- Proszę cię, obudź się! - słyszałam kobiecy szept. Nicole. Otworzyłam gwałtownie oczy i zerwałam się do przodu, ale ktoś przygwoździł mnie do ziemi.
- Nie ruszaj się. - powiedział męski głos. Rood. Uspokoiłam się. Chciałam, żeby mówił dalej. Jego głos działał na mnie kojąco, dlatego zapytałam:
- Co się stało? Nic nie pamiętam odkąd uderzyliśmy w drzewo...
- To nie było drzewo. - powiedział spokojnie. Opowiedział mi, że uderzyliśmy w jedno stworzenie. Przypominało bardzo "włochate" drzewo. Rood i Nicole musieli zurzyć po pół magazynku na głowę, żeby go zabić. Niestety z auta nic się nie dało odzyskać, więc wziął mnie na ręce i przeniósł w bezpieczniejsze miejsce. Mam poważną ranę w głowie, ale udało się zatamować krwawienie, oraz mnóstwo sińcó i zadrapań. Im nic się nie stało.
- Takie obrażenia są jak order dla żołnierza. - stwierdziłam z uśmiechem. Rood i Nicole zaśmiali się serdecznie. Powoli, centymetr po centymetrze podnosiłam się i po kilku minutach stałam już z pomocą, ale na własnych nogach. Rozejrzałam się po okolicy.
- Ej, słuchajcie! Widzicie te wąwozy i kanion. To tuż za nimi.
- No to w drogę. Może uda nam się dotrzeć tam za 2 dni. - powiedziała uradowana Nicole. Chyba, że wcześniej zdechniesz w pysku jakiegoś zombie. Nie mogę się przyzwyczaić do jej towarzystwa.
- Jeśli mamy zdąrzyć przed zmrokiem do jakiegoś bezpiecznego miejsca to radzę wam się ruszyć. - powiedziałam, założyłam plecak i kukśtykając pomaszrowałam do przodu.
Dodaj komentarz