niemal z zakłopotaniem: – Przepraszam… Pani Wójt.
Uśmiechnęłam się, biorąc szkło z jej dłoni, nasze palce musnęły się przy tym mimowolnie, ale wyraźnie.
– Jesteśmy same. Po godzinach pracy. Nie musimy bawić się w konwenanse – powiedziałam spokojnie.
Od dwóch lat byłam wójtem tej gminy, wcześniej kierowałam Młodzieżowym Domem Kultury. Miałam trzydzieści pięć lat, męża, dwójkę dzieci, a do samorządu trafiłam z potrzeby zmiany, z przekonania, że mogę coś zbudować. Martę zatrudniłam niedługo po objęciu stanowiska. Miała wtedy dwadzieścia sześć lat i właśnie skończyła administrację. Wygrała konkurs bezapelacyjnie, jej CV nie było bogate, ale rozmowa kwalifikacyjna okres szkolenia nie zostawiły wątpliwości. Była kompetentna, pewna siebie, a przy tym niezwykle taktowna. Usiadła naprzeciwko mnie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Przez chwilę piłyśmy w ciszy. Czułam, że napięcie w powietrzu zmienia barwę z zawodowego na coś bardziej osobistego, bardziej kruchego.
– Dzisiaj jesteś bardzo dzielna – powiedziała cicho, niemal szeptem. Spojrzałam na nią. Uśmiechała się lekko, ale w jej oczach była powaga może to był ten koniak, może zmęczenie, a może ta bliskość, która stawała się coraz trudniejsza do zignorowania, ale poczułam w sobie coś, co dawno temu wyparłam. Chęć bliskości. Chęć... ciepła. Dotyku. Wstała i bez słowa usiadła na biurku, tuż obok mnie, z wdziękiem krzyżując nogi. Jej spódniczka podniosła się jeszcze odrobinę, odsłaniając gładką skórę uda, koronkę pończochy. Spojrzała na mnie z subtelnym uśmiechem kobiecym, wyczekującym, niepewnym, ale odważnym.
– Przerwa do jutra, prawda?
Przez chwilę patrzyłam na Martę, czując, jak w mojej piersi splatają się dwie siły rozsądek i coś dzikiego, niecierpliwego. Powinnam była to przerwać. Miałam męża, dzieci, swoje obowiązki… a jednak jej bliskość była jak ciepło ognia w zimną noc. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam jej.
Bez słowa uniosłam się z miejsca i wskazałam fotel stojący w głębi gabinetu. Szłyśmy powoli, krok za krokiem, jakby między nami istniał tylko ten jeden, cichy rytm. Gdy mijała mnie bokiem, jej dłoń muśnięciem dotknęła moich pleców. Poczułam dreszcz.
Usiadłam, a ona stanęła nade mną, patrząc w dół z lekkim uśmiechem, w którym mieszała się odwaga i niepewność. Ujęłam jej dłoń instynktownie masująco mnie po moich plecach i delikatnie pociągnęłam ku sobie. Chciałam, żeby poczuła, że tu na moich kolanach jest miejsce, w którym może być cała sobą. Czułam, jak nasze światy zamykały się w tym jednym punkcie, w cichym półcieniu gabinetu, gdzie czas płynął inaczej.
Marta stała za mną, a jej dłonie sunęły powoli po moich ramionach, jakby badały każdy milimetr skóry. Masaż był pozornie relaksacyjny, a jednak pod spodem pulsowało napięcie, które gęstniało z każdym dotykiem. Jej palce schodziły niżej, zmysłowo okrążając moje plecy, by niespodziewanie zawędrować ku piersiom. Nie zaprotestowałam przeciwnie, pozwoliłam, by ten gest rozlał się po mnie ciepłem, które sięgało aż do trzewi. Znów powróciła do pleców, a potem jakby od niechcenia palce znów odnalazły piersi, delikatnie drażniąc ich kształt, by następnie płynąć w dół. Jej dłonie minęły talię, musnęły biodra i dotknęły wewnętrznej strony ud. Sukienka lekko uniosła się, odsłaniając jeszcze bardziej koronkowy brzeg pończochy. Moje ciało drgnęło, a oddech stał się płytszy.
Odwróciłam głowę, a nasze spojrzenia spotkały się w półmroku gabinetu. Patrzyłyśmy na siebie długo, jakbyśmy już w milczeniu wypowiadały wszystko, czego nie zdążyłyśmy jeszcze zrobić. Usta były tak blisko… napięcie rosło, niosąc nas ku pocałunkowi, gdy nagle w ciszy rozległ się dźwięk telefonu. Ekran rozświetlił imię męża.
Sięgnęłam po telefon z wahaniem, jakbym w dłonie wzięła nie aparat, a zimny kamień, który zaraz stępi żar chwili. Głos męża był spokojny, zwyczajny, z innego świata niż ten, w którym przed chwilą się zanurzałam. Odpowiadałam mu krótko, pilnując, by drżenie w moim głosie nie zdradziło niczego.
Gdy odłożyłam telefon, Marta cofnęła się o krok. Poczułam pustkę tam, gdzie jeszcze przed momentem były jej dłonie i ciepło jej ciała. Cisza, która zapadła, była ciężka, niosła w sobie niedosyt, ale też obietnicę, że to, co się zaczęło, nie zgaśnie łatwo.
Wyszłyśmy razem. Chłodne powietrze nocnego miasteczka otuliło mnie, studząc rozgrzane policzki. Szłyśmy w milczeniu, słysząc tylko stukot obcasów o bruk i własne, przyspieszone oddechy. Obok mnie szła kobieta, której dotyk jeszcze czułam na skórze, a ja wbrew rozsądkowi pragnęłam znów się w nim zanurzyć.
Całą noc przewracałam się z boku na bok, wpatrzona w ciemny sufit. Myśli o Marcie nie ustępowały ani na chwilę. Wracał do mnie obraz jej dłoni, jej spojrzenia tej chwili w gabinecie, gdy świat zwęził się tylko do nas dwóch. Próbowałam przekonywać samą siebie, że to nic, zwykły, przyjacielski gest… ale głęboko w środku czułam, że to kłamstwo. To było coś znacznie więcej.
Poranek przyszedł z obowiązkami, jakby chciał mnie przywołać do porządku. Wsunęłam na siebie tarantową garsonkę w czarno-białą kratę, krótką spódniczkę, dopasowaną marynarkę i czarną bluzkę. Pończochy otulały nogi jak sekret, o którym nikt nie miał wiedzieć. Sznurowane, beżowe botki na szpilkach stukały cicho o podłogę, gdy ruszałam do urzędu.
Osiem godzin spotkań, dokumentów, rozmów. Kolejna tura ustaleń w sprawie rewitalizacji, uśmiechy, przytakiwania, odpowiedzi na pytania mieszkańców. Wszystko to odgrywałam mechanicznie, jakbym działała według scenariusza, a gdzieś w tle, w najgłębszych zakamarkach mojej uwagi, tliło się wspomnienie wczorajszego popołudnia. Pod koniec dnia zaszyłam się w swoim gabinecie, kończąc ostatnie pisma. Marta była w swoim gabinecie, za zamkniętymi drzwiami, ale świadomość, że jest tak blisko, sprawiała, że każdy szelest na korytarzu odbierałam zbyt uważnie.
Biuro było już puste, a cisza rozlewała się po korytarzach jak miękki, ciężki koc. Zostałam po godzinach, tłumacząc sobie, że projekt rewitalizacji wymaga jeszcze dopracowania. W rzeczywistości… dobrze wiedziałam, że powód był inny.
Światło w gabinecie Marty wciąż się paliło. Wiedziałam, że też została. Kiedy zajrzałam, miała na sobie białą, krótką spódniczkę, która opinała jej biodra, i szarą, lekko rozpiętą bluzkę. Siedziała pochylona nad dokumentami, a kosmyk jej włosów opadał miękko na policzek. W dłoniach trzymałam kubek z herbatą, który parował delikatnie w półmroku. Zatrzymałam się w drzwiach.
— Jeszcze tu jesteś? — zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał obojętnie, choć wewnątrz czułam ciche drżenie, którego nie potrafiłam zignorować.
Bez słowa podeszłam bliżej i usiadłam na biurku tuż obok Marty, niemal naprzeciw niej. Z wdziękiem skrzyżowałam nogi, a spódniczka podniosła się nieznacznie, odsłaniając fragment gładkiej skóry uda i koronkowy brzeg pończochy. Czułam, że to gest śmiały, choć podszyty niepewnością.
Spojrzałam na nią z uśmiechem kobiecym, miękkim, trochę zawstydzonym, a zarazem wyczekującym. Marta na moment się zawahała, jakby nie wiedziała, czy to, co widzi, dzieje się naprawdę.
Delikatnie wysunęłam kolano w jej stronę. Nie oparła się jej dłoń powoli odnalazła moją nogę, otuliła ją i zaczęła gładzić ruchem nieśmiałym, a jednak pewnym. Nasze spojrzenia skrzyżowały się, utkwiły w sobie jak w milczącej rozmowie, której treści nie trzeba było wypowiadać na głos.
— Wiesz… — przerwałam ciszę szeptem, który sam wymknął mi się z ust. — Chciałabym się zrewanżować za wczorajszy masaż.
Nie czekałam na odpowiedź. Zsunęłam się z biurka i obeszłam je, stając za jej plecami. Delikatnie oparłam dłonie na jej ramionach, czując ciepło jej ciała pod cienką tkaniną bluzki. Zaczęłam powoli masować, najpierw ostrożnie, niemal jakby próbując jej oddechu, a potem odważniej, dając się prowadzić wyczuciu. Jej kark napiął się lekko, po czym rozluźnił pod naciskiem moich palców. Było w tym coś więcej niż gest przyjacielski, była to gra niedopowiedzianych pragnień, które wreszcie odnalazły swoją drogę. Jej ramiona pod moimi dłońmi były napięte, jakby próbowały zatrzymać coś, co i tak już wymykało się spod kontroli.
— Ala… nie musisz… — wymruczała cicho, niemal zawstydzona, jakby bała się, że powiem za dużo, że zrobię krok dalej, którego jeszcze nie umiała przewidzieć.
Pochyliłam się bliżej, tak że czuła ciepło mojego oddechu na karku.
— Ale chcę… — wyszeptałam, a moje słowa zawisły w powietrzu jak sekret, którego obie potrzebowałyśmy.
Moje dłonie wędrowały coraz niżej, od ramion ku łopatkom, potem wzdłuż jej boków, by w końcu powrócić wyżej, bliżej pełnych kształtów, które przyciągały mnie nieodparcie. Czułam, jak pod moim dotykiem jej ciało drży, jak oddech staje się krótszy, bardziej niespokojny. Nie mogłam się powstrzymać, zbliżyłam usta ku jej szyi. Musnęłam ją nieśmiało, jakby wciąż badając granicę, której przekroczenie miało zmienić wszystko. Jej skóra pachniała subtelnie, ciepło, znajomo i nieznajomo zarazem, a smak tego pierwszego, ulotnego pocałunku na karku rozbudził we mnie coś, co narastało od dni.
Jej głowa odchyliła się odruchowo, odsłaniając przede mną więcej, a dłonie zacisnęły się na krawędzi biurka, jakby szukały oparcia. Wiedziałam, że ten masaż przestał być masażem, stał się wyznaniem, dotykiem, którego żadna z nas nie chciało już cofnąć.
Moje usta błądziły po jej szyi, coraz niżej, coraz pewniej, aż w końcu uniosłam się i stanęłam tuż obok niej. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby chciała coś powiedzieć, lecz zabrakło jej słów. Wzięłam ją za dłonie i powoli uniosłam z fotela. Stałyśmy naprzeciwko siebie, tak blisko, że czułam bicie jej serca niemal w rytmie mojego.
— Pragnę cię, Marto… — wyszeptałam ochrypłym szeptem, który zabrzmiał jak wyznanie, jak wybuch długo tłumionej prawdy. — Od wczoraj nie mogę o tobie przestać myśleć…
Moje dłonie otoczyły jej szyję, delikatnie, a potem przyciągnęłam ją do siebie. Nasze usta spotkały się w pocałunku, który najpierw był czuły, ostrożny, jak dotknięcie płatków kwiatu. Jej wargi były miękkie, drżały od napięcia i emocji, ale szybko to, co miało być subtelne, wymknęło się spod kontroli. Pocałunek stał się głębszy, coraz bardziej namiętny, niemal łapczywy, jakby obie bały się, że ten moment może się urwać i nigdy nie wrócić. Oddychałyśmy w siebie nawzajem, a dłonie zaczęły błądzić niespokojnie, odnajdując ciepło skóry pod materiałem ubrań.
Czułam, że przekraczamy granicę, za którą nie ma już powrotu i nie chciałam wracać.
Języki i usta splatały się w tańcu, który nie znał granic, raz powolnym, zmysłowym, raz gwałtownym, pełnym łapczywej potrzeby. Czułam, jak ogień rośnie we mnie z każdym jej muśnięciem, jakby całe ciało chciało rozkwitnąć w jej ramionach.
Nagle Marta jednym zgrabnym ruchem zsunęła ze mnie marynarkę. Materiał osunął się z ramion i opadł miękko na podłogę, a ja przez chwilę poczułam się naga, odsłonięta nie tylko ciałem, ale i sercem. Nasze pocałunki stawały się coraz głębsze, coraz bardziej zachłanne, jakbyśmy obie piły z tego samego źródła, spragnione siebie nawzajem.
Przysiadłam na krawędzi biurka, czując chłód drewna pod udami, kontrastujący z rozpalonymi dłońmi Marty. Jej ręce błądziły chaotycznie po moim ciele, raz zatrzymywały się na szyi, raz pieściły piersi, raz przesuwały się niżej, po talii i plecach, jakby szukały każdej cząstki mnie.
Objęłam ją mocno, przyciągając ku sobie, aż moje dłonie spoczęły na jej biodrach, na jej pośladkach. Była tak blisko, że nasze ciała niemal stapiały się w jedno, a ja nie mogłam już ani myśleć, ani oddychać inaczej, jak tylko w rytmie tej namiętności, która pochłaniała nas obie. Powoli obróciłam Martę plecami do siebie, jakby ten gest sam prowadził mnie ku czemuś nieuniknionemu. Moje dłonie otuliły jej talię, a bluzka zaczęła miękko unosić się ku górze, odsłaniając kawałek po kawałku jej płaski, gładki brzuch. Skóra była jedwabista, ciepła, a ja nie mogłam oderwać od niej dłoni. Zsunęłam usta ku jej szyi, muskając delikatnie ramiona, zostawiając tam ślady gorących pocałunków, jakby były moim wyznaniem. Czułam, jak Marta drżała pod każdym dotykiem, jak jej ciało otwierało się na mnie coraz bardziej. Moje dłonie gładziły krągłość jej brzucha, sunąc powoli w górę, aż wślizgnęły się pod cienką tkaninę bluzki. Otuliły jej piersi przez misterną koronkę stanika, a ja w tym geście czułam coś więcej niż tylko namiętność, czułam głód bliskości, którego nie dało się już zagłuszyć.
Marta uniosła swoje ręce i dołączyła je do moich, obejmując razem ze mną własne piersi. Byłyśmy splecione w tym dotyku, w tym wspólnym nacisku dłoni, jakbyśmy obie chciały poczuć się nawzajem jeszcze głębiej, jeszcze mocniej. Jej głowa odchyliła się lekko w tył, dotykając mojego policzka, a w jej cichym westchnieniu słyszałam echo pragnienia, które narastało między nami nieubłaganie. Marta odchyliła głowę, jakby chciała poddać się całkowicie moim pocałunkom. Jej oddech stawał się coraz głębszy, a ja czułam, jak jej ciało miękko wtapia się w moje ramiona.
Nasze dłonie, splecione w tym samym rytmie, sunęły coraz niżej. Palce odnajdywały drogę pod materiałem jej spódniczki, muskając skórę ud. Ciepło tego dotyku rozchodziło się po niej niczym iskry, a ja czułam, jak pod moimi dłońmi narastało jej drżenie subtelny, ale nie do pomylenia sygnał, że rozpalam w niej ogień, którego obie tak pragnęłyśmy.
Kiedy nasze dłonie dotknęły najbardziej ukrytych miejsc jej kobiecości, Marta westchnęła cicho, jakby cała się otwierała. Nie było w tym nic zbyt gwałtownego, raczej delikatny, powolny taniec dłoni, które badały, pieściły i rozpalały ją coraz mocniej. Czułam, jak między nami zacieśnia się niewidzialna nić — tak intymna i mocna, że nie było już powrotu.
Delikatnie obróciłam Martę przodem do siebie. Materiał jej bluzki i stanika poddał się moim dłoniom, osuwając się miękko w dół, jakby sam pragnął odsłonić jej piękno. Jej skóra lśniła w półmroku lampki, a ja patrzyłam na nią tak, jak patrzy się na zakazany skarb.
Nagle poczułam, jak jej dłoń nieśmiało, ale zdecydowanie wślizgnęła się pod moją spódniczkę. Jej palce odnalazły koronki pończoch, a potem zawędrowały jeszcze wyżej. Drżałam, kiedy zaczęła zataczać powolne kręgi, rozpalając mnie w sposób, jakiego nie zaznałam od dawna.
Moje własne dłonie tymczasem sunęły po jej ciele, zsuwając resztę tkanin, aż odsłoniły jej piersi. Pochyliłam się ku niej, delikatnie, jakby każda sekunda miała być celebracją. Złożyłam pocałunek na jej szyi, potem niżej, na ramieniu, aż wreszcie dotarłam do miejsca, które od pierwszej chwili przyciągało mnie najbardziej.
Kiedy jej plecy oparły się o chłodną powierzchnię biurka, pochwyciłam ustami jej pierś, czułam, jak pod moim dotykiem cała staje się coraz bardziej miękka, jakby oddawała mi całe swoje napięcie. Moje usta otuliły jej piersi z miękkością, jakby chciały w nich zanurzyć się bez końca. Język muskał wrażliwe miejsca, a każdy mój pocałunek był obietnicą, której nie umiałam już cofnąć. Czułam, jak jej ciało odpowiadało, drżało i napinało się pod wpływem tej czułości.
Moja dłoń powędrowała niżej, w miejsce, gdzie jej oddech stawał się coraz cięższy. Kreśliłam powolne, koliste ruchy, jakbym malowała na niej niewidzialne znaki, a jej biodra instynktownie podążały za moim dotykiem.
Marta była jak struna napięta, drżąca, gotowa wybrzmieć najczystszym tonem. Jej dłonie ściskały krawędź biurka, a z jej ust wymykały się krótkie, urwane oddechy, w których mieszało się pragnienie i rozkosz. Wsparłam dłonie na jej biodrach i przesunęłam ją wyżej, aż całe jej ciało spoczęło na biurku. Kolana lekko uniosła, opierając szpilki o blat, a ta poza sprawiła, że przez chwilę mogłam jedynie patrzeć chłonąć jej obraz. Była piękna, odurzająco kobieca, a ja z rozmysłem zdejmowałam kolejne warstwy jej ubrania, jakbym odsłaniała tajemnicę, która miała należeć tylko do mnie. Zostawiłam na niej jedynie cienką koronkę pończoch i połysk szpilek kontrast delikatności i siły, który działał na mnie jak zaklęcie.
Pochyliłam się, muskając ustami jej piersi, znów i znów wracając do ich miękkiej krągłości, do drgających oddechem brodawek, które pieściłam z czułością i głodem naraz. Potem wspięłam się ustami ku jej twarzy, zatracając się w łapczywym splocie języków, w którym zacierała się granica między nią a mną.
Na moment w mojej głowie pojawił się obraz domu, męża, dzieci, mojego gabinetu, funkcji, odpowiedzialności. Cała ta konstrukcja życia, którą budowałam latami stabilna, pełna obowiązków, ale w tej chwili była jak odległe echo. Nie miało znaczenia nic poza ciepłem jej skóry, poza drżeniem, które wywoływałam, poza pragnieniem, które ogarniało mnie coraz mocniej. Marta stała się dla mnie jedyną prawdą tej nocy, a wszystko inne, choćby najważniejsze, rozpływało się w niebycie.
Marta zaczęła bawić się materiałem mojej bluzki, palcami zatrzymywała się na guzikach, jakby celowo przedłużała chwilę. Uśmiechnęłam się, pomagając jej w tym drobnym rytuale jednym, lekkim gestem osunęłam z siebie tkaninę, która zsunęła się na podłogę niczym nadmiar ciszy. Po chwili jej dłonie, zaskakująco pewne, sięgnęły ramiączek stanika, a ja, ulegając temu rytmowi, pozwoliłam mu opaść. Zgrabnym, niemal tanecznym ruchem odsunęła materiał, a potem uniosła się lekko, by znaleźć się tuż przy mnie. Poczułam, jak jej usta odnajdują moją pierś, jak miękkie wargi obejmują ją z zachłanną czułością. Z moich ust wyrwał się krótki, urwany dźwięk oddech pomieszany z westchnieniem, który zabrzmiał jak ciche „oh”. Delikatny, a jednocześnie zdradzający to, jak głęboko działa na mnie ten dotyk. Marta raz pieściła mnie powoli, smakując każdą sekundę, raz gwałtowniej, jakby pragnienie wymykało się spod kontroli. Jej język i usta tańczyły własnym rytmem, a moje ciało odpowiadało drżeniem, które rozchodziło się falami. Czułam, jak zmienność tempa to łagodność, to znów porywczy ogień sprawiało, że całkowicie zatracałam się w jej bliskości.
Po kilku chwilach słodkich pieszczot objęłam Martę mocniej i z lekkim, zmysłowym pchnięciem ułożyłam ją z powrotem na biurku. Sama, niemal w tym samym geście, wspięłam się obok niej, chcąc być jeszcze bliżej. Moje usta zaczęły wędrować po jej ciele od miękkiej krzywizny brzucha, po linię piersi, aż po drżące od oddechu sutki. Zatrzymywałam się, rysując językiem kręgi wokół pępka, by zaraz później zatoczyć podobne, dłuższe i bardziej figlarne przy piersiach. Delektowałam się smakiem i gładkością jej skóry. Miała w sobie coś hipnotyzującego, jakby zapach i ciepło łączyły się w jeden, nieodparty urok. Widziałam, jak jej ciało reagowało, jak oddech przyspieszał, a dłoń szukała mojej. W każdej sekundzie wiedziałam, że dawałam jej przyjemność, i w tym akcie sama ją odnajdywałam. W końcu, nie mogąc już dłużej opierać się własnemu pragnieniu, powróciłam ku jej ustom. Nasze wargi spotkały się z łapczywością, jakbyśmy chciały nadrobić wszystkie lata milczenia. Pocałunek był głęboki, namiętny, a zarazem miękki, jak obietnica, że ta bliskość dopiero się rozpoczyna. Powoli przesuwałam pocałunki niżej, jakby moje usta rysowały na jej ciele ścieżkę, którą znałam tylko ja. Marta, posłuszna tej cichej melodii, rozchyliła nogi, a ja, unosząc głowę na chwilę, spotkałam jej spojrzenie błyszczące, pełne oczekiwania i zaufania. Kiedy zbliżyłam się do źródła jej pragnienia, poczułam ciepło i wilgoć, które powitały mnie jak zaproszenie. Musnęłam ją językiem delikatnie, najpierw badając, jak zareaguje, jak jej ciało odpowie na każdy ruch. Drgnęła, a jej oddech się urwał, jakby czas na moment się zatrzymał. Prowadziłam język powoli, wzdłuż, z rozwagą i czułością, pozwalając, by to ona narzucała mi rytm swoimi oddechami i cichymi jękami. Jej biodra poruszały się nieznacznie, a drobne drżenia przebiegały po ciele niczym fale, których nie mogłam i nie chciałam powstrzymać.
Każdy jej szept, każdy westchniony dźwięk stawał się dla mnie wskazówką, melodią, którą podążałam, coraz głębiej zatracając się w smaku i zapachu jej rozkoszy, a w tej chwili świat przestał istnieć była tylko Marta, ja i rytm, który tworzyłyśmy wspólnie.
Powoli czułam, jak narastało we mnie napięcie, jakby całe biuro oddychało w rytmie naszych ciał. Byłam pochylona nad Martą, a każdy ruch mojego języka po jej rozgrzanej kobiecości był jak kolejny krok w tańcu, który prowadziłam z pełnym skupieniem i pragnieniem. Czułam, jak jej drżenia przenikają także mnie, jak moje własne ciało reaguje na każdy jej urywany oddech. Skrzyżowałam nogi z tyłu, jakby w tym geście chciałam się zakotwiczyć w tej chwili, nie pozwolić, by umknęła choć na ułamek sekundy.
Co chwilę nasze spojrzenia spotykały się ponad falami jej westchnień, ponad ruchem bioder, które zaczynały się unosić. Patrzyła na mnie z takim zaufaniem i pragnieniem, że nie miałam wątpliwości to, co działo się między nami, było prawdziwe i nagle nie liczyło się już nic: ani stanowisko, ani rodzina, ani konsekwencje. Była tylko ona.
Jej ciało odpowiadało coraz żywiej, niemal drżało w moich dłoniach, a ja czułam się tak, jakbym trzymała w ramionach najdelikatniejszy sekret, którego pragnęłam strzec i pieścić zarazem. Jej stęknięcia stawały się coraz bardziej natarczywe, przyspieszone oddechy wyznaczały rytm, któremu poddawałam się całkowicie. Prowadziłam nas obie coraz głębiej, coraz dalej, czując, że z każdą falą przyjemności Marta oddaje mi się jeszcze pełniej.
Spijałam jej wilgoć jak najcenniejsze wino, powoli, z namysłem, pozwalając, by każdy akcent mojego języka zapisywał się na jej ciele niczym subtelna melodia. Byłam całkowicie pochłonięta smakiem i drżeniem Marty, wsłuchana w jej oddechy, które z każdą chwilą przyspieszały, jakby sama natura wzywała ją ku wyżynom rozkoszy.
Czułam, jak jej uda coraz mocniej obejmowały mnie, jak ciało napinało się falami od delikatnych drżeń po gwałtowniejsze spazmy. Nie potrzebowałam żadnych słów, bo jej westchnienia i przeciągłe jęki mówiły więcej niż jakiekolwiek wyznania. Prowadziłam ją dalej, cierpliwie, ale i z pasją, aż nagle poczułam, jak całkowicie się we mnie rozpływa.
Marta wygięła się, jej głos przeszedł w długi, urywany okrzyk, a ja trwałam przy niej, spijając każdy oddech, każdy skurcz jej ciała, każdy moment ekstazy. W tej chwili byłam tylko jej i to, że pozwoliła mi być świadkiem jej spełnienia, było dla mnie najpiękniejszym potwierdzeniem tego, co między nami rosło od dawna.
Przez ułamek sekundy, gdy jej przeciągły jęk poniósł się w powietrzu, ogarnęła mnie nagła myśl — czy na pewno jesteśmy tu same? Ten dźwięk był tak piękny, tak czysty, że mógłby obudzić nawet ściany, ale zaraz potem uśmiechnęłam się w duchu. A co tam… — przemknęło mi przez głowę. Nie chciałam, by cokolwiek zepsuło tę chwilę.
Marta potrzebowała oddechu, więc nie poganiałam jej. Zamiast tego składałam delikatne pocałunki na jej udach, na łonie, na pępku, jakbym pragnęła uspokoić każdy drgający jeszcze nerw jej ciała. Czułam ciepło jej skóry pod moimi ustami, jej zapach otulał mnie jak najpiękniejszy sekret, aż wreszcie uniosła się lekko, podparła na ramionach i spojrzała na mnie z tym błyskiem w oczach, który mówił więcej niż słowa. Widziałam, że teraz pragnęła czegoś innego, że chciała mnie bliżej pocałunków, czułości, powrotu do tego tańca, który wcześniej splótł nasze usta.
Objęła mnie mocno i poczułam, jak nasze usta odnajdują się ponownie w głębokim pocałunku takim, który nie zostawiał przestrzeni na żadne inne myśli. Smak Marty mieszał się z moim oddechem, a każdy gest miał w sobie pasję i obietnicę.
Po chwili jej dłonie odnalazły materiał, który niezdarnie jeszcze trzymał się na moim ciele. Stanik zsunął się, jakby i on nie miał już odwagi sprzeciwiać się tej chwili. Marta pieściła moje piersi z taką dokładnością i oddaniem, że poczułam, jak moje ciało od razu odpowiadało głębszym westchnieniem, a zarazem przyspieszonym, płytkim oddechem, który zdradzał każdą nutę mojego pragnienia. Było w tym coś więcej niż sama namiętność, jakby jej dłonie próbowały dotrzeć do miejsca we mnie, którego nie sięgały ani słowa, ani myśli.
Jej usta igrały z moimi piersiami, język kreślił miękkie kręgi wokół sutków, a potem nagle zamykał je w ciepłym, wilgotnym uścisku. Raz po raz czułam, jak delikatnie przygryzała, a moja skóra odpowiadała dreszczem, który wędrował aż do kręgosłupa. Było to słodkie okrucieństwo granie na granicy czułości i rozkosznego bólu.
Czułam się błogo, jakby moje ciało rozpływało się w jej dłoniach i ustach. Marta wiedziała, jak prowadzić tę grę instynktownie, z pasją, której nie potrafiłaby podrobić żadna kalkulacja. Uniosłam się wyżej, niemal na klęczkach, jakby ten strumień przyjemności nie pozwalał mi już tkwić w bezruchu.
Jej dłonie raz gładziły moją talię, a innym razem zatrzymywały się na drugiej piersi, pieszcząc ją wolno, pewnie, jakby każda część mojego ciała była dla niej odrębną melodią, którą pragnęła wydobyć do końca. Usta Marty wciąż igrały z moimi piersiami, a jej język, wilgotny i niespokojny, pieścił mnie w sposób, który odbierał oddech. W tej samej chwili poczułam, jak jej dłoń powoli wślizguje się pod materiał mojej spódniczki. Musnęła po drodze krawędź pończochy, jakby bawiła się granicą między niewinnością a śmiałością. Chwilę później jej palce znalazły się bliżej miejsca, w którym cała moja uwaga skupiła się w jednym pulsującym punkcie. Masowała mnie z czułością i zarazem z rosnącą odwagą, tak że piersi i kobiecość rozpalały się równocześnie w dwóch ogniach.
Oddychałam coraz płycej, szybciej, jakbym nie mogła nasycić się powietrzem ani nią. Fala podniecenia narastała we mnie, piętrzyła się jak wezbrana rzeka tuż przed rozlaniem, a ja wiedziałam, że to dopiero początek.
Marta, z tą swoją nieuchwytną gracją, jednym ruchem uwolniła mnie z resztek garderoby. Zostałam przed nią jedynie w pończochach i smukłych botkach na szpilkach, jakby w tym niedopowiedzeniu kryła się cała istota pragnienia.
Spojrzałyśmy na siebie w ciszy, jej oczy iskrzyły ogniem, moje płonęły uległym oczekiwaniem. Potem ułożyłam się na blacie biurka, głowę delikatnie opuszczając ku jego krawędzi, jakby sama forma mojego ciała chciała się poddać, otworzyć, pozwolić jej na wszystko.
Byłyśmy jak dwa koty giętkie, świadome każdego ruchu, a jednocześnie zaskakująco ostrożne, bo żadna z nas nie strąciła choćby drobiazgu z powierzchni mebla. Marta sunęła ustami wzdłuż mojego ciała, od piersi, przez brzuch, aż do ud. Jej pocałunki na cienkim materiale pończochy sprawiały, że drżałam pod każdym dotykiem, jakby skóra falowała w odpowiedzi na jej ciepły oddech i wtedy jej usta i język odnalazły najskrytszy skarb, moje centrum rozkoszy. Drgnęłam, nogi same rozchyliły się odruchowo, a wewnątrz poczułam, jak żar rozlewa się coraz szerzej, obejmując całe ciało. Marta niosła w sobie ogień i właśnie tym ogniem zaczęła mnie spalać.
Czułam jej rytm najpierw powolny, niemal badawczy, jakby chciała odkryć każdy zakamarek mojego pragnienia, a potem coraz śmielszy, bardziej zdecydowany, aż do momentu, gdy każdy jej ruch zaczynał wyznaczać puls mojej rozkoszy. Marta wiedziała, jak grać na moim ciele: raz drażniła mnie lekkim muśnięciem, raz uderzała falą namiętności, sprawiając, że oddech rwał się we mnie jak struna. Unosiłam powieki i spotykałam jej spojrzenie, pełne ognia i czułości zarazem. Te oczy mówiły mi więcej niż wszystkie słowa, że chce mnie, że pragnie mnie, że zatraca się w tym, co mi daje. Odpowiadałam tym samym, choć moje ciało coraz bardziej wymykało się spod mojej kontroli.
Tysiące myśli przebiegało przez moją głowę: czy ktoś nas usłyszy, czy naprawdę jesteśmy same, czy nie powinnam się powstrzymać… a jednak wszystko to gasło, bo prawdziwie liczyła się tylko ta błoga rozkosz, którą Marta mi ofiarowywała. Potrzebowałam jej, pragnęłam jej, chłonęłam każdy jej ruch jak spragniona ziemia chłonie kroplę deszczu.
Coraz trudniej było mi oddychać spokojnie. Każdy jej gest unosił mnie wyżej, jakby zabierała mnie w podróż, w której nie istniało już nic poza nami. Patrząc w jej oczy, pozwalałam, by prowadziła mnie dalej, głębiej, ku granicy, której tak pragnęłam dotknąć. Czułam, jak moje ciało zaczyna drżeć, jakby poddawało się niewidzialnej fali, która wzbierała z każdą sekundą. Moje biodra falowały same, oddech rwał się coraz krótszy i gorętszy, a jęki wymykały się ze mnie mimo woli, gęstniejąc i rosnąc w intensywności.
Marta była jak burza i jak balsam zarazem, jej język wirował we mnie z szaloną pasją, a ja traciłam grunt pod stopami, choć przecież leżałam na biurku. Każdy jej ruch rozpalał mnie bardziej, pogrążał w ekstazie, w której granice rozsądku całkiem się zacierały.
Czułam się niesiona, jakby całe moje ciało stało się jedną, drżącą struną, na której Marta grała z mistrzostwem i oddaniem. Chciałam zatrzymać tę chwilę, a jednocześnie przyspieszyć, uciec ku spełnieniu, które majaczyło już tuż przede mną. Zatracałam się w niej, w jej dotyku, w jej ogniu, który podsycał mój własny. Wplatałam palce w jedwabiste włosy Marty, coraz mocniej przyciągając ją ku sobie, jakby moje ciało samo wiedziało, że nie chce już ani chwili zwłoki. Drugą ręką zapierałam się o krawędź biurka, czując chłód drewna na skórze pleców, kontrastujący z gorącym żarem rozlewającym się wewnątrz mnie. Mój oddech rwał się coraz gwałtowniej, ciało drżało w narastających falach, a jęk, który wyrwał się z głębi gardła, był już nie do powstrzymania. Marta poruszała się z pasją i skupieniem, a ja czułam, że jestem niesiona na sam szczyt, jakby świat zawęził się tylko do jej ust, do tej błogiej rozkoszy, do rytmu, w którym zatracałam się cała i wtedy nadeszło przeciągłe, pełne uniesienie, które przeszyło mnie od stóp po czubek głowy. Moje ciało wyginało się w spazmatycznym tańcu, a każdy nerw pulsował muzyką ekstazy. Zacisnęłam dłonie mocniej we włosach Marty, dociskając ją do siebie, jakbym pragnęła zespolić nas w jedną całość, i krzyknęłam przeciągle, gubiąc resztki kontroli. Spełnienie rozlało się we mnie, rozświetlając każdy zakamarek duszy i ciała. Byłam jednocześnie bezbronna i wolna, rozkosznie zagubiona, a w jej ramionach całkowicie odnaleziona.
Kiedy fala rozkoszy opadła, moje ciało wciąż drżało w drobnych spazmach, jak struny wibrujące jeszcze po ostatnim akordzie. Marta nie cofnęła się od razu, lecz obdarzała mnie czule pocałunkami najpierw na wewnętrznych stronach ud, gdzie moja skóra wciąż tętniła gorącym echem ekstazy. Jej wargi sunęły miękko, zostawiając za sobą ślad ukojenia i słodyczy. Potem pochyliła się nade mną i ułożyła na moim ciele z tą naturalną lekkością, jakbyśmy były splecione od zawsze. Jej pocałunki, rozsiane na moim brzuchu, piersiach i szyi, były pieszczotliwym przystankiem w namiętnej podróży, oddechem między falami. Czułam ich ciepło jak delikatne krople deszczu, które tonowały żar, a jednocześnie go podsycały.
Patrząc w jej oczy, wiedziałam, że to nie koniec. Ogień wciąż w nas płonął, nie zgaszony, lecz tylko na chwilę przygaszony, jak żar w kominku, który wystarczy lekko podsycić, by wybuchł płomieniem. Nasze usta spotkały się w pocałunku, tym razem głębokim, nasyconym pragnieniem i poczułam, że kolejna fala zbliża się nieuchronnie.
Kiedy nasze usta oderwały się od siebie, czułam, że nadszedł moment, by oddać jej to, co przed chwilą sama otrzymałam. Zsunęłyśmy się z biurka niemal bezszelestnie, a ja, unosząc brew z odrobiną figlarnej powagi, lekkim gestem dłoni nakazałam jej, by się obróciła. Marta posłusznie pochyliła się nad blatem, a jej sylwetka, rozciągnięta i pełna napięcia, wydała mi się niezwykle piękna, jak obraz stworzony po to, by go kontemplować i pieścić.
Nachyliłam się nad nią, muskając ustami jej kark i ucho. Jej włosy pachniały delikatnie, a ciepło skóry pod moimi wargami sprawiało, że chciałam ją zatrzymać w tym bezczasie. Moja dłoń powoli odnalazła drogę w dół, ku jej rozgrzanemu pragnieniem ciału. Najpierw czule gładziłam, masowałam, aż w końcu palce zanurzyły się w jej wnętrzu gorącym, wilgotnym, drżącym w odpowiedzi na każdy ruch.
Marta od razu zareagowała, jej biodra uniosły się lekko ku mojej dłoni, jakby chciała przyjąć mnie głębiej, szybciej. Jej oddech przyspieszył, a z ust wyrwał się cichy jęk, który brzmiał jak muzyka. Patrząc na nią, wiedziałam, że teraz to ja prowadzę ten rytuał z czułością, ale i z ogniem, który wciąż w nas płonął.
Prowadziłam Martę powoli, rytmicznie, jakbym chciała rozciągnąć tę chwilę w nieskończoność. Czułam pod palcami, jak jej ciało coraz wyraźniej odpowiadało drżeniem bioder, falą szybszych oddechów, cichymi jękami, które brzmiały jak muzyka przeznaczona tylko dla mnie. Z każdym ruchem zwiększałam tempo, pozwalając, by moja dłoń zanurzała się w niej głębiej, mocniej, a ona z zachłannością podążała za tym rytmem, unosząc biodra i wbijając się w moje palce, jakby pragnęła jeszcze więcej.
W tym widoku było coś hipnotyzującego. Jej ciało, rozpalone i podatne na każdy mój gest, sprawiało, że sama czułam się upojona jej rozkoszą. Uchwyciłam jej włosy pewnie, lecz z delikatnością, jakby były drogocennym jedwabiem. Nachyliłam się nad jej uchem, muskając je wargami i szeptałam, pozwalając, by każde słowo było jak kolejna pieszczota:
– Jesteś piękna… tak nieprzyzwoicie seksowna… pragnę cię, całą… – urywałam, wplatając kolejne komplementy, czułe wyznania, które wywoływały w niej dreszcze.
Słowa mieszały się z naszymi oddechami, a moje ruchy nabierały intensywności, prowadząc ją coraz wyżej, coraz bliżej granicy, za którą czekała ekstaza.
Marta jęczała cicho, niespokojnie obracając głowę, jakby w poszukiwaniu moich ust. Wyciągnęła dłoń, chcąc mnie przyciągnąć bliżej, i odnalazła mnie w półmroku. Odpowiedziałam natychmiast dawałam jej pocałunki, głębokie, nasycone czułością, a jednocześnie przyspieszałam ruchy dłoni. Za każdym razem, gdy moje tempo rosło, ona wtapiała się w moje usta mocniej, wpijała się we mnie jak spragniona, a między pocałunkami wydobywały się z jej gardła coraz intensywniejsze jęki, aż nagle poczułam, jak jej ciało napręża się i drży w gwałtownym skurczu rozkoszy. Jej biodra uniosły się wysoko, nabite na moje palce, a jej kobiecość zacisnęła się na nich tak mocno, że sama zadrżałam od intensywności tej chwili. Ekstaza przebiegała przez jej ciało falami, od stóp aż po kark, a ja obejmowałam ją ramieniem, całując jej policzki, usta, szyję, próbując złagodzić ten huragan przyjemności czułością i obecnością.
Była piękna w tej chwili cała w rozkoszy, cała moja.
Przytrzymywałam ją jeszcze w ramionach, gdy powoli obróciła się ku mnie. Nasze spojrzenia spotkały się w ciszy, ciężkiej od namiętności, a jednak miękkiej od czułości. Uniosłam dłoń i musnęłam opuszkami jej wargi. Marta uchwyciła je ustami z wdziękiem, a językiem otuliła mój dotyk w geście tak intymnym, że przeszedł mnie dreszcz.
Zaraz potem nasze twarze zbliżyły się nieuchronnie i zatopiłyśmy się w pocałunku nieśpiesznym, a jednak pełnym ognia. Nasze języki splatały się jak w płomiennym tangu, raz delikatnie, raz z pasją, a dłonie błądziły po ramionach, policzkach, włosach. Było w tym coś z tańca i coś z wyznania, jakbyśmy szeptały sobie „pragnę cię” bez użycia słów. Czułam, że ten pocałunek nie był tylko chwilą namiętności, lecz obietnicą, że ten ogień nie wygaśnie wraz z nocą.
Marta nagle z figlarną stanowczością popchnęła mnie delikatnie ku krawędzi biurka. Usiadłam na blacie, opierając się dłońmi o jego krawędź, a moje serce od razu przyspieszyło. Poczułam w jej spojrzeniu tę pewność i figlarną stanowczość, której nie umiałam się oprzeć. Jej dłoń wsunęła się miękko między moje uda, które rozchyliły się same, jakby znały kierunek, w którym miała podążyć. Palce Marty musnęły mnie najpierw nieśpiesznie, a potem pewnie odnalazły drogę do mojego rozgrzanego wnętrza. Westchnęłam głęboko, czując, jak we mnie wnika, jak przejmuje nade mną władzę subtelnym, a zarazem namiętnym rytmem wyczuwającym każdy dreszcz i każde westchnienie.
Moje ciało odpowiedziało natychmiast biodra unosiły się, jakby same chciały pchnąć się ku niej, a każdy jej ruch potęgował we mnie falę gorąca. Oddychałam szybciej, chwytając ją spojrzeniem, w którym odbijała się moja bezbronność i pragnienie. Czułam, jak powoli zatracałam się w tej pieszczocie, jakby nic innego nie istniało poza nią i ogniem, który rozpalała we mnie bez końca.
Czułam, jak Marta coraz mocniej zanurzała się we mnie, nie tylko palcami, które pieściły moje wnętrze w zmiennym rytmie, raz powolnym, drażniącym, a zaraz potem szybkim, gwałtowniejszym, aż tracącym mnie w oddechu, lecz także ustami, które spijały moje piersi i usta na przemian. Jej język igrał ze mną bez końca, a każdy pocałunek był kolejnym iskrzeniem, kolejnym przypomnieniem, że należę teraz tylko do niej. Moje ciało odpowiadało bez wahania, biodra unosiły się, falowały w rytmie, którego nie kontrolowałam, jakby prowadziła je sama rozkosz. Usta otwierały się coraz szerzej, a z ich wnętrza wymykały się dźwięki, których nie umiałam powstrzymać. Jęki splatały się z urywanymi szeptami, błagalnym: „tak…”, z westchnieniami, w których gubiłam resztki przytomności.
Jej palce pracowały we mnie jak melodia, przyspieszając i zwalniając, prowadząc mnie coraz wyżej, coraz bliżej miejsca, gdzie już nie ma odwrotu. Każdy ruch, każdy dotyk, każde muśnięcie języka na mojej skórze były jak fale nakładały się na siebie, potęgowały, aż czułam, że lada moment utonę w tym oceanie przyjemności. Jej palce tańczyły we mnie z coraz większą śmiałością, a ja czułam, jak rosło we mnie napięcie warstwa po warstwie, fala po fali. Usta Marty zamykały się na mojej piersi, jej język igrał z wrażliwą skórą, a równocześnie we mnie pulsował rytm, który prowadził mnie ku granicom, gdzie świadomość zaczyna się rozmywać.
Oddychałam coraz płycej, szybciej, jakbym nie potrafiła zaczerpnąć powietrza pełną piersią. Moje biodra unosiły się same, szukając jej dłoni głębiej, mocniej. Każdy ruch wbijał się we mnie jak błyskawica, a ja jęczałam, półświadoma, że moje dźwięki już dawno przestały być kontrolowane. Zamykałam powieki, by jeszcze mocniej czuć jej ciepło, jej zapach, jej głos cicho mruczący do mojego ucha słowa, które jeszcze bardziej rozpalały. Napięcie gęstniało we mnie, stawało się niemal nie do uniesienia, jakby cała moja istota miała rozpaść się na tysiące drżących odłamków. Nagle, bez ostrzeżenia, fala przelała się przez moje ciało gwałtowna, spazmatyczna, rozrywająca mnie od środka. Wygięłam się, przywierając do niej, a dłonie zacisnęły się w jej włosach i na krawędzi biurka. Krzyk wymknął się spomiędzy moich warg, zagłuszony jej pocałunkami i moim własnym oddechem, który rwał się, pękał, gasł w jej obecności.
Trwało to bez końca i wcale nie chciałam, by się skończyło. Byłam całkowicie w niej rozbita i scalona na nowo w ekstazie, której potrzebowałam bardziej, niż umiałam sobie wcześniej wyobrazić.
Opadłam w jej ramiona, jakby były jedynym bezpiecznym miejscem na ziemi. Nasze usta odnajdywały się raz po raz namiętnie, głęboko, jakbyśmy obie chciały upewnić się, że to, co właśnie wydarzyło się między nami, było rzeczywiste. A jednak w tej łapczywości pojawiała się też czułość: delikatne muśnięcia, powolne zatrzymania, westchnienia skradzione sobie nawzajem.
Spojrzałyśmy na siebie w ciszy, która była pełniejsza niż jakiekolwiek słowa. W jej oczach widziałam roziskrzoną satysfakcję, w moich odbijało się to samo. Ogień, który dopiero co nas pochłaniał, wciąż tlił się pod skórą, a jednak teraz przybrał formę miękkiego żaru, rozlewającego się w spojrzeniach i uśmiechach.
Powracałyśmy do pocałunków nieustannie, jakby między nimi nie było żadnych przerw, tylko kolejne oddechy. Czas przestawał mieć znaczenie.
W końcu Marta, jeszcze wtulona we mnie, odsunęła się na tyle, by jej wargi mogły unieść się w uśmiechu.
– Takiego masażu od szefowej się nie spodziewałam – szepnęła z rozbawieniem, muskając nosem mój policzek.
Parsknęłam śmiechem, choć policzki miałam rozgrzane.
– Nie ma tego w regulaminie – odparłam, udając powagę, choć drżałam ze szczęścia. – Ale mogę dodać jako… świadczenie pozapłacowe.
Jej śmiech wymieszał się z moim, a zaraz potem znowu zgarnęłyśmy ciszę pocałunkiem tym razem lekkim, niemal dziecinnie figlarnym. Jej palce błądziły po mojej skórze, jakby malowały na niej ścieżki niewidzialnego alfabetu. Gdy musnęła ramiona, uniosłam je, by przyciągnąć ją znów do ust. Pocałunek — krótki, słodki, po którym obie zaśmiałyśmy się cicho.
– Wiesz, że teraz nie będę mogła spojrzeć na to biurko tak samo? – mruknęła Marta, muskając wargami moją szyję.
Przejechałam opuszkami palców po jej plecach, aż do krzywizny bioder, czując, jak drży.
– Biurko i tak było zbyt chłodne, trzeba mu było nadać wspomnienia – odpowiedziałam, a ona roześmiała się, od razu chwytając mnie w kolejny, bardziej łapczywy pocałunek.
Jej wargi zsunęły się na mój policzek, potem na ucho. Czułam, jak jej oddech łaskocze moją skórę.
– A jeśli ktoś się dowie…? – zapytała, choć w jej głosie nie było strachu, tylko zaczepna nuta.
Musnęłam ustami jej pierś, zaledwie dotknięciem, zanim spojrzałam na nią z udawaną powagą.
– Wtedy powiem, że to była narada… tylko trochę bardziej kreatywna.
Marta parsknęła śmiechem i od razu przykryła go pocałunkiem, jakby chciała go wtopić w moje usta. Jej palce znalazły moje, splatając się miękko. Wolną dłonią przesunęła się po moim ramieniu, zatrzymała na piersi i lekko musnęła kciukiem. Z moich ust wyrwało się ciche westchnienie, które zagarnęła kolejnym pocałunkiem.
– To… chyba moja ulubiona narada – wyszeptała, gdy wargi jej zsunęły się na moją szyję.
Odpowiedziałam szeptem równie czułym, muskając jej policzek:
– A to dopiero początek, Marto.
Nasze słowa tonęły w pocałunkach, w cichych śmiechach i w pieszczotach palców, które nie mogły się od siebie odkleić.
Jeszcze przez moment trwałyśmy w pocałunkach, czułych i nieśpiesznych, jakby żadna z nas nie chciała wypuścić tej chwili z dłoni. Słowa, które wcześniej wyrwały się z moich ust – „to dopiero początek” – wracały teraz jak echo, niosąc ze sobą świadomość, że przekroczyłam próg. Otwierałam przed sobą coś, co nie miało być jednorazową ucieczką, lecz obietnicą powrotu.
Pragnęłam jej tak mocno, że nawet po spełnieniu nie czułam sytości. Jej dotyk, jej uśmiech, zapach skóry, wszystko to chciałam mieć obok siebie jeszcze i jeszcze. Wiedziałam, że to romans, że wkładam nogę w drzwi, które mogą zmienić moje życie. A jednak w tamtej chwili nie chciałam ich zatrzaskiwać.
Marta musnęła palcami mój policzek i z figlarnym błyskiem w oczach szepnęła:
– Myślisz, że w regulaminie gminy jest zapis o takich… naradach?
Roześmiałyśmy się obie, śmiechem, który rozluźniał napięcie i koił powagę sytuacji.
– Jeżeli nie ma – odparłam, poprawiając kosmyk jej włosów – to trzeba go dopisać.
Jeszcze parę pocałunków, jeszcze kilka pół-żartów rzucanych szeptem, przeplatanych delikatnymi muśnięciami ust na szyi, na ramionach, na policzkach. Zwlekałyśmy z ubraniem się, jakby każda minuta opóźnienia przedłużała naszą wspólną tajemnicę.
W końcu, z westchnieniem, zaczęłyśmy nakładać ubrania, podkradane jeszcze spojrzenia mówiły, że żadna z nas nie chciała się rozstawać. Wiedziałam jednak, że muszę wrócić do swojego domu do męża, do dzieci, do codzienności. Ona do swojego mieszkania, w samotność, która teraz musiała wydać się jeszcze bardziej pusta, a mimo to w sercu miałam pewność: to nie był epizod. To był początek historii, której nie chciałam zamykać.
Gdy skończyły się żarty, poprawianie włosów i dyskretne ubieranie się, w gabinecie panowała już wieczorna cisza. Na korytarzu dawno ucichły kroki pracowników, a mrok zza okien zaglądał do środka. Zgasiłam lampę na biurku, zostawiając tylko bladą poświatę latarni wpadającą przez firankę.
— Chodź — powiedziałam półszeptem, wskazując drzwi.
Obie wyszłyśmy powoli, jakby chciały zatrzymać czas. Przy drzwiach wyjściowych z urzędu Marta zatrzymała się pierwsza. Spojrzała na mnie tak, że w tym spojrzeniu było wszystko: wdzięczność, pragnienie i obietnica. Poczuła, jak moje serce przyspieszało zupełnie jak chwilę wcześniej, w samym środku rozkoszy.
Marta przysunęła się bliżej. Jej palce lekko musnęły moją dłoń , a drugą ręką odgarnęła kosmyk włosów z mojego policzka. Poczułam, że ulegam temu gestowi całkowicie i zanim rozsądek zdążył zaprotestować, przyciągnęłam Martę do siebie. Pocałunek był krótszy niż te wcześniejsze, ale zarazem pełniejszy znaczeń. Smakował pożegnaniem i początkiem zarazem.
— To… dopiero początek — szepnęłam, nieświadomie wypowiadając na głos swoje myśli.
Marta uśmiechnęła się szelmowsko i odpowiedziała:
— Wiem, szefowo… i nie zamierzam na tym poprzestać.
Ścisnęłyśmy się jeszcze raz, dłużej, niż wypadało. Potem otworzyłam drzwi, a chłodne nocne powietrze oblało nasze rozgrzane twarze. Ruszyłyśmy w przeciwnych kierunkach ja do domu, gdzie czekała rodzina, a Marta do swojego mieszkania, w którym tej nocy z pewnością nie zasnęła od razu.
Odwróciłam się jeszcze na chwilę i zobaczyła, że Marta też obejrzała się za mną. Uśmiech, spojrzenie… i wiedziałyśmy obie, że historia dopiero się zaczyna...
Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!
1 komentarz
gosiak89
cudowne to jest!
będzie dalszą część? 