Wieczór opadał na Łódź, przynosząc upragniony chłód po dusznym, letnim dniu. Zofia siedziała w swoim pokoju, otulona ciszą rodzinnej posiadłości przy Piotrkowskiej. Za wysokimi oknami pałacu migotały ostatnie promienie słońca, które powoli kryło się za miejskimi dachami. Przez otwarte okna wpadał delikatny szum ulicy, na której wciąż tętniło życie. Wewnątrz rezydencji jednak panował spokój – służba porządkowała eleganckie salony, a matka w swoim gabinecie przeglądała listy gości na kolejne przyjęcie. Wszystko wydawało się trwać w niezmiennym rytmie, ale w sercu Zofii narastał chaos, rozdzierający ją od środka.
Od ich pierwszego spotkania z Janem, nie mogła przestać o nim myśleć. Jego twarz, pełna determinacji, ale i ciepła, była tak różna od zimnych spojrzeń ludzi z jej otoczenia. W tych prostych, spracowanych rękach i niepokornym spojrzeniu kryła się siła, której nigdy wcześniej nie znała. Coś nieuchwytnego przyciągało ją do niego – a może to, co czuła, było jedynie ucieczką od życia, które narzucała jej rodzina?
Ale były też inne myśli, bardziej ponure. Na horyzoncie ciągle majaczyła postać Siergieja Pietrowicza. Ojciec nieustannie przypominał jej o zaręczynach, które miały ocalić świetność rodu. Car wydawał się daleki, a jednak Siergiej, z całym swym posłuszeństwem wobec imperium, stał się symbolem władzy, której Zofia od dziecka była podporządkowana.
— Zosiu, kolacja już gotowa — usłyszała głos matki zza drzwi.
Zofia podniosła się ciężko z krzesła i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Była młoda, piękna, o jasnej cerze, delikatnie zaróżowionych policzkach i długich, ciemnych włosach. Ale to nie wygląd przyciągał uwagę jej rodziny. To jej przyszłość, a raczej przyszłość rodu, którą miała zapewnić poprzez odpowiednie małżeństwo.
W jadalni, przy bogato zastawionym stole, czekał już jej ojciec, Stanisław Wysocki. Wysoki, postawny mężczyzna o surowym spojrzeniu, zawsze dominował w rozmowach. Obok niego siedziała jej matka, Katarzyna, wiecznie zatroskana o opinię społeczną i utrzymanie statusu rodziny.
— Musimy porozmawiać o twojej przyszłości, Zosiu — ojciec zaczął rozmowę, nawet nie spoglądając na córkę. — Rozmawiałem z Siergiejem. Niedługo przyjedzie do Łodzi, prosto z Petersburga, aby omówić szczegóły zaręczyn. Nie ma na co czekać.
Zofia poczuła, jak serce jej zamarło. Myśl o małżeństwie z człowiekiem, którego ledwie znała, a który uosabiał wszystko, czym gardził Jan, przyprawiała ją o mdłości.
— Tato, ale ja... nie jestem pewna, czy to małżeństwo to najlepszy wybór — jej głos zadrżał, choć starała się brzmieć pewnie.
Ojciec zmarszczył brwi, a jego twarz stężała.
— To nie jest kwestia twoich upodobań, Zofio. To obowiązek wobec rodziny. Siergiej Pietrowicz to wpływowy człowiek w carskiej ochranie, a jego bliskość z Petersburgiem otworzy nam wiele drzwi. Dzięki temu małżeństwu zabezpieczymy przyszłość rodu.
Zofia spojrzała na matkę, szukając wsparcia, ale Katarzyna Wysocka jedynie spuściła wzrok, milcząc. Wiedziała, że jej głos nie ma znaczenia w tej sprawie.
— Tato, ja nie mogę... — zaczęła Zofia, ale ojciec przerwał jej stanowczym tonem:
— Możesz i musisz. Takie jest twoje przeznaczenie.
W tym momencie Zofia poczuła, jak całe jej życie zaczyna przypominać pułapkę, z której nie ma ucieczki. Rodzinna posiadłość, którą znała od dziecka, stała się klatką, a narzucone małżeństwo – łańcuchem, który miał ją zniewolić.
---
Kilka dni później, późnym wieczorem, Zofia ponownie spotkała się z Janem. Spotykali się w tajemnicy, najczęściej na obrzeżach miasta, gdzie nikt nie mógł ich zobaczyć. Tego dnia umówili się w małym parku, w Ogrodzie Spacerowym, z dala od oczu mieszkańców. Chociaż Zofia wiedziała, że ich relacja jest ryzykowna, serce biło jej szybciej na myśl o Janie.
— Zosiu — Jan uśmiechnął się, gdy zobaczył ją na ścieżce prowadzącej do parku.
Zofia odpowiedziała mu lekkim uśmiechem, ale w jej oczach widać było zmęczenie i niepokój.
— Co się stało? — zapytał, podchodząc bliżej i delikatnie biorąc ją za rękę.
Zofia spuściła wzrok, czując ciężar tajemnicy, którą nosiła w sobie.
— Mój ojciec nalega, żebym wyszła za Siergieja. Już ustalili datę spotkania. Ja... nie wiem, co robić.
Jan zamilkł, jego twarz stężała. Wiedział, że ich relacja od początku była skazana na trudności, ale słysząc te słowa, poczuł jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody.
— Nie musisz tego robić, Zofio. Możesz wybrać inną drogę.
Zofia spojrzała na niego z bólem w oczach.
— Ale jaką drogę? Co mogę zrobić? Moje życie już dawno zostało dla mnie zaplanowane. Moje uczucia nie mają znaczenia.
Jan spojrzał jej głęboko w oczy, a potem, nie myśląc o konsekwencjach, przyciągnął ją bliżej siebie i pocałował. To był pierwszy pocałunek, pełen czułości, ale i desperacji, jakby oboje wiedzieli, że czas ich miłości jest krótki i niepewny. Zofia zamknęła oczy, pozwalając sobie na chwilę zapomnienia, na ten jeden moment, w którym mogła być tylko sobą, bez obowiązków, bez oczekiwań.
— Kocham cię, Zofio — wyszeptał Jan, kiedy ich usta w końcu się rozłączyły. — I wiem, że ty też coś do mnie czujesz.
Zofia otworzyła oczy, pełne łez.
— Janie... — zaczęła, ale jej głos załamał się pod naporem emocji. — To nie jest takie proste. Moje życie to nie tylko ja. To moja rodzina, ich plany, ich marzenia. A ja... ja nie mogę tak po prostu uciec od tego wszystkiego.
Jan spojrzał na nią z determinacją.
— To nie ty uciekasz, Zofio. To oni próbują cię zniewolić. Ale masz prawo do własnych wyborów. Masz prawo do szczęścia.
Zofia spojrzała na niego, zmagając się ze swoimi uczuciami. Wiedziała, że Jan miał rację. Jej serce biło dla niego, ale obowiązek wobec rodziny nie pozwalał jej tego przyznać.
---
Nocą, gdy wracała do domu, Zofia zastanawiała się nad swoją przyszłością. Wiedziała, że musi podjąć decyzję – serce czy obowiązek? Miłość czy rodzina? Jan czy Siergiej? Każdy wybór niósł ze sobą konsekwencje, które mogły zniszczyć wszystko, co znała. Jednak w głębi duszy czuła, że czas rewolucji nie dotyczył tylko robotników. Ona sama była na krawędzi własnej rewolucji, której rezultat mógł na zawsze zmienić jej życie.
Dodaj komentarz