Chutor Bohuna cz.10

Chutor Bohuna cz.10Półtora roku później.

Czehryń. Jakże on nie cierpiał tego miejsca. Kojarzyło mu się tylko i wyłącznie z własnym upadkiem, z chwilą, gdy dotarło do niego, że Helena przyrzeczona jest już komu innemu. Od tamtej pory omijał je szerokim łukiem, gdy tylko mógł, ale niestety dzisiaj było to niemożliwe. Chmielnicki wysłał go bowiem z misją sprawdzenia, jak radzi sobie nowy namiestnik tego miejsca, który przeszło trzy księżyce wcześniej przestał słać do swego dowódcy regularne raporty. Co prawda nic nie wskazywało na to, by siły Rzeczpospolitej zajęły to miejsce, lecz wszakże każda troska w tej chwili była jak najbardziej uzasadniona. Nie chcieli przecież utracić tak ważnego punktu, który jednakowoż od długiego czasu udawało im się utrzymywać we własnych rękach. Teraz więc markotny i niebywale zły Bohun zmierzał właśnie na czele kilkuosobowego oddziału do majaczącego już na horyzoncie miasteczka. Jego pochmurne spojrzenie, którym obdarzał każdego zawalidrogę odkąd Paulina postanowiła zbiec spod jego opieki, i teraz nie puszczało jego oblicza. Wiedział bowiem doskonale, że gdyby trochę zboczyć z drogi znajdzie je. Rozłogi. Kolejne miejsce, które ze wszystkich sił starał się wyrzucić z serca i pamięci, ale jakże mógł uczynić to tak po prostu? To tam pozbawił życia jedynych ludzi, którzy prawdziwie go miłowali. Swoją rodzinę. I to tylko dlatego, że rozpacz i wściekłość zaćmiły mu umysł. Odetchnął głęboko, gdy jeden z jego ludzi poinformował go półgłosem, że widać już bramę i strażników. Zreflektował się natychmiast, odganiając precz myśli związane z utratą bliskich i nieco popędził konia. Tygodniowa podróż dała mu się we znaki. Był zmęczony i głodny, marzył tylko o cieplej strawie, jakim łożu i dziewce przy swym boku, którą mógłby chędożyć do upadłego. Tak, tego było mu trzeba, doskonale czuł to w lędźwiach. Oczywiście, od czasu ucieczki Pauliny miał przy sobie dziewkę. Wziął tę, która doprowadziła do odejścia Laszki, lecz nie traktował jej tak, jak zapewne na to liczyła. Czyściła jego konia, wieczerzała u stóp swego pana i to tylko wtedy, gdy miał na to ochotę, zmuszał ją do najpodlejszych prac w obozie i brał ją tak, by tylko i wyłącznie samemu mieć z tego satysfakcję. Po wszystkim zostawiał ją swemu losowi i gdy inni mieli na nią ochotę, oddawał ją bez zbędnych słów. Nie obchodziło go, że dziewka cierpi. Sama sobie zasłużyła na taki los. Chmielnicki też nigdy nie zaoponował, widać, przyklasnął temu po cichu.
Po przekroczeniu bramy i powitaniu przez nocnego stróża, zsiedli z koni. Rozejrzał się po obejściu, zauważając kilka wymownych oznak złego gospodarowania, po czym bez słowa udał się do największego budynku, gdzie jak mu powiedziano, oczekuje już na niego zarządca. Otworzył drzwi z rozmachem, nie bacząc na to, że te uderzyły o ścianę i wszedł do środka. Zmrużył oczy, gdy te niemal natychmiast zaczęły piec go od wszechobecnego dymu.
- A cóże to, mości zarządco? Sam posiadujesz z dziewkami w izbie, miast witać wysłannika hetmana naszego w progu domu, nad którym przyszło ci sprawować pieczę? - zapytał głośno, zauważając rosłego, acz grubawego mężczyznę przy jednym ze stołów. Ewidentnie zamierzał właśnie zabawić się jedną ze swych służących, lecz słysząc gniewny głos Bohuna, zerwał się na równe nogi i poprawiając swój kaftan, skłonił się nisko.
- Witaj, panie. Tyś już w naszych progach, przecie winnyś za dni dwa jechać w me włości — powiedział, jednocześnie mocno odpychając dziewczynę, która tylko dzięki niebywałemu szczęściu nie wylądowała twarzą w zapalonych na trójnogu świecach.
- A tyś winien każden jeden miesiąca sprawozdania hetmanowi słać, toż twa powinność, jednako jak o obejście zadbać i ludzi swech. Któż to widział, by ciężko tu niczym w kotle, jakim było? Okna roztwórzcie, jadło na stół dawaj, bom wszystek głodni! - zrugał go natychmiast i zrzuciwszy z najbliższego stołu brudne naczynia, usiadł na szerokiej ławie, wyciągnąwszy przed siebie nogi. Zarządca stał przez kilka sekund kompletnie zaskoczony tak bezczelnym zachowaniem Kozaka, lecz widać było, że w mdłym świetle świec spowitym gęstą chmurą dymu, ciężko mu dociec, któż to zacz śmie odzywać się do niego w taki sposób. Już miał się odezwać, gdy do środka weszli wreszcie kompani Bohuna, którzy natychmiast rzucili się do otwierania okien. Wnętrze chaty już po kilku chwilach przerzedziło się do tego stopnia, że wreszcie mężczyzna rozpoznał znakomitego Kozaka i w te pędy rzucił się ku kuchni, by następnie ostrym jak brzytwa głosem zacząć wydawać nieco chaotyczne polecenia swojej służbie. Raz czy dwa Bohun usłyszał nawet dźwięk bata i bolesny okrzyk dziewki, lecz był zbyt zmęczony, by jakkolwiek interweniować. Poza tym czyż to był jego jaki obowiązek, by w każdym przybytku chronić dziewki? Rozparł się wygodnie, odpinając z bioder pas z szablą i napił się wina, które tymczasem podała mu jedna ze służek. Było kwaśne i tak ohydne, jak tylko źle uwarzone wino może być. Skrzywił się i odstawił kielich, a kiedy gospodarz wrócił do stołu, zażądał miodu lub czegokolwiek strawnego. W pospiechu spełniono jego prośbę, najwyraźniej nie chcąc podpaść mu jeszcze bardziej, a już pół godziny później stoły uginały się od smakołyków. Co prawda zarządca miał przy tym minę, jakby tak znakomitymi potrawami karmił wyjątkowo nieurodziwe prosiaki.
- Teraz gadaj, bracie, czemuś sprawozdań nie słał? - zapytał go Bohun, zaspokoiwszy pierwszy głód znakomitą pieczenią z bażanta. Nie miał wątpliwości, że to wszystko miało trafić do brzucha rozpustnego Kozaka, który najwyraźniej za bardzo rozsiadł się w Czehryniu.
- Przecie słalem — odparł tamten buntowniczo, lecz mocny rumieniec na jego twarzy, który zapewne tylko częściowo był wynikiem nadużywania przezeń alkoholu, zdradził doświadczonemu Kozakowi, że jego rozmówca bynajmniej nie mówi prawdy.
- Gdybyś słał, miłościwie nam panujący hetman nie musiałby mnie tu wysyłać, bym przypomniał ci o twych obowiązkach, które najwyraźniej masz w głębokim poważaniu. Żeś się tu zadomowił wielce, widzę przecie, żeś pasa popuścić musiał zacnie, a jeno dziewki ci służą. Obejście i ta część miasta, którą, żem zdążył obaczyć o pomstę jeno woła. Cóżeś tu jeno bydło sprowadził? Brud wszystek. Nie rzeczesz mi chyba, że w taki stan Chmielnicki zjechać winien?
- Toż hetman nasz i tu zjedzie? - zarządca wyglądał na szczerze przejętego ostatnimi słowami Bohuna. Nie miał najmniejszej ochoty na słuchanie bury od hetmana, a tym bardziej na zwolnienie z tak miłego stanowiska.
- A toż takie dziwne, skoro własność to jego? Może i zjedzie, a zapewniam cię, że jednako alibo i więcej niezadowolony z tego stanu będzie.
- Toż od piania koguta sługom uprzątnąć miasto rozkażę...
- Sam winnyś za łopatę tedy chwycić i spod koni gnój wyrzucić, nie godzi się przeto, by hetmański wierzchowiec po pęciny w nieczystościach stał — warknąl Bohun, widząc wyraźnie, że nawet groźba o sprowadzenie tu Chmielnickiego nie wywołała aż takiego efektu, jakiego się spodziewał. Zarządca był leniwy i zapewne nie miał zamiaru brudzić rąk w doprowadzaniu miasta do należytego porządku. Teraz też zmarszczył gniewnie brwi, lecz nim zdążył odpowiedzieć, do izby wpadło dwóch nieco zdyszanych Kozaków, którzy mieli za zadanie pilnować wierzchowców.
- Bohune — chrypnął wyższy z nich. - Winnyś pójść rychło z nami.
- A po cóż?
- Za stajnią ukryta przed oczami ziemianka. W niej służki ledwo żywe.
- Branki? - Jurko wstał powoli ze swego miejsca, kątem oka widząc, nerwowe drgnięcie gospodarza, który teraz dla odmiany pobladł jeszcze mocniej.
- Trudno rzec...
- Prowadźże. A ty, idziesz z nami — spojrzał ostro na krągłego mężczyznę, który wyjątkowo długo zwlekał z dołączeniem do swych braci.

Kilka chwil później wszyscy zatkali nosy, gdy dotarł do nich smród zgnilizny, brudu i rozkładu. Bohun spojrzał z odrazą na zarządcę, po czym pierwszy zanurzył się w ciemny tunel prowadzący do jaskini kilka metrów dalej. Przystanął zaskoczony widokiem. Nigdy nie miał problemów z oglądaniem śmierci innych, ba, sam ją często, a nawet radośnie zadawał, lecz to, co zobaczył, zatrwożyło nawet jego. Część wychudzonych dziewek zapewne już nie żyła lub była na granicy. Część jeszcze miała siły, by osłonić oczy przed oślepiającym blaskiem pochodni, lecz i one wyglądały niczym szkielety. Pobite, zakrwawione, zepchnięte w dół, niczym najpodlejsze zwierzęta.
- Cóż to ma być? - zapytał gniewnie, wskazując dziewki. - Tak odpłacasz się tym, które ci służą?
- To Laszki, Bohune, któż by tam za nimi płakał? Brudne toto i niewdzięczne. Jadło im żem dawał i dach coby deszcz ich nie siekł, a one jeno wincyj i wincyj pragnęły. Dziecięcia powijać i... - zamilkł gwałtownie, pojmując, że powiedział zdecydowanie za dużo.
- Dziecięcia? - warknął Jurko i przyjrzał się więźniarkom. Nie mogło to być. Przecie nawet oni nowo życia poczętego nie odbierali. - W dyby go. Gońca ku Chmielnickiemu słać! Ludzi ściągać, niech ranne wynoszą, martwe grzebać!
- Nie możesz! Nie masz prawa się tu rządzić! - zaoponował mężczyzna, lecz Bohun przyłożył mu szablę do gardła.
- Jeszczen słowo jedno z ust twech, psie parszywy, a bez sądu pod topór pójdziesz! Prawem nadanym mi przez hetmana, wedle słów jego, jakoby jakie haniebne ustępstwo w sprawowanym przez cię urzędzie było, odbieram ci tytuł i stanowisko zarządcy Czehrynia. Sądzon będziesz, wedle praw kozackich.

- Panie, cóże uczynić z dziewkami, któren ratować się nie da? - w drodze do głównej izby zatrzymał go jeden z mężczyzn zajmujących się dziewczętami.
- Dobić — mruknął tylko i wszedł do izby. Ta była teraz solidnie oświetlona dodatkowymi pochodniami, a wezwane na pomoc kobiety z miasta właśnie opatrywały co bardziej ranne. Kilka nich wyglądało jednak tak, że trudno było rozpoznać rysy ich twarzy. Oczy ginęły w opuchliźnie, rozbite niejednokrotnie usta mamrotały coś niewyraźnie. Powolnym ruchem odłożył szablę na stół i podszedł do jednej ze służek. Jej ciemne włosy tak mocno pozlepiane były krwią i nieczystościami, że zdecydowano o ich obcięciu. Prawe ramię było złamane a liczne siniaki na jej wychudzonym, drobnym ciele przypominały jakąś straszliwą mozaikę.
- Żyć będzie?
- Rzec zaprawdę trudno, ubita wielce. Jeszczen dycha, lecz pewnikiem dziecięcia nigdy już nie powije.
- Nie moja to sprawa.
- Zaiste, panie, choć wiedzieć winnyś, że kozacką pieczęć miała przy sobie, choć nie ona nasza, lecz Lachów.
- Pieczęć? - zainteresował się, a gdy kobieta podała mu niewielki pierścień, zamarł, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Przecież to niemożliwe... Spojrzał jeszcze raz na pobitą służkę i padł przy niej na kolana.
- Paulino...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii historia i miłosne, użyła 2012 słów i 11323 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik shakadap

    Brawo. Cieszę się z nowego odcinka.
    Pisz dalej.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    17 lis 2022