Zbliżając się do płotu ogradzającego wieś, zwolnił bieg wierzchowca, a tuż przed bramą wstrzymał go całkowicie i zeskoczył na ziemię. Nie oglądając się na swoich ludzi, złapał ogiera krótko przy pysku i ruszył z nim w stronę domu, przed którym na ławie siedziała wciąż blada i obojętna na wszystko Paulina. Co prawda jej rany na ciele już się zaleczyły, ale te najcięższe nie znajdowały się na skórze, lecz o wiele, wiele głębiej, tam, gdzie nie docierały promienie słońca. Jej spojrzenie było mętne, a ruchy bez jakiejkolwiek energii. Każdą czynność wykonywała mechanicznie, a jej oczy straciły wszelki blask i wyglądało na to, że już nigdy nie będzie się z niczego cieszyć. Przynajmniej ona się tak czuła. A widząc jej niemoc i niemą rozpacz, krwawiło też serce Bohuna. Dlatego teraz, jak za każdym razem, gdy dziewczyna siedziała na zewnątrz, zatrzymał się z koniem pośrodku placu przed domem, tak, by Paulina dokładnie widziała, co i jak robi i przemawiając spokojnie do wierzchowca, zaczął wycierać go z potu, jednocześnie gładząc uspokajająco. Aż zbyt dobrze wiedział, jak dziewczyna reaguje na niego i jego ludzi, niemal natychmiast ograniczył do minimum ich obecność w chacie i jej pobliżu i zaczął małymi kroczkami budować jej zaufanie. A przynajmniej miał nadzieję, że tak właśnie się dzieje, bowiem choć nie uciekała już na jego widok, nie reagowała też nijak inaczej. Była obojętna i zimna, a to bolało jeszcze bardziej. Dlatego robił, co mógł, by nie myślała więcej o targnięciu się na własne życie, jak to miało miejsce, gdy w końcu mogła wstać z łoża. I choć doskonale wiedział, że jego ludzie szeptają między sobą, zaniepokojeni jego zmianą. Wiedział, że uważają go teraz za rozmiękczonego przez dziewkę, lecz nie miał zamiaru się tym przejmować.
Teraz jednak widząc, że dziewczyna po raz kolejny nie jest zainteresowana, oddał konia chłopakowi stajennemu i wszedł do chaty, by samemu się odświeżyć. Nie było go kilka dni, więc zdecydowanie musiał się umyć i zmienić ubranie.
Pół godziny później zapinając szeroki pas, wyszedł ponownie przed dom. Stanął tuż przed Pauliną i trwał tak w ciszy, aż nie podniosła na niego oczu.
- Czego chcesz, Kozacze? - zapytała cicho.
- Pójdź ze mną — podał jej dłoń.
- A po cóż to? Ochoty nie mam, odejdźże i przestańże nachodzić.
- Pierwszy to raz, kedym cię o uwagę uprosił, a ty juże gonisz precz — odparł twardo, nie opuszczając ręki. - Pójdź ze mną, Paulino, a tedy pojmiesz me zamysły.
- Co i one jakie nieprawe?
- Paulino! - oburzył się słusznie. - Czy ja ci na honorze, czy na ciele krzywdę jaką uczynił, że tak rzeczesz? Panią tu przecie jesteś jeno i takoż traktowana przez wszystek ludzia i przeze mnie, a słowa takież bolesne z ust twych padają... Rzekłem ci przecie, u stóp figurki Panienki Najjaśniejszej przysięgałem, co ode mnie zła nie uświadczysz. Czy słowo złamałem?
- Nie — przyznała niechętnie. - Lecz czy ja wiedzieć winnam, co w twech myślach? A może i jednako ty mnie... Posiąść pragniesz? Cóż tedy uczynię? Nikto przecie w obronę nie poweźmie i tak zhańbionej dziewki.
- Paulino, czemuż ty takie rzeczy rozpowiadasz? A czemuż bym ja miał cię pohańbić? Czy dla cię słowo szlachcica nic nie znaczy? Bom ja Kozak jeno ni Lach? Krew ma cię w serce godzi? Rzeknij, cóżem ci uczynił, żeś ty jeno dla mię nienawiść w sercu chowasz?
Milczała przez dłuższą chwilę, a kiedy ponownie się odezwała, jej głos drżał.
- Lękam się, co ty taki jako i inni. Jakże wierzyć mam, żeś dobry, kedy jednako mordować ci niewinnych przyszło? Bo ja nie wiem, żeś za inną po świecie gonił? Żeś ją więził z miłowania? Strach w sercu myśleć, cóż uczynić, waszmość możesz, kedy i ty znienawidzisz...
- Nienawidzić cię, pani rzecz to zaprawdę straszna. I jeno jakbym mógł czas zawrócić, porwałbym cię ja wtedy z domu tamtego. Gdybym ja tylko wtedy wiedział, że z rąk mych kamratów takaż krzywda ci się zadzieje, wyjazd tedy bym odłożył, dziecięcie ocalił od zguby, jeno byś nie cierpiała. Bo serce me jednako złamane, jako twoje, gdy rozpacz twą widzę. Przecie być nie może, by dziewka o sercu jako ze złota dla innych takich krzywd uświadczyła. A tera jeno spokoju twego pragnę, pani... Pójdź tedy ze mną w pole, zaklinam cię na wszelkie świętości, Paulino...
- Upartyś wielce, Kozacze — pokręciła głową. - Odmowy nie przyjmujesz, lecz jeśli twe serce tedy spokojne będzie i myśli jednako, pójdę — wstała z ławy i od razu skierowała się za dom ku rozległym polom. Boczną furtką wydostali się poza ogrodzenie.
- Gdzie? - zapytał, gdy zatrzymali się kilkanaście metrów od zabudowań.
- O czymże ty prawisz? - spojrzała na niego zaskoczona.
- Rzeknij mi, które miejsce ci tu miłe?
- Nie ma takiego miejsca, waćpan. Toż sam wiesz, że mnie jeno jedna myśl miła. Pozwól mi zemrzeć, by choć na moment dziecięcie me ujrzeć. Tedy rada ku Piekłu się udam.
- Milcz, Paulino! - złapał ją za ramiona i potrząsnął mocno. Pisnęła przestraszona, a wyraz jej oczu sprawił, że natychmiast ją puścił i się odsunął. Objęła się ramionami, trzęsąc się lekko. - Jakże prawić tak możesz? Przecie to bluźnierstwo! Panienka matkę twą pobłogosławiła, byś porodzić się mogła, a tera ty odejść pragniesz? Rzekłem ci, co i me serce krwawi, boś tera jeno cieniem dawnej siebie. A przecie tyś Laszka. Czy to nie prawią, żeście twardzi? Pokaż tedy, żeś taka sama, bo me serce jeno do cię należy. Rzeknij słowo, a w zębach świat ci przyniosę... Tera jeno poznać miejsce pragnę, bom rozmyślił, by dziecięciu twemu mogiłę usypać. Może tedy serce twe krwawić przestanie.
- Koz... Bohunie — powiedziała cicho, całkowicie zaskoczona jego słowami. - Doprawdy... Uczynić to pragniesz?
- Rzekłem ci przecie...
Kiwnęła głową i zamyśliła się. Przyglądał się jej chmurnie, pragnąc wziąć ją w objęcia i utulić. Pozwolić jej wypłakać się na ramieniu, a potem trwać przy jej boku przez kolejne lata. W końcu spojrzała w kierunku potężnej jabłoni rosnącej tuż przy ogrodzeniu i podeszła do niej powoli. Słodki zapach kwitnących na gałęziach kwiatów przypomniał jej dom. Łzy zaszkliły się w jej oczach, gdy pomyślała o bracie, ale opanowała się na tyle, by powiedzieć cicho do mężczyzny:
- Tutaj.
- Zgoda, tu mogiła postanie... Łzy w twech oczach, czyż rzekłem co źle? - odważnie odgarnął jej kilka kosmyków z czoła. Zarumieniła się wściekle i lekko cofnęła.
- Jeno wspomnień wiele... I myśli — wyjaśniła. - Tyś rzekł, panie... Tyś rzekł...
- Cóż takiego, moja pani?
- Jam nie twa, Bohune! Bo i czemu bym miała być?
- Bom cię umiłował wielce, Paulino. Tyś mi serce uleczyła z zawiści. Nauczyła prawdziwie miłować. Tyś mego serca panią.
Przełknęła ślinę, patrząc na niego wielkimi oczami. Drżała wyraźnie, a serce biło jej jak oszalałe. Miała wrażenie, że wszyscy wokół je słyszą, a ona miała ochotę stamtąd tylko uciec.
- Cóż ty czynisz, waśćpan? - szepnęła.
- Jeno o uśmiech proszę... Byś rada była na tym świecie stąpać ni o mogile własnej rozmyślać... Nie umiłujesz, żalu w sercu mym nie znajdziesz, lecz pośród żywych ze mną ostań — powiedział i pocałował ją w dłoń. Czuł, jak dziewczyna momentalnie się napięła, wstrzymując oddech, więc natychmiast zawrócił, zostawiając ją pod drzewem samą. Całkowicie zdezorientowana usiadła w wysokiej trawie, bezwiednie gładząc źdźbła dłońmi i rozmyślając nad słowami mężczyzny, który właśnie siodłał swego ogiera, bowiem wzburzenie jej pragnieniem śmierci wybuchło w nim gwałtownie i musiał dać upust emocjom.
Późno w nocy, gdy już wrócił do chaty po godzinach szaleństwa i oporządził zdrożonego wierzchowca, wziął ją w ramiona i unosząc bez problemu, poniósł do jej izby. Na moment przebudziła się, gdy układał ją w pościeli.
- Bohunie, to się nie godzi — probowała zaprotestować, lecz okrył ją tylko kołdrą.
- Śpijże. Jutro mi rzeczesz, czemuś to w czeladnej snu szukała.
- Na cię czekała — wymamrotała, zapadając ponownie w sen.
- I ja na cię, choćby po wieczność czekać będę, Paulino — wyszeptał. - Boś ty jeno moja.
Kolejny miesiąc zajęło jej podniesienie się z kolan, na które tak brutalnie rzucił ją los. Choć obolała i początkowo niepewna każdego swego działania, w końcu przyznała Kozakowi rację, była Polką, a one nigdy nie klękały. Wkrótce też objęła w swoje władanie chatę i wzięła w obroty posługujące tam kobiety. Wkrótce dom zalśnił taką czystością, jakiej już dawno nie uświadczył. Zaczęła też dbać o siebie i pracować w polu tak samo, jak wcześniej i wyglądało na to, że naprawdę sprawia jej to przyjemność. Wieczorem wracała zmęczona i ukurzona, ale i tak znajdowała jeszcze siły, by przez chwilę usiąść i porozmawiać z kobietami lub pohaftować. Bohun najczęściej tylko się jej przyglądał, ale radował go widok jej uśmiechu i delikatnej radości, jakie znowuż dawały jej proste czynności.
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
shakadap
Brawo! Świetne.
Pozdrawiam i powodzenia.