Sofonisba, cz. 13

W jednym Syfaks miał rację, nie otrzymali wiele czasu. O pojawieniu się jeźdźców Masynissy doniesiono jeszcze tego samego dnia, późnym popołudniem. Tak jak oczekiwała Sofonisba, prowadził tylko własnych, konnych wojowników. Zwiadowcy nie zdołali ocenić dokładnie ich liczby, nie dostrzegli jednak żadnych Rzymian. Wieści te osobiście przekazał  dziewczynie król, tuż przed wyruszeniem do boju.
     - Życz mi szczęścia, Sofonisbo. - Syfaks mocno objął żonę obleczonymi stalą ramionami.
     W obawie, że głos ją zawiedzie, odpowiedziała tylko własnym uściskiem. Na szczęście małżonek bardzo się spieszył i szybko wyszedł z komnaty. Nie wyjawił, ilu wojowników sam zdołał zgromadzić. Nie pytała, i tak nie znała się na sprawach wojny. Początkowo zamierzała obserwować bitwę z najwyższego, pałacowego tarasu, niczym jedna z bohaterek nieśmiertelnych strof Homera. Zaczęła nawet czynić stosowne przygotowania, wszak królowa powinna wyglądać w takiej chwili godnie i dostojnie. Ostatecznie nie potrafiła się jednak na to zdobyć, zawróciła w samych drzwiach i powróciła do własnej, sypialnej komnaty. Gniewnie odprawiła służki. Miotana sprzecznymi uczuciami zerwała i poszarpała wspaniałe szaty, odrzuciła klejnoty, zmyła pospiesznie makijaż. Znalazła jakieś zapomniane, ubogie odzienie. Nie jest godna roli królowej. Tak, nie zdoła okazać odwagi niczym Andromacha. Żona Hektora wiedziała jednak przynajmniej, komu życzy zwycięstwa i za kogo modli się do nieśmiertelnych bogów, gdy jej małżonek stawał do walki pod murami Troi. A ona? Sama popchnęła męża do bitwy, jego zwycięstwo posłuży sprawie Miasta, być może uratuje nawet Kartaginę, o czym zapewniał  ojciec. Syfaks zechce jednak zabić Masynissę, podsyciła jego zapiekłą nienawiść w najlepszy, albo w najgorszy możliwy sposób. Czy przeżyje śmierć ukochanego? Czy powinna modlić się do Wielkiej Tanit o klęskę i prawdopodobną śmierć księcia Numidów? Czyż nie uczyni tego samego modląc się o pomyślność Miasta? Z drugiej strony, czy ośmieli się błagać boginię o życie Masynissy, skoro jego zwycięstwo pogrąży Kartaginę? Targana rozpaczą, modliła się tylko o łaskę dla siebie samej, cokolwiek Wielka Tanit zechce za takową uznać.
     Odgłosy bitwy okazały się początkowo słabe, tłumione przez odległość i mury pałacu. O tym, że przeciwnicy rozpoczęli zmagania domyśliła się z zaaferowanych okrzyków służby. W przeciwieństwie do samej Sofonisby, wielu poddanych i niewolników przyglądało się bowiem walce. Nie potrafiła zamknąć uszu, nie pomagała nawet modlitwa. Nasłuchując chciwie, próbowała odczytać z ogólnego tumultu przebieg batalii. Nadal nie umiała jednak zdecydować czy smucą ją, czy też cieszą domniemane oznaki radości lub przerażenia. Dwa razy była już gotowa zerwać się z miejsca i ruszyć na najbliższy taras, przeszkodził i powstrzymał strach przed tym, co może ujrzeć, a także wstyd, że ukaże się sługom w stroju i stanie godnym ukaranej niewolnicy. Głosy poddanych przybrały na sile, wyrażały jednocześnie obawę i zadowolenie, nie potrafiła zdecydować, które uczucia przeważały. Przez ten ogólny chaos przebiły się wreszcie coraz bliższe odgłosy walki, rżenie koni, bojowe okrzyki, nawet szczęk stali. Co to miało oznaczać? Przekonała się bardzo szybko.
     W jej własnych apartamentach, w pobliskich komnatach rozległ się rumor przesuwanych i obalanych mebli, gruchot rozbijanych mis i dzbanów, brzęk rozrzucanych naczyń oraz tłuczonego szkła.
     - Tutaj, szybko. Pomóż mi to zerwać! - Posłyszała jakiś męski głos.
     - Zostaw tę zasłonę. Nic nam po niej. Znalazłam szkatułkę z klejnotami – odpowiedziała kobieta. Sofonisba rozpoznała jedną z własnych służek.
     - Jest prawie pusta, poszukaj lepiej! Ta dziwka miała ich mnóstwo.
     Rozległy się kolejne odgłosy demolowania sąsiedniego pomieszczenia, podobne dobiegały z innych komnat. Pojęła, że musi natychmiast znaleźć schronienie. Pomysł podsunęła rozmowa rabusiów. Powstała pospiesznie i ukryła się za gęstą  draperią osłaniającą jedną z wnęk.
     - Do sypialni, szybko! - To znowu zdradziecka niewolnica.
     - Nie mamy czasu, oni zaraz tu będą! - odpowiedział mężczyzna.
     - Możemy urządzić się na całe życie, głupcze.
     - Albo jeszcze dzisiaj je stracić.
     Przez szparę w zasłonie ujrzała wbiegającą do komnaty dziewczynę. Kahira, przypomniała sobie imię niewolnicy. Towarzyszył jej jakiś mężczyzna, skojarzyła go niepewnie z jednym ze stajennych, imienia w żadnym wypadku nie pamiętała. Przerażona, zamarła w bezruchu. Na szczęście dobrana para dostrzegła rozrzuconą na posadzce biżuterię. Nie dbając już o nic padli na kolana i zbierali pospiesznie naszyjniki, brosze, bransolety. Złoto i srebro wysadzane rubinami, szmaragdami, krwawnikami. Łupy zawijali w porzucone resztki poszarpanej szaty Sofonisby. Wtem nad ogólnymi odgłosami zamieszania, paniki i rabunku zapanowały okrzyki groźne i władcze:
     - Królowa! Gdzie jest królowa? Szukamy królowej!
     Rabusie pospiesznie zerwali się z kolan i wybiegli z sypialni. Niewolnica zatrzymała się jeszcze, by podnieść przeoczony pierścień. Za ten objaw chciwości przyszło jej drogo zapłacić.
     - Gdzie królowa Sofonisba? - pytanie rozległo się nie dalej niż dwie komnaty obok.
     - W sypialni, panie! Tam się ukryła! - Kahira nie straciła głowy i zapewne wskazała kierunek ręką. - Jestem jedną z jej służek.
     - I kradniesz suknię swojej pani. - Odgłosy szamotaniny, brzęk upadających na posadzkę kosztowności.
     - Kradniesz nie tylko suknię, dziwko! Twoje szczęście, że nie mam czasu, poigrałbym z tobą inaczej.
     - Panie, ja ... - Ostatnie słowa Kahiry przerwał okrzyk bólu i głuchy łoskot upadającego ciała.
     - Pospiesz się z tym, za królową dostaniemy o wiele więcej. - Drugi głos zabrzmiał ochryple.
     - Ale i to nie zaszkodzi. Nie chcesz, to sam wezmę. - Tym razem słowa wypowiedziano z przydechem, nosowo.
     - Zbieramy co się da i ruszamy.
     Po chwili zdecydowane męskie kroki wzbudziły drżenie posadzki. A może zadrżało tylko serce przerażonej Sofonisby. Zdradziecka Kahira otrzymała to, na co zasłużyła, cóż jednak Wielka Tanit przeznaczyła jej samej? Do sypialni wpadli dwaj wojownicy w bitewnym, pokrytym kurzem rynsztunku. Nie tracąc czasu zlustrowali komnatę, nie widząc nikogo rozpoczęli pospieszne poszukiwania. Osłaniająca wnękę kotara stała się jednym z pierwszych, oczywistych celów. Zerwana gwałtownym szarpnięciem, ukazała skuloną postać dziewczyny.
     - Gdzie jest królowa? - To ten ochrypły, sprawiający wrażenie dowódcy, a przynajmniej podoficera.
     - Nie wiem, panie!
     - Kłamiesz, kurwo. Ona musi być tutaj! - Wojownik gwałtownym szarpnięciem wyrzucił Sofonisbę na środek komnaty.
     - Ja naprawdę nic nie wiem, panie!
     - Wskazano nam to miejsce, a nigdzie indziej jej nie znaleźliśmy. Mów prawdę, bo pogadamy z tobą inaczej. - Popchnął jeszcze silniej, musiała oprzeć się o ścianę.
     - To ja jestem Sofonisbą, to ja jestem królową.
     Cóż innego pozostało? Za jej osobę wyznaczono podobno nagrodę. Czyżby uczynił to Masynissa? Nieważne, zapewni to chwilową ochronę. W przeciwnym razie gotowi ją pobić, zgwałcić, poderżnąć gardło... Pokazali już, co potrafią, na przykładzie zdradzieckiej, ale jednak nieszczęsnej Kahiry.
     Podoficer zamilkł na moment, a potem roześmiał się chrapliwie. Drugi z wojowników zareagował bardziej gwałtownie.
     - Ty masz być królową, głupia zdziro? Nie wyglądasz na taką!
     Bez wahania rzucił dziewczynę na podłogę, z trudem uniosła się na kolana.
     - Jestem królową  Sofonisbą, prowadźcie mnie do waszego księcia, a otrzymacie nagrodę.
     Podoficer nie wytrzymał  i uderzył otwartą dłonią w twarz, zachwiała się.
     - Rozumiem, że udajesz swoją panią, by osłonić jej kryjówkę i umożliwić ucieczkę. Mnie nie nabierzesz. - Szarpnął dziewczynę za włosy. - Mów natychmiast gdzie ona jest albo pożałujesz!
     - Jestem królową Sofonisbą! Mówię prawdę, jestem królową  Sofonisbą! - zawołała na cały głos.
     Kolejne uderzenie zachwiało nią jeszcze potężniej niż poprzednio.
     - Jestem królową Sofonisbą, nędzne psy! - wykrzyczała z siłą  rozpaczy.
     Tym razem cios wymierzył ten z nosowym głosem, pięścią w twarz. Upadła na skłębione posłanie, poczuła na wargach krew oraz szum w głowie.
     - Jestem królową  Sofonisbą, głupi kundlu. - Zabrzmiało to już ciszej ale nadal wyraźnie.
     Spodziewała się następnego uderzenia albo czegoś jeszcze gorszego, wydarzenia potoczyły się jednak inaczej. Odgłos kolejnych kroków, stłumiony, głuchy dźwięk ostrza przebijającego skórzany pancerz i zagłębiającego się w ciało, łoskot upadku..
     - Co wy robicie, przeklęte gównojady?
     - Panie, zgodnie z rozkazem szukamy królowej. - To ten ochrypły, który najwidoczniej dłużej pozostał przy życiu - Ta tutaj udaje ją i nie chce powiedzieć...
     - Giń, szczurze!
     Z drugim prześladowcą poszło równie szybko, jedyna różnica polegała na tym, że rozległ   się szczęk stalowego ostrza rozdzierającego pancerz obszyty brązowymi płytkami. Podoficer miał lepszą osłonę, ale nie odmieniło to jego losu.  Zwalił  się na posadzkę  obok podwładnego.
     - Co tu się stało, pani?
     - Próbowali pojmać  królową  Sofonisbę, panie. - Z pewnym trudem zsunęła się z łoża ale nie zdołała wstać.
     - Chyba nie tylko to. -  Przybysz trącił stopą poszarpane zawiniątko, klejnoty raz jeszcze rozsypały się na podłodze. Tym razem nikt nie zamierzał ich zbierać. - Nie udało im się ani jedno, ani drugie. Nędzne psy! Uwierz, pani, nie wydałem takich rozkazów.
     - Kazałeś mnie szukać i obiecałeś nagrodę. - Uniosła spojrzenie, prezentował się groźnie oraz męsko, w poszarpanym miejscami, pokrytym kurzem i nie tylko kurzem rynsztunku bojowym. Wojownik powracający z bitwy, a dokładniej, zwycięzca biorący łupy.
     - Ale nie w taki sposób.
     - Tak czy inaczej, sam znalazłeś królową Sofonisbę, panie. Jej klejnoty także, możesz je zabrać ale ostrzegam, nikomu jak dotąd nie przyniosły szczęścia. Mnie samej również.  - Wypowiadając ostatnie słowa  przełknęła łzy. Nie, na pewno się teraz nie rozpłacze.
     - Sofonisbo... Nie dbam o twoje klejnoty. - Niespodziewanie opadł obok na kolana i wziął ją w ramiona. Nie ośmieliła się odwzajemnić uścisku.
     - To o co dbasz ty, który jesteś teraz jedynym królem Numidów, niezależnie od tego, czy Syfaks żyje czy zginął z twojej ręki? Dlaczego kazałeś mnie szukać?  Abym uświetniła twój triumf na podobieństwo obyczaju Rzymian? Czy aby przebić mnie swoim mieczem, jak tych dwóch tutaj?
     - Nie chcę cię zabić, przysięgam, nie chcę twojej śmierci! - Nadal obejmował ją ramionami, nieruchomą niczym bela materiału albo worek ziarna.
     - A powinieneś, zdradziłam cię. Zdradziłam naszą miłość. Nawet dzisiaj... to ja przekonałam Syfaksa do stoczenia ostatniej bitwy. Miał zdobyć czas dla mojego ojca i Kartaginy.
     - Ach ten stary lis Hazdrubal, nigdy nie rezygnuje... Nawet kosztem własnej córki... Wiem, że cię sprzedał. Najpierw mnie, a potem Syfaksowi, bo ten zapłacił więcej...
     - A ja się na to zgodziłam. Dla ciebie z miłości, dla Syfaksa... mniejsza z tym dlaczego. - A jednak nie zdołała  powstrzymać zdradzieckich łez. Na szczęście zmyty niestarannie makijaż okazał  się niespodziewanym sojusznikiem i ukrył tę hańbę. A przynajmniej Masynissa mógł  udać, że niczego nie zauważył.
     - Chciałaś ratować swoje przeklęte miasto. Nienawidzę Kartaginy z całej duszy i wiesz  dlaczego, ale ciebie nie potrafię, Sofonisbo. Nie potrafię potępić cię za to, że kochasz własne miasto. Ważne, że kochasz również mnie, dałaś mi dość dowodów tej miłości.
     - Ja też nie potrafię cię znienawidzić, Masynisso. Próbowałam, naprawdę próbowałam... Nie zdołałam. - Nie zdołała również powstrzymać się  przed odwzajemnieniem uścisku.
     - To ja pierwszy zdradziłem naszą miłość, zdradziłem najświętszą, krwawą przysięgę...
     - Wiem...  Zrobiłeś to dla swego rodu i swego ludu. Dokładnie tak, jak i ja. A mój ojciec zwodził  cię i oszukiwał... Dobrze go znam, ale i mnie oszukał na wiele sposobów...
     - To był ostatni raz, ukochana. - Spróbował  pocałować dziewczynę, odsunęła usta.
     - Powiedziałam, że moje klejnoty nie przyniosły nikomu szczęścia, Masynisso. Ale to nie jest cała prawda. Ja również nie przynoszę nikomu szczęścia. Nie przyniosłam ani tobie, ani Hazdrubalowi, ani Syfaksowi, ani własnym służkom, jeśli pamiętasz nieszczęsną Hafisę, i nie tylko jej zresztą, tym tutaj twoim wojownikom, ani sobie samej również. Jestem przeklęta i niosę  wszędzie śmierć. Tobie nie chcę jej ofiarować, ukochany. - Łzy potoczyły się rzęsiście i książę nie mógł już udawać, że ich nie dostrzega. Zamiast ust zaczął całować oczy, policzki, nos... osuszał łzy własnymi wargami.
     - To nieprawda. Twój ociec, jakkolwiek niegodziwy, nadal żyje, o ile wiem. Syfaks również, ranny, pojmany i zakuty w łańcuchy ale żywy.  A przede wszystkim żyjesz ty, ukochana! Żyjemy oboje i za nic mam wszystkie przesądy i klątwy. - Wargi obojga wreszcie się spotkały, ostatnie łzy zginęły w ognistym pocałunku.
     - Powiedziałeś, że nie chcesz przebić mnie mieczem, ukochany. Czy zechcesz więc przebić  oszczepem? - Wydyszała to, gdy zdołali się od siebie oderwać dla zaczerpnięcia tchu. - Oszczepem króla i wojownika, a przede wszystkim oszczepem mojego ukochanego i wybranka? Wiem, że wyglądam niczym najnędzniejsza dziewka, brudna, posiniaczona, zapłakana, w poszarpanych łachmanach... Nie tak wyobrażałam sobie nasze spotkanie... A wyobrażałam wielokrotnie...
     - Dla mnie jesteś i będziesz moją jedyną królową.
     Nie tracąc już  czasu zaczęli pomagać sobie wzajemnie w zrywaniu odzienia. Nędzne szaty Sofonisby nie stawiały oporu silnym dłoniom księcia. Ona z kolei nabrała zręczności w rozpinaniu sprzączek rynsztunku bitewnego.
     - Panie, miasto, pałac i port w naszych rękach. - Słowa rozbrzmiały przy akompaniamencie odgłosu szybkich kroków. -  Wszyscy cię szukają, by złożyć hołd i gratulacje. Ludzie Syfaksa również chcą się poddać...
     - Później, teraz odejdź! - Masynissa nie oderwał wzroku od dziewczyny i słowa rozkazu poparł tylko gniewnym ruchem ręki.
     - Oczywiście.  Wybacz, panie.
     Odgłos kroków oddalił się równie szybko, tym razem w przeciwnym kierunku.
     Masynissa uniósł nagą już dziewczynę i położył na wzburzonym posłaniu. Sam, również uwolniony od skóry i metalu, opadł na ukochaną. Ponownie złączyli usta w pocałunku. Nie zwlekając uchwyciła sztywniejący penis księcia, zręczne palce podjęły odwieczną pracę. On odwzajemnił się pieszczotą tajemnego, zalewanego wilgocią miejsca rozkoszy. Twarde dłonie wojownika potrafiły okazać niezwykłą delikatność, a ona delektowała się świadomością ich ledwie skrywanej siły. Odwzajemniła się uściskiem mocnym i zdecydowanym, czyż nie tak królowa wita swego zwycięskiego pana i władcę? Fallus Masynissy nabrał kształtu i twardości grotu oszczepu. Co prawda, oszczep nie bywał zwykle aż tak gorący, chyba że tuż po wydobyciu z parującej świeżą krwią rany w ciele upolowanej zwierzyny lub zabitego wroga. Jej własna wilgoć popłynęła jeszcze obfitszą strugą. Pragnęła tego pełnego żaru ostrza.
     - Sofonisbo, ja... Ja nie potrafię dłużej...
     - To uderzaj wreszcie, czekałam na to wiele lat i miesięcy! Szybko!
     Nie tracił już czasu na słowa. Nasunął się na nagie, chętne ciało, wpił wargami w jej usta. Ona poprowadziła oszczep prosto do celu. Widziała kiedyś, jak kowal hartował w świeżo upuszczonej krwi byka dopiero co wykute, rozżarzone jeszcze ostrze. Odniosła teraz podobne wrażenie.  On był żarem, stalą, ogniem, ona studnią, krwią, spełnieniem. Widziała niemal buchającą w górę parę, stanowiącą efekt spotkania żywiołów. Oderwała usta i wykrzyczała radość spełnienia całemu światu. Teraz już mogła, mogła i chciała, niech nikt nie próbuje w tym przeszkodzić. Parł raz za razem, oferując cudowne, pulsujące poczucie mocy i pełni. Przyjmowała wszystko, co tylko chciał i zdołał jej ofiarować. Po nieskończenie długim czasie zlegli wyczerpani obok siebie, wymieniając leniwie pieszczoty dłoni oraz pocałunki.
     Cisza nie trwała jednak długo. Z budynków i dziedzińców pałacu, z ulic miasta, z nabrzeży portu, chyba nawet z okolicznych równin i wzgórz wzbił się w niebo okrzyk triumfu, który wydał się Sofonisbie echem ich własnych objawów niedawnej rozkoszy.
     - Masynissa! Masynissa król Numidów! Masynissa pan Sigi i król Numidów! Król i zdobywca!
     - Oni nie wykrzykują tego akurat teraz przypadkiem, ukochany...  Ten odprawiony oficer... - Uniosła głowę.
     - I nasze własne głosy, ukochana. - Potwierdził  domysł skinieniem dłoni.
     - Oni wiedzą...
     - Masz coś przeciwko temu, królowo? I tak nie zdołamy tego ukryć, a zresztą ja nie chcę niczego ukrywać.
     - Ja również, mój panie i królu. Zdobyłeś miasto i jego królową niczym bohater Homera.
     - Tylko po to, by miasto uczynić stolicą mego królestwa, a panią tego miasta moją własną królową. Teraz i na zawsze, jak przysięgaliśmy sobie nawzajem oraz przed obliczem bogów. - Przypieczętował  słowa kolejnym pocałunkiem.

                    Koniec odsłony trzeciej

     [Cóż, w dobrej bajce byłby to koniec historii i pozostałoby jeszcze dodać: „Żyli długo i szczęśliwie”. Ale to nie bajka tylko opowieść oparta na faktach, ma więc ciąg dalszy...]

nefer

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i historyczne, użył 3103 słów i 17878 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Marigold

    Nie zazdroszczę dziewczynie, że musi lawirować między tak silnymi mężczyznami: ojcem, mężem i kochankiem. A poza tym, kiedy rozum kłóci się z sercem, zawsze się to źle kończy. Jak zwykle tekst bardzo dobry! ;)

    14 godz. temu

  • Użytkownik nefer

    @Marigold A w tej historii jest jeszcze jeden silny mąż, silniejszy nawet od tych przez Ciebie wymienionych - konsul Scypion. Co prawda, Sofonisba też do słabeuszy nie należy, to silna i odważna kobieta (tak ją zapamiętali i z szacunkiem odmalowali nawet autorzy rzymscy).  Zresztą, w moich opowieściach bardzo  czesto występują  silne bohaterki, które pod względem tej siły górują zawyczaj nad swymi męskimi partnerami. Nie zawsze pod względem rozumu, bo częściej dają się ponosić emocjom, ale siły i  owszem. Tak to już jakoś wychodzi. Dzięki za wizytę i pozdrawiam.

    12 godz. temu