Fin de siècle, czyli miało być tak pięknie… (część 4)

Fin de siècle, czyli miało być tak pięknie… (część 4)Zapraszam na epizod czwarty!

***

ROZDZIAŁ 4/6

*

   Odczekałam do planowanej pory przyjazdu i wróciłam do mieszkania jakby nigdy nic. Ledwie zrzuciłam palto i buty, a już zaczęłam głośno utyskiwać na samopoczucie. Z początku nikt się tym specjalnie nie przejął, stąd postanowiłam od razu pójść na całość i odstawiłam zaziębioną paniusię rodem z najbardziej przekoloryzowanych fars, która musi czym prędzej wskoczyć do łóżka, bo jak nie, to bez nie obejdzie się bez wezwania całego szanownego konsylium. Wiedziałam aż za dobrze, że Ludwik wolałby uniknąć badawczego wzroku doktora i jego równie wścibskich pytań, dlatego zaakceptował mój stan bez mrugnięcia okiem i jak zwykle zalecił Ditce, by mnie doglądała. Postanowiłam więc skorzystać z całkiem nieprzypadkowej okazji i równie dyskretnie, co jeszcze uważniej ich poobserwować.
   Pozornie nic się nie zmieniło w zachowaniu obojga i poza zwyczajowym wydawaniem poleceń czy niezobowiązującymi rozmówkami właściwie nie utrzymywali ze sobą jakiegokolwiek kontaktu. Jednakże im dłużej się przyglądałam, tym częściej dostrzegałam drobne gesty, które wcześniej mi umykały. A to Ditka otarła się niby niechcący o Ludwika, a to on szepnął jej do ucha coś, po czym się zarumieniła, a to pod byle pretekstem wyszli razem do drugiego pokoju, gdzie przez dobrych kilka minut oddawali się jakimś tajniackim konszachtom. Ja tymczasem doszlifowywałam ostatnie szczegóły zbrodni idealnej. By jednak plan zakończył się powodzeniem, musiałam odpowiednio się dokształcić. Przypominałam sobie czytane niegdyś ukradkiem powieści detektywistyczne, przeglądałam kroniki policyjne oraz felietony kryminalne w dostarczanych codziennie gazetach, a przede wszystkim oczekiwałam najlepszego momentu.
   Najpierw jednak musiałam sprowokować kolejną schadzkę kochanków. Nie mogłam jednak otwarcie postąpić wbrew woli Ludwika, gdyż ten od razu by mnie ukarał… chyba że byłabym nieobecna i wówczas musiałby wyżyć się na będącej pod ręką służącej. Na szczęście po ledwie paru dniach sam oznajmił, że nie może już dłużej się mną opiekować – jakby wcześniej to robił – i musi wyjść w interesach. A kiedy wróci, będzie oczekiwał ode mnie pełnego zaangażowania w spełnianiu małżeńskich obowiązków. Nie zdążył jeszcze dobrze zamknąć za sobą drzwi, a poderwałam się z łóżka i oświadczyłam Ditce, że też nagle przypomniałam sobie o jakże pilnych sprawach do załatwienia na mieście. Zignorowałam jej prośby, błagania oraz nie mniej żałosne próby powstrzymania mnie i po prostu wyszłam. Jednak zamiast na dworzec, udałam się do niedalekiej restauracji, skąd miałam widok na całą kamienicę.
   Ludwik wrócił nawet szybciej, niż myślałam. Odczekałam godzinę na spodziewaną awanturę i drugą, podczas której mój równie wściekły, co niezaspokojony mąż powinien wreszcie odpowiednio zająć się kuszącymi kształtami służącej. Zgodnie z wszelkimi przewidywaniami, zastałam tak samo niedomknięte drzwi, wymięte wyro i powykręcaną Ditkę, prezentującą wszem wobec okolice intymne barwy dojrzałej śliwki. Różnica była taka, że Ludwik najwyraźniej już skończył, bo siedział rozwalony na fotelu i popalał cygaro, jakby zupełnie nie przejmując się tym, że przecież w każdej chwili mogę wrócić i zastać ich oboje in flagranti.
   Odetchnęłam więc ostatni raz, pchnęłam drzwi do sypialni i wrzasnęłam z najbardziej przesadnym afektem, na jaki tylko było mnie stać:
   – A mam was, wy niewierni!
   Nie miałam jednak zamiaru wdawać się w żadne ciągnące się w nieskończoność dramy, wysłuchiwanie kłamliwych tłumaczeń i całego tego fałszu, zwłaszcza że po prawdzie nie wierzyłam w skruchę ani Ludwika, ani Ditki. Polamentowałam za to, jak ogromny ból oraz niewysłowioną przykrość sprawili mi swym haniebnym postępowaniem, wobec czego nie pozostaje mi już nic innego poza rzuceniem się w bezdenną otchłań rozpaczy! Ale nim to się stanie, najpierw otworzę okno na oścież i będę się wydzierała na całe gardło dopóty, dopóki nie ściągnę na miejsce tej bezbożnej rozpusty rodziców, sąsiadów, całej zgrai lokalnych przekupek, dozorcy i jeszcze najlepiej policmajstra! O!
   Po czym, nie dając mężowi – bo służka w bieżącym stanie i tak nie mogła wydusić z siebie niczego poza nieartykułowanym pojękiwaniem – dojść do słowa, nieoczekiwanie zmieniłam ton i zastanowiłam się głośno, że może udałoby się uniknąć skandalu na całe miasto, gdybyśmy tylko znaleźli jakieś wyjście… i pomyślałam sobie, że skoro i tak każdy chodzi tutaj do łóżka z każdym… to może spróbowalibyśmy wreszcie zrobić to razem? We troje?
   Spodziewałam się, że takie postawienie sprawy wywoła odpowiedni efekt, jednak nie myślałam, że aż taki. Ludwik, początkowo wyraźnie zmieszany, niemalże zadławił się cygarem ze szczęścia, natomiast Ditka, której jakimś sposobem udało się wreszcie wyplątać z więzów, rzuciła mi się ze łzami w oczach do stóp. I zaczęła je obcałowywać, jakby od tego zależało jej życie. Cóż…

   Pierwszy etap zabójczego planu powiódł się tak gładko, że aż sama byłam zdziwiona. A skoro tak, bez dalszej – nomen omen – zwłoki postanowiłam z miejsca przejść do kolejnego. By jednak wszystko się udało, musiałam odczekać jeszcze prawie dwa tygodnie, aż do odbywających się w Warszawie wielkich targów tekstylnych. Zawczasu umówiłam kontrahentów, zarezerwowałam hotel, kupiłam bilet i nawet poleciłam dorożkarzowi, by zjawił się o konkretnej godzinie i pomógł mi znieść rzeczy. By zaś nie wpaść w międzyczasie w łapy rozochoconego perspektywą trójkącika Ludwika, poprosiłam go o rozmowę na osobności i przyobiecałam, że jeśli da mi czas na oswojenie się z tą jakże przecież niełatwą dla mnie sytuacją, odwdzięczę mu się tak, by zapamiętał to do końca życia. Ditka zresztą też. Poza tym potrzebuję przygotować odpowiedni na taką okazję strój, kupić nowe pachnidełka, błyskotki i tak dalej. A jeśli wcześniej nabierze ochoty, niech sobie poużywa ze służącą, bo przecież i tak nie musi się już z niczym kryć, nieprawdaż?
   Skoro nie musiał, jeszcze tego samego wieczoru oznajmił, że tymczasowo mam spać na zapasowym łóżku w drugim pokoju, podczas gdy on będzie spędzał noce w sypialni. Nie sam oczywiście. Ja z kolei miałam wobec Ditki własne plany, bo nawet jeśli zdrada Ludwika jako męża napełniała mnie niedającą się zaakceptować odrazą, o tyle nielojalność służącej była bez porównania bardziej bolesna. To przecież ja wyciągnęłam ją z rynsztoka, ja otoczyłam opieką i robiłam wszystko, by czuła się u nas nie jak posługaczka, a pełnoprawna domowniczka, której należy się pełne zrozumienie i szacunek. I przede wszystkim zaufałam jej jak nikomu innemu, ujawniając przed nią sekrety nie tylko duszy, lecz także ciała. A ona to wszystko podeptała. Mało tego: jej paniczna reakcji na słowa o „spaniu każdego z każdym” i jednoczesny brak specjalnego zdziwienia ze strony Ludwika także dawał mi sporo do myślenia.
   Oczywiście mogłam zapytać ją wprost o pewne sprawy, ale nie miałam zamiaru zniżyć się do takiego poziomu. I tak byłam aż nadto naiwna, ślepa i po prostu głupia, że przez tyle czasu nie dostrzegałam nawet najbardziej ewidentnych śladów ich perwersyjnych spotkań. Dlatego postanowiłam nie bawić się w żadne śmiechu warte kary rodem z bajeczek dla dzieci w rodzaju przebieraniu maku, o nie! Już następnego dnia, gdy tylko Ludwik wyszedł, oznajmiłam Ditce, że od teraz będzie zaspokajać wszystkie bez wyjątku zachcianki nie tylko pana domu, ale także pani. Czyli moje. I niech nie waży się pisnąć ani słówka, bo z miejsca wyleci wprost na bruk, a ja już się postaram, by dokonała swego nędznego żywota jako najbardziej podła z podłych ulicznica na zabitej dechami golicyjsko-głodomerskiej prowincji.
   W ten sposób nocami Ludwik rżnął Ditkę, jak chciał, czemu nie bez perwersyjnej satysfakcji się przysłuchiwałam. Ba, potrafiłam nawet wstać, podejść do drzwi sypialni i nie tylko nadstawić ucha, ale i podglądać przez dziurkę od klucza, z jakim sadyzmem odzierał ją z resztek godności. Gdy natomiast nadchodził dzień, ja się nad nią znęcałam. Zaczynałam od zwyczajowej porannej toalety, tyle że już nie przy użyciu miski z wodą, mydełka i ręcznika, a ust i języka mej niewolnicy. Później przychodziła pora na śniadanie, również podane mocno niekonwencjonalnie nie na talerzu, a nagim ciele służącej. Oczywiście zawczasu wyszorowanej do czysta, bym mogła w pełni delektować się słodkim smakiem czekoladowych profiterolek, po które Ditka musiała wcześniej iść do sklepu na bosaka. I bez majtek. Zjadałam owe smakołyki wprost z piersi, przełamując je goryczą gorącej kawy, lanej wprost z dzbanuszka na wciąż opuchniętą po wyczynach Ludwika picz. I nie daj Boże, by posiadaczka tejże choć spróbowała jęknąć, czy tym bardziej otwarcie uskarżać się na cokolwiek.
   Zrzucałam ją wówczas ze stołu, zakładałam obrożę i targałam po całym mieszkaniu niczym najgorszą sukę. Kazałam klęczeć na rozsypanym grochu (to akurat nawiązanie do baśni bardzo mi się spodobało) i pieprzyłam wszystkim, co tylko przyszło mi do głowy, a co udało mi się jakimś cudem wcisnąć w jej pizdę. Dupę zresztą też, skoro tak to lubiła. Ściskałam sutki klamerkami do prania i przewiązywałam gryzący jutowy sznur pomiędzy udami. Zakładałam wysokie kozaczki z szorstkiego zamszu i polecałam ocierać się o nie aż do wymuszonego orgazmu. Zazwyczaj więcej niż jednego. Dręczyłam tak długo, aż umęczona przestawała się kontrolować i sikała na parkiet, który następnie musiała… a i owszem, potrafiłam być aż tak okrutna! Kazałam jej to spijać wprost z podłogi, a jeśli uważałam, że i to nie wystarcza, stawałam nad nią, ściągałam majtki, polecałam otworzyć usta i w ten aż nadto obrzydliwy sposób dopełniałam dzieła upokorzenia. Chociaż nie, przepraszam, po wszystkim musiała raz jeszcze wylizać mnie ze wszystkich stron. I tak dzień za dniem.

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja: playgroundai

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 05.03.2025. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz