***
ROZDZIAŁ 5/6
*
Gdy wreszcie nadszedł ten ostatni, jakże wyczekiwany dzień sądu, byłam dla odmiany miła jak nigdy wcześniej. Komplementowałam Ditkę, zachęcałam Ludwika do okazywania czułości oraz zachowywałam się tak, jakby naprawdę zależało mi na wspólnym spędzeniu wspólnego namiętnego wieczoru. Momentami dawałam nawet do zrozumienia, że właściwie to nie ma za bardzo na co czekać i może zaczęlibyśmy od razu po obiedzie? Jednocześnie byłam jednak czujna jak nigdy wcześniej i pilnowałam się na każdym kroku, niby bowiem zaplanowałam każdą możliwą i niemożliwą ewentualność, lecz nie wszystko było zależne wyłącznie ode mnie.
Dlatego też, gdy w pewnym momencie ktoś zapukał do drzwi, pierwsza udałam zaskoczoną i poleciłam służce otworzyć. Po chwili do salonu wszedł dorożkarz i oznajmił towarzystwu, że przyjechał mnie zabrać. Zdziwiłam się jeszcze bardziej teatralnie i zaczęłam aż do przesady narzekać, że to pewnie jakaś pomyłka… ale na wszelki wypadek muszę ją sprawdzić, bo nigdy nie wiadomo, czy na przykład jakiś ważny klient nie zjawił się bez zapowiedzi i nie czeka teraz sam na dworcu. A skoro tak, najlepiej niech Ludwik i Ditka faktycznie nie czekają na mój powrót, tylko zawczasu zaczną sami, a ja wrócę jak najszybciej i dołączę w najodpowiedniejszym momencie.
Porwałam najbardziej rzucające się w oczy torbę, kapelusz oraz płaszcz i zapakowałam się do dorożki, robiąc przy tym harmider na pół ulicy. Nie wychodząc z roli trajkoczącej o jakichś kocopołach wariatki, pokazałam konduktorowi bilet, po czym wsiadłam do wagonu… tylko po to, by w pierwszym wolnym przedziale wcisnąć krzykliwe ubrania w tobołek, nakryć się przaśną chustką i jako pospolita chłopka pospiesznie wyskoczyć z powrotem na peron. I jeszcze szybciej wrócić do mieszkania.
Zamknąwszy za sobą drzwi, zerknęłam na zegar. Zostały mi ledwie dwie godziny, dlatego czym prędzej przebrałam się uszyty zawczasu specjalnie na tę sposobność, zapewniający swobodę ruchów półgorsecik bez usztywnienia, pończochy i wysokie rękawiczki. Porwałam tacę z pokaźną karafką równie uderzającego w mig do głowy portweinu oraz dwoma kieliszkami i tak przygotowana wkroczyłam do sypialni, gdzie oczekiwali już Ludwik z Ditką. Również gotowi do działania, co musiałam przyznać – on stał dokładnie tak samo, jak podczas mej pierwszej nieplanowanej wizyty, czyli z nagim torsem i w niedopiętych spodniach, ona natomiast leżała na plecach z rękami spiętymi ponad głową i rozchylonymi na całą szerokość nogami.
Od samego początku zaczęłam prowokować męża, by na mych oczach zabrał się za oficjalną już kochankę. Co prawda próbował protestować, najwidoczniej wstydząc się przede mną takiej bezpośredniości – względnie po prostu mając inne zamiary – lecz wystarczyły ledwie trzy szybkie, podlane odpowiednio wyuzdanymi obietnicami toasty, by zapomniał o jakiejkolwiek przyzwoitości. I ostrożności przede wszystkim. Zaczął pobudzać najpierw biust, a po chwili także piczkę Ditki, której także i ja nie zaniedbywałam, podsuwając jej kieliszek za kieliszkiem pod same usta.
Nie minął kwadrans, a Ludwik z pasją wylizywał spływającą winem nie tylko cipę, ale i dupę, ja zaś… nie, już nie tylko patrzyłam. Nalałam Ditce po raz ostatni, zakneblowałam ją związanymi w pęk majtkami i chwyciłam przygotowany już wcześniej bacik. Na przemian smagałam nim oboje kochanków, rzucając coraz mniej przyzwoitymi uwagami na ich temat. A że nasłuchałam się nadto obrazoburczych epitetów od Ludwika pod własnym adresem, nie musiałam się nawet specjalnie starać, by na bieżąco wymyślać nowe.
Byłam tym tak zaabsorbowana, aż nie zauważyłam, jak Ditka zaczęła dochodzić. Przez moment autentycznie się wściekłam, że na to pozwoliłam, lecz prędko uznałam, iż może i dobrze? Będzie bardziej rozluźniona i przede wszystkim podatna na sugestie. Ludwik też najwyraźniej dał się ponieść emocjom, bo nie zwracając już najmniejszej uwagi na mnie, otarł dłonią mokre nie tylko od alkoholu usta i nasunął się na kochanicę, która – w tym momencie już ewidentnie spita – oddawała mu się bez reszty. Mnie natomiast… zaczynało to podniecać. I to znacznie bardziej niż powinno.
Zrozumiałam, że jeszcze dosłownie kilka minut takich widoków, a zamiast pieczołowicie zaplanowanej wendecie oddam się wspólnej orgii. Wyciągnę Ditce knebel, usiądę na twarzy i zmuszę do wycałowywania mnie całej, aż będę ociekała jej śliną i własnym pożądaniem. Następnie zamienię się z nią miejscami i polecę Ludwikowi pieprzyć mnie do utraty tchu, tak byśmy oboje nie wiedzieli, gdzie jest sufit a gdzie podłoga. A kiedy znajdziemy się o krok od finału, polecę mu dojść na mojej kobiecoś… przeruchanej na wszelkie sposoby, ociekającej lepką żądzą cipie tak, by potem służka zlizała z niej wszystko do ostatka, sprawiając mi tym rozkosz nad rozkosze.
Dosłownie odskoczyłam jak oparzona, nie wierząc w to, co właśnie pomyślałam! Czy naprawdę potrafiłabym upaść tak nisko? Nie tylko zaakceptować i pogodzić się ostatecznie ze zdradą obojga, ale wziąć w niej czynny udział? O, nie…
Nie mogąc pozwolić sobie na choćby chwilę słabości, powiedziałam Ludwikowi, by się tak nie spieszył, gdyż mam dla niego naprawdę wyjątkową, przygotowaną specjalnie na tę okazję siurpryzę, której nijak się nie spodziewa. Przez moment się wzbraniał, lecz wiedziony ciekawością ostatecznie zgodził się na wszystko. Skoro tak, podałam mu już nie kieliszek, a butelkę, z której solidnie pociągnął. Poprosiłam uwodzicielsko, by w pełni mi zaufał i oddał się całkowicie w moje ręce, jego natomiast czym prędzej związałam na plecach mocnym sznurem.
Pomogłam też Ditce obrócić się tak, by klęczała z głową w dół. Zasłoniłam jej oczy atłasową przepaską i bez śladu delikatności najpierw wepchnęłam palce w pizdę, a następnie do dupy. Nie bacząc na spięte mięśnie, rozchyliłam ją na całą szerokość i nakazałam gotującemu się już z podniecenia Ludwikowi, by się w nią wdarł. Od razu i z pełnym impetem! Rżnął ją tak bez litości i ani chwili wytchnienia, podczas gdy ja zsunęłam rękę niżej i zaczęłam ugniatać picz tak mocno, aż pojękiwania zamieniły się w stłumione piski. Wówczas podniosłam pełen triumfu wzrok na męża i zobaczyłam… no właśnie – co?
Czyżbym dostrzegła wyrzuty sumienia? Zrozumienie, że to ja jestem jego jedyną i ukochaną żoną, której oficjalnie przysięgał. Ditka z kolei to… cóż, tylko Ditka. Posługaczka, która dziś jest, a jutro może jej nie być. Jednak nawet jeśli faktycznie tak było, to mocno poniewczasie.
Teraz to ja decydowałam o ich losie. Nikt inny.
Mimo to znów się zawahałam. Zemsta zemstą, desperacja desperacją, lecz czy naprawdę byłam zdolna do pozbawienia z zimną krwią życia dwojga ludzi? A może wystarczyłoby ostatecznie ich upokorzyć? Mimo wcześniejszej obietnicy, że się do tego nie posunę, jednak rozewrzeć okiennice, krzykiem ściągnąć służby porządkowe oraz gapiów, w międzyczasie narzucić na siebie zwyczajne ciuchy i odegrać publicznie rolę przerażonej, odartej ze wszelkiej czci i honoru żony, która nakryła niewiernego męża ze służką? Oj, mieliby ludzie używanie, mieli…
Nie! Nic z tych rzeczy! Działałam w takim afekcie, że już nikt ani nic nie mogło mnie powstrzymać! Wyciągnęłam kutasa skrępowanego Ludwika z tyłka tym bardziej unieruchomionej Ditki, po czym dłonią doprowadziłam do wytrysku wprost do wciąż rozwartej dziury.
Nie marnując ani sekundy, pchnęłam męża na łóżko, usiadłam mu na plecach i zarzuciłam na szyję ukryty zawczasu w szafce stryczek. Z całych sił zaciągnęłam węzeł i dla pewności docisnęłam kark kolanem. Przez kilka pierwszych chwil Ludwik wyraźnie nie mógł zrozumieć, co się dzieje, a gdy wreszcie to pojął, było już o wiele za późno. Owszem, może i był postawnym mężczyzną w sile wieku, ja zaś drobniutką kobietką, jednak leżąc pode mną ze związanymi na plecach rękoma, pijany jak bela i zamroczony dopiero co przeżytym orgazmem, nie był w stanie zrobić nic poza bezładnym rzucaniem się w pościeli. Do chwili, aż stęknął po raz ostatni, zadrżał agonalnie i znieruchomiał.
Korzystając z nieświadomości Ditki i dających iście nadludzką siłę, wrzących wściekle emocji, przerzuciłam koniec liny przez belkę pod sufitem i zaczęłam podciągać martwe ciało. Co prawda nie udało mi się sprawić, by zawisło nie wiadomo jak wysoko, lecz pozostawiłam ewentualne wątpliwości śledczym. Na koniec uwolniłam Ludwikowi jedną z rąk, zostawiając jednocześnie drugi wciąż obwiązany sznurem, poprawiłam mu spodnie i przewróciłam krzesło, by scena wyglądała możliwie naturalnie. Wciąż nie zdejmując rękawiczek, przyniosłam z sąsiedniego pokoju maszynę do pisania i ignorując pytające postękiwania, wystukałam kilkanaście słów.
Dopiero wówczas siadłam przy Afrodycie i odsłoniłam jej twarz. Poczekałam cierpliwie, aż pojmie, co się właśnie wydarzyło, po czym wyszczerzyłam zęby w lodowatym uśmiechu. Owszem, kusiło mnie, by na sam koniec zadać jej jeszcze ostatni ból i wepchnąć naraz już nie palce, a całe pięści w pizdę oraz dupę i jebać, aż prześcieradło spłynęłoby krwią, którą potem rozprowadziłabym po odpowiednich częściach ciała Ludwika. Jednak nie miałam w sobie aż tyle okrucieństwa… a może najzwyczajniej brakłoby mi czasu? W zamian złożyłam na jej drżących ustach perwersyjnie okrutny pocałunek, po czym tą samą szarfą, którą wcześniej przysłoniłam oczy, obwiązałam szyję. Teraz wystarczyło już tylko po raz drugi zacisnąć pętlę i podziwiać, jak w tych ogromnych, ciemnych niczym węgielki i – co musiałam przyznać uczciwie nawet teraz – hipnotyzująco pięknych źrenicach gasną ostatnie iskry życia.
***
Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja: playgroundai
Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 05.03.2025. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!
Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!
Dodaj komentarz