Nigdy więcej! - 1/?

Dwunasta godzina bez snu. Zerknęłam na kozetkę i dosłownie czułam zapach poduszki oraz miękki wkład przylegający do policzka. Zdjęłam okulary i przetarłam zmęczone oczy. Tak bardzo zapragnęłam zasnąć i zapomnieć o stercie dokumentów, która leżała na biurku. Odkąd przekroczyłam próg zakładu – ciągle w biegu – Doktor Green to… doktor Green tamto…  
   Kiedy wszystko ustawało i wchodziłam do gabinetu, zaczynało mi tego brakować. Dni napędzały organizm i niejednokrotnie zaskakiwały. Noce bywały spokojne i wypełnione papierkową robotą, czego przyznam szczerze, nie lubiłam. Wolałam obcować z tymi wszystkimi, którzy nawet nieświadomie, sprawiali, że chciało mi się tutaj wracać, a analizowanie dokumentów, no cóż – nuda. Chociaż nie powinnam narzekać. Do naszego oddziału trafiały ciekawe i skrajne przypadki z wyjątkowo rzadkimi zaburzeniami.
   Towarzyszyłam gronu naprawdę dobrych lekarzy, a dostać się tutaj wcale nie było łatwo. Jednakże – nikomu nie ubliżając – doktor Jork był słabo zorganizowany i nigdy nie zdążał na czas.
   Poruszyłam szyją – zachrobotała. Głowa leciała do przodu. Wzięłam się w garść i sięgnęłam po pierwszą teczkę.  
   „Roger Stern – lat trzydzieści; rozdwojenie jaźni. W przypływie przytłoczenia zamordował żonę, twierdząc, że chciała go otruć, podając coś, czego nie lubił. Czternaście ran kłutych i ślady po przemocy. Z wywiadu przeprowadzonego przez doktor Black wynika, że była to pierwsza odsłona choroby – na co dzień wycofany i nieufny. Stan obecny: izolacja z powodu silnych ataków paniki i nierozpoznawania otoczenia. Nawołuje żonę – nieświadomość popełnionego czynu”.  
   – Co ja mam z tobą zrobić? – westchnęłam i sięgnęłam po kubek z kawą. – Zimna. Trudno. Nie mam siły iść po świeżą.  
   Zrobiłam dwa łyki i powróciłam do rozmyślań nad pacjentem. Był pod moją opieką od tygodnia i nie zauważyłam, aby wcześniejsze leczenie przyniosło rezultaty. Mogę śmiało stwierdzić, że wręcz przeciwnie. Słabo reagował na leki, a psychoterapia wpędzała go w coraz większy obłęd. Nie umiałam do niego dotrzeć. Miał w sobie coś z dziecka – nieporadnego dwulatka – któremu skorzystanie z toalety sprawiało problem, a jednocześnie był niezwykle przebiegły i wystarczyła chwila nieuwagi, aby z głupiego kawałka szmaty zrobił użytek zagrażający życiu.  
   – Może… nie, znajdzie sposób, aby sobie coś zrobić. Odstawić go i poobserwować, jak mózg zareaguje na brak chemii? Nie, zawładnie nim agresja. Powinnam powtórzyć testy. Tak, spróbuję pójść tą drogą.  
   Odłożyłam akta nieopodal klawiatury, odgarnęłam czarny kosmyk ze skroni i sięgnęłam po następne.  
   „Donald Koll – lat sześćdziesiąt; schizofrenia katatoniczna. Nigdy niehospitalizowany, opieka lekarska znikoma. Mowa w normie; czasami odmawia odpowiedzi. Wymagający ciągłego monitorowania. Tiki mięśniowe nieumożliwiające samotne funkcjonowanie. Nieumyślne zabójstwo. Niekontrolowany zacisk dłoni na szyi żony po obejrzeniu filmu. Zakwalifikowany do opuszczenia ośrodka – przeniesienie do łagodniejszego sektora. Samotny”.
   – Jakim cudem żona nie zauważyła, że coś jest z nim nie tak? Zresztą… nie mnie osądzać, nie znam historii. Sąsiedzi go praktycznie nie widywali. Przesiadywał w domu.
   Pochwyciłam kolejne akta. Następny pacjent bez zadowalających rokowań. Upiłam trochę kawy i westchnęłam.
   U pozostałych natrafiłam na podobne opisy. Żadnych adnotacji odnośnie do hipnozy, dziwne. Doktor Jork miał ją dzisiaj uzupełnić. I jak ja mam tutaj pracować? – myślałam. Przecież nie otaczają nas zwykli ludzie z ulicy. To: zwyrodnialcy, mordercy, gwałciciele i psychopaci przekonani o własnych racjach.
   Nagle ciszę rozproszyło delikatne pukanie w drzwi.
   Spięłam mięśnie. Najchętniej bym milczała i udawała, że mnie nie ma, jednak nie mogłam tak postąpić. Na nocnym dyżurze rzadko kiedy ktoś do mnie zaglądał. Skoro już był, oznaczało, że potrzebują mojej pomocy albo… Oby nie!
   – Proszę – powiedziałam i zawiesiłam wzrok na brązowych drzwiach; klamka poszła w dół.
   Zwilżyłam wargi językiem i czekałam. Drzwi uchyliły się na parę centymetrów i jakby zamarły. Przez lukę wlatywało białe światło – siedziałam przy lampce, skierowanej bezpośrednio na biurko – oraz cień. Wyglądało to tak, jakby ktoś miał obiekcje przed wykonaniem kolejnego kroku.  
   Zapewne przegląda dokumenty, zanim wparuje tutaj z rewelacjami, pomyślałam i przeniosłam spojrzenie na akta. Serce zaczęło mocniej bić. Nie byłam w stanie odczytywać wydruków. Drzwi zaskrzypiały i rozchyliły się o kolejne parę centymetrów.
   Zaczynało mnie to irytować i już miałam wyskoczyć z pretensjami, kiedy stanęły otworem, a na pierwszym planie widniał on – ordynator Williams i rozciągał usta w szerokim uśmiechu.  
   – Dobry wieczór – wyrecytował i wsparł barczyste plecy o futrynę.
   Spojrzałam na niego spode łba, nie ukrywając niezadowolenia. Stwarzałam pozory opanowanej, niewzruszonej, jednak w środku, każda cząstka drżała i kuliła wypustki, szukając dogodnej pozycji, aby nie zostać zauważoną.  
   Był koszmarem, który ciągnął się za mną od ośmiu miesięcy. Niby taki „Do rany przyłóż”, a w rzeczywistości potwór i manipulant. Ile łez przez niego wylałam i ile razy zmywałam ze skóry zapach do pierwszej krwi. Na samo wspomnienie, że zaraz położy na mnie swoje wielkie łapska, dostawałam gęsiej skórki. Jednak byłam więźniem. Nie mogłam odmówić. „NIE”, niosło ze sobą zbyt namacalne konsekwencje. Posiadał na mnie haka i wykorzystywał go, kiedy tylko miał na to ochotę. Niewolnica własnej głupoty, jednak serce nie sługa i jakoś tak samo wyszło. Czasami kontakt z pacjentami ma drugie dno.  
   Jak ja go nienawidziłam. Marzyłam, aby dostał zawału albo został poturbowany przez któregoś z tutaj przebywających. Niestety, był nie do zdarcia, pomimo pięćdziesiątki na karku.  
   – Odniosłem wrażenie, że mnie dzisiaj unikałaś. Nie przystanęłaś, kiedy wyprowadzaliśmy narwańca z dwójki, nawet na mnie nie spojrzałaś. Kiedy poszedłem do izolatki, wyskoczyłaś z kontrolą leków. Nieładnie tak zmuszać kogoś, aby za tobą biegał.
   – Byłam zajęta – wypaliłam, czując ścisk w gardle.  
   Musiałam zająć ręce – latały w różne strony. Nie myśląc długo, pochwyciłam kubek. Pech chciał, że zbyt lekko złapałam za ucho – kilka centymetrów nad blatem wysmyknął się i wylał na otwarte akta.
   – Jeszcze tego mi brakowało – syknęłam i zaczęłam wycierać ciecz rękawem.  
   Skupiona na wyrządzonej szkodzie, nie zauważyłam, kiedy do mnie podszedł. Dopiero silne ręce zaciskające się na mojej talii mi to uświadomiły. Podskoczyłam – chciałam odbiec i stanąć jak najdalej. Nie pozwolił na to – ścisnął mocniej. Byłam w pułapce.  
   – Zostaw mnie – zakomunikowałam stanowczym tonem, walcząc z jego chamstwem.
   – Mam zadzwonić – oświadczył oschle i pochwycił za słuchawkę.
   Zamarłam. Zimny pot ziębił skórę. To zdanie za każdym razem wywoływało podobny efekt. Pewność siebie ulatywała jak powietrze z przedziurawionego balonu. Wewnątrz świszczałam podobnie – trybiki nachodziły na siebie i tarły, wywołując dreszcze.  
   – Nie – wydukałam i spotulniałam.
   – Grzeczna dziewczynka.  
   Zachłanne wargi zaczęły błądzić po mojej szyi, palce ściskały za ramiona, a udo utkwiło pomiędzy nogami. Sapał i pomrukiwał. Najchętniej pochwyciłabym ten srebrny długopis i umieściła w łysej czaszce. Jednak… nie mogłam. Miał znajomości, a życie Davida było czymś, za co byłam w stanie znieść wiele.  
   – Dzisiaj nie mogę – zakomunikowałam ledwie słyszalnym głosem.
   Bałam się oznajmić to dobitniej. Nie należał do grzecznych i nieraz to udowodnił. Był na tyle cwany, że wybierał miejsca, które można było zakryć. Na początku siniaczył ręce i nogi, z czasem upodobał sobie brzuch – tutaj bolało najmocniej. Po dwóch miesiącach przestałam liczyć, ile razy oberwałam i nauczyłam się odpowiadać tak, aby go nie uruchomić.  
   – Rzeczywiście, zapomniałem. No, więc dzisiaj pokażesz, jak pracują twoje usta. Już dawno go nie obrabiałaś – prychnął i sięgnął do rozporka.
   Tylko nie to, pomyślałam. Jego brutalność była nieokiełznana i już parę razy traciłam przytomność.  
   Spojrzał na mnie mętnym wzrokiem i pokiwał głową, wystawiając przyrodzenie ze spodni. Było okazałe i chyba to przerażało mnie najbardziej. Stałam jak kołek i ani drgnęłam. Wiedziałam, że źle robię, ale intelekt rządził się własnymi prawami. Oponował i wymuszał taką właśnie reakcję.
   – Na co czekasz.
   Kubeł zimnej wody wyrwał mnie z odrętwienia – klęknęłam i już miałam zacisnąć palce na jego męskości, kiedy mocne walnięcia w drzwi uratowały mnie przed kolejnym poniżeniem.
   – Doktor Green, proszę szybko do jedynki. Koll dokonuje aktu samookaleczenia. Nie możemy nad nim zapanować.
   Odgłos oddalających się kroków – byłam uratowana, ale czy szczęśliwa? Komunikat wywarł na mnie ogromne wrażenie. Koll miał nas jutro opuścić, a tutaj taka akcja.
   – Idziemy, szybko! – wrzasnął ordynator i po chwili był na jasnym korytarzu.
   Pochwyciłam w locie okulary i podążyłam za nim. Przed salą stała pielęgniarka, a jej pomocniczka próbowała wpłynąć słownie na Donalda:
   – Kochany, nie rób tego. To jedynie sen… zły sen. Cofnij ręce.
   – Wyjdź! – wrzasnął przez sztywne usta, trzymając dłonie przy twarzy.
   Po chwili dotarłam do drzwi – stał w kącie i… to jakiś koszmar. Zaczął bełkotać o Davidzie. Wybuchnął płaczem i wsparł ręce o materac – zastygł.
   – Sarah – zagadnęłam pielęgniarkę. – Wezwij sanitariuszy i przynieś środek zwiotczający. Nie ma na co czekać.
   – Gdzie idziesz?! – Ordynator szarpnął mnie za ramię, uniemożliwiając wejście do sali.
   – Puść mnie!  
   Zwaliłam dłoń i ostrożnie przekroczyłam próg. Skinęłam na pielęgniarkę – była blada – aby wyszła. Zostałam sama z pacjentem, który… właśnie… stał do mnie plecami i nic… spokój.
   – Co tutaj zaszło?! – krzyknęłam przez ramię.
   – Zdziera sobie skórę z twarzy – odpowiedziała kobieta zlęknionym tonem.  
   – Co? Jak zdziera? Czym?
   Zero odpowiedzi. Pielęgniarkę zamurowało i tyle z jej pomocy.
   Nie byłam w stanie tego pojąć. Szybkie myślenie nie było moją mocną stroną.
   – Donald – wydukałam spokojnie. – Donald.
   Zero reakcji. Sanitariusze już stali obok ordynatora, a Sarah na paluszkach przekazała mi strzykawkę i wyszła. Zerknęłam na korytarz. Williams gestykulował i dawał przybyłym rozporządzenia. Jeden trzymał w dłoni pas, drugi paralizator.
   Ruszyli do środka.
   – Ani kroku dalej! – huknęłam. – Nie możecie tego użyć. Pacjent ma wszczepiony bajpas. Zabijecie go.
   Stanęli jak jeden mąż i popatrzeli na mnie pytająco. Pomachałam dłonią – usytuowali się za moimi plecami.
   – Donald, możesz na mnie spojrzeć?
   – On tutaj jest. Wrócił – wystękał z ogromnym trudem. – Słyszałem, jak pielęgniarki o nim mówiły.
   – Kto tutaj jest?
   – David. Każe mi robić te wszystkie rzeczy. Ja nie chcę. Zbierzcie go stąd – szlochał.
   – Donald, spokojnie. – Zrobiłam krok w przód. – Davida tutaj nie ma. Miałeś koszmar. Pokaż się mi.
   – Dlaczego kłamiesz?! Nie… przestań! Dlaczego mi to robisz?! – Znalazł w sobie siłę, aby przekazać to dobitnie.
   Oderwał dłonie od materacowej ściany i jak pociągany za sznurki, sięgnął twarzy. Ręce mechaniczne, mięśnie napięte; pracowały. Przeraźliwy wrzask.  
   – Skrępujcie go! – zwróciłam się bezpośrednio do sanitariuszy, którzy ruszyli z odsieczą.  
   Dwóch postawnych mężczyzn pochwyciło pacjenta za ręce. Odepchnął ich, jakby nic nie ważyli. Dostał nadludzkiej siły. Zwrócił twarz w moją stronę. Wybałuszyłam oczy i nałożyłam dłonie na nos.
   – O Boże!
   – Złapcie go! – fuknął Williams i stanął w drzwiach.  
   Donald na powrót dopadł twarzy. Wbijał paznokcie w skórę i wyszarpywał płaty skóry, drąc się na całe gardło – teraz już mięsa, bo tego pierwszego praktycznie nie miał. Podkoszulek pokrwawiony, na krótko przystrzyżonej bródce jezioro krwi. Dłonie po pachy ociekające czerwonymi strumieniami.
   Sanitariuszom tym razem udało się go zakleszczyć. Wykrzywili ręce – z ogromnym trudem – i związali z tyłu. Donaldem telepało, kłapał zębami. Próbował unieść nogę – nie był w stanie. Kiedy pierwszy szok opuścił moje ciało, podeszłam i umieściłam strzykawkę w ramieniu. Pacjent już od paru dobrych sekund był w stanie postępującego otępienia. Zawartość szybko wpłynęła do środka – Donald spojrzał na mnie takim wzrokiem, że zapomniałam o oddechu.
   – On wrócił. Nie… – zaniemówił, funkcje ruchowe ustały.
   – Już dobrze – odparłam. – Zabierzcie go do izby szpitalnej i ściągnijcie doktora Colla. Niech rzuca wszystko – pilne.  
   Serce mi się krajało, kiedy patrzyłam, jak sanitariusze wleką jego zastygłe ciało w stronę wyjścia. Co on sobie zrobił? Nigdy nie wykorzystywał przypadłości przeciwko sobie.  
   Kiedy byli już na korytarzu, ja również opuściłam salę i spojrzałam na Sarah – była pergaminowa.
   – Skąd mu się nagle wziął David w głowie?
   – To ty o niczym nie wiesz? David wrócił.
   Stwierdzenie mnie zaskoczyło. Niedawno poruszałam niebo i ziemię, aby załatwić z nim widzenie i osiągnęłam cel – miało nastąpić za dwa dni. Spojrzałam na ordynatora… miał spuszczoną głowę i wypieki na policzkach.
   – Doktorze Williams?
   – Miałem ci o tym powiedzieć, ale nam przerwano – przyznał, ale na mnie nie patrzył.
   Miętolił kitel i szurał stopami. Przed personelem zgrywał potulnego i wyciszonego.
   – Dlaczego nikt mnie o tym nie poinformował – wypaliłam z wyrzutem.  
   Serce odtańczyło kankana. Nie widziałam go cztery miesiące. Tak mocno za nim tęskniłam.
   – Dokumenty masz na biurku. Poza tym, o co tyle zachodu? – Zrobił zwrot i odszedł, pozostawiając mnie z milionem pytań bez odpowiedzi.
   – Gdzie go umieszczono? – krzyknęłam za nim.
   – Jedenastka – wycharczał.
   Wiedziałam, że będzie zły, kiedy do niego pójdę. Obecnie miałam to w dupie i on chyba również. Ściągnął go na powrót z jakiegoś powodu albo został nam narzucony.
   Kiedy David u nas gościł, na oddziale dochodziło do dziwnych rzeczy…

Shadow1893

opublikowała opowiadanie w kategorii horror, użyła 2482 słów i 14746 znaków. Tag: #horror

1 komentarz

 
  • Użytkownik Marigold

    Dobry cykl się zaczyna, horrory to nie jest to, co lubię czytać (bo później wszytko to, co przeczytałam albo oglądnęłam przypomina mi się w najmniej odpowiedni momencie  :D  ), ale historia mnie wciągnęła. Bardzo, bardzo ciekawe. Później sobie przeczytam 2 część. Widać, że lubisz pisać horrory, bo czytając czytelnik od razu wie, co było pisane z "musu" a co "z serducha". A tu z serducha.

    20 sierpnia

  • Użytkownik Shadow1893

    @Marigold, dzięki, że wpadłaś i podzieliłaś się swoim zdaniem. Fajnie, że przypadło do gustu. Pozdrawiam. :)

    20 sierpnia