Sofonisba, cz. 15 (finał)

15

     Wielokrotnie powtarzała sobie, że nie powinna przejmować się  losem byłego, czy też może nadal obecnego małżonka, ale i tak nie potrafiła zasnąć, nie mogąc znaleźć wystarczająco wygodnej pozycji w obszernym łożu. Nie znała opisanego przez konsula obyczaju Rzymian, towarzyszącego odprawianiu pochodu triumfalnego. Czy można uznać go za barbarzyński, typowy dla bitnych lecz surowych i prostackich mieszkańców północnych wybrzeży Morza Wewnętrznego? Scypion, choć bitny i surowy, nie wydawał się jednak prostackim barbarzyńcą. A czyż sami Kartagińczycy nie postępowali w podobny sposób? Czyż podczas poprzedniej wojny w lochach Miasta nie znalazł śmierci nawet jeden z poprzedników Scypiona na urzędzie, konsul dumnego i groźnego dzisiaj Rzymu?
     Odegnała te myśli, nie miały większego znaczenia. Syfaks pozostawał jej właściwie obojętny, zarówno podczas ich zaaranżowanego małżeństwa, jak i obecnie. Zaoferowano mu ją jako element politycznego układu, a on zapłacił wymaganą cenę, ostatecznie wyższą, niż się spodziewał. To już jednak jego sprawa, ona służyła tylko swemu Miastu, posłuszna woli ojca. Tu pojawiły się pewne wątpliwości. Służyła do samego końca, bardzo gorliwie, przekonując i wręcz zmuszając króla do stoczenia bitwy pod murami Sigi, podczas której został pojmany. Czy słusznie uważa ją za sprawczynię ostatniego i wszystkich poprzednich nieszczęść?
     - Niech porwą go wszystkie demony! – zawołała, szukając dłonią srebrnego kielicha, a znajdując naczynie pustym, cisnęła je ze złością o ścianę komnaty. - Sam jest sobie winien, ratowałam Miasto i uczyniłabym to jeszcze raz.
     Na dodatek tkwiła w tej przeklętej sypialni sama, skazana w takiej chwili na towarzystwo opróżnionego już dzbana z winem. Masynissa nie mógł jej dziś odwiedzić i nawet wiedziała oraz rozumiała, z jakiego powodu. Nie zmieniało to jednak irytacji Sofonisby. Wezwał go konsul. To znaczy, w uprzejmych słowach poprosił o wieczorną, prywatną rozmowę, ale w istocie było to wezwanie. I nowy król Numidów stawił się na rozkaz. Już teraz słowo rzymskiego konsula stawało się na afrykańskiej ziemi prawem. A co będzie później? Gdy upadnie Kartagina, co wydawało się obecnie bardzo prawdopodobne? Na to nie miała już jednak żadnego wpływu.
     Czy rzeczywiście? Doskonale rozumiała, że chociaż otrzymał stosowne zaproszenie, Scypion nie przybył do Sigi z powodu ich ślubu. A przynajmniej nie po to, by jako jeden z gości życzyć im szczęścia. Miał na głowie armię i trwającą nadal wojnę, musiał przygotować się na spodziewany powrót niezwyciężonego dotąd Hannibala, ostatniej nadziei Miasta i jedynego, godnego siebie przeciwnika. Nie wszystko zostało jeszcze  rozstrzygnięte. Konsul i Masynissa nie będą dziś prowadzić wyrafinowanej dysputy o literaturze czy filozofii, będą rozmawiać o wojnie i polityce. Oczywiście, nie będzie tam miejsca dla żadnej kobiety, a już na pewno nie dla niej samej, córki swego Miasta. Scypion z pewnością zażąda jak najszybszego powrotu księcia do obozu, może też zebrania kolejnych wojowników. W zamian obieca życzliwość Rzymu i zdobycze kosztem Kartaginy. Czy jednak na tym poprzestanie?
     - Oby Wielka Tanit sprawiła, by tak się stało – wyszeptała.
     Wezwała służkę i zażądała nowego dzbana z winem. Dostrzegła zdziwione spojrzenie dziewczyny, w tę niespokojną, przeklętą noc potrzebowała jednak choćby takiego towarzystwa.

                              ***

     Następny dzień wcale nie okazał się lepszy. Nadal nie mogła pomówić z Masynissą, poszukać uspokojenia w słowach i ramionach ukochanego. Przysłał wiadomość, iż razem z konsulem wczesnym rankiem wyruszyli na przegląd zgromadzonych w kilku obozach wojowników. Spodziewał się, iż powrócą najwcześniej późnym popołudniem. Ogarnięta coraz większym niepokojem, spędzała czas doglądając ostatnich przygotowań do ślubu. Nie sprawiały jednak żadnej radości, wydawały się przeznaczonymi dla kogoś innego, nierzeczywistymi. Poleciła, by natychmiast powiadomiono ją o powrocie króla, chociaż zdawała sobie sprawę, iż rozmówić się będą mogli dopiero wtedy, gdy Scypion zwolni Masynissę. Dlatego zdziwiła się, gdy niemal natychmiast po jej własnej służce z wieścią o powrocie obydwu, pojawił się oficer z zaproszeniem na spotkanie z królem i konsulem. Powiódł ją nie do którejś z reprezentacyjnych czy prywatnych komnat ale na jeden z dziedzińców. Zastała obydwu w rynsztunku jeździeckim, przy czym Rzymianin wyraźnie szykował się do dalszej drogi, podobnie jak gromadząca się w pewnym oddaleniu eskorta.
     - Witaj, a zarazem żegnaj, szlachetna pani. - Konsul uniósł  dłoń w pozdrowieniu, wbijając w Sofonisbę przenikliwe spojrzenie.
     - Żegnaj? Czyżbyś nas opuszczał, dostojny panie? - Poczuła obezwładniającą ulgę, może teraz zdoła pozbyć się złych przeczuć?
     - Niestety, pani. Wojna dyktuje własne prawa, o czym musisz dobrze wiedzieć.
     - Liczyliśmy, że zaszczycisz swoją obecnością ceremonię naszego ślubu. - Spojrzała na Masynissę, który nie kwapił się z włączeniem do rozmowy. Uprzejmość nakazywała, by przyłączył się do jej protestu, zapewne jednak rozmówili się w tej sprawie ze Scypionem już wcześniej. A nadto nie wątpiła, że nieobecność konsula wcale ukochanego nie zmartwi, podobnie jak i jej samej.
     - Obowiązki mojego urzędu są bezlitosne, pani. Nie wolno mi kierować się własnymi uczuciami, lecz interesem ojczyzny. Jestem pewien, że doskonale to rozumiesz. - Rzymianin nie spuszczał z niej przepastnych, skrywających jednak wspomniane uczucia oczu.
     - Znam powinności tych, którzy dzierżą władzę i walczą za swoje miasto, panie. - Ona również nie cofała wzroku.
     - W takim razie pojmujesz, że nie będę mógł uczestniczyć w ceremonii twojego ślubu, pani. Może zdołasz mi wybaczyć.
     - Skoro musisz jechać, nie mnie zmieniać twe decyzje i obowiązki, panie. Sam rozumiesz, że nie mogę życzyć ci błogosławieństwa bogów i szczęścia w boju. Życzę jednak godności i odwagi.
     Scypion drgnął, z niewiadomego powodu poruszony.
     - Szlachetna pani, tych właśnie słów szukałem, by przekazać ci moje własne, pożegnalne życzenia. Trwa wojna, nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczymy. Nie mogę życzyć ci szczęścia, czego, bogowie mi świadkiem, najszczerzej żałuję. - Zamilkł  na chwilę, poprzestając na zmianie wyrazu spojrzenia. Pojawiło się w nim coś na kształt żalu i tęsknoty, szybko jednak przeminęło, zastąpione poprzednią, nieprzeniknioną surowością. - Życzę ci dumy, godności i  odwagi. Nie wątpię, że nigdy ich nie utracisz. Jesteś godną, dumną i odważną córą własnego Miasta. Pozwól powiedzieć, że przyniosłabyś zaszczyt również każdemu innemu, także Rzymowi.
     Zaskoczona tak niebywałą pochwałą z ust rzymskiego konsula, Sofonisba nie znalazła żadnej stosownej odpowiedzi. Wykorzystał to, by zakończyć  rozmowę.
     - Muszę jechać i nie zdołam uczestniczyć w twoim ślubie, szlachetna pani. Nie mogłem jednak odjechać bez pożegnania, gdyż może już nigdy się nie spotkamy. Żegnaj więc, szlachetna Sofonisbo, córko Hazdrubala, córko Kartaginy. Sami bogowie zrządzili, że rozstajemy się w takich okolicznościach.
     Uniósł dłoń w wojskowym salucie, niczym wobec równego sobie kolegi na urzędzie, po czym przyzwał adiutanta, który przyprowadził gotowego do drogi konia. Już z wysokości grzbietu wierzchowca wypowiedział ostatnie słowa.
     - Żegnaj i wybacz, Sofonisbo.
     Odjechał, nie zaszczycając Masynissy ani słowem podczas tej niezwykłej rozmowy. Zapewne jednak omówili wszystkie sprawy już wcześniej.

                              16

     Tym razem nie musiała i nie zamierzała spędzać nocy samotnie. Po odjeździe konsula Masynissa w krótkich słowach wymówił się, co prawda, czekającymi go jeszcze obowiązkami, zapowiedział się jednak z wieczorną wizytą. Wziąwszy kąpiel, poczyniwszy stosowne przygotowania i odprawiwszy służki, czekała jednak długo. Zapadły ciemności i własnoręcznie zapaliła kilka lamp, rzucały niepewne światło, budząc pełgające po ścianach komnaty cienie.
     Wreszcie przyszedł, dzierżąc w dłoni niewielki dzban wina. Odstawił naczynie, gdy wpadła w ramiona ukochanego, pragnęła poczuć silny uścisk jego ramion.
     - Tak długo czekałam -  wyszeptała. -  Chciałam opowiedzieć ci o tylu sprawach, zadać tyle pytań, ukoić smutek i niepokój. Wkrótce nasz ślub i zaraz potem wyruszasz na wojnę.
     Zanim odpowiedział, długo tulił ją w objęciach.
     - Tak, musimy porozmawiać – odparł wreszcie, rozrywając uścisk i wpatrując się w oczy dziewczyny. -  Ale nie o ślubie i nawet nie o przebiegu wojny.
     - Musimy porozmawiać o konsulu Scypionie. – Doskonale wiedziała, że była to sprawa  najważniejsza ze wszystkich. - Skoro nie przybył tu na nasz ślub, to po co właściwie? Przecież nie opuścił armii tylko w tym celu, by osobiście odebrać Syfaksa czy przynaglić cię do pośpiechu. To mógłby zrobić przez któregoś ze swoich legatów.
     Dostrzegła w oczach króla dziwną mieszaninę uznania, zmieszania i lęku.
     - Jak zawsze podziwiam twój rozum, ukochana. Istotnie, konsul przybył w innej sprawie, znacznie ważniejszej. Dla nas obojga najważniejszej ze wszystkich.
     - Jaka to sprawa? - zapytała bez tchu, mając najgorsze przeczucia. Lepsza jednak najstraszliwsza nawet prawda, niż dręcząca niepewność.
     - Nasz ślub nie może się odbyć, nie wolno mi pojąć cię za żonę. To właśnie oznajmił konsul w imieniu Senatu i Ludu Rzymskiego. - Masynissa, znając doskonale jej charakter, nie zamierzał  zwlekać  z oznajmieniem złych wieści.
     - Nie musisz tłumaczyć mi dlaczego, sama dobrze to rozumiem i coś takiego przeczuwałam. – Postarała się, by w jej głosie zabrzmiała twarda stal. - Chcę tylko usłyszeć z twych własnych ust, dlaczego zgodziłeś  się na jego żądania.
     - Konsul uważa, że mogłabyś próbować przeciągnąć mnie na stronę Kartaginy, podobnie jak uczyniłaś to z Syfaksem, czego sam był świadkiem. - Masynissa zdawał się nie zwracać uwagi na prośbę ukochanej. - Teraz, gdy poznał  cię lepiej, utwierdził się w tym przekonaniu. Przekonaniu, że nigdy nie zaprzesz się miłości do swego Miasta i zrobisz wszystko, by je wesprzeć, nie bacząc na osobiste bezpieczeństwo i szczęście. Musi mieć pewność, że nie zagrozisz Rzymowi. To jego własne słowa.
     - To zaiste niezwykły dowód uznania ze strony największego z Rzymian. Ja, słaba kobieta, miałabym zagrozić potężnemu Miastu, które podbiło połowę świata. - Odsunęła się nieco i wpatrywała w zakłopotanego Masynissę.
     - Wojna jeszcze się nie skończyła, wszyscy spodziewają  się powrotu Hannibala i jego armii.
     - Nie mnie rozsądzać takie kwestie, ale iluż to żołnierzy, choćby i najbardziej bitnych oraz doświadczonych, Hannibal zdoła sprowadzić przez pełne wrogich okrętów morze po latach nieustannych walk w Italii? I jakich zdoła zgromadzić tutaj, w wyczerpanej wojną Kartaginie?
     - Hannibal to jednak wielki dowódca, zwyciężał wiele razy, nie przegrał żadnej bitwy – odparł niepewnie król.
     - Scypion również zawsze dotąd zwyciężał, nie ustępuje Hannibalowi, a ma lepsze wojsko. Lepszą  armię oraz wiernego sojusznika, nowego króla Numidów. Jedynym niepewnym elementem jestem ja sama, która mogłabym rozerwać ten sojusz – dodała bezlitośnie. - Przynajmniej tak uważa, chociaż przecenia, jak widać, moje możliwości. Potrafię  jednak zrozumieć obawy konsula, on nie może pozwolić sobie na jakąkolwiek niepewność w tej sprawie. Nie o tym chciałam jednak mówić, chcę  usłyszeć z twoich ust, dlaczego przystałeś na jego żądania.
     - Na pewno sama wiesz, dlaczego – odparł niespodziewanie pewnym głosem.
     - Jeżeli tego nie uczynisz, nie otrzymasz swojej części łupów i zostaniesz uznany za wroga Rzymu, choćby potencjalnego.
     - Nie mylisz się, takie warunki rzeczywiście postawił konsul. Po zwycięstwie powiększą się ziemie królestwa Numidów, a ja sam i mój lud zostaniemy oficjalnie uznani za Przyjaciół i Sojuszników Ludu Rzymskiego. Scypion posiada pełnomocnictwa, by przeprowadzić to w imieniu Senatu i Ludu. Królestwo Numidów rozkwitnie. - Masynissa nadal przemawiał niczym ogarnięty proroczą wizją.
     - Pod warunkiem, że pozbędziesz się niewygodnej dla wszystkich, przyszłej żony. - Pomimo zrozumienia sytuacji, nie potrafiła ukryć goryczy.
     - Dla mnie nigdy nie byłaś, nie jesteś i nie będziesz niewygodna! - zaprotestował  gorąco.
     - Ale poświęcisz mnie dla wielkości własnej, swego rodu, królestwa i ludu. Pomimo wszystkich przysiąg, które wzajemnie sobie składaliśmy. Przysięgałeś, że nie oddasz mnie ani ludziom, ani bogom.
     Dostrzegła, że król zmaga się ze sobą, powstrzymując cisnące się na usta słowa odpowiedzi. Pojęła żal i niesprawiedliwość ostatniego zarzutu.
     - Wybacz, swego czasu uczyniłam dokładnie to samo, zdradziłam cię, zdradziłam naszą miłość, składając ją na ołtarzu ofiarnym Kartaginy. Uczyniłam to dla mojego Miasta, tak jak ty dla swego królestwa i ludu. Cierpiałam wówczas, ale zrobiłam to, co zrobiłam, co musiałam zrobić.
     - Czy ty również zdołasz mi wybaczyć? - spytał, tym razem niepewnie.
     Otworzył ramiona, a ona rzuciła się w nie ze szlochem, pragnęła jego bliskości, siły, pocałunków.
     - Musimy wybaczyć sobie nawzajem, oboje zdradziliśmy nasze uczucie, zdradziliśmy najstraszliwsze, krwawe przysięgi. Oboje z tego samego powodu, bogowie potrafią okazać niezwykłe okrucieństwo. - Tym razem nie zdołała powstrzymać łez, łkała wśród gorących pocałunków. Masynissa obejmował ją mocarnymi ramionami.
     - Zanim mnie odeślesz, chcę jeszcze raz poczuć twoją siłę, chcę poczuć, że jestem twoja, a ty mój. Chcę tego wspomnienia, gdy z murów Kartaginy będę się przyglądała ostatniej bitwie tej wojny. Tym razem znajdę odwagę – rzuciła gwałtownie, oddając uścisk ramion.
     Poczuła, że król sztywnieje. I to nie w tym miejscu, w którym mogłaby się tego spodziewać.
     - Sofonisbo...
     - O co chodzi, ukochany?
     - Nie mogę ot tak, po prostu, odesłać cię do Kartaginy... - Odsunął ją na długość  wyprostowanych ramion i wpatrywał się w twarz dziewczyny.
     - Jakie są więc rozkazy konsula? - spytała twardo.
     Nie uciekł spojrzeniem, dostrzegła jednak coś na podobieństwo delikatnego rumieńca na spalonym słońcem obliczu.
     - Wedle boskiego i ludzkiego prawa jesteś nadal żoną Syfaksa. Jako taka stałaś się łupem zwycięzcy i podzielisz los męża. Mam cię wydać Rzymianom. - Tym razem rumieniec wstydu pojawił  się bez żadnych wątpliwości.
     - Mnie również  uduszą w więzieniu? - wypowiedziała te słowa z udawanym spokojem, ale nie zdołała oszukać nawet samej siebie.
     - Nie, nie wydaje mi się. Rzymianie nie są, mimo wszystko, aż tak okrutni. Zapewne  pozwolą ci żyć w swoim mieście. Konsul dał do zrozumienia, że zatroszczy się o twój los, z całą należną twojej pozycji godnością.
     - Cóż za łaskawość...
     - Ale weźmiesz udział w pochodzie triumfalnym, jako pojmana królowa, żona wroga Rzymu.
     - Jako jeden z łupów wojennych konsula... Pewnie zakuta w złote kajdany.
     - Nie  wiem czy w złote. - Masynissa udał, że nie dosłyszał ironii w jej głosie.  - Myślę, że w surowym i staroświeckim Rzymie uznano by coś takiego za zbytnią ostentację ze strony konsula. Ale bez kajdan się nie obejdzie, lud zawsze lubi takie widowiska.
     Nie kontynuowała tematu, porażona wizją niebywałej hańby. W głowie pojawiło się  jednak inne pytanie.
     - Skoro konsul uznał moją sprawę za aż tak ważną, że przybył  tutaj osobiście, to dlaczego wyjechał? Dlaczego wyjechał, zabierając tylko Syfaksa?
     - Chciałem sam przekazać ci tę wiadomość... - zaczął cokolwiek niepewnie Masynissa.
     - Dlaczego on wyjechał i zostawił mnie tutaj? - drążyła bezlitośnie.
     - Scypion nie wierzy, byś zgodziła się na coś takiego... Na takie poniżenie... I pozostawił jeszcze jedną możliwość...
     - Możliwość uniknięcia hańby... To prawdziwie szlachetne z jego strony. - Tym razem mówiła szczerze.  -  Co jest w tym dzbanie? - Wskazała na odstawione naczynie.
     - Wino... Wino zaprawione niezawodną, ale nie sprawiającą bólu trucizną. - Pod przenikliwym spojrzeniem Sofonisby nie próbował  ukrywać  prawdy.
     - Nie mów tylko, że zamierzasz wypić je razem ze mną. Czegoś takiego bym nie zniosła...
     - Nie, nie zamierzam - odparł tym razem pewnym głosem. - I sama dobrze wiesz, dlaczego.
     - Nie wolno ci, dla pomyślności twego królestwa i twego ludu.
     Nie odpowiedział, nie musiał.
     - Jak silna jest ta trucizna... Ile czasu... - Pilnowała się, by głos jej nie zadrżał.
     - To zależy... Zapewniono mnie jednak, że nie poczujesz bólu, stopniowo nadejdzie senność i po prostu zaśniesz...
     - Po  prostu zasnę... Napełnij puchar, proszę.
     - Sofonisbo...
     - Napełnij puchar – nakazała twardo. - Przecież po tu przyszedłeś. Przyszedłeś, by podać go królowej Numidów, którą nadal przecież jestem. I aby nią zostać, nie potrzebowałam zgody Rzymian. - Nie potrafiła powstrzymać się przed wypuszczeniem tej strzały.
     Pobladł, ale bez słowa odpieczętował dzban, odnalazł i napełnił kielich, po czym podał go, niczym sługa wykonujący rozkaz władczyni.
     - Wybacz – wyszeptała przyjmując naczynie. - Wiem, że musisz to zrobić. Ja również  zdradziłam naszą miłość, dokładnie z takiego samego  powodu. - Czy nie wypowiedziała już tych słów? Nieważne. - Wypiję z własnej woli, jak godna tego miana królowa Numidów. Nie zawiodę ani ciebie, ani konsula. - Uniosła puchar do ust, umoczyła wargi w winie. Trucizny nie wyczuła, ale przecież w przeciwnym razie nie byłaby godna królów. - Wypiję pod warunkiem, że nim umrę, spełnisz dwie moje prośby.
     Otwierał już usta, by zadać oczywiste pytanie, uprzedziła jednak słowa Masynissy.
     - Powiem ci później, ale obiecaj teraz. Ja z kolei obiecuję, że to nie będzie nic wielkiego ani strasznego.
     - Obiecuję, ukochana, obiecuję, moja królowo.
     Nie odrywając oczu od twarzy Masynissy upiła pierwszy łyk, a potem bez wahania wychyliła cały puchar. Nadal nie wyczuwała jadu, tylko smak dobrego, mocnego wina. Odrzuciła naczynie.
     - A teraz wypełnij swoją obietnicę, mój królu i panie! - Wypowiadając te słowa otwarła ramiona.
     - Sofonisbo...
     - Tego właśnie chcę, chcę po raz pierwszy i ostatni poczuć się twoją prawdziwą żoną i królową. Niech to będzie moje wesele, skoro zazdrośni bogowie nie pozwalają na inne. Wiesz, zatańczyłabym dla ciebie, ale musimy się spieszyć, nim nadejdzie sen. Niech i bogom, i tobie, wystarczy inny taniec!
     Początkowo niepewny, zwlekał z pozbyciem się szat. Niecierpliwym ruchem ręki szarpnęła i zerwała własną, celowo wybrała suknię z delikatnej materii. Z surowym, żołnierskim odzieniem króla poszło trudniej, nie poddawało łatwo się kobiecym dłoniom. Wyrwała sztylet z pochwy u pasa Masynissy i desperacko cięła szorstki kaftan. Osłupiały mężczyzna przyglądał się temu biernie, mogłaby wbić ostrze w jego tors, nie stawiałby oporu. Nie tego jednak chciała! Król otrząsnął się wreszcie ze zdumienia i pomógł własną siłą. Odrzuciła sztylet. Przecież nie mieli czasu! Trucizna płynęła już w jej żyłach, wkrótce nadejdzie sen. Wreszcie nadzy, objęci ramionami, opadli na posłanie. Nie dbała o wygodę takiej czy innej miłosnej pozycji. Ustami poszukała jego ust, dłoń odnalazła inny łup. Szarpała nim bez żadnej finezji, ta na szczęście nie okazała się potrzebna. Pomiędzy palcami poczuła twardniejącego fallusa, Masynissa miażdżył wargami jej usta, ramiona ukochanego również wzmocniły uścisk. Owionął ją silny zapach mężczyzny, zapach potu, wyprawionej skóry, konia. Król sprawiał wrażenie, jak gdyby przybył prosto z polowania albo przynajmniej powrócił z gwałtownej galopady po pustyni. Może zresztą w taki właśnie sposób szukał ukojenia i zbierał odwagę przed ich ostatnim spotkaniem? Nieważne, że nie wziął kąpieli. To był zapach jej mężczyzny, odwagi mu nie zabrakło, a ukojenie ofiaruje ona sama, po raz ostatni.
     Spróbował sięgnąć dłonią jej miejsca rozkoszy. Niepotrzebnie, czuła już tam gorącą wilgoć. Czy trucizna działała również w ten sposób? Kto wie? Zapewne nikt nigdy tego nie sprawdzał.
     - Nie trzeba, wchodź – wydyszała prosto w jego usta.
     - Ale chciałbym...
     - Nieważne czego byś chciał -  przerwała ostro. - Nie mamy czasu, wkrótce nadejdzie sen i musisz go wyprzedzić. Chcę poczuć rozkosz, po raz ostatni, może umrzeć z rozkoszy. Przebij mnie swym oszczepem!
     Wreszcie! Wreszcie ułożył ją pod sobą  i wszedł w odwieczny, najprostszy sposób. Niczym król i wojownik pragnący posiąść swoją żonę, królową, brankę i niewolnicę w jednej osobie. Uniosła nogi i zaplotła je na plecach ukochanego, podobnie splotły się ich ramiona. Rozkoszne, gorące, pulsujące wypełnienie. Jej studnia, chociaż  wilgotna, pragnęła jego wilgoci. Uderzał raz za razem, bez żadnej finezji, niczym myśliwy przebijający oszczepem odyńca albo wojownik wroga na polu bitwy. Wreszcie trysnął, wyprzedzając jej własną falę rozkoszy. Szczęśliwie ta nadeszła chwilę później, zanim zdążyła odczuć zawód czy rozczarowanie. Straciła poczucie rzeczywistości i mogłaby trwać tak przez całą wieczność.
     Rozczarowanie i zawód pojawiły się wtedy, gdy odzyskała świadomość, leżąc przy boku Masynissy. A więc nadal jeszcze żyje, bogowie nie uśmiercili jej u szczytu najwyższej rozkoszy, jak na to liczyła. Tę trudną próbę nadal ma przed sobą. Czy obecne zmęczenie to tylko normalna reakcja po przebytych uniesieniach, czy może nadchodząca ukradkiem ostatnia senność? Poszukała ukojenia w bliskości ukochanego, objęła ramionami, wtuliła się w ramię. Przymknęła oczy, ale nadal pozostawał w jej myślach. Wielki, potężny król Numidów, przed którym długie lata pomyślnych rządów. O tak, on sam skorzysta z potęgi Rzymu, którą pomógł zbudować na afrykańskiej ziemi. Tymczasem Rzymianie pozwolą mu zakosztować owoców wspólnego zwycięstwa, będzie wszak potrzebny by pilnować osłabionej, ale nadal budzącej wspomnienie strachu Kartaginy. Ale co dalej? Czy królestwo Numidów i potomkowie Masynissy nie podzielą losu jej własnej ojczyzny? Czy złożone ofiary pewnej dziewczyny okażą się daremne, zarówno ta wobec ojca i Miasta, jak i obecna, wobec ukochanego?
     Masynissa poruszył się, może wyczuwając mimowolne napięcie Sofonisby. Nie, nie będzie opowiadać mu o tych ponurych wizjach. Umysł zaczęła zresztą zasnuwać mgła, jej czas się kończy, nadchodzi sen. Pora na ostatni akt.
     - Królu i panie, obiecałeś spełnić dwie moje prośby. Pierwszej obietnicy dotrzymałeś w sposób godny władcy i wojownika, pora na drugą.
     - Sofonisbo -  uniósł ramię i głowę – uczynię, cokolwiek zechcesz, moja królowo.
     - To proste zadanie. Może pamiętasz naszą pierwszą wspólną noc, gdy przelałeś moją dziewiczą krew...
     - Pamiętam... Przysiągłem wtedy, że nie oddam cię nikomu, ani ludziom, ani bogom. Nie zdołałem dotrzymać tej przysięgi.
     - Zwalniam cię z niej, ukochany – wypowiedziała te słowa, mobilizując ostatnie siły gasnącego umysłu. - Pod warunkiem, że pozwolisz mi dotrzymać  własnej.
     - Jakiej, Sofonisbo?
     - W tamtej świątyni złożyłeś krwawą przysięgę. A ja przysięgłam później, że nie żałuję mojej dziewiczej krwi i chętnie przeleję jej dla ciebie więcej, gdyby okazało się to potrzebne i zażądają tego bogowie. A teraz mamy taką właśnie potrzebę, bogowie okazali się okrutni. Przebiłeś mnie już swym oszczepem, ale tym razem krwi nie utoczył. - Zamilkła na chwilę, by kolejne słowa zabrzmiały z tym większą mocą, pomimo słabnącego głosu. - Przebij mnie teraz sztyletem, chcę raz jeszcze przelać dla ciebie krew. Niech na wieki utwierdzi naszą miłość i nasze zaślubiny.
     - Sofonisbo... Ty chyba oszalałaś. - Wstrząśnięty król odsunął ją na długość ramion i utkwił spojrzenie w twarzy dziewczyny. - Bogowie odebrali ci rozum!
     - Ja już odchodzę, chcę to uczynić w sposób godny królowej Numidów, twojej królowej. Chcę, by tak właśnie mnie zapamiętano.
     - Musisz być szalona! - Potrząsnął jej ramionami.
     - Pospiesz się, królu i panie. Pospiesz się, ukochany. Proszę... I nie miej wyrzutów, w przedśmiertnym majaku ujrzałam twoje długie, szczęśliwe panowanie. - Wolała nie kończyć tej myśli. - Było warto...
     Ruszył się wreszcie, zerwał z łoża, szukał odrzuconego gdzieś sztyletu. Pochylił się, podnosząc coś z posadzki. Śledziła poczynania Masynissy z coraz większym trudem, powieki opadały pod własnym ciężarem, oddech uspokajał się, myśli uciekały. Nadchodził sen.
     - Było warto...
     Nie poczuła, czy spełnił jej ostatnią prośbę.

                    Koniec odsłony czwartej i ostatniej

nefer

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i historyczne, użył 4353 słów i 25318 znaków.

Dodaj komentarz