Czy to prawdziwe? 3

Gdy wyszłam z łazienki w kuchni czekała na mnie Justyna.  
-Mów szybko. Jaki wynik?- Zapytała.
-Muszę się przejść. Nie wiem, o której wrócę. Jak chcesz możesz zostać na noc.
Pokiwała głową. Wiedziałam, że zrozumiała. Rozumiałyśmy się bez słów. Jak siostry.  
  
Chodziłam zapłakana po rynku Starego miasta, bez celu, myśląc o tym jak dam sobie radę z małym dzieckiem. Przeklinałam chłopaka, który mi to zrobił. Przeklinałam tą cholerną noc. Przeklinałam siebie.  
Z tego zamysłu wyrwały mnie krzyki. Męskie, donośne krzyki. Obróciłam się, żeby zobaczyć co się dzieje. Zobaczyłam sporą grupę młodych mężczyzn. Zbliżali się w moją stronę. Widać było, że byli pijani. Bardzo.  
Postanowiłam nie torować im drogi, więc siadłam na ławce obok brukowej ścieżki. Wyjęłam z kieszeni płaszcza telefon i sprawdziłam godzinę.  
Dochodziła 21.  
Ale nie chciałam wracać. Chciałam być sama.  
No właśnie chciałam...
-Witam śliczną panią.- Wybełkotał nieznany mi chłopak.  
Był przystojny. Ale alkohol raczej mu nie służył. Bez jakichkolwiek zawahań jego ręka powędrowała na moje kolano.  
-Zabieraj łapsko.- Powiedziałam wstając z ławki.  
Ruszyłem w stronę zatłoczonego rynku. Drobny koncert zrobił swoje.  
-No poczekaj na mnie, mała!- Krzyczał za mną facet.  
Słyszałam, że biegnie za mną. Ktoś za nim krzyczał.  
Dobiegł do mnie. Złapał za ramię i odwrócił w swoją stronę.  
-Mówiłem...- Nie skończył bo jeden z jego kolegów odciągnął go ode mnie.
-Człowieku zostaw ją.- Po głosie słychać było, że wypił mniej alkoholu.- A Ciebie przepraszam, za tego idiotę.
Dopiero w tamtej chwili spojrzałam na jego twarz. Wyglądał znajomo. Jednak nie przychodziło mi do głowy gdzie go mogłam spotkać.  
Patrzył mi prosto w oczy. Wręcz przenikał mnie wzrokiem.  
-Dzięki za pomoc. Pa.- Powiedziałam i zaczęłam iść na drugą stronę rynku.  
W mieszkaniu byłam po 22. Justyny nie było.  
Nie miałam na nic sił. Zrzuciłam z siebie ubranie i wskoczyłam do łóżka. Zanim zasnęłam zdążyłam pomyśleć o swoim życiu. Przez swoją głupotę wpakowałam się w niemały problem.  
-Dlaczego właśnie mnie to spotkało.- Mówiłam sama do siebie przez łzy.
Przez cały weekend tylko płakałam leżąc w łóżku.  

W poniedziałek obudziłam się o 10. Za oknem padał deszcz.
-No jeszcze tego brakowało...  
Zaczęłam zbierać się z łóżka, powoli. Gdy już stałam na nogach zrobiło mi się niedobrze. Biegiem udałam się do łazienki.  
Dwie godziny później byłam już na uczelni. Ledwo zniosłam myśl, że do 17 muszę słuchać gadaniny spróchniałych dziadków. Pocieszałam się tym, że obok będzie Justyna.  

-No jeszcze pół godziny musimy wytrzymać. Damy radę?- Szeptała Justyna.  
-Musimy.- Odpowiedziałam zmęczonym głosem.  
Po skończonych wykładach udałyśmy się to kawiarenki obok uczelni.
-Kora mam ochotę na coś bardzo słodkiego. Do tego pyszna kawa.  
-Gruba będziesz.- Mówiłam.  
-Myślałaś już co zrobisz z dzieckiem?
Popatrzyłam na nią wściekła.
-Jak to co zrobię?- Zapytałam zła.- Urodzę i wychowam. Nieważne, ze sama. To moje dziecko. Będę je kochała, z całych sił.- Mówiąc to popłakałam się.  
-Nie płacz, Kora. Przecież ja Ci pomogę. Ja i moja mama.- W jej oczach pojawiły się łzy.- Widzisz to?- Pokazała palcem na mokry policzek po czym mnie przytuliła.
Patrzyłam przez okno kawiarenki. Patrzyłam na faceta z rynku. Stał z jakąś dziewczyną. Znowu na mnie patrzył.  
-Ej słyszysz mnie?- Pyta Justyna szturchając mnie.  
-Coś mówiłaś?- Zapytałam zdziwiona.
-Co tam widziałaś?  
Popatrzyłam na miejsce gdzie stał młody mężczyzna. Już go nie było.  
-Hm wydawało mi się, że widziałam znajomego.  
-No dobrze. Odechciało mi się jeść. Wracamy? Poradzisz sobie sama w mieszkaniu?- Z troską pytała przyjaciółka.  
Popatrzyłam na nią. Uśmiechnęłam się i powiedziałam:  
-Tak. W razie czego bądź pod telefonem.  
Kiwnęła tylko głową. Na pożegnanie pocałowała mnie w czoło.  
W kawiarni siedziałam jeszcze przez chwilę.  
Będąc w mieszkaniu nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Przenosiłam się z miejsca na miejsce.  
Przypomniała mi się rodzina. Byliśmy szczęśliwi. Zawsze razem... Do pewnego momentu.  
Pamiętam bardzo dobrze ten wypadek. Jechaliśmy na święta do babci. Ja, rodzice i Karol. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się dopóki... Dopóki nie powiedziałam rodzicom, że chcę wyjechać z kraju. Dopytywali się dlaczego. Nie ustępowali. W końcu wykrzyczałam, że mam dość takiego życia. Cały czas na coś brakowało. Zdarzało się, że nic nie jedliśmy przez tydzień. Zawsze się ze mnie śmiali. Zawsze byłam ofiarą.  
Tata słysząc to wściekł się. Mama próbowała go uspokoić. Na marne. Co dwie sekundy odwracał się w moją stronę i krzyczał dziesięć sekund. Krzyczał, że się stara, że nikt tego nie docenia...
Dziesięć sekund za długo? Dziesięć sekund stracone na krzyki? Czy może dziesięć minut użalania się nad życiem?  
Odpowiedź jest prosta. Za dużo czasu zmarnowanego. Czas, który mógł uratować życie rodziców. Zmarnowałam go.  
Wzięłam telefon do ręki i wybrałam numer...
-Słucham?- Odezwał się tak bardzo znajomy głos. Głos, za którym tęskniłam cztery lata.

Hope3

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 995 słów i 5329 znaków, zaktualizowała 11 lut 2016.

3 komentarze

 
  • NIEjestemBARBIE

    Coraz fajniejsze:)

    11 kwi 2016

  • Misiaa14

    piękne kiedy kolejna *-* ?

    11 lut 2016

  • Malineczka2208

    O jejuuu ???? Smutnee, ale bardzo dobreee :) Czekam na kolejna :)

    11 lut 2016