Sofonisba, cz. 8

- Czy sądzisz więc, panie, iż poezja może przyczynić się do wzrostu potęgi, ale i do upadku miasta lub państwa?
     - Oczywiście, czyż nie tak uważał  sam wielki Platon?
     - W księdze siódmej swoich "Praw" zaleca roztoczenie ścisłej kontroli nad poetami i ogólnie wszystkimi twórcami. W jego idealnym państwie ich utwory miałyby być oceniane przez specjalną komisję, złożoną z mężów rozumnych i szlachetnych, w wieku lat przynajmniej sześćdziesięciu, którzy zezwalaliby lub nie na ich rozpowszechnianie. Także dzieła dawnych mistrzów podlegałyby podobnej ocenie i ewentualnym przeróbkom niestosownych fragmentów. Czy tego byś pragnął, panie? Czy w Rzymie zapanują  może podobne prawa?
     - Nie wyobrażam sobie, by ktoś miał przerabiać boskie frazy Homera. Wersom ułożonym przez takiego geniusza należy się wieczny podziw. Nie widzę też nikogo, kto mógłby się na jakiekolwiek przeróbki poważyć. A gdyby nawet ktoś taki się pojawił, niech tworzy własne dzieła i spróbuje dorównać Mistrzowi. Jeżeli będzie przy tym sławił chwałę i wielkość ojczyzny, tym bardziej byłoby to godne pochwały. Mam nadzieję, że Rzym doczeka się kiedyś własnego Homera.
     - Z pewnością nie zabrakłoby mu motywów i inspiracji w burzliwych dziejach waszego miasta.
     - Wiele z tych przeszłych wydarzeń wiązałoby się również z waszym miastem, panie. A i my tworzymy obecnie nowe. Może i one staną się kiedyś kanwą wielkich opowieści?
     Scypion uniósł puchar w stronę Hazdrubala, łagodząc odrobinę zbyt ostry ton ostatniej wypowiedzi. Obydwaj mężowie starannie unikali otwartych aluzji do wojny i polityki, a w szczególności do niedawnych wydarzeń w Hiszpanii, klęski jednego, a zwycięstwa drugiego. Nawet jednak dyskusja o poezji i filozofii, którą  prowadzili ze znawstwem i autentycznym upodobaniem ludzi prawdziwie światowych, mogła niespodziewanie skręcić na niebezpieczne szlaki.
     - Może jeszcze wina, dostojni panowie?
     Gospodarz, król Syfaks, spróbował przypomnieć o własnej obecności. Oczywiście, pochlebiało mu, że w sali biesiadnej jego pałacu spotkali się tak znakomici mężowie, zwycięski prokonsul Republiki Rzymskiej oraz najwybitniejszy z kartagińskich arystokratów. Poza domem Syfaksa śmiertelni wrogowie, tutaj jednak toczący uprzejmą, wysublimowaną rozmowę. Co prawda, on sam dawno już zagubił się w jej meandrach, niewiele go zresztą obchodzili jacyś  martwi greccy filozofowie oraz ich wydumane problemy.
     „Co za prostak.” - Pomyślała Sofonisba. - „W porównaniu z Masynissą przypomina tłustego, chytrego handlarza tandetą. I cała ta komnata, mająca zapewne dorównywać najprzedniejszym domom w Kartaginie, a w istocie uderzająca tylko bogactwem i brakiem gustu. Jestem pewna, że prokonsul musi odnosić podobne wrażenie.” - Ona sama z uwagą śledziła rozmowę, która wywiązała się po zakończeniu właściwego posiłku, nie wtrącając się, oczywiście, ani słowem. Wolałaby, co prawda, dyskusję o przebiegu wojny i poszczególnych bitew, w których ojciec starł  się ze Scypionem. Starł się i przegrał. Ale może Rzymianin wspomniałby przy okazji o Masynissie, który przecież napsuł mu mnóstwo krwi? Prokonsul ostatecznie zwyciężył, sprawiał jednak wrażenie męża szlachetnego, gotowego oddać cześć godnemu przeciwnikowi. Obserwowała Scypiona, odkąd tylko rozpoczęli  biesiadę. Istotnie, bardzo młody jak na wodza i polityka, ale to akurat nie stanowiło żadnej nowości, wszyscy tak o nim mówili. Czy można by nazwać go przystojnym? Zapewne tak, na surową, niemal barbarzyńską modłę. Zupełnie inną, niż u przypominającego drapieżnego ptaka numidyjskiego księcia, ale jednak w jakiś przedziwny sposób podobną. Tak, to podobieństwo spojrzenia. Wzrok, który potrafi przeniknąć duszę na wylot i wbić w nią pazury, pazury rzymskiego wilka czy szpony pustynnego sokoła... - „Nie będę twoim królikiem czy gołębiem. Znalazłam już swojego drapieżnika. I mam własną misję do wykonania, tu i teraz, podczas tej uczty, gdy nadejdzie czas.”
     Co prawda, po sztywnym i konwencjonalnym powitaniu, prokonsul nie zaszczycił jej nawet jednym słowem, chociaż  rzucał od czasu do czasu ukradkowe, przenikliwe spojrzenia. Z pewnością musiała go zaintrygować. Wątpliwe, by spotkał kiedykolwiek kartagińską  księżniczkę, za którą zapewne ją  uważał i co nie było ostatecznie dalekie od prawdy. Tymczasem jego wzrok mógł ocenić tylko milczącą, nieruchomą postać, otuloną ciężką, sztywną szatą. Cóż, pora podrażnić nazbyt pewnego siebie Rzymianina... Ojciec niedwuznacznie jej na to zezwolił, a nawet nakazał. Co prawda, nie ułatwiał córce zadania, prowadząc dyskusję na temat dzieł i poglądów Platona, ale ona i tak potrafi wykonać to, co jej zlecono...
     - Ośmielę się przypomnieć, panie, że zgodnie z zaleceniami filozofa, jeszcze przez trzydzieści lat nie miałbyś prawa głosu przy ocenianiu tego hipotetycznego dzieła, sławiącego wielkie czyny i wielkie postacie naszych czasów. - Hazdrubal wypomniał prokonsulowi jego młody wiek.
     - Podobnie jak i wielki Hannibal, który musiałby stać się jednym z głównych bohaterów tego nieistniejącego jeszcze eposu. - Odpowiedź Scypiona można było uznać zarówno za podkreślającą chwałę Kartaginy i jej wodza, jak i za przytyk wobec rozmówcy, który na dzień dzisiejszy mógłby zostać obsadzony co najwyżej w drugorzędnej roli pomniejszego, pokonanego dowódcy.
     - Nie musimy jednak trzymać się wskazówek filozofów z niewolniczą dokładnością, choćby i ułożył je sam Platon. Osobiście byłbym skłonny przyznać prawo głosu również wam, młodym. A nawet, chociaż możesz to uznać, panie, za niedorzeczność, wysłuchałbym również opinii niektórych kobiet, oczywiście tylko tych, które do wyrażania takowych są  zdolne.
     - Doprawdy? -  zdziwił się uprzejmie prokonsul.
     - W  ramach eksperymentu i dla ubarwienia naszej dyskusji, proponuję zapytać o zdanie tu obecną, moją córkę Sofonisbę. To prywatna rozmowa, żadnemu z nas nie przyniesie to ujmy, a może okazać się interesującą  rozrywką.
     Czyżby nie doceniła ojca? Potrafił  ją  jednak zaskakiwać.  
     - Jak sobie życzysz, panie.
     - Cóż więc sądzisz o zaleceniach Platona w kwestii oceny i przydatności dzieł poetów, córko?
     - Dostojni panowie, zechcieliście uznać wielkość nieśmiertelnych eposów Homera, przypomnę więc wam, że sam Platon, wkładając tę opinię w usta swego mistrza, Sokratesa, potępił ostro te wersy. W dziesiątej księdze innego ze swych pism, "Państwa", twierdzi, że nie przyniosły one nic dobrego żadnemu miastu czy jego społeczności. Przeciwnie, są doskonałym przykładem poezji szkodliwej, to znaczy takiej, która rozbudza uczuciowy pierwiastek duszy człowieka. A uczucia są sprzeczne z rozumem, wzbudzają niepokój, zakłócają porządek myśli. Szkodzą więc ludziom rozumnym, a na takich opierają się przecież rządy i pomyślność każdego państwa. Platon nakazałby więc bez wahania usunąć lub przerobić dzieła wielkiego Homera. Nie mogę zgodzić się na takie postawienie sprawy. Platon się myli.
     - Intrygujesz nas swoją wiedzą oraz śmiałością opinii, pani. - Prokonsul zdawał się po raz pierwszy naprawdę zwracać na nią uwagę. - Nie uznajesz więc szkodliwości uczuć dla życia społecznego i politycznego?
     - Oczywiście, że nie. Jako kobieta mam do tego naturalne prawo. Przypomnę zresztą, że to właśnie wielkie uczucie pomiędzy waszym przodkiem Eneaszem, a naszą królową Dydoną, założycielką Kartaginy, zrodzone a natępnie zdradzone wówczas, gdy Eneasz, wygnaniec ze zniszczonej Troi, zawitał na tutejsze brzegi i został życzliwie przyjęty, zapoczątkowało burzliwe stosunki pomiędzy naszymi państwami.
     - To tylko dawne legendy, pani. Ta miłość nie wyszła zresztą na dobre ani Eneaszowi, ani Dydonie.
     - Miłość nigdy nie może być uczuciem złym, szlachetny panie. Złem okazała się dopiero zdrada Eneasza, który porzucił zrozpaczoną królową i odpłynął z naszych brzegów, co przywiodło ją do samobójstwa.
     - Usłuchał woli bogów i głosu przeznaczenia.
     - I może dlatego toczymy dzisiaj tę nieszczęsną wojnę, panie? A dzieje Dydony i Eneasza doczekają  się jeszcze swego Homera, jestem tego pewna.
     - Mogę przyznać ci rację, pani, iż Platon zbyt surowo ocenia poetów oraz ich dzieła. Mnie również trudno byłoby rozstać się z wersami Homera takimi, jakimi znamy je obecnie. Ale nie zgodzę się  z tym, by uczucia rządziły polityką. To zawsze kończy się nieszczęściem.
     - Ja jednak również pozostanę przy swoim zdaniu, niezależnie od Platona. To zdrada zesłanej przez bogów miłości musi doprowadzić  do nieszczęścia.
     - Jako kobieta posiadasz prawo do takiej opinii, pani. Nie poruszasz się bowiem w życiu politycznym. My, mężczyźni, zarówno ja, jak i twój szlachetny ojciec, mamy na co dzień do czynienia z twardymi realiami świata, świata wojny i polityki. I musimy kierować się rozumem, nie uczuciami.
     - Mam nadzieję, że nie przyjdzie ci kiedyś, panie, pożałować konsekwencji tej zasady.
     - Tobie natomiast, pani, życzę abyś zawsze mogła kierować się  uczuciem.
     Chwilę przerwy w rozmowie wykorzystał ponownie gospodarz, raz jeszcze proponując gościom wino oraz przejście do mniej wysublimowanych rozrywek, które przygotował na późniejszą część uczty. Prowadzony w greckim stylu sympozjon, co prawda z niekonwencjonalnym udziałem jej samej - kobiety, zdecydowanie wykraczał poza możliwości i upodobania Syfaksa.
     - Jeśli macie takie życzenie, szlachetni panowie, wezwę  tancerki.
     - Dostojny królu, a i ty znakomity prokonsulu, pozwólcie na jeszcze jedną  propozycję z mojej strony. Skoro zechcieliście dopuścić Sofonisbę do naszej rozmowy, to niech teraz ona właśnie zabawi nas tańcem. W ten sposób usprawiedliwimy jej obecność podczas sympozjonu, zgodnie z wszelkimi zasadami takich spotkań.
     - Oczywiście, panie. Twoja córka zaskoczyła nas swymi talentami w sztuce prowadzenia dyskusji, nie wątpię, że posiada również takowe w dziedzinie muzyki i tańca.
     Po uprzejmej zgodzie Scypiona, Syfaksowi nie pozostawało nic innego, jak przychylić się do zdania prokonsula. Nie miał zresztą nic przeciwko temu i zachłannie wpatrywał się w dziewczynę, gdy powstając, odrzuciła wierzchnią szatę. Sofonisba nie zwracała na gospodarza większej uwagi, miała przecież oczarować i uwieść rzymskiego wodza. W odpowiednim momencie pojawiła się czekająca za progiem niewolnica, akompaniująca na flecie. Tym razem nie musiały zdawać się na improwizację, od czasu pamiętnego tańca dla Masynissy miały sporo czasu na wspólne ćwiczenia. A i sama Sofonisba nie odczuwała ówczesnego niepokoju. Wtedy serce zamierało w niej z obawy, obecnie pewna była swych umiejętności oraz wszystkich innych darów, ofiarowanych przez Wielką Tanit. Ten Rzymianin, chociaż wielki wojownik i wybitny polityk, sprawiający wrażenie surowego, jest przecież mężczyzną. Na dodatek młodym mężczyzną. Zaintrygowała go już w trakcie rozmowy, nie był przyzwyczajony do kobiet wygłaszających swe opinie śmiało i ze znajomością rzeczy, nawet w materii tak skomplikowanej, jak poglądy filozofów. Spoglądał teraz uważnie, oczekując może wrażeń innego rodzaju.
     Rozpoczęła spokojnie, od płynnych ruchów rąk i dłoni. Stopniowo przenosiła je również na szyję  i głowę, stopy i uda, wreszcie na biodra. Muzyka fletu przyspieszała, Sofonisba poruszała się  coraz szybciej, dodając wdzięczne obroty całego ciała. Stopy muskały zaledwie kamienie posadzki, zdawała się płynąć w powietrzu. Pamiętała o unoszeniu we właściwych chwilach ramion, co odsłaniało wybrane fragmenty nagiego, natartego olejkami, smagłego ciała. Starannie zaprojektowana szata tancerki umożliwiała dowolny wybór tych fragmentów, które w danej chwili oferowała przelotnie spojrzeniu prokonsula: płaski brzuch, sterczące piersi, gładkie uda, krągłe biodra, wyprostowane plecy, jędrne pośladki... O tak, nie odwracał bynajmniej spojrzenia. Zręcznym ruchem dłoni usunęła dwa grzebienie i rozpuściła włosy. Natarto je perfumami, podobnie jak falujące, luźne fragmenty szaty. Poruszając głową i ramionami rozsiewała teraz oszałamiające, egzotyczne zapachy, kojarzące się z tajemnicą, obietnicą, spełnieniem... W naturalny, jakoby przypadkowy sposób, wysyłała je przede wszystkim w kierunku biesiadnego łoża młodego Rzymianina. Co prawda, musiały unosić się w całej komnacie, ale towarzyszący im uśmiech i śmiałe spojrzenie skierowane były już tylko w jedną, wybraną, stronę. Nie spuszczał z niej wzroku. O tak, prokonsulu, potrafię nie tylko prowadzić rozmowę o poezji i filozofii, potrafię więcej, o wiele więcej. Takty fletu przyspieszyły, zapowiadając zbliżający się finał. Zawirowała w szybkich piruetach, uniosła ramiona w szczególny, zachowany na końcowy akord sposób. Szata odsłoniła niemal wszystko, na krótką chwilę, na dwa albo trzy szybkie obroty. Kończąc ostatni z nich, pochyliła się  w głębokim ukłonie. Skłoniła się  przed ojcem, bo tak wypadało, spojrzenie rzuciła w stronę Rzymianina. Tak jak się spodziewała, nie ujawnił swoich wrażeń w sposób jawny i prostacki, zachował beznamiętny wyraz twarzy. Ale spojrzenie... Wilk wbijał  pazury w duszę i ciało. - „Jesteś warta tego, by zburzyć dla ciebie Kartaginę. I nie spocznę, nim tego nie dokonam.” - „Jeśli spróbujesz tak uczynić, wpadniesz w pułapkę, Rzymianinie.” - Odpowiedziała w duchu, spuszczając jednak wzrok, by nie wyczytał tych słów w jej oczach.
     - Znakomicie, cudownie! Sama Wielka Tanit nie powstydziłaby się takiego tańca! Bogini obdarzyła twoją córkę niezwykłymi zaletami! - Król wyrażał  rozsadzający go podziw w słowach pełnych entuzjazmu. - Wina dla wszystkich – zadysponował. - Ty również się napij, moja droga. Taniec musiał  cię rozgrzać.
     Syfaks przejął puchar z rąk służki, powstał z łoża i osobiście podał trunek Sofonisbie. Spojrzała niepewnie w stronę ojca.
     - Przyjmij uprzejmy poczęstunek króla, córko. Jako gospodarz tej uczty ma pewne prawa.
     Odczekała, aż wino otrzymają również ojciec i Scypion. Prokonsul opanował się już na tyle, by wycofać  pazury i eleganckim ruchem unieść puchar.
     - Taniec twojej córki dorównuje jej wiedzy i umysłowi, szlachetny panie. Kartagina wydaje na świat niezwykłe dzieci, pełne godnych zazdrości talentów. Wierzę jednak, że również Rzym nie okaże się  w tej materii gorszy.
     - Bogowie to rozsądzą, panie.
     - My również będziemy mieli w tej kwestii coś do powiedzenia.
     - Oby bogowie sprzyjali naszym planom! - Syfaks przerwał skręcającą na niebezpieczne ścieżki rozmowę toastem.
     Sofonisba skosztowała wina, czerwonego i gęstego niczym krew.
     „Oby bogowie sprzyjali naszym planom, jakiekolwiek by one nie były.”

nefer

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i historyczne, użył 2539 słów i 15173 znaków.

1 komentarz

 
  • Funkykoval197

    I w końcu się doczekaliśmy kolejnego tańca Sofonisiby. Chętnie bym to zobaczył, a nie tylko czytał o tym, ale w tamtych czasach chyba jeszcze nie było Facebooka czy YouTuba :-) Pozdrawiam Neferze PRK

    6 paź 2023

  • nefer

    @Funkykoval197 Racja, pozostają tylko opis i wyobraźnia. Ale odwiedzającym tę stronę wyobraźni nie brakuje.  ;)  
    Pozdrawiam

    9 paź 2023