Miłego czytania, kochani
Kolejny raz słońce chowało się za linią horyzontu, a on wciąż jechał, popędzając coraz to bardziej strudzonego wierzchowca, chcąc jak najszybciej oddalić się od miejsca swej ostatecznej klęski. Dawno już przestał lać łzy po utracie ukochanej Heleny, lecz wściekłość i poczucie upokorzenia wciąż w nim buzowały. Czuł się bezsilny i chwilowo pozbawiony największego celu w swoim życiu. Teraz chciał jedynie jak najszybciej dołączyć do Chmielnickiego. Podejrzewał, że jego nieoczekiwana wolność może się raptownie zakończyć, jeśli książę zmieni zdanie i dopadnie go pogoń. Dlatego wciąż smagał grzbiet biednego wierzchowca nahajem, nie dbając o żałosne postękiwanie ogiera.
Przez wiele staj dopisywało mu szczęście i nie napotkał na swej drodze nikogo. Kilkukrotnie zatrzymał się na odpoczynek, by dać odetchnąć goniącemu resztkami sił ogierowi, wiedział bowiem, że w rozległym, niegościnnym ukraińskim stepie bez konia przyjdzie mu szybko opaść sił. Nie miałby również szans, by powrócić na czas do swego dowódcy. Miał jedynie nadzieję, że ten przyjmie go z powrotem. Nie przewidział jednak, że wiadomość o jego uwolnieniu lotem błyskawicy obiegnie ukraińską ziemię i wielu ludzi zapragnie położyć kres jego życiu, w którym to, nie ukrywajmy, dopuścił się wielu przewinień. Dlatego kompletnie nie spodziewał się pułapki, która została na niego zastawiona, gdy przejeżdżał w pobliżu jednej z ograbionych przezeń ongiś wiosek. Gwałtownie wyleciał z siodła, gdy rozhukany koń zarył się czterema nogami, gdy niespodziewanie tuż przed nim wyrosła ruchoma przeszkoda złożona z kilkoro chłopa uzbrojonych w widły i grabie. Młody pułkownik tąpnął głucho o ziemię, co zamroczyło go na tyle, że nim się zorientował, co się dzieje, już był otoczony rozwścieczonym motłochem. Nim jednak zdążyli zaatakować, poderwał się na równe nogi, dobywając szabli. Poprzysiągł sobie, że skóry łatwo nie odda. Czujnie rozglądał się we wszystkie strony, bo ostre rolnicze narzędzia groziły mu ze wszystkich stron, bowiem nie był to honorowy pojedynek, chłopów było zdecydowanie więcej.
Z trudem wyciągnął zbroczoną w krwi szablę z ciała ostatniego przeciwnika i wsparł się na niej, ciężko dysząc. Zraniony bok palił go żywym ogniem, wywołując w pamięci wciąż tak żywe wspomnienie pojedynku z Wołodyjowskim, po którym to długo dochodził do siebie. Dysząc ciężko, rozejrzał się w poszukiwaniu wierzchowca, który spłoszony nagłym atakiem zbiegł z okolicy. Wściekły Kozak obejrzał się za siebie i widząc w oddali nadciągającą odsiecz, ruszył przed siebie jak najszybciej, nie zważając na ranę i mając nadzieję na odnalezienie swego wiernego wierzchowca. Udało mu się to niemal staję dalej i niemało się natrudził, by ponownie wsiąść, bowiem nadal wystraszony ogier wciąż od niego uciekał, jakby się bał, że i jego zabije rozjuszony Bohun. W końcu jednak, gdy raniony już niemal całkiem opadł z sił, udało mu się dosiąść nerwowo strzygącego uszami wierzchowca i ruszyć w dalszą drogę. Ranny bok nie pozwalał mu jednak na szybszą jazdę, niż stępa, co niezmiernie go irytowało, bowiem drastycznie zmniejszyło jego szansę na wypracowanie sobie odpowiedniej przewagi. Teraz jednak po częściowo zwycięskiej dla siebie utarczce z wieśniakami, nauczył się unikać większych traktów i dróg i po prostu zapuścił się w step, licząc na to, że ten z łatwością ukryje jego obecność.
Przeliczył się jednak, zapominając, że nie odzyskał jeszcze pełni sił po niewoli, z której tak niedawno został zwolniony oraz że pomimo najszczerszych chęci Rzędziana, jego organizm nie zregenerował się tak, jak to sądził po pojedynku z Wołodyjowskim i w końcu po prostu spadł z konia, wprost w zrujnowany płot jakiegoś opuszczonego domostwa, tracąc przy tym przytomność z upływu krwi. W przebłysku świadomości, gdy czyjeś ręce przewracały go na plecy, ujrzał nad sobą młodą niewiastę.
- Helena... - jęknął, na powrót odpływając daleko poza własną świadomość.
Gdy się ocknął, dłuższą chwilę zajęło mu rozpoznanie, co właściwie się z nim stało, a gdy już skonstatował, że leży w miękkim łożu, opatulony licznymi futrami, nie mógł sobie przypomnieć, jak się tam znalazł. Nie wiedział też, gdzie był, a gdy wykonał ruch, by podnieść się z pieleszy, jęknął głośno, gdy prawy bok zapiekł go wściekle, po czym opadł ciężko na poduszki, czując, jak całe jego ciało oblewają zimne poty. Z trudem przypomniał sobie wydarzenia sprzed dni dwóch. A więc ktoś się nim zaopiekował... Tylko dlaczego? I gdzie właściwie był? Te myśli tak go zmęczyły, że ponownie zapadł w niespokojny sen pełen marów.
Jakiś czas później znów się obudził, a wtedy dostrzegł jedną zmianę w pomieszczeniu. Tyłem do niego, pochylając się delikatnie, stała drobna niewiasta, ustawiająca coś na niskiej ławie. Sądząc po wzroście, nie mogła być dorosła.
- Kto ty? - zapytał gardłowym, ochrypłym głosem, niewiele głośniejszym od najcichszego szeptu. Jednakże nieznajoma go dosłyszała, bo wzdrygnęła się zaskoczona i odwróciła prędko, patrząc na mężczyznę z mieszaniną strachu i niepewności. Przez chwilę w izbie panowała cisza. Oboje mierzyli się wzrokiem. Bohunowi zdawało się, że skądś zna ów niewiastę. - Kto ty? - powtórzył głośniej.
- Przy chrzcie na imię mi dali Paulina, panie — skłoniła się lekko. Nie wyglądała na zwykłą służkę, na to wysławiała się zbyt ładnie, a i ubranie jej było bardziej kosztowne. - Jam z rodu Sapiehów, mości panie.
- Litwinka? - zdziwił się. - Ty tut zhyvesh? V Ukrayini? (Mieszkasz tu? Na Ukrainie?).
Przytaknęła nieśmiałym ruchem głowy, mląc w palcach rąbek sukni. Była ładna i gdyby nie okoliczności ich spotkania, zapewne z chęcią zaciągnąłby ją do łożnicy, by choć trochę ulżyć sobie w cierpieniu duszy po utracie Heleny. Niestety z wielu przyczyn nie wchodziło to obecnie w grę. A szkoda, bo dziewczyna była obdarzona jak należy.
- Dla zdrowia — odparła szybko, nie patrząc na mężczyznę.
- W wojennej zawierusze? - prychnął, uśmiechając się do niej cwanie. - Ty harna divchyna, ne boyishsya tut odni? Jaki Kozak cię przeto weźmie...
Blondynka wyprostowała się dumnie i zakładając ręce na piersi, odparła twardo:
- Jam nie taka, coby się tu bać byle chłopa...
- Nebezpechni kozaky. Vony lyuto lyublyatʹ braty molodykh divchat (Kozacy niebezpieczni. Gwałtem lubią młode dziewki brać.) - powiedział, przyglądając się jej uważnie. Zmieszała się, słysząc jego słowa, lecz po chwili prychnęła:
- Jako i ty, mości panie...
- Czekaj no ty! - natychmiast uniósł się gniewem, najwyraźniej mając zamiar wstać, by nauczyć jej pokory, lecz rany nie dały mu tej sposobności i znów opadł na poduszki, łypiąc na nią wściekłym wzrokiem. - Dajże wina...
- A tedy mnie złapiesz? Tyś taki mądry i silny, to sam se weź — odwróciła się z ewidentnym zamiarem wyjścia.
- Zachekayte! Khiba ty ne bachysh, shcho ya poranenyy? Meni potribna tvoya dopomoha — powiedział cicho. - Daj wina. Tedy szybciej na nogi stanę i odejdę. Nie będziesz się kłopotać.
- Curylik rzekł, cobyś przez tygodni kilka z leża nie wstawał — odparła, podając mu karafkę z wodą wymieszaną z miodem. - I wina zakazał ci pić.
Na te słowa jęknął wściekły i nie odezwał się już ani słowem. Paulina patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, a gdy spostrzegła, że ten znów zasnął, po cichu wyszła z izby, rozmyślając intensywnie, co też się stało, że ten młody Kozak został zaatakowany i zjawił się akurat u nich w gospodarstwie? Nie wiedziała jednak, z kim przyszło jej obcować, bo gdyby tę wiedzę posiadała, najpewniej sama poderżnęłaby mu gardło lub uciekła, gdzie pieprz rośnie, ratując się od pewnej zguby. Los jednak bywa przewrotny. Oj, bardzo przewrotny...
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.