Magiczne kłamstwa 4

- Więc… - zaczęłam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Co? Miałam powiedzieć, że to mój niby chłopak, z którym właśnie się całowałam, bo bardzo mi się podoba? Przecież to jest bez sensu!
- Więc ? Więc co? – niecierpliwiła się.  
- A w ogóle co cię to obchodzi? – chciałam, żeby to zabrzmiało żartobliwie, ale się nie udało. Nawet z tym nie radziłam sobie dobrze. Zacisnęłam pięści. Miałam nadzieje, że mama odpuści.  
- No dobrze. Nie będę cię męczyła. – Odpuściła. Poszła do kuchni a ja zostałam sama w przedpokoju nadal opierałam się o drzwi ściskając dłonie.  
Odetchnęłam z ulgą. Cały czas myślałam o Jacku. Czy to oznacza, że byliśmy teraz parą i to taką prawdziwą? Sama nie wiem. Nie wiedziałam co o tym sądzić.  
Ociężale poszłam do swojego pokoju.  
Kiedy znalazłam się w pokoju z hukiem zamknęłam za sobą drzwi. Nie wiedziałam co się ze mną działo. Łzy zaczęły mi lecieć strużkami po policzkach. Podeszłam do biurka. Nieoczekiwanie gniew zawładnął całym moim ciałem. Z mojego gardła wydobył się głośny krzyk. Zrzuciłam z blatu wszystkie papiery, które leżały z zasięgu mojej ręki. Zrzucone kartki zaczęły wirować wokół mnie w powietrzu. Stałam w bezruchu zahipnotyzowana, cały czas płacząc. Kartki poruszały się w powietrzu jakby wielki, silny huragan wdarł się do pokoju. W pewnym momencie opadły na ziemię. Zamrugałam szybko powiekami i upadłam tak jak one na podłogę. Straciłam kontrole nad swoim ciałem. Nie mogłam się ruszyć. Czułam się dziwnie. Nie mogłam wykonać nawet najmniejszego ruchu. Czułam jakbym umarła, jakbym nic nie czuła, jakby otaczający mnie wokół świat był tylko fikcją. Zdołałam otworzyć oczy, ale to co zobaczyłam nie było moim pokojem. Z całą pewnością nie znajdowałam się w swoim pokoju. Głowa strasznie mnie bolała. Usłyszałam czyjeś głosy. Wstałam z podłogi, na której leżałam. Nogi miałam jak z waty, ledwo co na nich mogłam ustać. Zrobiłam krok przed siebie i o mały włos nie przewróciłam się. Rozglądnęłam się wokół siebie.  
- Gdzie ja jestem, do cholery!? – Zaczęłam krzyczeć sama do siebie. Miałam nadzieję, że ktoś mnie usłyszy, ale w głębi duszy wiedziałam, że to nie jest możliwe.  
Nagle usłyszałam czyjeś kroki za swoimi plecami. Szybko się odwróciłam i zobaczyłam czyjąś postać. Jej sylwetka była mi znajoma, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd ją kojarzę.  
- Lucy! – wykrzyknęła postać ukazując jednocześnie swoją twarz, na którą wcześniej padał cień.  
To była Maggie! Nie wierzyłam, że to naprawdę była ona. Zaczęłam do niej biec z otwartymi ramionami, ale coś się wtedy stało. Maggie mnie nawet nie zauważyła. Na początku myślałam, że to do mnie krzyczy, ale nawet na mnie nie patrzyła. Zza moich pleców wyłoniła się kolejna postać. Serce zaczęło mi szybciej bić. Postacią, która zbliżała się do Maggie byłam ja! To było nie do ogarnięcia. Czy ja śniłam? Sama nie wiem. Przecież to było niemożliwe. Jak mogłam śnić, przecież nie spałam. Byłam tam naprawdę. Przestraszyłam się. Postać, która była mną (albo ja byłam nią)też mnie nie zauważyła. Czułam się jakbym była widzem w kinie i oglądała film, z takim jednym wyjątkiem, że w tym filmie grała moja najlepsza przyjaciółka Maggie i ja sama.  
- Maggie czy ty mnie słyszysz? – zaczęłam mówić do dziewczyny. Najwyraźniej mnie nie usłyszała. Zbliżyłam się do niej i do mnie (jak to idiotycznie brzmi, zbliżyłam się sama do siebie). One naprawdę mnie nie widziały! Czyżbym była duchem? Prawie czułam jak serce uderza mi o klatkę piersiową. Całą ta sytuacja mnie coraz bardziej przerażała.  
- Lucy, musisz z tym skończyć! – Wykrzyknęła Maggie do Lucy, którą nie byłam ja.  
- Czemu? Przecież to nie jest złe. – Odpowiedziała(-m).  
O czym one mówiły? Z czym miała(-m) kończyć? Nie rozumiałam ich, ale cały czas bacznie im się przyglądałam.  
- Lucy, to jest złe! Czy ty tego nie widzisz!?
- Nie! – powiedziała(-m). Wykonała(-m) dynamiczny ruch rękami, jakby(-m) chciała odepchnąć powietrze znajdujące się przed(-e) nią(mną). W tym samym momencie Maggie pofrunęła do tyłu, jakby ruch który zrobiła(-m) ją też dotknął. Chciałam już do niej pobiec i jej pomóc, ale coś uziemiło mnie w miejscu, w którym stałam. – Nie będziesz mi mówić co mogę, a czego nie!
- Lucy, ja chcę ci tylko pomóc. – uspakajała ją(mnie) Maggie. Ja (lub nie ja) zmarszczyła(-m) brwi. Podeszła(-m) bliżej dziewczyny, która zdążyła się już podnieść.  
- Kłamiesz! Wy wszyscy kłamiecie! – Wykrzyknęła(-m). Wyciągnęła(-m) rękę przed siebie. Zaczęła(-m) zaciskać dłoń i podnosić ją do góry. W tym samej chwili Maggie zaczęła się łapać za gardło i unosić w powietrzu.  Maggie się dusiła a ja nie mogłam z tym nic zrobić! Zaczęłam krzyczeć sama do siebie, żebym przestała! To nie mogłam być ja! Przecież ja nie mogłabym jej skrzywdzić.  
- Lu… - zdołała wydusić z siebie Maggie. – N … - krztusiła się. – N…  
I… E… - nie zdołała dokończyć. Zamknęła oczy, a jej dłonie same bezwładnie opadły.  
Zaczęłam płakać. Czemu gorsze wydanie mnie tak bardzo znęcała się na Maggie? To było dla mnie za wiele. Nadal nie mogłam się ruszyć z miejsca.  
Opuściła(-m) ramię, jednocześnie zrzucając Maggie z powrotem na ziemię. Teraz już się nie ruszała. Leżała sztywno na zimnej podłodze z otwartymi szeroko oczami i ustami. Nie chciałam na to patrzeć. To nie ja to zrobiłam! To nie mogłam być ja! Nie, nie, nie … Powtarzałam sobie w głowie.  
W pewnym momencie usłyszałam czyjś głos. Docierał on z daleka. Słyszałam go bardzo niewyraźnie, jakby dobiegał z dna wielkiego oceanu, a ja byłabym na powierzchni.  
- Lucy, kochanie. Nic ci nie jest. Lucy, obudź się! – dobiegł mnie głos. Ktoś mną potrząsał. Nie mogłam otworzyć oczu. – Lucy, dziecko! Co ci się stało!
Nie miałam pojęcia co się teraz dzieje. Nadmiar wrażeń mnie przytłoczył. Przed oczami nadal miałam znieruchomiałą Maggie. Lekko otworzyłam oczy, ponieważ przez potrząsanie mną zrobiło mi się niedobrze. Przez przymrużone powieki dostrzegłam zmartwioną twarz mojej mamy. Kiedy zobaczyła, że jestem już dość przytomna przestała mną telepać.  
- Maggie! – krzyczałam przez łzy. W gardle miałam wielką gulę, której nie mogłam się pozbyć.  
- Lucy wszystko jest dobrze. – pocieszała mnie mama. Przysunęła mnie do siebie, a ja znowu zaczęłam głośno płakać. Mama objęła mnie i powtarzała, że nic się nie stało. Ręce jej się strasznie się trzęsły.  
- Mamo! – wyrwałam się z objęć. – Gdzie jest Maggie!?
- Co? – zdziwiła się mama. Nie wiedziała o co mi chodzi. – Przecież tutaj nie ma Maggie, co ty wygadujesz? – zrobiła zdziwioną minę. Naprawdę nie wiedziała o czym ja mówię. Nie wiedziałam co jej mam powiedzieć. "Mamo, właśnie widziałam jak zabijam Maggie”. Przecież to by było bez sensu! – Zemdlałaś Lucy, może ci się coś przyśniło.  
W sumie to mama mogła mieć rację. Rozglądnęłam się po pokoju. To była moja sypialnia. Nie to straszne miejsce, w którym spotkałam się sama ze sobą. Poczułam, że całą drżę.  
- Może masz rację. – powiedziałam od niechcenia. Nie chciałam teraz z nią gadać. Cały czas byłam myślami gdzie indziej. Byłam rozstrojona. Czułam, jakbym zapomniała języka w buzi. Nie wiedziałam co powiedzieć. Wstałam chwiejnym krokiem z podłogi, na której leżało sporo papierów. – Pójdę się umyć – burknęłam chwytając się za głowę. Cały czas mnie bardzo bolała.  
- Dobrze, córeczko. – mama wstała również z ziemi. – przyniosę ci coś od bólu głowy.  
Kiwnęłam potakująco głową. Podeszłam do szafy i wyjęłam z niej pidżamę. Zerknęłam na zegarek na parapecie. Ku mojemu zdziwieniu dochodziła już 21. Czy to znaczy, że byłam nieprzytomna aż 3 godziny? Nie sądziłam, że aż tak długo można być nieprzytomnym.  
Poszłam ociężale do łazienki. Popatrzyłam się w lustro. Oczy miałam podkrążone i zaczerwienione od płaczu, przez co też spuchły mi troszkę policzki. Cały czas jeszcze się trzęsłam ze strachu. Co się z tobą dzieje co? Powiedziałam sama do siebie, przez co na mojej twarzy zagościł uśmiech. Nasza pani od matematyki zawsze mówiła, że jeżeli mówisz sam do siebie to jesteś chory psychicznie. Choć od razu uśmiech mi zbladł. Byłam strasznie zmęczona. Jedyne o czym marzyłam to pójść do łóżka.  
Poszłam pod prysznic i włączyłam sobie ciepłą, a wręcz wrzącą wodę. Oblewałam się nią bardzo długo zanim wyszłam. Głowę miałam pełną męczących mnie myśli.  
Co właściwie Maggie chciała mi przekazać? Znaczy czy to w ogóle byłam ja? No dobrze, wyglądała tak jak ja i miała tak samo na imię, ale przecież nie mogła być mną! Ja nie zabijam moich najbliższych! Pokręciłam niedowierzająco głową, chcąc wyrzucić z siebie te wszystkie myśli. Nie chciałam powracać w przeszłość. Może nie aż tak odległą przeszłość, ale jakąś na pewno.  
Zakręciłam kurki i wyszłam spod prysznica. Chciałam ponownie się przejrzeć w lustrze ale całe było zaparowane. Schyliłam się, aby wziąć ręcznik, by je przetrzeć. Gdy ponownie wstałam prawie odskoczyłam. Na lustrze coś pisało. Myślałam że dostanę zawału serca. Przetarłam oczy, ale napis nie zniknął. Podeszłam bardzo powoli uważając gdzie staję i zaczęłam czytać na głos:
Nie rób tego!

Przeraziłam się. To były słowa Maggie, które wypowiedziała do mnie. Chyba do mnie. Szybko wytarłam napis i pędem wybiegłam z łazienki. Co się tutaj dzieje? Myślałam, że gram w jakimś horrorze. Kolejna fala przerażenia sprawiła, że ugięły się pode mną kolana i opadłam bezwładnie na łóżko.  
W głowie mi szumiało, w żołądku się przewracało. Musiałam pomyśleć, a na to byłam zbyt zmęczona. Byłam zbyt przytłoczona emocjami dzisiejszego dnia. No bo kto normalny pierwszego dnia szkoły udaje dziewczynę najprzystojniejszego chłopaka w całej szkole, a później się z nim całuję, a później odkrywa, że ma nadprzyrodzone moce i w śnie (jeżeli to naprawdę był sen) zabija swoją przyjaciółkę?  
Próbowałam się uspokoić, ale na darmo. Ręce mi się nadal trzęsły, a głowa coraz bardziej bolała. Potarłam piekące mnie oczy i dopiero wtedy zauważyłam, że płaczę.  
Nie.  
Muszę zapomnieć o tym wszystkim co się dzisiaj stało. Czemu nikt mi nie może pomóc? Musiałam ruszyć głową. Naprawdę chciałam pozbierać myśli i ogarnąć to wszystko. A najbardziej to, co Maggie chciała mi (albo postaci wyglądającej tak samo jak ja) przekazać. Lucy, musisz z tym skończyć! Słowa Maggie zahuczały mi w głowie.  
Z czym miałam kończyć? Nie wiem. To wszystko wydawało się bardzo dziwne i nierealne. Zamknęłam oczy. Zobaczyłam scenę, gdzie zabijam przyjaciółkę. To też było nierealne. Podnosiłam ją myślami, jak też dusiłam.  
- Nie! – krzyknęłam sama do siebie. Nie chciałam ponownie przeżywać tej sceny.  
Nagle mnie olśniło. Musiałam to sprawdzić jak najszybciej. Wstałam energicznie z łóżka i podeszłam do szafeczki obok biurka. Stała na niej fioletowa świeczka służąca za dekorację. Wzięłam ją i położyłam na ziemi. Musiałam na początku posprzątać kartki papieru, które nadal leżały na podłodze.  
Usiadłam przed świecą. Zamknęłam oczy i skupiłam się na niej. Jeżeli mam m a g i c z n e zdolności to eksperyment powinien się udać. Pod powiekami pojawił się obraz płomienia. Skupiłam się na tym wizerunku. Wydawało mi się, że prawie czuję ciepło dochodzące od blasku płomienia.  
Powoli tworzyłam oczy. Udało się. Świeczka, która stała przede mną zapaliła się. Na początku się przestraszyłam. Poczułam, że się uśmiecham. Naprawdę mi się udało! Zapaliłam świecę! Cieszyłam się jak małe dziecko, które nauczyło się chodzić.  
Czas na drugi test. Pomyślałam. Wzięłam kartkę papieru. Podarłam ją na małe kawałeczki i położyłam je na otwartej dłoni. Ponownie zamknęłam oczy i skupiłam swoje myśli. Nadal myślałam o tym pięknym płomieniu. Był taki ciepły, przyjemny…
-Au! – krzyknęłam. Otworzyłam oczy i strzepnęłam pospiesznie papierki z ręki.  
Nie udało się.  
Zamiast lewitować stanęły w płomieniach. Ręka mnie piekła. Była cała czerwona i bolała, ale mimo tego, byłam jakby w euforii. Nadal siedziałam na podłodze przed zapaloną świecą. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Wolno zamrugałam kilka razy oczami, nadal patrząc się na płomień, który po chwili zgasł.  
- To jest świetne! – powiedziałam na głos. Wstałam.  
Czułam się inaczej. Zapomniałam o wszystkim co do tej pory mi się przytrafiło, nawet o dziwnym śnie. Jeszcze trochę się trzęsłam, ale raczej nie z nerwów, ale z podniecenia. Nie codziennie ktoś odkrywa w sobie magię, prawda?  
Ciekawe czy jestem jedyna… Na pewno nie! Przecież to by było bez sensu.  
Poczułam, że oczy same mi się zamykają. Naprawdę byłam zmęczona. Muszę się wyspać. Przebrałam się pospiesznie w pidżamę i wskoczyłam do łóżka. Przez chwilę nie wiedziałam o czym myśleć. Może o Jacku? Właśnie! Jack! Olśniło mnie. Dzisiaj mnie pocałował. Było cudownie. W myślach nadal czułam jego dotyk. Był mocny, namiętny. Jego pocałunki były lekkie, ale pełne miłości. Czy ja się zakochałam?
Nie.  
Sama nie wiem.  
Jak można się zakochać w chłopaku poznanym niedawno? Chyba można. Jego oczy, włosy, jego uśmiech. To wszystko przyciągało mnie do niego tak mocno. Muszę sobie to poukładać. Czyli dzisiaj rano tworzyliśmy zmyśloną parę na potrzeby znajomych Jacka, a teraz to mini kłamstewko okazało się prawdą? Na to wychodzi, że moja intuicja mnie nie zawiodła.  
Świecie przygotuj się! Lucy Anderson – niegdyś szara myszka chowająca się po kątach – teraz dziewczyna najseksowniejszego chłopaka w szkole. Ciekawe co mnie jeszcze spotka.  
Nie miałam już ochoty na rozmyślanie. Ziewnęłam jeszcze kilka razy i sen wziął mnie w swoje ręce i utulił.  
Na szczęście nic mi się nie śniło. Nie przeżyłabym kolejnego koszmaru ze mną jako morderczyni najlepszej przyjaciółki w roli głównej. Umiałam dużo znieść, ale tej makabry za nic w świecie nie chciałam powtarzać.  
Wstałam dosyć wcześnie. To znaczy, na tyle wcześnie, żeby się nie spóźnić z n o w u do szkoły. Pospiesznie poszłam do łazienki przygotować się na drugi dzień niespodzianek. Miałam lekką nadzieję, że to popołudnie bardziej będzie przypominało najnudniejsze momenty z dennych filmów obyczajowych niż poprzedni dzień.  
Zeszłam ociężale na dół do kuchni i usiadłam na krześle obok mojego brata Matta, który jak zwykle miał słuchawki na uszach i nic nie widział oprócz swojego telefonu komórkowego. Popatrzyłam się na niego z politowaniem i chrząknęłam z dezaprobatą. Tak jak myślałam - nawet się nie poruszył. Nadal klikał coś na swojej klawiaturze od telefonu.  
- Proszę skarbie. – powiedziała do mnie mama podając mi miskę z płatkami kukurydzianymi. Kiwnęłam głową i zabrałam się do jedzenia.  
Nie byłam głodna, ale nie chciałam myśleć co może się dzisiaj stać.  
- Ja już idę. – mruknął Matt wstając z krzesła. Wziął plecak i poszedł do drzwi.  
- Zaczekaj! – krzyknęłam za bratem. Nie chciałam iść sama do szkoły, ale też nie chciałam, żeby mama znowu mnie podwoziła. – Mogę się zabrać z tobą? – wyszczerzyłam się mając nadzieję, że Matt przyjmie moją prośbę.  
Kiwnął potakująco głową i wyszedł, a ja poszłam w jego ślady. Wsiadłam do jego auta i pojechaliśmy. Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę do szkoły. On nadal słuchał muzyki. Ja siedziałam grzecznie i o niczym nie myślałam. Patrzyłam na drogę i nic poza tym.  
Zanim się obejrzałam już byliśmy na miejscu. Zatrzymaliśmy się na szkolnym parkingu i wysiedliśmy. Matt od razu poszedł do swoich kumpli, a ja stałam jeszcze koło auta.  
- Lucy! – usłyszałam czyjś głos za mną.  
To był Jack. Szedł w moją stronę szybkim krokiem ze swoim pięknym uśmiechem na twarzy. Jezu, jaki on był przystojny.  
- Cześć. – powiedziałam jak był już blisko mnie. Odwzajemniłam jego uśmiech.  
Objął mnie ramieniem i pocałował. Nie spodziewałam się tego. Stałam znieruchomiała. Jego ciepła, silna dłoń sprawiała, że odrętwienie zaczęło powoli mijać. Znowu się do mnie uśmiechnął. Nasze oczy się spotkały, a on nadal trzymał mnie w mocnym uścisku.  
- Cześć. – westchnął nonszalancko. Wypuścił mnie z objęć i dopiero teraz zauważyłam, że obok nas zebrało się kilka osób, z których poznawałam tylko Sama. Poczułam, że się czerwienie. Nie lubiłam być w centrum uwagi. – Chodźmy na lekcję, bo się spóźnimy. – wziął mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę budynku szkolnego.  
Pierwszą lekcją była historia. Usiadłam koło długowłosej brunetki. Wyglądała na miłą, nie tak, jak Rose. Od niej już z daleka można było wyczuć, że uważa się za najlepszą, choć tak nie było.  
- Cześć, jestem Lucy. – przywitałam się.  
- Hej. – odpowiedziała. – Wicki. Miło mi Cię poznać. Jesteś nowa, tak?
- Niestety. – oznajmiłam.  
- Spoko. Nie będzie tak źle. To jest fajna szkoła. – dodała mi otuchy nowo poznana koleżanka.  
- Mam taką nadzieję. – westchnęłam bardzo optymistycznie. Chciałam coś jeszcze dodać, ale nauczyciel historii wszedł już do klasy i wszystkie rozmowy ucichły.

diaria1709

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3385 słów i 17879 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik moosiek150

    Genialne i boooskie O.O

    9 maj 2013

  • Użytkownik flora

    Super opowiadanie!! Kiedy następna część?? :)

    5 maj 2013

  • Użytkownik Czarna

    Jeszcze!!!!

    5 maj 2013