John Payne-Rozdział 16

     Ubrany w czyste ciuchy i odświeżony po wypitym dwa dni wcześniej alkoholu, znajdowałem się w dużym budynku agencji „Best Sale House”, jego właściciel nie miał wyobraźni, nazywając tak swoją firmę. Z drugiej strony wnętrze też nie było dziełem genialnego dekoratora wnętrza. Rzędy biurek przedzielone cienkimi, drewnianymi płytami, mającymi imitować pewną dozę prywatności. Wszędzie były jakieś papiery, a meble nosiły ślady zużycia i atramentowych kleksów.
     Na samym końcu mieścił się obszerny gabinet z przeszklonymi ścianami i drzwiami. W środku znajdował się obite czarną skórą krzesło oraz potężny z jasnobrązowego drewna mebel, zawierający różnej wielkości szuflady. Obok stały regały wypełnione książkami i one miały wzbudzić u gościa wrażenie fachowości, inteligencji oraz zaufania wobec właściciela tego pomieszczenia. Na drzwiach gościł napis: David Farstad dyrektor „Best Sale House”, właśnie za nimi moja partnerka przeprowadzała rozmowę z wymuskanym, blond pięknisiem o uśmiechu "sprzedam nawet swoją matkę, jeśli na tym zarobie". Jego tani garnitur jasno mówił, z jakim człowiekiem mamy do czynienia. Według logiki ktoś na tak wysokim stanowisku w firmie zarabiającej masę dolarów powinien nosić drogie ubrania i prezentować się wspaniale. Farstad taki nie był, biło od niego cwaniactwem i pazernością, nie powierzyłbym mu nawet marnego centa.
     Dlatego ja siedzę w poczekalni, a Jess daje się podrywać tamtemu gogusiowi, mógłbym tam być, jednak nie sądzę, by pan „dawaj mi więcej pieniędzy” mógł coś konstruktywnego powiedzieć. Ja czekałem na inną ofiarę, szarego pracownika. Kto może wiedzieć więcej, niż ten, kto cały czas rywalizuję o klienta i musi pilnować swoich współpracowników. Niestety to nie mógł być każdy. Inteligenty gracz nie zasiądzie z policjantem do jednej gry, szczególnie jeśli ryzykowało to utratą intratnej pracy.
     Przez niemal dziesięć minut szukałem swojej ofiary, eliminując każdego pracownika po kolei. Aż w końcu ma cierpliwość została nagrodzona, w małym korytarzu, prowadzącym na dach budynku, stała wysoka, chuda jak patyk pracownica, ubrana w źle skrojony garnitur i ćmiąca z nerwów papierosa. Jej twarz, na którą nachodziły geste, kręcone ciemne włosy, wyrażała zdenerwowanie. Co w tej branży nie wróżyło jej przyszłości, agent nieruchomości musi nie być człowiekiem, a maszyną do sprzedaży. Wstałem z wygodnego, choć wiekowego fotela, rozciągając zbolałe mięśnie. Z miną godną poselstwa niebiańskiego udałem w się w kierunku mojego celu.
– Pani wybaczy, gdzie znajdę toaletę?
– Trzeba się cofnąć, po lewej przy wejściu.
Ton jej głosu nie zachęcał do kontynuowania rozmowy, jednak zaryzykowałem.
– Długo tu pani pracuje?
– Nie twój interes, glino. – Z wściekłości zdusiła niedopałek w popielniczce i z głośnym stukiem butów oddaliła się ode mnie.
– Pan to tak zawsze podrywa?
Spojrzałem za siebie i ujrzałem średniego wzrostu dziewczynę o blond włosach i niebieskich oczach.
– A ty to?
– Ruby. Ruby Farstad. Pana partnerka właśnie rozmawia z moim ukochanym ojczulkiem.
Miała najwyżej szesnaście lat, jednak jej wzrok zdradzał, że nie można jej traktować, jak dziecko.
– Wiec chcesz czegoś ode mnie młoda panno? Wątpię, byś mnie zaczepiła z nudów.
– Za cenę jednego papierosa mogę sprzedać panu trochę wartościowych informacji o Sarze Higgins.
– Ile ty masz lat dziewczyno? Szesnaście?
– I co z tego, czasem wiek ciała nie równa się z wiekiem duszy. To jak? Idziemy na ten układ, czy próbuje pan z innymi pracownikami? Uprzedzam, że Rose była ostatnią żeńską pracownicą w tej firmie.
Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem. Jakich ona musi mieć rodziców, że nie widzą, co się dzieje z ich córką.
– Chodźmy na podwórze, niech się pan nie boi, tu nikt nie doniesie tacie o naszym spotkaniu. Tu oprócz zdobywania klientów, nic się nie liczy.
Chciałem spytać ją, co ma na myśli, jednak póki nie dostanie tego, co chce nic się, nie dowiem. Podałem jej najmniejszego papierosa z paczki, a ona zapałkami ze swojej kieszeni zapaliła go. Z nieukrywaną przyjemnością zaciągnęła się dymem.
– Więc co chcesz wiedzieć?
– Interesuje mnie twoje ostatnie zdanie o klientach.
– A to. Widzisz, ten biznes to nie jest, łowienie ryb w spokojnym stawie, tu trzeba niszczyć konkurenta, tworzyć korzystniejsze oferty od rywala, patrząc, by firma na tym nie straciła. Pracownicy posuwają się do wielu różnych rzeczy, od zepsucia opinii do użycia własnego ciała. Właśnie w tym specjalizowała się Sara.
Ta wiadomość zaskoczyła mnie, podejrzewałem różne wątki, ale to?
– Gdyby pan ją lepiej poznał, pańska reakcja byłaby zupełnie inna.
– Co masz na myśli?
– Jak to możliwe, że z takim poziomem inteligencji został pan detektywem?
Gówniara zaczynała mnie denerwować.
– Spokojnie panie funkcjonariuszu. Pożartować nie można? Postać Sary mogłabym porównać do pięknej lalki, która z zewnątrz prezentuje się wspaniale, jednak wewnątrz jest pusta. Jej gra była wspaniała, udawała naiwną, dobrą panienkę, a tak naprawdę nie różniła się od tej hołoty na czele z moim ojcem.
– Masz jakieś dowody na to?
– Sprawdźcie jej klientów, a zobaczycie, że większość to bogaci mężczyźni.
– To jeszcze nic nie znaczy.
Spojrzała na mnie jak na kretyna. Skąd takie zachowanie u tak młodej osoby?
– Sprawdźcie w lokalu "Spełnione sny". To miejsce często odwiedzane przez tę waszą niewinną osóbkę.
– Gdzie to jest?
– Zaraz, zaraz. To nie będzie takie proste.
Musieliśmy stanąć pod dachem, gdy z dotąd jasnego nieba spadł ulewny deszcz. Bębniąc w naszą osłonę, potęgował dziwną atmosfery między mną a małolatą.
– Wyjaśnisz?
– „Spełnione Sny” jest dla VIP-ów. Bez odpowiednich znajomości i zasobnego portfela nie wejdziesz tam, tym bardziej, jeśli jesteś gliną.
– Wiesz, co tam się dzieje?
– Panie funkcjonariuszu pytasz niewinną panienkę o rzeczy, powodujące obfity rumieniec na jej twarzy? Nie godzi się, bym mówiła o takich sprawach. – Z psotnym uśmiechem opuściła moje towarzystwo, wyszedłem za nią, ale nigdzie jej nie było. Zrezygnowany, dołączyłem do opuszczającej biuro Jess.
– Dowiedziałaś się czegoś?
– Oprócz próby uwodzenia mnie i wylądowania ze mną w łóżku? Nic. Zawsze zmieniał temat, ale udzielał ogólnej odpowiedzi. Dwie godziny pracy na marne.
– Niekoniecznie. Mam nazwę pewnego lokalu, do którego uczęszczała denatka.
W jej zmęczonych oczach pojawiła się iskierka nadziei.
– Nazwa?
– „Spełnione sny”
– Słyszałam plotki o nim. Obiekt dla bogaczy oferujący wiele różnych rozrywek.
– Znasz adres i inne szczegóły?
– Niestety nie. Wokół niego jest mgiełka tajemnicy
– Czyli znów jesteśmy w czarnej dup...
Spojrzała na mnie z oburzeniem.
– Wyrażaj się Johnny. Może mam rozwiązanie. Pewien mój znajomy z FBI zajmuje się obserwacją podejrzanych miejsc dla VIP-ów. – Z niechęcią przyznała się do tej znajomości, czyżby jakiś jej były?
– Widzę po twojej minie, że musi być jakiś haczyk.
– Jest. Zawsze, gdy się widzimy, ten niski zboczeniec bezczelnie gapi się na moje cycki.
– Potraktuj to jako komplement. – Dostałem bolesnego kuksańca, prosto w splot słoneczny z łokcia.
– Czy ty myślisz, że aby o tym marze? Na wspomnienie jego wzroku dostaje obrzydzenia, ale poświecę się. Byle rozmowa nie była długa...
     Po opuszczeniu budynku wsiedliśmy do jej auta, a deszcz nieustanie pukał o samochód. Nie dość, że śnieg nadal utrzymywał się tej samej formie, to jeszcze to... Idealna pogoda do podróżowania, dobrze, że stary rok kończy się.

krajew34

opublikował opowiadanie w kategorii kryminał i obyczajowe, użył 1365 słów i 7931 znaków. Tagi: #policja #śledztwo #detektywi #obyczajowe #przesłuchanie #losowe

1 komentarz

 
  • Almach99

    Niezla pogoda w Nowym Jorku. Nasi detektywi bladza troche po omacku.

    10 sty 2019

  • krajew34

    @Almach99 brak śladów to też ślad. Morderca nie ułatwia, nie pozostawiając śladów.

    10 sty 2019