Magiczne kłamstwa

- Lucy !! – głos mamy wpadł jak huragan do mojego pokoju. – Spóźnisz się do szkoły! Wstawaj.  
Poczułam chłodne powietrze na nogach. Rozpowszechniało się coraz szybciej po całym ciele. Po omacku próbowałam odszukać kołdrę, ale bezskutecznie. Z trudem podniosłam się. Oczy miałam nadal zamknięte. Siłowałam się sama z sobą, żeby je przynajmniej uchylić.  
Mama miała rację. Była 7. 40, za dwadzieścia minut zaczynał się pierwszy dzień w nowej szkole, a ja nadal byłam w proszku, a właściwie w piżamie. Nie lubiłam rano wstawać. A do tego jeszcze znowu musiałam zmienić szkołę. Nigdzie jeszcze nie pozostałam dłużej niż pół roku. To było bardzo denerwujące. Jeszcze nigdzie nie zagrzałam sobie miejsca.  
- Chyba nie chcesz się spóźnić do nowej szkoły, hmm ? – westchnęła z lekkim uśmiechem.  
- Wiesz co, to moja kolejna "nowa” szkoła. Jakoś mi nie zależy.  
- Nie mów tak. Na pewno będzie fajnie. Poznasz nowych znajomych… - nienawidziłam takiej wymówki, a jednak zawsze kiedy ją słyszałam chciało mi się jednocześnie płakać i śmiać z nieznanego mi powodu.  
Wstałam ociężale z mojego jakże wygodnego łóżka. Przeczołgałam się do szafy, która znajdowała się na wprost mnie. Była wielka i obszerna. Otworzyłam ją i zatrzymałam swój wzrok na drzwiach, na których znajdowały się zdjęcia z mojego dzieciństwa. Zaczęłam wodzić palcem po kilku z nich przywołując piękne wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to jeszcze mój tata żył i nie przeprowadzałam się z miejsca do miejsca. Od czasu śmierci mojego ojca bardzo dużo się zmieniło. Straciłam dosłownie wszystko: tatę, przyjaciół, najbliższą rodzinę i mój kochany dom w Princeton. Kiedy się stamtąd wyprowadziłam miałam 7 lat. Mama mi tłumaczyła: "Nie możemy tutaj mieszkać, za dużo tutaj wspomnień…” Nie rozumiałam tego. Przecież wspomnienia są ważne. Przecież każdy czasem musi sobie powspominać, prawda ?
Kiedy przerwałam swoje rozmyślania wzięłam moje ulubione niebieskie jeansy i zwykły, wygodny, czarny T-shirt. Podeszłam do małego, kwadratowego stolika, na którym trzymałam swoją biżuterię. Wyjęłam ze srebrnej szkatułki, którą dostałam od mojej babci szare kolczyki i piękną bransoletkę Lilou, którą dostałam od mojej przyjaciółki Leonie na moje 15 urodziny. Z Maggie nigdy nie straciłam kontaktu. Znałam ją od dziecka i zawsze była przy mnie kiedy jej potrzebowałam. Miałam już iść do łazienki się przygotować do szkoły, ale coś mnie zatrzymało.  
- Mamo, powiedz mi – popatrzyłam jej prosto w oczy – dlaczego nie mogłyśmy zostać w Princeton? – zauważyłam że mama zaczyna się nerwowo rozglądać po pokoju. Zawsze tak robiła jak tylko wspominałam o tym miejscu.  
- Przecież ci mówiłam. Nie można żyć wspomnieniami.  
- Ale pamięć o najbliższych nie jest zła.  
- Lu ! – syknęła mama. Widać było, że temat Princeton nigdy nie zostanie rozwiązany. Mama nigdy nie chciała wyjawić prawdziwego powodu wyjazdu.  
- Dobrze, przepraszam. Nie chciałam cię zdenerwować- nastała niezręczna cisza. Myślałam, że będzie trwać wieczność, ale w końcu udało mi się ją przerwać – podwieziesz mnie dzisiaj do szkoły?
- Oczywiście kochanie.  
- Dziękuje. Idę się szykować. Spotkajmy się na dole za 10 minut. – Mama kiwnęła potakująco i wyszła, a ja poszłam w jej ślady. Mama zeszła schodami na dół, a ja skręciłam w lewo do łazienki.  
Przez chwilę patrzyłam się w swoje odbicie w lustrze. Moja twarz dziwnie wyglądała. Sama nie wiem co czułam. W pewnym sensie byłam zdenerwowana na moją mamę, bo nie mówiła mi prawdy. Z drugiej strony stresowałam się kolejną zmianą szkoły. Niezbyt przejmuję się tym, że mogą mnie nie zaakceptować, bo pewnie za niedługo i tak już mnie tutaj nie będzie.  
Pokręciłam głową. Będzie dobrze… Będzie dobrze… Będzie dobrze... Powtarzałam sobie jak mantrę. Zamknęłam oczy i się odprężyłam. Zorientowałam się, że zostało mi zaledwie 5 minut. Pospiesznie się ubrałam, umyłam zęby i podkreśliłam lekko rzęsy tuszem. Zeszłam szybko na dół, potykając się co chwila. Nawet nie zdążyłam zjeść śniadania. Wyszłam z domu i wsiadłam do auta, w którym już czekała na mnie mama.  
- No to jedziemy – westchnęła mama, po czym przekręciła kluczyk w stacyjce.  
"Dzień porażki czas zacząć” – pomyślałam sobie. Nie lubiłam zmieniać szkoły. Niestety moja jakże kochana matka raczej nigdy o tym nie myślała. Postarałam się nabrać wesoły wyraz twarzy. Nie umiałam kłamać, więc nakładanie maski nie szło mi najlepiej.  
W końcu dojechałyśmy. Podróż nie trwałą długo, lecz była nudząca. Zaparkowałyśmy na szkolnym parkingu, koło grupki dzieciaków, którzy od razu jak niezgrabnie wyszłam z samochodu gapili się na mnie. Starałam się to ignorować, ale to było trudne. Nie lubiłam, jak ktoś się na mnie bez przerwy patrzył.  
- To do zobaczenia popołudniu ! – krzyknęła mama z auta wyrywając mnie z myśli. Kiwnęłam potakująco głową i skierowałam się do głównych drzwi szkoły.  
Zatrzymałam się przed frontowym wejściem i pchnęłam mocno wielkie drzwi. Ku mojemu zdziwieniu ciężkie wrota otworzyły się z łatwością. Korytarz szkolny był dość szeroki, a na nim znajdowało się masa uczniów, którzy w pośpiechu wyjmowali książki z szafek, nerwowo kręcili się i stąpali z nogi na nogę. Zrobiłam krok do przodu i zaczęłam szukać wzrokiem gabinetu dyrektora, żeby odebrać swój plan lekcji i rozpiskę sal, w których będę mieć lekcję.  
Na szczęście ze znalezieniem pokoju dyrektora nie miałam większego kłopotu. Grzecznie zapukałam do drzwi i weszłam. Pomieszczenie było dosyć obszerne. W lewym roku stała mała biblioteczka zapełniona niedbale poukładanymi segregatorami, zeszytami i książkami. Obok niej była zwykła lampa, która kompletnie nie pasowała do starych mebli przesadnie zdobionymi pozłacanymi dodatkami. Podeszłam do masywnego biurka, za którym siedziała na pozór sroga, szczupła kobieta. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i wstała.  
- Dzień dobry. – powiedziałam. – Nazywam się Lucy Anderson. Jestem nowa. Chciałam odeprać swój plan zajęć.  
- O! Witaj! – odpowiedziała dyrektorka. – właśnie na ciebie czekałam! Jestem Becky Lewis. – ruszając się jak mała nieporadna kaczuszka, pospiesznie podeszła do biblioteczki. Zaczęła czegoś nerwowo szukać. – Aha! – wykrzyknęła. Przestraszyła mnie strasznie, nie spodziewałam się tego. – Dobrze Lucy. Masz tutaj plan zajęć i rozpiskę sal. Chodź ze mną. Kogoś ci przedstawię. – pociągnęła mnie za sobą.  
Podała mi do rąk dwie kartki. Na pierwszej z nich dużymi literami pisało 1h. Plan lekcji wydawał się do zniesienia. W poniedziałki, czwartki i piątki miałam na 10. 00 i kończyłam o 15. 20, a w pozostałe dni miałam na 8. 30, a kończyłam o 13. 35.  
Wyszłyśmy z jej gabinetu. Szłyśmy przez długi korytarz, teraz już niewypełnionego dzieciakami. Weszłyśmy do Sali, chyba chemicznej. Wszyscy wstali na widok dyrektorki i grzecznie się przywitali i od razu szybko usiedli i nic się nie odzywali.  
- Pani Methrew. – zaczęła dyrektorka. – Przepraszam, że przerywam zajęcia, ale chciałam na chwilkę porwać Drew. – uśmiechnęła się serdecznie do nauczycielki. Wzrokiem zaczęła szukać tego chłopaka.  
- Dobrze. Ale czy mogłaby go pani porwać na przerwie? Teraz uczniowie piszą bardzo ważny sprawdzian. – powiedziała nauczycielka.  
- Ohh. Oczywiście! Jack! – chłopak od razu wstał. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Był bardzo przystojny: wysoki, niebieskooki blondyn, dobrze zbudowany.  
- Tak, pani Dyrektor? – przemówił męskim głosem chłopak.  
- Zgłoś się do mnie na najbliższej przerwie. Chciałabym, żeby oprowadził nową uczennicę – tutaj pokazała na mnie i się uśmiechnęła – po szkole. Nie masz nic przeciwko?
- Nie, nie, pani Dyrektor. – popatrzył na mnie i się uśmiechnął (dziwna szkoła, wszyscy się do siebie serdecznie uśmiechają) – Z miłą chęcią oprowadzę …
-Lucy. – wymamrotałam, nadal wpatrując się w jego błękitne jak niebo oczy.  
- Tak, z miłą chęcią oprowadzę Lucy. – zwrócił się do dyrektorki.  
- Dziękuję ci Jack. Zawsze można na ciebie liczyć. Dobrze. To my już pójdziemy.  
Pani Lewis wyszła, a ja poszłam w jej ślady.  
Nadal rozmyślałam o tym chłopaku. Nadal nie mogłam uwierzyć, że będzie mnie oprowadzać. Sam na sam. Jejku…
- Dobrze Lu. Do końca lekcji zostało zaledwie 10 minut. Chodź. Pójdziemy do mojego gabinetu. Poczekamy sobie na Jack, ok?
- Dobrze, proszę pani.  
Usiadłam w wygodnym krześle przed biurkiem. Nic się nie odzywałam. Znowu popatrzyłam na kartki, które dostałam. Zastanawiałam się czy będę lubiana w klasie. Jeżeli miałam tutaj mieszkać dobre pół roku, to przynajmniej chciałabym, żeby ten czas był przynajmniej choć trochę przyjemny. Miałam też nadzieję, że te 10 minut czekania nie będą się dłużyły w nieskończoność.  
- To… - westchnęła kobieta. – To jak pierwsze wrażenie?
Pani Lewis wyrwała mnie z zamyślenia.  
- Dobrze się tutaj czuję – usłyszałam swój głos. – Proszę pani. Kim był ten Jack?
- Przystojny co? – stwierdziła dyrektorka, a ja poczułam, że się rumienię. – To twój nowy kolega z klasy.  
- Jak to z klasy?
- Tak to. Jack chodzi do 1h, tak jak ty od dzisiaj.  
- Aha, to fajnie.

diaria1709

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1720 słów i 9607 znaków.

4 komentarze

 
  • moosiek150

    Boooskie *-*

    9 maj 2013

  • Ola

    supcio!
    :faja:

    4 maj 2013

  • Czarna

    Dawaj dalej błagam!!! .

    1 maj 2013

  • Kath

    Świetne . Kiedy nowe ? Nie moge sie doczekać !

    1 maj 2013