Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Fin de siècle, czyli miało być tak pięknie… (część 6 i ostatnia)

Fin de siècle, czyli miało być tak pięknie… (część 6 i ostatnia)Zapraszam serdecznie na finał opowieści i dziękuję wszystkim, którzy (pomimo moich usilnych grafomańskich starań) dotarli do tego momentu!

***

ROZDZIAŁ 6/6 - EPILOG

*

   Przed upływem kolejnych dziesięciu minut schodziłam cichutko ku tylnemu wyjściu z kamienicy, prowadzącemu na podwórze. Z niego przemknęłam na kolejne i jeszcze następne, by wreszcie wyjść na ulicę trzy bramy dalej jako nierzucająca się w oczy kobieta w ciemnym płaszczu oraz kapelusiku z woalką. Nie zwracając niczyjej uwagi, dotarłam szybkim krokiem na dworzec Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Zajęłam pierwsze z brzegu miejsce, skłoniłam się milcząco współpasażerom i jak gdyby nigdy nic wyjęłam Pismo Święte, które w połączeniu z żałobnym strojem powinno skutecznie odstraszać potencjalnych rozmówców.
   Miarowy stukot kół powoli mnie uspokajał. Spoglądając na migoczące w oddali światła mijanych miasteczek, rozmyślałam nad tym, dlaczego właściwie zrobiłam to, co zrobiłam. Czy naprawdę zostałam do tego zmuszona, a wszystkie powody mojej decyzji razem (i każdy z osobna) powinny mnie w jakikolwiek sposób usprawiedliwiać? Czy sposób, w jaki to uczyniłam, świadczył nie tyle o działaniu w afekcie a raczej zimnej, od początku do końca zamierzonej zemście? Czy wreszcie przebieg wydarzeń i pozostawione ślady na pewno zostaną właściwie zinterpretowane przez odpowiednie służby, które – o co mogłam się założyć w ciemno – nie omieszkają obejrzeć sobie tak miejsca zbrodni, jak i przede wszystkim ofiar jak najdokładniej i ze wszystkich stron? Zatrzymywałam się kolejno na każdym punkcie mego doskonałego planu i nijak nie znajdowałam w nim najmniejszej nawet skazy, umożliwiającej jakiekolwiek powiązanie mnie z… tak, zbrodnią! Przemyślanym w najdrobniejszych szczegółach i popełnionym z pełną premedytacją morderstwem dwojga najbliższych mi osób, których jedyną winą była jakże pospolita zdrada.
   Tylko co z tego? Uśmiechnęłam się do siebie nie bez satysfakcji. Wszystko udało się tak idealnie, że wydawało się to aż nieprawdopodobne, a mego żelaznego alibi nie podważyłby ani C. Auguste Dupin, ani nawet sam Sherlock Holmes! Bo tak: dorożkarz widział naszą trójkę całą i zdrową, po czym zawiózł mnie na dworzec, gdzie z kolei konduktor musiał zapamiętać, jak wsiadałam w pociąg do Warszawy. Mało tego, zjawiłam się tam zgodnie z rozkładem, o czym już niedługo zaświadczę wpisem w księdze hotelowej. Tylko czy godzina mojego wyjazdu, przyjazdu do stolicy, adnotacji w hotelu oraz samego morderstwa na pewno będą się zgadzały i odsuną ode mnie wszelkie podejrzenia?
   Otóż będą. A to dlatego, iż tą trasą o tej porze jeżdżą dwa pociągi: wcześniejszy – na który bilet spoczywał bezpiecznie w torebce, czekając na okazanie w odpowiednim momencie – przeznaczony był dla lokalnych podróżnych i stawał po drodze w każdej możliwej oraz niemożliwej wiosce. Natomiast ten, którym właśnie jechałam, był kursem przyspieszonym, przeznaczonym dla pasażerów pragnących możliwie jak najszybciej pokonać całą trasę, dzięki czemu docierał do celu niemal równo z poprzednikiem.
   Gdy nadejdzie poranek, wyślę telegram, że bezpiecznie dojechałam. Oczywiście goniec nie będzie w stanie go doręczyć ani za pierwszym, ani każdym kolejnym razem, czym zwróci uwagę sąsiadów lub prędzej dozorcy. Zresztą jego samego też zapewne zainteresują zamknięte na głucho drzwi, że nie wspomnę o nieobecności kręcącej się zwykle w pobliżu służki. A nawet gdyby jakimś cudem się to nie zdarzyło, następnego dnia zatelefonuję z recepcji na miejscowy posterunek i poproszę policmajstra, by sprawdził, czy wszystko w porządku, bo tak bardzo się zamartwiam…  

   Cóż więc odkryją postronni, gdy wreszcie dostaną się do środka? Związaną, brutalnie zgwałconą, ze śladami wielokrotnego pobicia i przede wszystkim uduszoną Afrodytę. Powieszonego Ludwika. Histeryczny, napisany z celowymi błędami list pożegnalny, w którym tłumaczy, że kuszony przez samego diabła dał się ponieść zakazanej namiętności, błaga o wybaczenie i finalnie wyznaje, iż honor nie pozwala mu postąpić inaczej po tak haniebnym czynie. Owszem, wszędzie dokoła będą walały się moje rzeczy, ale czyje by miały? Imperatora Mikołaja Aleksandrowicza? Te natomiast, na których mogłyby pozostać świadczące przeciwko mnie dowody, w rodzaju poplamionych rękawiczek, gorsetu oraz drugiego biletu na pociąg, którym właśnie podróżowałam, nie odnajdą się nigdy. Co innego na przykład dwa kieliszki z resztkami wina, świadczące jednoznacznie o ilości uczestników tragicznej orgietki. No i, co najistotniejsze, mieszkanie będzie zamknięte od środka na klucz, wciąż tkwiący w dziurce. A że jest to możliwe od zewnątrz przy pomocy odrobiny sprytu, sznurka i szydełka, nikt poza mną nie będzie musiał wiedzieć.
   Tak czy inaczej, gdy zbrodnia wyjdzie na jaw, pozostanie mi jeszcze tylko odpowiednio długie i sugestywne poudawanie rozpaczy przed całym światem, a później… cóż, nowe życie, pełne dostatku i szczęścia! Tyle że tym razem będę musiała znacznie uważniej dobierać sobie partnerów. Partnerki zresztą też.
   Co jak co, ale więcej morderstw już nie planuję popełnić. A przynajmniej tak mi się na obecną chwilę wydaje.

*

Kurjer Warszawski, dnia…

   „Tragedyja na torach!”
   Z przykrością informujemy, iż wczoraj w godzinach późnowieczornych miało miejsce straszne a smutne wydarzenie. Otóż, wedle zeznań naocznych świadków, ubrana w żałobny strój kobieta przy wysiadaniu z pociągu poślizgnęła się tak wielce nieszczęśliwie, iż spadła z peronu na torowisko. Skutkiem tegoż wypadku skręciła kark, ponosząc tym samym śmierć na miejscu. Zajmujący się sprawą funkcjonarjusze służb nie ujawniają na ów moment ani tożsamości, ani także powodu przybycia denatki do miasta, jednakże już teraz pragniemy gorąco apelować o daleko idącą ostrożność, gdyż jak widać o wypadek wcale nietrudno!
   Ciąg dalszy na stronie trzeciej, zaraz obok reklamy pomady do włosów znanej a cenionej marki…

***

Słowniczek co trudniejszych pojęć, które pojawiły się w opowiadaniu:

– Fin de siècle – 1. okres schyłku XIX wieku związany z dekadentyzmem i reakcją na niego na początku XX wieku w różnych dziedzinach życia; 2. koniec znaczącego okresu w czyimś życiu lub jakiejś działalności. Przy czym taka ciekawostka historyczna, zanim ktoś mi zarzuci, że pewne detale w tekście nie pasują do tytułu: zgodnie z prostą matematyką XIX wiek trwał (jak każdy inny) równo 100 lat, zaczął się w roku 1801, a skończył w 1900. Jeśli natomiast brać pod uwagę kwestie polityczno-społeczno-kulturowe, to zdecydowanie nie. Ciekawych zachęcam do własnych poszukiwań.
– Nayiaśnieyszy Alexander II Cesarz Wszech Rossyi Król Polski etc. etc. – nie, to nie moja radosna twórczość, tylko autentyczny zwrot, zapożyczony z dokumentu z epoki. Z tego samego powodu obecna Aleja NMP jest Ulicą Panny Maryi, bo taka nazwa widnieje na mapach z przełomu wieków, podobnie jak nazwa fabryki Motte i Co.
– Wystawa Przemysłu i Rolnictwa – trwała od sierpnia do października 1909 roku w Częstochowie i była jedną z największych wystaw na ziemiach polskich przed I wojną światową. Zwiedziło ją około pół miliona osób, podczas gdy ludność całego Królestwa Kongresowego liczyła wg spisu powszechnego z samego końca XIX wieku nieco ponad dziewięć milionów.
– Choroszcz – tak, TA Choroszcz znalazła się w tekście nie jako mrugnięcie okiem do czytelnika (niezbyt subtelne nawet jak na mnie), a miejsce, w którym prężnie działała duża fabryka sukiennicza C. A. Moesa. I to właśnie w pozostałościach po niej działa dziś wiadomo-jaka-instytucja.
– Tête-à-tête – (fr.) dosł. głowa w głowę; spotkanie sam na sam dwóch osób, zwłaszcza przeciwnej płci, ale też rodzaj dwuosobowej sofy, której kształt pozwalał na prowadzenie intymnej rozmowy bez posądzenia o nieprzyzwoitość, gdyż uniemożliwiał kontakt fizyczny.
– In flagranti – (łac.) na gorącym uczynku.
– Golicja i głodomeria – śmieszno-straszne określenie Galicji i Lodomerii. Kto nie przysypiał na historii, ten wie.
– Siurpryza – (dawn.) niespodzianka.
– Mikołaj Aleksandrowicz – znany nam bardziej jako Mikołaj II Romanow.
– Kurjer Warszawski – prawdziwa gazeta z tamtego czasu. Niestety nie udało mi się przesadnie wiernie naśladować ówczesnego języka, ale może to i lepiej?


***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja: playgroundai

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 05.03.2025. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz