Specjalna dedykacja dla Sweetkicia:-** gdyby nie Ty ta część by nie powstała. zapraszam do czytania!
Okres narzeczeństwa minął nam dość pracowicie. Oboje byliśmy dość mocno zajęci "swoimi sprawami”. Ja kończyłam studia Wojtek trenował i pracował. Widywaliśmy się głównie w weekendy. Coraz częściej przez moją głowę lotem błyskawicy pędziła myśl "czy, aby przypadkiem nie dopada nas rutyn…?”. Spotykaliśmy się tylko w weekendy i nawet wtedy nie chciało nam się nigdzie wyjść. Żadne z nas nawet nie myślało o kinie czy knajpie. Byliśmy na to zbyt zmęczeni. Zdecydowanie woleliśmy rozłożyć się na kanapie przed TV. I tak jakoś mijał nam ten czas. Sama nie wiem czy było dobrze czy zle. Było tak… nijak.
Pewnego piątkowego popołudnia jak co dzień wróciłam zmęczona z uczelni usiadłam na kanapie i zanurzyłam się w posępnych myślach – "A może by tak rzucić to całe studiowanie w cholerę?, chyba już nie daję rady sesja i w ogóle”- tak siedziałam rozważając to wszystko kiedy nagle do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka do drzwi. Niechętnie i ociężale zwlekłam się z kanapy i poszłam je otworzyć. W drzwiach stała pani Dorota- mama Wojtka. W jej oczach dostrzegłam migocące iskierki radości, a na jej twarzy obok promiennego uśmiechu, którym zwykła mnie witać malowała się jakaś tajemniczość.
- zapraszam do środka- powiedziałam przyjaźnie otwierając szerzej drzwi
- Nie nie- rzuciła szybko pani Dorota kręcąc jednocześnie głową. A już po chwili dodała- Ubieraj się córciu zabieram Cię na spacer.
Spuściłam wzrok i wbiłam go w podłogę. Ostatnie czego potrzebowałam w tej chwili to spacery w nieznanym mi kierunku. Miałam za sobą ciężki dzień wymagający egzamin, a przed sobą jeszcze kilka takich dni. Liczyłam, że dane mi będzie odpocząć, zebrać myśli i przygotować się do pozostałych egzaminów zwłaszcza, ze Wojtek miał nadchodzący weekend spędzić na zgrupowaniu. W głowie układałam sobie wypowiedz, która stanie się moim wybawieniem od rzeczonego spaceru jednak jak zwykle na układaniu w myślach się skończyło. Nie pozostało mi nic innego jak tylko ubrać się i pozwolić się prowadzić. Przemierzałyśmy kolejno ulice zaglądając w witryny sklepowe, aż w którymś monecie pani Dorota zatrzymała się na dłuższą chwilę przy drzwiach jednego ze sklepów wtedy też zdałam sobie sprawę z faktu, ze to musi być cel do którego zmierzałyśmy. Weszłyśmy do środka, a ja dosłownie oniemiałam. W ogromnym bardzo mocno oświetlonym pomieszczeniu pełnym luster znajdowały się wieszaki pełne białych najróżniejszych sukien ślubnych. Pani Dorota weszła do środka pewnym krokiem zupełnie tak jakby nie była to jej pierwsza wizyta w tym miejscu. Ja natomiast miałam w głowie dwa scenariusze: 1) Ucieczka 2) znaleźć sposób na zapadnięcie się pod ziemię. Szkoda tylko, ze żaden z tych scenariuszy nie był możliwy do zrealizowania w tamtym momencie. Nie wiedząc, co zrobić jak się zachować stałam tylko osłupiała w progu sklepu. W pewnym momencie podeszła do mnie ruda wysoka ekspedientka i zwróciła się do mnie przesłodzonym głosem- A więc to Ty jesteś synową pani Dorotki.- mówiła to nie spuszczając ze mnie bacznego wzroku
-Synową- powtórzyłam niepewnie
- No tak, mówiła, że niebawem planujecie ślub- zakończyła kobieta radośnie, a po chwili dodała u nas dostaniesz suknię jak z bajki- wskazała ręką na wszystkie modele wiszące na wieszakach. Ja natomiast zupełnie już nie słuchałam tego, co mówiła w głowię miałam tylko jeden fragment jej wypowiedzi "niebawem planujecie ślub”- My?, Ślub?- myślałam gorączkowo. Przecież nawet na dobrą sprawę o tym z Wojtkiem nie rozmawialiśmy. Wiadomo były zaręczyny, będzie i ślub, ale KIEDYŚ w bliżej nie określonej przyszłości.- z tych rozmyślań wyrwała mnie pani Dorota ciągnąc mnie za rękę wprost do przymierzalni. Przez kolejne dobre trzy godziny czułam się prawie tak samo jak te wszystkie manekiny ustawione w różnych częściach sklepu. Nie ma co się oszukiwać zostałam zupełnie zdominowana przez cztery kobiety, które to zakładały na mnie suknie to ją poprawiały bądź zdejmowały zamieniając na inną. Nie próbowałam protestować, bo wiedziałam doskonale, że w tym ferworze nikt nie zwróci na to uwagi. Czekałam więc tylko poddając się bezwolnie i modląc w duchu aby ten cyrk jak najszybciej dobiegł końca. Co wreszcie nastąpiło ku mojej uciesze.
WRESZCIE!- to jedno słowo dudniło mi w głowie kiedy opuszczałyśmy sklep żegnane uśmiechem ekspedientek. Kiedy tylko znalazłyśmy się na ulicy pani Dorota zarzuciła mnie pytaniami: która suknia podobała mi się najbardziej, jaki fason, który odcień bieli, jakie dodatki, a mnie z każdym kolejnym pytaniem zalewała kolejna fala złości. Wiedziałam jednak, ze nie mogę być nie miła. Nie tak mnie wychowano. Starałam się więc tylko milczeć i silić się na grzecznościowy uśmiech. Moja "teściowa” musiała coś zauważyć, bo zwróciła się do mnie już mniej rozentuzjazmowana:
- Coś nie tak moje dziecko?- zmierzyła mnie uważnym wzrokiem, pod którym aż się ugięłam
- Nie- powiedziałam cicho i bez przekonania, ale już po chwili dodałam nabierając powietrza- Bo ja nie wiem czy myśmy się nie pospieszyły..- urwałam wyczekując reakcji
- Pospieszyły, ale z czym?- zapytała kobieta
-Noo z tą suknią i w ogóle- próbowałam wyrazić jak najdelikatniej co myślę
-Ale jak to?- usłyszałam w odpowiedzi głos kobiety brzmiał niemal wyrzutem
- Bo my z Wojtkiem jeszcze nie rozmawialiśmy o tym- mówiłam spokojnie
-Ee gadanie, a co ma Wojtek do sukni- żachnęła się kobieta
- Noo do sukni nic, ale do ślubu już chyba coś ma- starałam się, żeby zabrzmiało to jak żart.
- Oj dziecko chodzicie już ze sobą trzy lata chyba wystarczy. Trzeba to jakoś sformalizować, nie ma na co czekać zakończyła żegnając się ze mną pod domem.
Zupełnie zrezygnowana weszłam do środka opadłam bezwładnie na fotel w głowie miałam mętlik i ogarniał mnie strach. Nie tak sobie to wszystko wyobrażałam, ale zaraz zaraz czy ja sobie w ogóle to jakoś wyobrażałam??. Moje rozmyślania. Z zadumy wyrwał mnie dźwięk telefonu
- Słucham?- powiedziałam zmęczonym głosem
- Hej Miśka, co Ty taka zmarnowana?- usłyszałam radosny głos Wojtka po drugiej stronie. Zwykle cieszyłam się gdy dzwonił dziś jednak irytował mnie co też dałam mu odczuć
- Taa.. Ty za to radosny jak skowronek w karmniku- rzuciłam od niechcenia. Zapadła cisza
- Ojj Kochanie nie denerwuj się na egzaminie na pewno wszystko poszło super
- A kto tu mówi o egzaminie?- rzuciłam zirytowana
- No to co się stało?- zapytał zaniepokojony
- twoja mama zabrała mnie na zakupy- powiedziałam rozżalona
- I to było takie straszne?- zapytał zdziwiony
- Niee, straszne było miejsce do którego mnie zabrała- powiedziałam zmęczonym głosem
- Yy to gdzie wy byłyście?- dopytywał
- W salonie sukien ślubnych- mówiłam każde słowo bardzo wyraźnie.
- I co w tym strasznego? Przecież lubisz biel- dodał ponownie rozbawiony
- A daj Ty mi spokój!- rzuciłam i się rozłączyłam.
I tak oto wypad z "teściową” na zakupy zakończył się kłótnią z narzeczonym. Cóż za ironia.. Nie wiedziałam tylko, ze to dopiero początek "cyrku w jaki pozwoliłam się zupełnie nie świadomie wmieszać….
6 komentarzy
Mysterious
O jej o jej zawstydziłaś mnie.... strasznie to miłe, a teraz jeżeli chcesz i o ile już nie czytałaś to przeczytaj sobie "Niepewność", która jest ciągiem dalszym mojej historii miłego czytania
wolna
Dosłownie przed chwilą przeczytałam wszystkie części tego opowiadania. Czytałam sobie i czytałam i nawet nie zauważyłam kiedy mi kilka łez spadło na policzek. Piękne
Mysterious
Cieszę się, że ktoś je jeszcze pamięta i chce czytać;-*
porzucona179
Jak zwykle genialna :-) brakowało mi tego opowiadania :-*
Mysterious
We U2
sweetkicia
Jaaaa moja kochana! Pisz dalej! Twoją historie moge czytać bez końca
I You Mała Haha