Wszystko albo nic cz. 2

(Dwa dni później)
- Gdzie ja właściwie jestem? - zapytałem sam siebie, obserwując otaczającą mnie rzeczywistość. Jedynym co dostrzegałem były drzewa, a im dalej od moich oczu, tym mur roślinności stawał się coraz bardziej zbitą i jednostajną masą zieleni uzupełnianej brązową barwą pni. Widząc przebijające się pośród zarośli promienie nisko zawieszonego czerwonego słońca, które rzucało długie pasy czarnych cieni uświadomiłem sobie, że zbliża się wieczór. Muszę działać, w przeciwnym razie spędzę tu noc. - pomyślałem. Uważnie rozejrzałem się wokoło. Te sosny, dęby, mchy, cała otaczająca mnie roślinność coś mi przypominały. Miałem przeczucie, tak silne że niemal graniczące z przekonaniem, że znajduję się w otaczającym moją okolicę lesie. Jeżeli będę szedł w jednym kierunku, z pewnością trafię na jakąś wioskę i dowiem się gdzie jestem. Ruszyłem wiec przed siebie, obierając azymut na zachodzące słońce, w głębi serca mając nadzieję, że marsz w tym kierunku okaże się słuszną decyzją. Szedłem tak jakieś dziesięć minut, jednak z każdym krokiem mój chód stawał się coraz wolniejszy, a każdy ruch pochłaniał coraz więcej energii. Z metra na metr, u mych nóg coraz gęściej wiły się dzikie jeżyny, powodując bolesne zranienia skóry. Pomimo tego wszystkiego, czułem mimowolnie, żeby iść właśnie tam. Jakbym miał jakiś cel, jakąś moc która popycha mnie właśnie w tamtym kierunku. Nagle, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zarośla ustąpiły, a ja znalazłem się na dużej, mającej kształt niemal idealnego okręgu polanie, po środku której pasła się młoda łania. Wyglądała jak najzwyklejsze zwierzę, jednak w jej spojrzeniu było coś niesamowitego, coś co odróżniało ją od innych przedstawicieli jej gatunku. Patrząc na nią miało się wrażenie, jakby jej ślepia chciały przekazać jakąś informację. Chodź za mną, zdawało się mówić jej spojrzenie. Nagle, w ułamku sekundy znalazła się na brzegu łąki, pomimo że nie wykonała żadnego ruchu. Jak gdyby nigdy nic stała i patrzyła w moim kierunku. Zaskoczony tak niezwykłym obrotem spraw zacząłem ostrożnie zbliżać się do zwierzęcia. To, pomimo że nie uciekało, wcale nie znajdowało się bliżej mnie. Zaintrygowany niezwykłym zjawiskiem ruszyłem za tajemniczą sarną. Teraz już biegnąc, błyskawicznie znalazłem się na skraju zarośli, gdzie uprzednio stało zwierzę, jednak dosłownie w mgnieniu oka tajemniczy byt znalazł się kilkanaście metrów dalej. I znów. I jeszcze raz. Za każdym razem odsuwał się ode mnie na rzut kamieniem, nie wykonując przy tym żadnych ruchów. Zdawało się, że teleportował się w nowy punkt, jakby bawił się ze mną w przedziwną grę, na nowo wciągając mnie w las, tym razem w gęsty, podmokły bór. Twarde gałęzie drzew zakończone kłującymi igłami smagały mnie po twarzy, ale nie czułem bólu, odczuwałem jedynie niczym nieuzasadnioną a jednocześnie niemożliwą do powstrzymania potrzebę podążania za zwierzęciem. Biegłem niemal na oślep, kierując się jedynie na punkty, w których ukazywała się niezwykła istota. Gdy już myślałem, że opadam z sił, stworzenie zaczęło poruszać się w normalny sposób. Niepewnie podszedłem do niego, usiłując je pogłaskać.  
- Nie bój się, nie zrobię Ci krzywdy. - powiedziałem, jednocześnie usiłując pogłaskać je po głowie. Sarenka jednak, niejako przeczuwając moje zamiary oddaliła się, ale tym razem spokojnie, naturalnie, wykonując kilka susów i znikając pośród zarośli.  
Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że nie znajduję się już wśród gęstwiny. Gdy rozejrzałem się wokoło, dostrzegłem wyrwę w drzewostanie. Pomimo że znajdowała się ona pod otwartym niebem, przepełniona była dziwnym półmrokiem. Na samym jej środku, znajdowała się łacha piachu, na której ulokowana była drewniana, wyraźnie chyląca się już chata. Zdawała się być opuszczona, a na dworze z wolna zapadał już zmrok, więc pomimo obaw postanowiłem zbliżyć się do budynku, tak by sprawdzić, czy aby na pewno nikt w nim nie mieszka. Po odsunięciu drewnianego skobla, drzwi ustąpiły a moim oczom ukazało się ascetyczne wnętrze chaty, które pomimo pozornego bałaganu, zdawało się przedstawiać obraz zamieszkałego lokum. Na środku jednoizbowej chaty stał prostokątny, zbity z oheblowanych desek stół, na którym pełno było brudnych naczyń oraz innych akcesoriów potrzebnych do gotowania. Gdy z wolna ruszyłem w głąb domku, potknąłem się o leżący na klepisku przewrócony taboret, cudem wybraniając się przed upadkiem. Wewnątrz panował półmrok, zmuszający mnie do nadludzkiego wysilania wzroku. W kącie domu znajdował się dużych rozmiarów piec, przypominający te w których nasze prababcie wypiekały chleb. Na prawo od niego ujrzałem drewniany regał na którym znajdowały się słoiki których zawartości mogłem się tylko domyślać. Początkowo sądziłem, że znajdują się w nich popsute przetwory, jednak mając na uwadze mój narastający głód przełamałem instynkt samozachowawczy, nakazujący nie ruszać niczego i ująwszy w dłoń naczynie, podszedłem do małego okienka znajdującego się Vis-à-vis nakrytego zwierzęcymi skórami łóżka. Przez moją głowę przeleciała myśl.
Pewnie przed laty mieszkało tu starsze małżeństwo. On chodził na polowania, ona gotowała obiad, robiła przetwory, sprzątała… - jednak w chwili gdy zbliżyłem się do źródła nikłego, wieczornego światła wpadającego przez okienko, moje oczy przepełniła panika a ciało przeszył dreszcz szoku. Momentalnie upuściłem trzymany w dłoni słoik. Pośród potłuczonego szkła, w kałuży zalewy pachnącej alkoholem leżała zakonserwowana dłoń. Ludzka dłoń! Natychmiast odkryłem, że muszę stąd wiać. Jednak w chwili gdy zrozumiałem że lepiej uciekać z tego podejrzanego miejsca, drzwi otworzyły się z niepokojącym zgrzytem a w ich miejscu stanęła stara kobieta, ubrana w zniszczone, śmierdzące potem łachmany.  
- A ty co tu robisz, kim jesteś i dlaczego wszedłeś do mojego domu? - zapytała zaskoczonym, ale mimo wszystko ciepłym babcinym głosem, który w zaistniałych okolicznościach brzmiał niezwykle przerażająco.  
- Jaaa, ja tylko zabłądziłem w tym lesie, szukam schronienia na noc. Myślałem, że ten dom jest opuszczony… - tłumaczyłem się z przerażeniem w głosie, jednak kobieta przerwała moją próbę złożenia wyjaśnień.
- Na dodatek chciałeś mnie okraść i rozwaliłeś mój słoik. Gdzie ja dzisiaj znajdę rękę wisielca?
- Wisielca? – wymamrotałem. Tego było już dla mnie za wiele. Nie pytając o nic więcej, rzuciłem się w kierunku wyjścia. Momentalnie dopadłem drzwi, jednak drogę zagrodziła mi owa, tajemnicza staruszka. Byłem gotów przewrócić ją, byle tylko wydostać się z chaty, lecz w chwili gdy do niej doskoczyłem, na własnej skórze odczułem, że jej siły są nienaturalnie wielkie jak na tak starego człowieka. Nienaturalne, tak to dobre słowo. Nie przewróciłem jej, co więcej, widząc moją próbę ucieczki, stara kobieta chwyciła mnie za ubranie i z całej siły rzuciła o przeciwległa ścianę. Ostatnią rzeczą którą zapamiętałem było potężne uderzenie o drewniane belki, stanowiące konstrukcję jej domu.
Gdy oprzytomniałem, zobaczyłem że leżę na pokrytym skórami zwierząt łóżku, a chatę rozświetla lekkie światło rozstawionych w kilku miejscach naftowych lampek. Moją natychmiastową reakcją była próba poderwania się na równe nogi, jednak pomimo iż moja głowa i tors były w pełni władne, kończyny były jak z drewna, zupełnie ich nie czułem. Unosząc głowę zobaczyłem, że stół został odsunięty w kąt chaty, a w jego miejscu, w usypanym z błyszczącego proszku pentagramie, klęczy staruszka.
- Coś ty mi kurwa zrobiła?! – wrzasnąłem do kobiety. Ta zdawała się nie słyszeć moich wołań.  
- Mówię do ciebie, nie udawaj, że nie słyszysz! - powtórzyłem. - złamałaś mi kręgosłup, przez ciebie do końca życia będę pieprzoną rośliną!
- Nie panikuj dzieciaku. - odpowiedziała spokojnie. Jej głos był jednak jakiś nieobecny. - Kiedy byłeś nieprzytomny nasmarowałam twoje ręce i nogi maścią paraliżującą. Gdy przemyje cię naftą wszystko wróci do normy. - mówiła, jednocześnie nieznacznie kołysząc się w transie. To co usłyszałem wcale nie sprawiło, że poczułem się lepiej, co więcej widząc, że biorę udział w czymś czego nie jestem w stanie zrozumieć, mój mózg zaczął snuć najczarniejsze scenariusze. Zacząłem błagać ze łzami w oczach.
- Proszę nie zabijaj mnie. Zrobię wszystko co zechcesz, tylko mnie wypuść.
- Wiem, że zrobisz. Masz może jakiś wybór? - staruszka trafnie podsumowała położenie w którym się znajdowałem, jednocześnie zerkając na mnie z drwiącym uśmiechem na twarzy.  
Kobieta wstała powoli, podpierając się na drewnianej lasce, która dotychczas leżała na podłodze, poza obrębem znaku, po czym zaczęła zbliżać się w moim kierunku. Widząc to, popadłem w stan paniki, który połączony z paraliżem kończyn sprawił, że zacząłem rzucać się w łóżku niczym ryba złapana w sieć.
- Błagam nie zabijaj mnie, nieee! Nie, rób tego proszę, ja chcę żyć, wypuść mnie błagam, ja nie chcę umierać! - wrzeszczałem wniebogłosy, jednocześnie zanosząc się bezsilnym płaczem, połączonym z upiornym wyciem.  
- A kto ci powiedział, że będziesz umierał? Nic mi z martwego chłopa. Masz szczęście, dziś nie umrzesz.
- To co ze mną zrobisz? - zapytałem łamiącym się głosem.
- Widzisz, babcia jest już stara i niedługo poszłaby do piachu, a babcia bardzo chce żyć. Przed chwilą zawarłam pakt z diabłem. Według umowy, on przywróci mi młodość, a ja będę musiała oddać mu swoje dziecko. Teraz już wiesz do czego jesteś mi potrzebny. - mówiąc to wyciągnęła rękę w kierunku moich genitaliów łapiąc mnie przez spodnie za penisa.  
Zamknąłem oczy, nie chciałem patrzeć na to co zaraz się wydarzy. Jednak ku mojemu zdziwieniu po wykonaniu kilku ruchów kobieta cofnęła dłoń.  
- Nie chcesz ze mną współpracować? - powiedziała staruszka, widząc, że jej dotyk nie wywołał u mnie żadnej reakcji. – Teraz gdy jestem stara brzydzisz się mną, ale zobaczysz, gdy miesiąc na niebie wejdzie w zenit, inaczej zaśpiewasz. - powiedziawszy to, wstała i oddaliła się, przechodząc na drugi koniec chaty i jak gdyby nigdy nic dorzuciła drewna do pieca.  
Znajdowałem się w takim stanie, że nie wiedziałem w co mam wierzyć a w co nie, co jest prawdą a co fikcją. Pomimo tego, jeszcze raz zapytałem rzekomą czarownicę.
- Darujesz mi po wszystkim życie? Proszę obiecaj, obiecaj że mnie wypuścisz, nikomu nic nie powiem, przyrzekam.- Szeptałem przez łzy, leżąc na łóżku.  
- Jak będziesz grzeczny, to daruję ci życie. - Stwierdziła od niechcenia kobieta, zajęta głaskaniem czarnego kota, który w międzyczasie niepostrzeżenie wszedł do chaty.
Nie jestem w stanie stwierdzić, ile czasu minęło. Wydawało mi się, że stoi on w miejscu, jednak sądząc po przesuwającym się cieniu, rzucanym przez światło księżyca, które zatrzymywało się na rosnącym pod oknem krzewie, minęły jakieś dwie godziny.  
- Śpisz? - zapytała siedząca na taborecie starucha.  
- Nie, nie śpię.- odpowiedziałem bezsilnym, pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem, jednocześnie zastanawiając się, czy sarna która niejako zwabiła mnie w to miejsce nie była aby zmiennokształtną czarownicą.
- To dobrze, bo zaraz się zacznie. – stwierdziła drżącym głosem kobieta, po czym wstała i podeszła do okienka, zerkając przez nie na kopułę pokrytą gwiazdami. –Już zaraz, zaraz się zacznie, rozumiesz to?!  
Nie rozumiałem. Jednak to co miało wydarzyć się za chwilę sprawiło, że już nic nie wydawało mi się dziwne. Po wypowiedzeniu owych słów, staruszka z rysującą się na twarzy ekscytacją, starczym chodem udała się na środek izby gdzie znajdował się pentagram, po czym uniosła swoje spojrzenie ku sufitowi i trwała tak, w bezruchu przez kilkanaście sekund, mamrocząc pod nosem jakąś niezrozumiałą dla mnie formułę. Gdy skończyła rytuał, w chacie znikąd pojawiła się intensywnie skrząca, będąca wielkości kurzego jajka kula światła. Powoli przesuwała się od pieca w stronę kobiety, a gdy jej dotknęła cały pokój wypełnił się niesamowicie intensywnym blaskiem. Zamknąłem oczy, chcąc uchronić je przed silnymi promieniami, jednak były one tak przenikliwe, że nawet przez zamknięte powieki widziałem jak kobieta unosi się na pół metra do góry i zaczyna wirować wokół własnej osi. W tym momencie błysk wzmógł się na tyle, że oprócz jednolitej ściany światła nie widziałem już zupełnie nic. Po kilku sekundach zjawisko ustało, a ja mogłem otworzyć oczy. W pierwszej chwili, byłem przekonany, że błysk wypalił mi gałki oczne, jednak gdy po chwili zaczynałem widzieć otaczającą mnie rzeczywistość, doznałem odczucia, które było niemal podręcznikową definicją szoku. W miejscu, w którym przed chwilą znajdowała się staruszka, leżała ułożona na lewym boku, piękna, młoda dziewczyna. Wyraźnie widocznym było, że również jest ogłuszona zaistniałym zajściem, jednak już kilka chwil później ostrożnie stanęła na nogi, spojrzała na swoje dłonie, po czym poderwała się i tupiąc nowiutkimi, czarnymi trzewiczkami, zataczając się przy tym jakby była lekko pijana, pobiegła do miednicy wypełnionej wodą, by przejrzeć się w tafli wody.
- Udało się, znowu jestem młoda! - krzyczała na całe gardło podekscytowana kobieta. - Widzisz to spójrz, znowu mam dwadzieścia lat! Niemożliwe! - wołała do mnie. Jednak to nie jej cudowna przemiana wprawiła mnie w największe zdumienie. Najbardziej zaszokowało mnie jej oblicze. Magicznie odmłodzona kobieta miała twarz Kingi. W tej chwili poczułem, jakby poraził mnie prąd. Przestałem słyszeć co mówi krzycząca z radości kobieta. Skupiłem się na wyglądzie dziewczyny, jednocześnie nie mogąc zrozumieć, co się właściwie dzieje. Widziałem piękność ubraną w niebieską, pokrytą kwiecistym wzorem spódnicę oraz śnieżnobiałą koszulę, udekorowaną krwistoczerwonymi koralami. Dziewczyna pochylając się nad misą wody, niechcący zamoczyła w niej końcówki swoich dwóch kasztanowych warkoczy, które zwisały jej po obu stronach głowy. Jednocześnie, sprawdzając, czy to nie iluzja, dotknęła smukłymi palcami cery swojej buzi.  
- Teraz pora, żebym ja wywiązała się z mojej części umowy. - powiedziała dziewczyna, po czym delikatnie kołysząc pełnymi biodrami, przeszła pod przeciwległą ścianę i z gracją usiadła na krześle.  
- Kinia, to ty?- zapytałem, nie mogąc powstrzymać się przed zadaniem pytania.  
- Jaka Kinia? - wiedźma odpowiedziała pytaniem na pytanie, mierząc mnie przenikliwym wzrokiem.  -Nazywam się Milena. Swoją drogą, miło że wreszcie cię to zaciekawiło. Z resztą, to nie ważne, teraz milcz. Milcz i patrz. - powiedziawszy to, zerknęła na mnie zalotnie i przeciągnęła się niczym kotka. Delikatnym ruchem rozwiązała rękawy spiętej rzemykami w nadgarstkach koszuli, następnie wstała i zbliżając się z wolna do łóżka zaczęła rozpinać swoją koszulę. Odpinając guzik po guziku, zapinka po zapince odsłaniała coraz więcej swojego mlecznobiałego ciała. Mym oczom ukazały się kolejno skóra szyi i kuszący dekolt, który stopniowo zmieniał się w coraz większy klin powstający pomiędzy piersiami, tak by ostatecznie przejść w perfekcyjnie płaski brzuszek, na którym niczym wisienka na torcie prezentował się drobniutki pępek. Kobieta delikatnie przesunęła dłońmi wzdłuż środka rozpiętej koszuli, po czym zdecydowanym ruchem zerwała z siebie, okrycie sprawiając że od pasa w górę jedyną rzeczą spoczywającą na jej ciele były skrzące się intensywną czerwienią korale, które perfekcyjnie komponowały się z ciemnymi, nabrzmiałymi od krwi sutkami które stercząc, już wcześniej wyraźnie rysowały się spod leżącej obecnie na podłodze koszuli.  
- To co skarbie, teraz troszkę się zabawimy? - kobieta powiedziała niskim, mruczącym głosem, następnie nie czekając na moją odpowiedź skoczyła na łóżko, niemal od razu rzucając się w kierunku mojego bezwładnego ciała. Początkowo rozchyliła moje sparaliżowane magiczną substancją nogi, po czym gładząc mnie po jeansowych spodniach, począwszy od kolan, przesuwała swoje dłonie w kierunku mojego krocza. Połączenie widoku półnagiej kobiety, z dotykiem który co ciekawe, pomimo bezwładu nóg wciąż czułem sprawiło, że moja męskość zaczęła się powiększać. Widząc to, dziewczyna zręcznie rozpięła guzik moich spodni i silny, zdecydowanym ruchem szarpnęła za nie, powodując jednoczesne zsunięcie się zarówno ich, jak i znajdujących się pod nimi bokserek. Mój przyjaciel uwolniony od ucisku błyskawicznie wydostał się na zewnątrz, jednocześnie osiągając maksimum swojego rozmiaru. Półnaga czarownica, jakby rozumiejąc moje potrzeby przysunęła się w górę sprawiając, że jej naga pierś otarła się o moje nabrzmiałe genitalia, wywołując przy tym cudowny dreszcz, który rozszedł się od penisa przez kręgosłup i rozlał po całym ciele, wprawiając mnie w stan błogości. Kilkukrotne powtórzenie tego ruchu jedynie spotęgowało nieziemskie odczucie, płynące z gry wstępnej. Widząc, że sprawia mi tym niesamowitą przyjemność, Wiedźma powolutku zsunęła się ku mim stopom, cały czas utrzymując nasze ciała w bezpośrednim kontakcie. Po moim obnażonym podbrzuszu i genitaliach przesunęły się kolejno jej płaski brzuch i jedna z dorodnych, młodych piersi, której twardy sutek perfekcyjnie kontrastujący z aksamitną miękkością biustu otarł się o moją nabrzmiałą z podniecenia mosznę, wywołując przy tym błogie mrowienie. Niejako na zakończenie przygotowań, brązowowłosa piękność, pewnie chwyciła w dłoń mój dumnie sterczący pal, po czym na jego główce złożyła przesycony czułością, namiętny pocałunek, następnie przeciągnęła językiem poprzez wędzidełko, twardy trzon, kończąc na napęczniałych już od podniecenia jądrach, powodując miarowe pulsowanie mojego członka. Przestała w samą porę. Jeszcze kilka równie intensywnych sekund i całe zebrane we mnie nasienie, wylądowałoby na jej twarzy.
- Cóż to kotku, chciałeś zakończyć bez mojego udziału? Jesteś okropnie samolubny. - dziewczyna powiedziała z lekkim rozgoryczeniem w głosie, następnie niemal natychmiastowo stając na legowisku i zsuwając z siebie piękną, sięgającą połowy łydek spódnicę, którą silnym wymachem nogi wyrzuciła w kierunku zagłówka sprawiając, że ta wylądowała nieopodal mojej głowy. Teraz, odziana jedynie w korale na szyi i wysokie trzewiki na nogach, rzuciła się na mnie siadając okrakiem na moich biodrach. Siedząc tak, wykonała kilka posuwisto-zwrotnych ruchów sprawiając, że mój przyciśnięty do brzucha penis momentalnie pokrył się śluzem, od którego aż błyszczała jej muszelka. Rozpalona do granic wytrzymałości kobieta, zdecydowanie ujęła w dłoń moją męskość, skierowała ją do krawędzi ociekającej od soków dziurki i korzystając z masy całego ciała opadła na mnie, w przeciągu niespełna sekundy nabijając się na całą długość nabrzmiałego od krwi członka. Kobieta jęknęła głośno, dając do zrozumienia, że wraz z odzyskaniem młodości odzyskała również dziewictwo, którym nie szczyciła się jednak dłużej niż kilkanaście minut. Piekielne żądze, które zawładnęły jej umysłem sprawiły, że już po kilku sekundach ból przestał być dokuczliwy. Rozpalona do granic wytrzymałości Czarownica anglezowała w szaleńczym tempie, to uwalniając się z kutasa wypełniającego jej pokryte gęstymi czarnymi kędziorami łono, to nabijając się na jego twardą strukturę. Podczas tego szaleńczego galopu jej piersi falowały z każdym uderzeniem jej ciała o moje biodra, a z jej czoła zaczęły spadać pierwsze kropelki potu, wywołane połączeniem ogromnego wysiłku i nieludzkiego podniecenia. Nie inaczej było ze mną. Czując jak ociekająca lepkim płynem szparka mojej kochanki cudownie zaciska się wokół penisa, prowadząc mnie na skraj utraty zmysłów wiedziałem, że jeżeli nie zmniejszy prędkości z jaką zadaje nam przyjemność, to wkrótce eksploduję.  
- Dziewczyno, błagam cię, zwolnij. Nie kończmy jeszcze. Zwolnij słyszysz! - jęknąłem, jednak w tej chwili wiedziałem, że jest już za późno. Ostatkiem sił spojrzałem na ujeżdżającą mnie kobietę. Moją uwagę przykuły w szczególności swobodnie dyndające we wszystkie strony warkocze, cudownie komponujące się z podskakującymi, krąglutkimi piersiami. Zamknąłem oczy, a moje ciało przeszył potworny dreszcz, naprzemiennie spinający i rozluźniający wszystkie mięśnie ciała. Doznałem serii skurczy wewnątrz ciasno otulonej pochwą męskości, po czym z ogromną siłą wytrysnąłem wewnątrz jej szparki.  
Nagle poczułem, jak moje ciało zgina się w pół, a ja mimowolnie siadam na łóżku. Gdy otworzyłem oczy, nie chciałem uwierzyć w to, co dostrzegłem wokoło siebie. Naokoło widziałem wnętrze mojego pokoju. Siedziałem na łóżku, otoczony dobrze znanymi mi niebieskimi ścianami, z drżącymi dłońmi, mokrym od potu czołem i sterczącym pod materiałem spodenek penisem. Runąłem ociężale na poduszki, dysząc i patrząc pustym wzrokiem w sufit.
Ale chory sen. - pomyślałem, gdy tylko nieco oprzytomniałem. To wszystko przez ten stres. Właściwie, to która jest godzina? - spojrzałem na telefon i przerażony uświadomiłem sobie jak bliski jestem spóźnienia.
- Jezus Maria, już za piętnaście dwunasta! - wrzasnąłem. W błyskawicznym trybie wyskoczyłem z łóżka, zmieniłem piżamę na bardziej wyjściowe jeansy i czarną koszulkę, po czym niemal biegiem udałem się do łazienki, gdzie poprawiłem włosy i umyłem zęby, dokonując szybkiej porannej toalety. Następnie żwawo poszedłem do kuchni, by porwać coś z lodówki i w biegu zjeść śniadanie.  
- Gdzie ty tak pędzisz? – zapytała zdziwiona mama, która w tym czasie krzątała się przy kuchence.
- Jadę do Kingi, umówiłem się z nią na piętnaście po dwunastej, a muszę jeszcze skoczyć do sklepu po jakąś wodę.
- Kacper, ale ja za pięć minut podaję obiad! Może byś tak łaskawie go zjadł… – niemal krzyknęła moja wyraźnie rozczarowana rodzicielka, jednak odpowiedziało jej jedynie stłumione. - Będę na wieczór, pa mamo”.  
Wskoczyłem na rower, łapiąc po drodze plecak z ręcznikiem i bielizną na zmianę i pędem pognałem do wsi, gdzie znajdował się dom mojej miłości. Po drodze stwierdziłem, że napój kupię później, a teraz postaram się zdążyć na umówioną porę. Szczęśliwie dla mnie, przez większość drogi, wiał sprzyjający mi wiatr, przez co mogłem bez większego wysiłku osiągnąć imponującą prędkość. Tym sposobem, mknąc na złamanie karku, udało mi się dotrzeć pod dom Kingi. W samą porę, gdyż podjeżdżając pod jej furtkę zobaczyłem ją, jak po uprzednim wyprowadzeniu roweru z garażu, kieruje się do bramki.  
- Cześć Kacper! - zawołała radośnie Kinga, wskakując na rower i podjeżdżając w moim kierunku.
- Hej, Kinia. - odpowiedziałem, po czym przytuliliśmy się na powitanie.  
Dziewczyna wyglądała jak zawsze zjawiskowo. Ubrana w czarne trampki, białe jeansowe spodenki i czerwoną bluzkę z delikatnym, nieodsłaniającym zbyt wiele dekoltem prezentowała się wyśmienicie. Swoistym dopełnieniem całego stroju, był brązowy, workowy plecak.
- No to co, gotowy do drogi, ruszamy? - Spytała Kinga.
- Jasne, tylko wiesz co Kinia, skoczę jeszcze po drodze do sklepu kupić sobie jakieś picie. Chcesz coś?
- Nie, dzięki. Ale na jednej nóżce. – zażartowała dziewczyna. - A co się stało, że nie kupiłeś sobie wcześniej?
- Jak się wstaje w południe, to tak już jest. – odparłem, puszczając przyjaciółce oczko.  
- Żartujesz? - Kinga spytała, z nieudawanym zdziwieniem na twarzy.  
- Serio mówię. Jak się pisze z pewną panią do czwartej nad ranem, to później tak jest.
- No wiesz, ja jakoś dałam radę wstać. Może nie jakoś wcześnie, ale przed jedenastą byłam już na nogach. Straszny z ciebie śpioch. - przyjaciółka podsumowała mnie, jednak wiedziałem, że w jej wypowiedzi nie ma nawet odrobiny prawdziwej uszczypliwości.
- Może. Ale i tak mnie lubisz, prawda? - wyszczerzyłem zęby w grymasie głupkowatego uśmiechu.
W międzyczasie zdążyliśmy już dojechać do sklepu, nieznacznie tylko oddalonego od domu Kingi.
- Dobra, dobra, leć już do tego sklepu, a ja popilnuję rowerów.
- Ok, w nagrodę opowiem ci co mi się śniło. - odpowiedziałem Kindze i poszedłem kupić coś do picia.
W sklepie wybrałem pierwszą z brzegu wodę mineralną. Ucieszyłem się, widząc że wewnątrz małego sklepu nie ma kolejki, przez co szybko zapłaciłem i wróciłem do Kingi.
Po moim powrocie wsiedliśmy na rowery i prowadząc niezobowiązującą pogawędkę, wspólnie wyruszyliśmy w drogę, w kierunku oddalonego o jakąś godzinę jazdy leśnego jeziorka, nad którym lubiliśmy przesiadywać. Pogoda była wprost wymarzona na małą przejażdżkę. Na tle błękitnego nieba przesuwały się poszarpane obłoczki, snując się aż po sam horyzont. Całość sielankowej atmosfery dopełniały powiewy lekkiego wiatru, który delikatnie muskał po twarzy, a po wjechaniu do lasu dodatkowo wizualizował się poprzez szczyty drzew, łagodnie kołyszące się w rytm jego podmuchów.
- To jak, opowiesz mi swój sen? - upomniała się o swoje Kinga.
- Pewnie. - odpowiedziałem, po czym przystąpiłem do snucia opowieści. - No więc byłem w takim tajemniczym, gęstym lesie. No i wiesz, zbliżała się już noc, a ja instynktownie zacząłem szukać schronienia. - prowadziłem narrację opartą na moich dzisiejszych marzeniach sennych. Opartą, ponieważ nie chciałem mówić Kindze o prawdziwym finale tej historii. Nie, jeszcze nie teraz.
- I widzisz, wtedy ta wiedźma zamknęła mnie w klatce i powiedziała, że teraz potrzebuje mojej krwi, żeby odprawić jakiś rytuał. Siedziałem tak do późna w nocy myśląc, w jaki sposób mógłbym jej uciec, aż tu nagle ona zaczęła unosić się w powietrzu, wirować wokół własnej osi i zmieniać się w młodą dziewczynę. Patrzę, a ona ma twoją twarz.
- Ej no fajnie. Dobrze wiedzieć że podświadomie widzisz we mnie wiedźmę. - zareagowała dziewczyna, rzucając pod moim adresem przesyconą wyrzutem wypowiedź. Nie byłem przekonany, czy Kinga żartuje, czy faktycznie poczuła się urażona, jednak zdecydowałem nie przerywać historii.  
- To jeszcze nic, słuchaj dalej. Ta czarownica z twoją twarzą najpierw zaczęła biegać po chacie, skakać ze szczęścia, a później, gdy trochę się uspokoiła stwierdziła, że teraz czas na złożenie ofiary. Popatrzyłem na nią, a ona wzięła w dłoń taki długachny nóż i zaczęła iść w moją stronę. Ja skoczyłem na kraty i zacząłem je szarpać z całej siły i gdy już prawie mi się udało ona złapała mnie za ramię i...- Mówiąc to zrobiłem efektowną przerwę, którą natychmiast podłapała Kinga.
- No ale mów. Co było dalej?  
- Dalej… - Przeciągnąłem ostatnią sylabę. - A dalej się obudziłem.
- Serio? No to sen urwał ci się w najciekawszym momencie.
- Oj, żebyś wiedziała. - Odpowiedziałem ze swoistą nostalgią w głosie, jednak dziewczyna zdawała się nie wychwycić mojego westchnienia.  
- Wiesz co, to ja też ci opowiem co mi się śniło jakiś czas temu. Siedziałam sobie najnormalniej w pokoju, aż tu przez otwarte okno wpadła do pokoju chmurka. Tylko nie taka normalna, ona miała buźkę, oczy, nos, usta, nawet umiała mówić. Popatrzyłam na nią takim zdziwionym wzrokiem, a ona stwierdza, żebym na nią wskoczyła, to polecimy do krainy snów. To ja na nią włażę, chwytam się za jej grzbiet, no i lecimy sobie nad okolicą. Po drodze mijaliśmy całą naszą okolicę, z tym, że nigdzie nie mogłam wypatrzeć naszych domów. Zapytałam chmurki, co się z nimi stało, a ona na to, że nie wolno na nie… - W tym momencie wypowiedź dziewczyny została przerwana przez ostry, metaliczny zgrzyt. Rower Kingi błyskawicznie wytracił prędkość, zostawiając ślad hamowania na gruntowej, leśnej drodze. Szybko nacisnąłem hamulce i zawracając, podjechałem w miejsce, gdzie zatrzymał się rower mojej towarzyszki.  
- Kacper, nie mogę obrócić pedałami, weź popatrz co się stało. Pewnie znowu łańcuch się zaciął. - dziewczyna trafnie oceniła sytuację. Łańcuch przenoszący napęd na koło jej roweru, był teraz zaklinowany pomiędzy zębatkami a kołem.  
- Nie martw się, już patrzę co się porobiło i zaraz spróbuję to naprawić. - powiedziałem schodząc z mojego roweru i kucając obok pojazdu Kingi. Sprawa nie wyglądała dobrze. Łańcuch owinął się w szczelnie między kołami zębatymi i nic nie wskazywało na to, że łatwo da się stamtąd usunąć. Zacząłem mocować się z zaklinowanym elementem, jednak ten nie zamierzał ustępować.  
- Pomóc ci jakoś? - zapytała zatroskana dziewczyna, choć miała pełną świadomość, że z jej wiedzą na temat najprostszej nawet mechaniki jest to pytanie czysto grzecznościowe.
- Nie, najwyżej daj mi jakąś chusteczkę do wytarcia rąk.
Dziewczyna posłusznie sięgnęła do kieszeni, wyjmując z niej paczuszkę chusteczek. Jednocześnie w jej spojrzeniu krył się błysk podziwu. Dyskretne zerknięcia w jej kierunku pozwalały mi chwytać na ułamki sekund jej wzrok, który cały czas czułem na swoich plecach. Sprawiał on, że poczucie mojej wartości wielkością zaczęło dorównywać rosnącym w okolicy sosnom i świerkom.  
- Kacperek, wiesz, bo gadałam wczoraj z Pawłem i chciałabym ci bardzo podziękować.  
- Tak, a za co? - podjąłem temat, pomimo tego, że doskonale wiedziałem do czego zmierza obiekt moich westchnień.  
- Za to, że jesteś moim najlepszym przyjacielem i że w każdej sytuacji mogę na ciebie liczyć. - oznajmiła przepełnionym serdecznością głosem, niemal jednocześnie obejmując mnie i składając pocałunek na gładko ogolonym policzku.
Nagle poczułem, jak całe moje ciało wypełnia się endorfinami. Mały gest skierowany pod moim adresem sprawił, że nagle poczułem się jak najszczęśliwszy facet na świecie. Nawet uszkodzony rower przestał mnie irytować, wszystko wokół zdawało się takie nierealnie piękne, tak niemożliwie idealne. To zaskakujące jak jeden mały gest, wykonany przez osobę na której nam zależy, może upiększyć całą otaczającą nas rzeczywistość. W tamtej chwili, nie docierały do mnie żadne negatywne emocje, nie wychwyciłem nawet tego, że Kinga określiła mnie jako przyjaciela, liczył się wyłącznie buziak od najpiękniejszej dziewczyny pod słońcem.
- Ojej, Kinia dziękuję. - odpowiedziałem, rumieniąc się delikatnie, co z pewnością nie uszło uwadze dziewczyny. - I teraz będę dostawał buziaki tak bez powodu, tylko dlatego, że jesteśmy przyjaciółmi?  
- Kacper, nie drocz się ze mną. Wiesz doskonale, że dziękuję ci za to jak zaopiekowałeś się mną po tym, jak delikatnie mówiąc przesadziłam z alko. - Kinia powiedziała swoim delikatnym głosem.
Równocześnie w tej chwili zaklinowany łańcuch puścił, przez co mogłem założyć go na swoje miejsce, umożliwiając tym samym dalszą jazdę.
- "Delikatnie mówiąc”, nawet bardzo delikatnie. – zażartowałem z przyjaciółki.
- No dobra, zalałam się w trupa, ale przy takim pewnym facecie jak ty, dziewczyna może się czuć całkowicie bezpieczna. Jeszcze raz wielkie dzięki Kacperku.
- Nie ma za co. Jeśli możesz, daj mi chusteczki. – odparłem, po czym sięgnąłem po podaną mi przez dziewczynę chusteczkę i starannie, w miarę możliwości przetarłem poplamione smarem dłonie. Uporałem się z tym dosyć szybko i już po kilku chwilach oboje kontynuowaliśmy wycieczkę.
Dobrze, że nic nie pamięta, bo inaczej by tak nie mówiła - pomyślałem. Będąc cały w skowronkach, pędząc razem z Kingą w kierunku leśnego jeziorka nie roztrząsałem tej swoistej plamy na moim honorze. Dalsza droga przebiegła bez żadnych nieprzyjemnych niespodzianek, dzięki czemu po kilkunastu minutach znajdowaliśmy się nad położonym pośród leśnej głuszy jeziorkiem. Otoczone krzewami i tatarakiem tylko miejscami posiadało niewielkie, piaszczyste plaże pozwalające na rozłożenie się na jego łagodnych brzegach, umożliwiając łatwe wejście w do wody, jak i przyjemny odpoczynek na jego brzegu. W spokojnej, osłoniętej przed podmuchami wiatru tafli jeziora majaczyły liczące sobie z pewnością grubo ponad sto lat drzewa, których rozmazane odbicia dopełniały niezwykły klimat miejsca, sprawiając wrażenie jakby było wyrwane z bajki. W ciepłe, słoneczne weekendy, można było spotkać na jego brzegach sporo osób, głównie okoliczną młodzież, która chętnie spędzała nad nim wolne chwile. Jednak wówczas, w czerwcowy poniedziałek, panowała tutaj niemal zupełna pustka. Oprócz nas, jedynymi osobami które odpoczywały nad jego wodami, była jakaś grupka ludzi, która rozłożyła się na przeciwległym, oddalonym o jakieś pół kilometra brzegu.  
- Strasznie tu dziś pusto - pomyślałem na głos. W głębi umysłu moje myśli krążyły już wokół tego, w którym momencie wyznać dziewczynie co do niej czuję. Okoliczności były wprost wymarzone. Słoneczne popołudnie nad wodą, cisza, brak innych ludzi, dokładnie tak, jak tylko można to sobie wyśnić.  
- No i dobrze. Wolę taką ciszę, niż ten ruch z soboty. - mówiąc to, Kinga zaczęła zdejmować z siebie ubrania. Szybko rozsznurowała i zdjęła ze stóp trampki. Następnie rozpięła guziczek w swoich spodenkach, które płynnie zsunęły się po jej długich nogach i zatrzymały w okolicy kostek, odsłaniając ciemnoniebieskie majtki jej ulubionego, dwuczęściowego kostiumu kąpielowego. - Nie gap się tak na mnie. Rozbieraj się i wskakujemy do wody. - Rzuciła w żartach dziewczyna, wiedząc jak przyglądam się pokazowi, który mi zafundowała.
Nie odpowiedziałem na zaczepkę. Idąc w jej ślady, również zacząłem zrzucać z siebie większość mojej garderoby, pozostając jedynie w kąpielówkach. Pomimo słów Kini, nie byłem w stanie powstrzymać się w międzyczasie przed spojrzeniem na jej ciało, cudownie wyprężone podczas zdejmowania bluzki. Łapiąc za nią i unosząc ją do góry, sprawiła że jej smukłe ciało naprężyło się, przez co wyglądało jeszcze bardziej ponętnie. Z niepokojem poczułem, że mój "przyjaciel” z wolna zaczyna reagować na ten spektakl. Chcąc uniknąć niezręcznej sytuacji, wykorzystałem starą jak świat sztuczkę z zimną wodą. Niby popisując się przed przyjaciółką krzyknąłem.
- Na trzy wbiegamy do wody! Raz, dwa... - chwyciłem niczego niespodziewającą się dziewczynę za rękę i zacząłem biec w stronę jeziora. Jednak jej dłoń w wyślizgnęła mi się w ostatniej chwili, przez co w wodzie wylądowałem w pojedynkę. Tak jak nie trudno przewidzieć, w pierwszym odczuciu wydała się być potwornie zimna. Momentalnie poczułem jak całe moje ciało pokrywa się gęsią skórką, sutki zaczynają twardnieć i co najważniejsze, znika dający o sobie znać ucisk w majtkach.  
- No co, nie wskakujesz ze mną? - zgrywałem bohatera, brodząc po piersi w wodzie.
- Ani myślę. Idę schować nasze ciuchy i zaraz wracam. - dziewczyna wrzuciła swoje ubrania do plecaczka, następnie złapała moje leżące wówczas na piasku spodnie i koszulkę, po czym zaniosła je w zarośla, obok których zostawiliśmy rowery i w których zawsze na czas kąpieli chowaliśmy nasze okrycie, tak by nie stać się obiektem żartownisiów podkradających ubrania.  
Gdy po kilkunastu sekundach Kinga wracała już na wybrane przez nas miejsce, postanowiłem dopiąć swego i wrzucić ją do wody. Gdy podeszła do brzegu, chcąc zamoczyć nogi, ja momentalnie znalazłem się przy niej, chwyciłem ją obejmując na wysokości pośladków, następnie przy akompaniamencie pisków dziewczyny, uniosłem ją, zrobiłem kilka kroków w tył i cały czas trzymając ją w mocnym uścisku, razem z nią runąłem w lodowate odmęty jeziora. Dopiero wtedy udało jej się wyrwać z moich objęć, jednak było już za późno. Gdy była już cała mokra, zaczęła chlapać mnie po twarzy, nie wykazując ani krzty pretensji za rozrywkę, którą jej zapewniłem. Między innymi za to tak mocno ją lubiłem, za ten dystans i rzadko spotykaną, zwłaszcza wśród dziewczyn, wysoką tolerancję na niegroźne wygłupy oraz spontaniczne zachowania facetów. Tym sposobem, na wspólnej kąpieli upłynęła nam blisko godzina. Jednak z każdą kolejną minutą, coraz bardziej odczuwalnym stawał się chłód, więc po radosnych zabawach, wyszliśmy na brzeg, by na piaszczystej plaży ogrzać się w promieniach mocno przyświecającego tego dnia słońca. Siedzieliśmy tak na rozgrzanym piasku, rozkoszując się późnowiosennym ciepłem. Przed nami roztaczał się bajeczny widok. Po tafli jeziora pływały dzikie kaczki, w oddali słychać było pluskanie żerujących przy powierzchni ryb, a nad całością krążyły ptaki, zamieszkujące liczne pobliskie szuwary.  
- Wiesz co Kinia, czasem chciałbym tak wyjechać gdzieś, w dalekie strony, tak żeby nie było tam tej całej cywilizacji, tylko dzika przyroda, niczym nie zanieczyszczona, taka pierwotnie piękna. Pomyśl jak w takich miejscach musi wyglądać niebo. Czyste, nie skażone sztucznym światłem - odpłynąłem w świat marzeń, ciesząc się chwilą relaksu.  
Dziewczyna zareagowała mrużąc oczy i delikatnie się uśmiechając.  
- Albo mroźna północ, tam też musi być niesamowicie. Kacper, chciałabym kiedyś pojechać na Islandię, albo na północ Norwegii. Pamiętasz, jak na geografii oglądaliśmy materiał o zorzy? Jakie to niebo musi być przepiękne, zwłaszcza na żywo. Trochę zazdroszczę miejscowym takiego widoku na co dzień.
- Noo… zamyśliłem się. Jednak już po kilku sekundach w mojej głowie spontanicznie zrodził się pewien plan.  
- Co ty kombinujesz? - zapytała moja przyjaciółka, widząc że wstaję z piasku i usadawiam się bardzo blisko niej, tuż za jej plecami.
- Nie bój się, nie zjem cię - odpowiedziałem żartobliwym tonem, jednocześnie nakładając dłonie na jej oczy.
- Kacper coś ty znowu wymyślił? - Kinga zareagowała śmiechem, siedząc nieruchomo w tej samej pozycji.
- Zabieram cię na mroźną północ. Teraz nic nie mów, tylko wsłuchaj się w mój głos.  
Kinga poddała mi się bez odrobiny sprzeciwu. Ja natomiast przyłożyłem swoje usta do jej ucha, poprawiłem dłonie, tak by zakryć całe dobiegające do oczu światło i zacząłem szeptać, wczuwając się przy tym najbardziej jak tylko potrafiłem. Delikatnie dmuchnąłem, wydając dźwięk przypominający podmuch mroźnego wiatru, a następnie zacząłem opowieść.
- Czujesz ten zimny, północny wiatr? Tylko na twarzy? No tak, w końcu to jedyne miejsce, którego nie zabezpiecza ciepłe ubranie. Swoją drogą, muszę przyznać że uroczo wyglądasz w tych wszystkich zimowych fatałaszkach. Ale do rzeczy. Spójrz, widzisz to jeziorko? Woda nad jego taflą delikatnie paruje, ale pomimo siarczystego mrozu nie zamarza. Pewnie gdyby leżało bliżej cywilizacji, byłby tu kolejny ośrodek z gorącymi źródłami. A tak, jak okiem sięgnąć tylko dzikie wzniesienia, pokryte z rzadka roślinami przebijającymi się spod warstwy śniegu. - przerwałem na chwilę, gdyż dziewczyna delikatnie zmieniła ułożenie swojego ciała, osuwając się nieznacznie. Teraz oparła się o mój tors. Siedząc w ten sposób przyjemnie wtulała się w moje ciało, sprawiając, że musiałem przytulić swój policzek do jej mokrych, przyjemnie pachnących kosmetykami włosów, które w międzyczasie rozpuściła, tak by zdążyły wyschnąć przed powrotem do domu.
- Kontynuuj. - poprosiła krótko.
- Ale to nie jeziorko jest najciekawsze, spójrz w górę. - poczułem przy tym jak Kinga odruchowo, minimalnie zadarła głowę ku górze, szybko jednak przywracając ją do poprzedniego ułożenia. - Na niebie pokrytym miliardami drobnych, intensywnie skrzących się gwiazd, zaczęła pojawiać się tajemnicza, niemal bajeczna łuna. Na początku ukazał się ledwie zauważalny, zielony błysk. Tak niełatwy do uchwycenia, że mógłby wydać się marazmem spowodowanym długotrwałym przebywaniem na mrozie. Nie, to nie marazm, patrz. Kolejny taki sam i jeszcze jeden. Z czasem błysk zaczął przemieniać się w zielony obłok, rozlewający się z wolna nad horyzontem rozpościerając się na niemal całe sklepienie. Patrz tam, w lewo! - niemal zakrzyknąłem podekscytowanym głosem, sprawiając że obiekt moich westchnień znów wykonał ledwie wyczuwalny ruch głową.  
- Widzę, że zaczynasz się wczuwać? - zapytałem, widząc że Kinia wybuchła śmiechem.
- Tak, Kacper, to jest świetne. Szepcz dalej. W ogóle, to szkoda, że na świecie jest tak mało takich facetów jak ty. - wyznała z radością w głosie.
Słysząc te słowa jeszcze mocniej utwierdziłem się w przekonaniu, że dziś jest idealny czas na wyznanie Kindze tego, co do niej czuję. Na razie jednak kontynuowałem opowieść.  
- Patrz, tam po lewej wkradł się fioletowy jęzor, swoim błyskiem rozciął zieloną chmurę i znikł, zostawiając rozpołowioną zorzę, a ta momentalnie wypełniła się turkusową barwą.
- Skąd ty wiesz, jak wygląda turkusowy kolor?
- Ciii, nie ważne. Na niebie pojawia się coraz więcej pustych plam, z których przebiją się srebrzyste gwiazdy. Oddalone o niewyobrażalne odległości, lśnią na tle nieprzeniknionej czerni sklepienia. Pomyśl, może gdzieś tam, też żyją jakieś istoty i patrzą w naszym kierunku, zastanawiając się, czy w tej głębi jest ktoś jeszcze.
Gdy snułem tak moją próbę wizualizacji podbiegunowego krajobrazu, wraz z jego wszystkimi atrakcjami, spostrzegłem że pomimo bliskiemu kontaktowi z ciałem Kingi, mój penis kompletnie nie reagował na tulącą się do mnie dziewczynę. Było to o tyle zaskakujące, że zazwyczaj musiałem w takich chwilach uciekać myślami w odległe strony, by uniknąć krępującej sytuacji. Jednak tym razem czułem jedynie spokój. Spokój wynikający z bliskości osoby którą kocham, osoby z którą w przyszłości chcę założyć rodzinę, z którą chcę spędzić resztę życia. Zawsze myślałem, że w tak ważnej dla mnie chwili, będę kłębkiem nerwów, będzie łamał mi się głos, będą mi drżeć dłonie. A tu nic. Wyłącznie spokój, jakbym wiedział, że dziewczyna odwzajemnia moje uczucie. Gdy skończyłem szeptać do jej ucha, zsunąłem moje dłonie wiodąc je po szyi, ramionach, żebrach i biodrach dziewczyny, tak że spotkały się z jej ułożonymi na piasku rękoma. Splotłem moje palce z jej dłonią, po czym czule ucałowałem Kingę w policzek i używając najprostszych słów, wyszeptałem jej do ucha.
- Kiniu, kocham cię.
Cisza jaka zapanowała po tych słowach trwała najwyżej kilka sekund, ale dla mnie była to wieczność. Dziewczyna odsunęła się ode mnie, usiadła naprzeciwko i wbiła we mnie swoje kompletnie zszokowane spojrzenie.
- Kacper, mówisz poważnie? - zapytała, cały czas tkwiąc w bezruchu.
- Tak Kiniu. Nie mogłem już dłużej tego dusić w sobie. Od prawie dwóch lat noszę to w sercu i w końcu musiałem ci to powiedzieć. Wiem, że być może przez cały ten czas widziałaś we mnie jedynie przyjaciela, ale nie darowałbym sobie, gdybym ci tego nie wyznał.
Widząc reakcję dziewczyny zamarłem. Spodziewałem się, że odwzajemni mój pocałunek, że uwiesi się na mojej szyi. Tymczasem ta siedziała na piasku, zaskoczona i wybita z rytmu nie robiła nic, jedynie wpatrywała się we mnie swoimi pięknymi oczyma. Dopiero po chwili udało jej się wydusić z siebie dosłownie kilka słów.
- Ja, ja nie wiem…, przepraszam cię, ale naprawdę mnie zaskoczyłeś. Kacper, serio jesteś super facetem, ale... - Kinga kluczyła, nie wiedząc co powiedzieć. - Kacper, daj mi chwilę, żeby pozbierać myśli. Słuchaj, skoczę się przebrać i wtedy na spokojnie pomówimy jeszcze raz, ok?  
- Jasne, to ja tu na ciebie poczekam, a ty leć się przebrać. - powiedziałem z niepewnością w głosie do cofającej się, jednak wciąż odwróconej twarzą w moją stronę dziewczyny.  
Wciąż siedząc na plaży, patrzyłem jak Kinga zgodnie z jej słowami wchodzi w pobliskie zarośla. Jednocześnie w moim mózgu rozpoczęło się prawdziwe bombardowanie jaźni czarnymi scenariuszami. Nie, to nie możliwe. Na pewno zaraz wyjdzie i powie, że też mnie kocha, przecież sama przed chwilą mówiła, że uwielbia mężczyzn takich jak ja. - myślałem. Każda minuta ciągnęła się niemiłosiernie długo. Tłumaczyłem to sobie nerwami, pomimo że nie miałem przy sobie zegarka, wiedziałem, że dziewczyna powinna już wracać. I właśnie wtedy zobaczyłem widok, który uderzył we mnie jak pocisk. Dostrzegłem jak dziewczyna której przed chwilą wyznałem miłość, bez słowa odjeżdża w stronę domu. Gdy to zobaczyłem, natychmiast zacząłem biec w jej stronę, krzycząc by się zatrzymała. W samych kąpielówkach wskoczyłem na mój rower i ruszyłem za nią.  
- Kinia, zaczekaj! - krzyczałem za nią, jednak ta nie chciała mnie słuchać.
Z racji, że miałem dobrą kondycję, szybko udało mi się dogonić dziewczynę, zajeżdżając jej drogę.  
- Kacper, zostaw mnie proszę. - powiedziała roztrzęsiona Kinga. W jej oczach były łzy. To był pierwszy i jedyny raz, gdy widziałem jak z jej oczu wypływają małe kropelki i spływają po zaróżowionych policzkach.  
- Ale błagam cię, powiedz chociaż tak albo nie. Nie trzymaj mnie w napięciu.
- Prosiłam cię o coś. - odpowiedziała drżącym głosem. Już miała odjechać, jednak ja zdążyłem chwycić jej kierownicę i ponowić moją prośbę. Bardzo szybko tego pożałowałem. Nie minęła sekunda, a poczułem nadspodziewanie silne uderzenie, wyprowadzone prosto w mój nos. Momentalnie upadłem na wyżwirowaną drogę. Leżąc na niej zobaczyłem Kingę jakiej dotąd nie znałem.
- Mówiłam ci, żebyś mnie zostawił! - wywrzeszczała wychodząca z siebie Kinga, po czym głośno szlochając odjechała w stronę domu. Nigdy wcześniej nie widziałem jej w takim stanie. Chyba dlatego, będąc w niesamowitym szoku nie podjąłem dalszego pościgu. Po chwili wstałem na równe nogi. Z przewróconym rowerem, ubrany tylko w kąpielówki i z rozbitym, intensywnie krwawiącym nosem stałem na środku leśnej drogi. Zdecydowanie nie byłem szczęśliwy, choć nie byłem też smutny. Czułem jedynie pustkę, głęboką pustkę, która wypełniła moje serce.
- No to nie mam nic. - wycedziłem beznamiętnie, ocierając resztki cieknącej krwi.

Dodaj komentarz