Chutor Bohuna cz.15

Chutor Bohuna cz.15Wiejskie zabudowania dworku na Litwie niemal niczym nie różniły się od tych spotykanych na Ukrainie czy na ziemiach Rzeczypospolitej, a jednocześnie były tak zupełnie inne. Przynajmniej w ten właśnie sposób widział to zmęczony podróżą Jurko, zatrzymując nie mniej zdrożonego wierzchowca pośrodku placu przed domem. Tuż za nim zatrzymał się wóz z Pauliną i jej służką, a kolejne i Kozacy dopiero wjeżdżali na teren. Paulina, która dopiero przed pół godziną przebudziła się z drzemki, właśnie wygrzebywała się spod licznych futer i skór, gotowa już natychmiast schodzić z wozu, ale Kozak powstrzymał ją nieznacznym ruchem ręki, rozglądając się uważnie. Jego ludzie natychmiast sięgnęli po broń, ale stanowczy rozkaz powstrzymał ich od jej dobycia, pozostali więc w siodłach, tak samo, jak ich dowódca, uważnie lustrując otoczenie.
- Cóż to, czemuż tu nikogo nie ma? – zapytała Paulina, zorientowawszy się wreszcie, że w obejściu nie widać żadnej służby czy chłopów.
- Otóż właśnie – mruknął Bohun i mimo palącego bólu bioder spowodowanego nieco zbyt przydługą jazdą, uniósł się w strzemionach i krzyknął donośnie. – Panienka w dwór zajechała! Chlebem witajta, a i solą niezgorzej! Czyż to tak podejmować gości radyście?
Przez chwilę nic się nie działo, tylko wiatr donośnie hulał między zabudowaniami, porywając w dziki taniec tumany kurzu, wciskające się ludziom i zwierzętom do oczu. Jurko rozejrzał się znów uważnie po budynkach i ostrożnie zeskoczył z siodła. Czwórka jego ludzi natychmiast zrobiła to samo, reszta pozostała na koniach, osłaniając Paulinę. Nieznacznie przesunął dłoń na rękojeść szabli i ruszył ku drzwiom dworku. Strzał, który wzbił tumanik pyłu tuż pod jego nogami, osadził go w miejscu.
- Strzelajcie celniej, waszmoście, inszej krzywdy ni uczynicie – powiedział donośnie. – Jam pułkownik kozacki, Jurko Bohun! Z listem żelaznym od jego wysokości Króla Polski jadę, by w pokoju panienkę Sapieżynę w dom odstawić. Jam jej sługa oddany!
Na jego słowa, iż jej sługą, policzki dziewczyny powlekły się szkarłatnym rumieńcem, nie odrzekła jednak żadnego słowa, wiedząc doskonale, iż w tenże sposób zaszkodzić by jedynie im mogła. Z coraz większym niepokojem obserwowała, jak drzwi dworku powoli uchylają się, a z wnętrza wysuwa się najpierw lufa flinty, później kolejna i dwoje ludzi. Młody i stary, oboje celowali prosto w pierś dzielnego Kozaka, który ustąpił im pola tylko tyle, by swobodnie mogli przed chatę wyjść.
- Któżęś ty? – zapytał młodzieniec, a Jurko naraz pomyślał, że chłopak zapewne jest niespełna rozumu, skoro sam przed chwilą prawdę o sobie wyjawił, ale odpowiedział natychmiast, nie chcąc niepotrzebnie większych konfliktów powodować.
- Jakom rzekł, mości panie, jam pułkownik kozacki, w służbie jego wysokości hetmana zaporowskiego, Bohdana Chmielnickiego, Jurko Bohun. Na Litwę w misji ku zgodzie jego królewskiej wysokości Jana Kazimierza przyjechał, coby panienkę, Paulinę Sapieżynę w dom rodzinny sprowadzić, skorom jej ochronę po grób przyrzekł, tak mi dopomóż Najświętsza Panienko.
- Łżesz, kozaczy psie! – młodzieniec splunął mu pod nogi. – Panienki Pauliny od lat nikt z nas tu nie widział, nie słyszał nawet, by wyjazd przeżyła, skoro jej w Rzeczypospolitej lepij być miało.
- A bo mnie wtenczas smutków wiele w życiu spotkało, mości panie kuzynie – powiedziała Paulina, rozpoznając w chłopaku własną rodzinę i odważnie schodząc z wozu. Jurko drgnął niespokojnie, widząc kątem oka, że dziewczyna zmierza do niego. – Ten kozak i kompani jego milsi mi aniżeli Polacy, a i od których jednako wycierpiałam. I pewno bym jakich słów kilka, kiedy skreśliła do waszmościów, jeno mąż mój nieboszczyk, zakazał pisać. Widać wielce lękał się kary, jaka by go spotkała, gdyby wuj raczył się dowiedzieć, żem wbrew woli jednako mej, jak i brata mego za ów człeka za mąż wyszła.
- Zaliż to doprawdy ty, Paulino? – starszy mężczyzna wystąpił teraz do przodu, przyglądając się dziewczynie uważnie. Wreszcie pokiwał głową. – I tak to być może, żeś ty bratanica moja dawno utracona. W oczach twech prawdę jeno widzę, a one jednake jako ojca, a brata mego, Stanisława. Wejdźże, dziecko do domu, ogrzej się, widać, żeś wielce zziębnięta. Kaszy nastawić rozkażem, a i mięsiwa podadzą suszonego wpierwej i miodu – wyciągnął do niej rękę. – Tyś wypiękniała wielce, moja droga, choć ostatnim razy widział cię, kedyś berbeciem co jeno pięć wiosen tedy ukończył, widziałem. Rad żem więc wielce, żeś w dom zajechała, przecie on jeden tu dla ciebie winien być. Zachodź, dziewko w dom, zachodź, opowiesz co w drodze, a i o tych nieszczęściach chętnie posłucham. Ludzia twe w stodole posłania jake poznajdują.
- Wybaczże, wuju Mirosławie, lecz oni mi jako rodzina i w dom jednako niechże zachodzą z nami – odezwała się, protestując gwałtownie. – Kiedy oni w stodole, tedy i ja z nimi.
- Przecie to nie godzi się, by dziewka z Kozakami w jeden chałupie spała! – zakrzyknął młodzieniec.
- Cichajże, Mariusie! – usadził go ojciec, mierząc Jurka surowym spojrzeniem. – Tyś zaprawdę jeno jej sługa?
- Jako mi Bóg świadkiem…
- I on mi miły, wuju, życie me od zguby nie raz jeden uchronił. I jam mu miła – odezwała się szybko, a jej lica spłonęły natychmiast kolejnym rumieńcem.
- Nie może być! Toż to niegodne, by…
- Mariusie! – huknął na niego mężczyzna. – Cichaj. Nie czas to i ni miejsce, by o takichż sprawach się rozwodzić. Siądziem, pomówimy… Niechajże w chatę wszystek wejdą, jadła starczy. Jeno wiedzta, mości pułkowniku – znów spojrzał na Kozaka – ni sława twa, ni szabla nam tu niestraszna. My Litwini, jednako w bojach jako i wy zaprawieni. Ród mój tedy z księciem wielkim Witoldem Krzyżaków z ziem królewskich odparł, a i ja w potyczkach udział żem brał wielu. Dziewkę jaką bez pozwolenia tkniesz, ubiję.
Przez moment oboje mierzyli się wzrokiem spokojnym i surowym, lecz to Bohun pierwszy głowę skłonił i ozdobną głowicę nahaja do piersi przyłożył.
- Takoż będzie, panie. Lecz i ty wiedz, żem woj, ni człeczyna podły i serce me jeno do Pauliny należy, ni do innej i innej nie chce, więc po cóż by mi było inną jaką tykać, kedym ja rad, kedy Paulinki lica rumieniem radosnym pałają.
- W dom – odparł tylko starszy rodu i otworzył drzwi. – Synu, rozkaż co by konie napojono i paszy niechże im dadzą, a tedy do nas dołącz…
Po tych słowach poprowadził zdrożone towarzystwo do środka, gdzie w pół godziny później wniesiono strawę i napitek solidny.

Tydzień później.
- Zachodzę ci ja w głowę i zachodzę, Paulino i pojąć rozumem ni mogę, dlaczegóż ty to prawisz, co to ten Kozaczyna ci miły – mruknął Mirosław, przysiadając się do bratanicy na szerokiej ławie ustawionej za domem. – Przecie on i nie nasz. Przeciw Polakom i królowi walczy, zdrajcę na pana swego obrał, jakże to tak?
- Czy Jurko czymże ci uchybił, wuju?
- Ni. Widać zachować się umie i ludzi swech ręką silną trzyma, jeno przecie to się nie godzi, byś go miłowała…
- Wuju, a czy to rozum nasz mocarny na tyle, by serca, a i Panienki Najświętszej zamysły poznać? Prawda to, ja żem go umiłowała, choć i on przykrości wiele sprawił, lecz w potrzebie uratował. Dziecięciu memu mogiłę usypał, choć ciałka żaden w ziemi nie złożył, lecz kwiaty tam kładzie, sama widziałam. I tedy twarz jego smutkiem powleczona, a w oczach i łzy bywały i złość. Tedy ja widziała, jak męża mego przed dom wywlókł, gdym mu prawdę wyjawiła. A przecie jeno miód z nim wypić tedy mógł i pomysłu gratulować. A w obronie stanął. Ni oceniał, do piersi tulił… - odwróciła wzrok i zamilkła. W jej oczach wezbrały łzy. – rzekł mi jednako – odezwała się po chwili cichutko – że i bez dziecięcia z łona mego miłować mnie będzie. Bom ja mu życie zwróciła i radość po miłowaniu haniebnym.
- Sława jego i na Litwie znana i opowieści o wyczynach haniebnych – Mirosław pokiwał głową w zadumie. – Rzeknij no, Paulino… A ty byś w dom nie pragnęła powrócić? Przecie tu rodzina twa, tu ślub wziąć możesz, posag wciąż czeka…
- Ślub? Tutaj? – dziewczyna spojrzała na swego rozmówcę całkowicie zaskoczona. – Jakże to.
- Jam wuj twój i opiekun, chociaż ty już nie podlotek, jeno pannica dojrzała, lecz w zaszczycie spytać mi cię przyszło, czy rada byś była, żoną i panią welką na włościach pozostać, syna mego Mariusa.
- Kuzyna miałabym poślubić?
- On cię umiłować, moja droga…
- Przecie on mi obcy! Jeno tydzień nam przyszło razem spędzić, jako to tak?
- Sama żeś rzekła, że ni nam znać zamysły Panienki w niebiesiech. Marius chłopak dobry, wyrośnięty, na gospodarstwie się zna i szablą bronić umie, we wsi posłuch ma, inni za nim w ogień by poszli, jeno by ręką skinął… On prawi, co i twe nieszczęścia mu niestraszne…
- Prawda to, Paulino – powiedział naraz Marius, zachodząc do nich zza pleców obojga. – Miłaś ty mi i patrzeć ni mogę, jako ten Kozaczyna oczami za cię strzela… Ni godny on twego serca, ma miła, ni twej duszy. U stóp twech leżeć powinien, ni w oczęta twe najdroższe spozierać.
- Mariusie, ja… - szepnęła, zaskoczona kompletnie łagodnym przemówieniem kuzyna, który przez cały jej pobyt w dworku jedynie pogardę i złe słowa miał do jej towarzyszy, nie szczędząc nawet jej służki.
- Paulino – przerwał jej, chwytając ją za rękę i obsypując pocałunkami. – Pozwól ty mi, strzec cię dniem i nocą najgorszą, w łóżu ogrzewać w dni chłodne, rodzinę z cię mieć…
- Kedy ja ni mogę, kuzynie. Medyk rzekł, żem ja niezdolna już dziecięcie powić! Ni mogę! Nie! Nie ostanę twą ślubną, wybacz mi. Serce me, ku innemu rade.
- Ależ być to prawda ni może! Ni może, Paulino. Tyś oszalała! Zaklęciem jakim czy słowem złem odmieniona zapewne! Do szeptunki zaprowadzę, jeno nie wychodźże ty za tego Kozaka. Być tak ni może, byś ty żoną tegoż psa nieczystego ostała! – krzyknął donośnie, padając przed nią na kolana i wtulając twarz w jej obszerną spódnicę. – Serce me twym sługą oddanym, najmilsza!
Paulina cofnęła się strwożona o krok, tymczasem rozbawiony rozmową z własnymi ludźmi Jurko, spojrzał mimochodem na okno wychodzące na tył domostwa i uśmiech spełzł mu z twarzy, gdy dostrzegł, jak ten bezczelny młokos pada przed jego ukochaną na kolana i najwyraźniej błaga ją o coś zażarcie. Jedno spojrzenie na twarz dziewczyny i Jurko powstał z miejsca, chwytając za szablę. Rozmowy w izbie natychmiast ucichły, gdy wściekły Kozak ruszył do drzwi.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i historyczne, użyła 1988 słów i 11015 znaków, zaktualizowała 13 paź o 12:43.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.