Rok 2017.
Obudziłem się, jak zwykle, wcześnie. Z reguły budzę się bowiem gdzieś między piątą a szóstą i to nawet
wtedy, gdy nie potrzebuję się tak budzić. Powoli otwierałem oczy. W pokoju było już bardzo jasno.
Spojrzałem na leżącą obok mnie Gosię i uśmiechnąłem się.
To nie był sen. Ona naprawdę była tu, przy mnie, realna, jak tylko to możliwe.
Piękna sprawa.
Mówcie, co chcecie...
To cudownie zasnąć i obudzić się u boku kochanej kobiety. Wspaniale czuć jej ciepło i oddech. Patrzeć
jak Ona śpi a samemu nie móc usnąć w przekonaniu, że jest się jedynym Strażnikiem spokojnych, lekkich
i bajecznie kolorowych sennych wizji. Patrzeć na jej sen. Widzieć, że jest bezpieczna. Czuć jej ufność i
całkowite oddanie. Czuć jej bliskość i to nie tylko fizyczną.
To cudowne patrzeć jak jej piersi poruszają się w równomiernym oddechu. Dotknąć ich lekko. Musnąć
ustami. Przyłożyć policzek i wsłuchiwać się w bicie jej serca. Wiedzieć, że bije tylko dla Ciebie.
Wiedzieć, że jest twoja. Tylko twoja. W pełni twoja.
Uwielbiam te chwile, gdy razem zasypiamy późną nocą. Nie były one częste, ale w ciągu ostatniego roku
i tak zrobiliśmy duży postęp. Spotykaliśmy się, w miarę regularnie.
Nasze dzieciaki, zresztą też.
Jeszcze jakiś czas temu nie wyobrażałem sobie, że jest to w ogóle możliwe. To znaczy, że z Gosią, tak w
ogóle. Nie mogłem się wprost nadziwić. To wszystko było, jak jakiś piękny sen, ale tylko jednak sen i nic
więcej. Ale jednak nie.
Byliśmy i tylko to się liczyło.
Czułem się spełniony.
Czułem, że jestem facetem przez duże F.
Czułem, że wreszcie wszystko był na swoim miejscu. Czułem, że jest tak, jak powinno być od zawsze i
na zawsze. Czułem, że znalazłem to, czego szukałem i tego kogoś, kogo bardzo chciałem znaleźć.
Wreszcie znalazłem.
Lepiej naprawdę nie mogło być.
Gosia otworzyła oczy.
-Cześć - odezwałem się.
-Cześć, nie śpisz już?
-Nie - uśmiechnąłem się.
-Szaleniec - Gosia przeciągnęła się rozkosznie.
Kołdra zsunęła się z jej ciała odsłaniając cycuszki, które podjechały trochę do góry przy tym ruchu.
-Ale nie zamierzasz już wstawać? - zadała kolejne pytanie.
-Nie i nawet nie mam ochoty teraz na kawę.
-To fajnie.
Przytuliła się do mnie mocno.
-Poleżymy tak sobie bezczynnie.
-W sumie nie ma sprawy - zgodziłem się - ale dlaczego bezczynnie?
Spojrzała na mnie pytająco.
-Co masz na myśli?
-No... Jesteśmy tu, leżymy sobie, nie mamy ochoty wstawać, ani na kawę, więc może jakiś mały, bardzo
frywolny numerek z samego rana - mówiąc to gapiłem się uparcie w sufit.
-Ty świntuszku, ty - Gosia usiadła i naciągnęła na siebie kołdrę, ściągając ją, oczywiście, ze mnie
Zdołałem przysłonić dłonią swój walor, ale z pewnością zauważyła, że był napięty, nabrzmiały i stał, jak
pal wbity w dół mojego brzucha.
Wzwód poranny to jednak niesamowita sprawa jest.
-Hmm... To nawet nie taki zły pomysł – uśmiechnęła się uwodzicielsko.
Nachyliła się lekko nade mną ujmując w dłoń mojego penisa. Bawiła się nim chwilkę. Potem nachyliła
się bardziej i wzięła go do ust. Jęknąłem z rozkoszy. Zamknąłem oczy poddając się tej niesamowitej, na
wskroś genialnej pieszczocie.
Gośka była w tym niesamowita.
Dobrze wiedziała, jak zrobić mi dobrze ustami.
Jest mistrzynią robienia laski, aczkolwiek wolała od jakiegoś czasu nazywać to robieniem loda. A mojego
penisa określała też jakoś górnolotnie buławą. Jak się zwał, tak się zwał, nieważne. Ważne, że w jej
wykonaniu, to jest pełny profesjonalizm, chociaż typową profesjonalistką nie jest. Dawno jednak nie było
mi tak dobrze.
Cudownie to robiła. Po prostu genialnie.
Pieściła go całego ustami.
Ściągnęła napletek do końca odsłaniając żołądź. Dotknęła czubkiem języka ujścia cewki moczowej i
zjechała nim po najwrażliwszym miejscu faceta, po wędzidełku napletkowym.
Wodziła językiem wokół nabrzmiałej głowicy. Po chwili znów wzięła całego do buzi.
Uwielbiam jak znika cały w jej ustach. Jak ściska go palcami u nasady i lekko wbija swe zęby w świeże,
ciepłe, gorące mięso.
Teraz otworzyłem oczy.
Patrzyłem, jak raz po raz zagłębiał się i wysuwał z jej ust. Uwielbiam tak patrzeć.
Jakie to jest piękne. Jakie wspaniałe. Niesamowite.
Poruszała głową w górę i w dół, co chwilę zmieniając tempo.
-Daj mi ją – wyjęczałem.
-Co? - spytała przerywając pieszczotę.
-Daj mi swoja cipkę – powtórzyłem – połóż się na mnie.
Moja twarz znalazła się między jej nogami.
Lizałem jej słodziutką, bardzo wilgotną już cipkę. Spijałem ten nektar. Sunąłem językiem po szparce,
najpierw delikatnie, by po chwili wsuwać język, jak najgłębiej się dało. Rozchylałem rękami pośladki
Gosi i wciskałem się coraz bardziej. Cudnie smakowała.
Czułem jednocześnie jej usta pieszczące mojego fiuta.
Odpływałem. Całkiem odpływałem. Fala rozkoszy, tysiącem maleńkich mrówczych nóg, wędrowała w
górę kręgosłupa, by po chwili wrócić i znów rozpoczęła rundkę od nowa.
Dochodziłem do mety. Czułem to wyraźnie. Niewiele już mi brakowało.
Przyspieszyłem ruchy języka. Chciałem doprowadzić Małgosię do tego samego i najlepiej jednocześnie
ze mną.
Doszliśmy.
I te kilka genialnych minut, gdy dochodziliśmy do siebie, gdy uspokajaliśmy rozszalałe żądze.
Leżeliśmy już obok siebie.
-Mmm... To było niezłe – stwierdziła Gośka przytulając się do mnie mocno – sześć na dziewięć jeszcze
nie próbowaliśmy.
-Mhm... - potwierdziłem – ciekawe dlaczego?
-Bladego pojęcia nie mam.
-Ale co się odwlecze, to nie uciecze – stwierdziłem filozoficznie – wiele rzeczy musimy, w sumie,
nadrobić.
-I chyba paru nowych się nauczyć...
Tak, to prawda. Musieliśmy się wielu rzeczy nauczyć. Siebie przede wszystkim. Byliśmy na dobrej
drodze. Nasze kontakty były ostatnio częste, a nawet bardzo częste. Nie było miesiąca, żebyśmy się nie
spotkali. Głównie przyjeżdżałem ja, czasem zabierając też Sylwię.
Nie dawało się ukryć, że z Marcinem mieli się ku sobie. Śmialiśmy się z Goska, że staniemy się
teściuniami.
W sumie, oboje, nie mieliśmy nic przeciwko, aby się spotykali, a nawet kibicowaliśmy im. Oboje
widzieliśmy siebie sprzed wielu lat. Może to, co nie wyszło nam, uda się Sylwii i Marcinowi.
Ale, oczywiście, nic na siłę.
Wszystko powoli i niespiesznie.
Dzieciaki nie były głupie, a nawet bardzo poważne na swój wiek, mimo że starali się tę powagę ukrywać,
ale byliśmy mniej-więcej o nich spokojni. Ufaliśmy im, a oni nie przeginali.
My też nie przeginaliśmy i nawet nie musieliśmy się ukrywać.
Sylwia i Marcin już wiedzieli o nas i nie było z tym problemu. Nawet pełna akceptacja.
Z tym była związana śmieszna historia.
Sprawa się „rypła” podczas naszego sylwestrowego wypadu w góry.
To znaczy: nieco wcześniej opowiedzieliśmy im nasza historię. Powiem szczerze, że zrobiła na nich
wrażenie. Wtedy, dokładnie drugiego stycznia przyłapali nas „in fragranti”.
Wrócili nieco wcześniej z dyskoteki i zastali nas razem w łóżku.
Bez ostrzeżenia wparowali do pokoju. Na szczęście zdążyliśmy skryć się pod kołdrą.
Teraz wiem, że było to zaplanowane. Świadczyło o tym ich zachowanie.
-No mówiłam ci, że coś razem kombinują – mówiąc to Sylwia rozsiadła się bezczelnie w fotelu.
-Mhm... Miałaś rację – Marcin uśmiechnął się.
-Pamiętaj, że zawsze mam rację, nawet jak nie mam racji.
-Oczywiście.
-Tak, że wiesz... - przekomarzali się naszym kosztem i jakby nas tu wcale nie było.
A my byliśmy i było nam tak trochę głupio. Bez przesady, oczywiście, ale trochę deprymująco działał
fakt, że my w strojach adamowych, a tu nasze latorośle w pokoju. Poczuliśmy się, jak nastolatki
przyłapane na pierwszych umizgach.
Na szczęście nie padło to niesamowite stwierdzenie w takich sytuacjach: „to nie tak, jak myślicie”. No, a
jak to wyglądało? Mała wtopa i w pierwszej chwili nie wiedziałem co z oczami zrobić. Nie to, żebym
miał się obawiać, ale... No, taka sytuacja....
Kiedyś będziemy się z tego śmiali, może nawet jeszcze dziś...
-Co wy tu robicie? - pierwszy zareagowałem – mieliście być w klubie.
-Kiepsko było... Tu się zrobiło ciekawie – to moja córcia w swoim bezczelnym żywiole – i to bardzo...
Mój tatuś i ciocia razem...
Powoli odnajdywałem się w sytuacji, ale chyba nie byłoby mądre, aby zrobić z tego awanturę.
-Nie o to chodzi, że mamy coś przeciwko, ale chcieliśmy mieć pewność – Marcin usiadł na drugim
krześle i starał się tonować atmosferę.
Za to Sylwia nie miała zamiaru odpuścić.
Gośka miała opuszczoną głowę i prawie cała zniknęła pod kołdrą. Na placu boju zostałem ja. Ale też
czułem się jeszcze trochę niepewnie.
-Noo... my...
-Tak? Słuchamy...
-Więc... - nie mogłem wydusić z siebie nic mądrego – szturchnąłem łokciem Gośkę – Gosia... Pomóż...
Ale niestety. Nie wynurzyła się spod kołdry. Odniosłem wrażenie, że się pod nią trzęsie.
-Dobra, ok – Sylwia wstała – fajnie jest i cieszymy się bardzo.
-Tak, bardzo – potwierdził Marcin – wiedzieliśmy, ale nie mieliśmy całkowitej pewności... To my już nie
przeszkadzamy.
-Aha, jeszcze jedno – Sylwia zatrzymała się w pół kroku – byliście ze sobą już kiedyś, to wiemy i teraz
mamy takie pytanie... Nie jesteśmy rodzeństwem czy coś?...
-Nie, na pewno nie...
-To fajnie – autentycznie się ucieszyła – czyli, jakby co możemy się bzykać?
-Co??? - tu mną trochę wstrząsnęło.
-Żartowałam... Chodź Marcin, nie przeszkadzajmy młodej parze – pociągnęła Marcina za rękę – to my
będziemy w pokoju obok – ale zanim wyszli musiała jeszcze rzucić – to my już prawie rodzina... Ale
ślubu, to może raczej nie bierzcie, bo będzie nam głupio...
Cała moja diabelska córka. Ciekawe po kim odziedziczyła tę bezczelność.
Gdy zamknęły się drzwi za naszymi potworami, Gośka dopiero wtedy odrzuciła kołdrę. Rzeczywiście się
trzęsła... Ale ze śmiechu.
-Wiedziałam, wiedziałam, że tak będzie...
Po chwili śmiałem się i ja.
Potem przeprowadziliśmy z dzieciarnią poważną rozmowę.
Tak, dzieciaki nie były głupie...
Ale teraz, profilaktycznie, nie zabraliśmy ich ze sobą. Przez cały sierpień miały przebywać na obozie
językowym, a my ulotniliśmy się na kilka dni w góry. Najpierw ten długi weekend ze świętem i jeszcze
cały tydzień.
I uczyliśmy się siebie.
Szło nam chyba całkiem nieźle.
Zaczęliśmy nawet myśleć o tym, co jeszcze niedawno wydawało się być niemożliwym.
Gośka stawała się dla mnie coraz ważniejsza.
Nie chodziło tylko o seks, a był on naprawdę zajebisty, ale o całokształt.
No, kochałem ja po prostu. Bardzo, ale to bardzo kochałem. Kochałem ją jak dawno nikogo nie
kochałem.
Ala, to była całkiem inna historia, że wrócę do swej byłej. Też była wielkim uczuciem, ale trochę się
później rozminęliśmy. Zostaliśmy przyjaciółmi i ta relacja wciąż trwała. Była Sylwia i to ona była
najważniejsza. Nigdy nie odczuła, że między mną, a jej matką było coś nie tak. Zawsze byliśmy. To było
najwspanialsze.
W międzyczasie były inne, to prawda, ale nie były to poważniejsze uniesienia. Takie na trochę, na dłużej,
ale nie na stałe.
A teraz Gośka...
Kochałem ją. Nikt i nic nie zmieni mojego uczucia. Kochałem od dawna, ale dopiero teraz uczucie
wybuchło i rozkwitło.
Czułem, że tak jest i będzie.
Tak jest, bo to jedyna prawda, jaką teraz znam. Jedyna, która dla mnie istniała.
Kochałem i nic innego się nie liczy. Nic innego nie jest ważne.
Gośka była całym moim światem. Była tą, która powinna być tu od dawna.
Tak Gosiu...
Kocham Cię jak nie wiem. Nie zdołam wyrazić tego słowami. Kocham Cię tak po prostu. Za to, że jesteś.
Za to jaka jesteś. Za wszystko i za nic. Kocham za radość, którą zwykle promieniujesz i momenty
zadumania, które niekiedy się pojawiają. Kocham Cię za to bezchmurne niebo i za te deszczowe chmury.
Kocham za łzy, co szczerze płyną po Twych policzkach. Łzy szczęścia i nie tylko. Kocham za znaczące
milczenie i ciszę między nami. Kocham za gwar, hałas i rozgardiasz rozprzestrzeniający się dookoła.
Kocham za te drobne szczególiki i niuanse, które czasem trudno wychwycić. Kocham za każdą
drobnostkę i za wielką rzecz. Kocham za Twą zołzowatość czasami. Za słowa, które wypowiadasz.
Kocham za to jak się radujesz. Kocham jak się do mnie skradasz cicho i niezauważalnie. Kocham jak
szepczesz mi do ucha gorące słowa. Kocham Cię za każde uderzenie serca. Kocham za każde drgnienie
ciała. Kocham za wszystko, co ze sobą niesiesz i ofiarowujesz w darze. Kocham Cię za Twe serce.
Kocham za uśmiech. Za każdy gest. Kocham za "dzień dobry" rano i "dobranoc" wieczorem. Kocham za
poranną kawę, którą pijemy. Za truciznę, którą wciągamy do płuc. Kocham za obiad, który spożywamy z
uśmiechem. Za muzykę, której słuchamy. Za wszystko Cię kocham. Dosłownie za wszystko. Za wszystko
co już było. Za to, co jest i za to, co jeszcze się wydarzy między nami dobrego. I złego.
Chociaż, mam nadzieję, że tych złych rzeczy nie będzie wiele.
Nawet nie myślałem, że kiedykolwiek przydarzy mi się jeszcze przeżywać tak wzniosłe chwile.
Nie myślałem, że w moim życiu pojawi się Ktoś taki, jak Ona i że się zakocham na zabój. Nie
przypuszczałem, że jeszcze kiedyś zatopię się cały w Oceanie Miłości.
I, że będę chciał pójść z Nią nawet na samo dno.
Pójdę tam, gdziekolwiek się uda. Chciałem być z Nią zawsze. Każdego dnia i nocy. Aż po kres. Do
samego końca.
Tak... Nawet nie wiedziałem, że taki ze mnie poeta...
A seks?
Już chyba wspomniałem, że był zajebisty.
Pod tym względem także dopasowaliśmy się znakomicie.
Zawsze było to coś niesamowitego i niepowtarzalnego.
A czasami, przyznaję, że bardzo niebezpieczne myśli ogarniały nasze głowy. Płonęliśmy, jak ogień, gdy
się pojawiały. Grzeszne i wyuzdane. Ostre i perwersyjne. Wstydziliśmy się ich trochę, ale tylko dlatego,
aby zachować odrobinę przyzwoitości. Musieliśmy nieco poudawać, by nie wyjść na zbyt łatwych. Z
radością podejmowaliśmy tę grę. Swoje jednak wiedzieliśmy.
A gdy już wszystkie pozory zostały zachowane, wtedy zrzucaliśmy maski. Wtedy byliśmy sobą.
Nic nas nie ograniczało. Nie mieliśmy żadnych zahamowań. Wiedzieliśmy dobrze, że niezrealizowane
pragnienia mogą odłożyć się jak zły cholesterol w organizmie. Nie mogliśmy więc ryzykować swojego
zdrowia.
C.d.n.
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
eksperymentujacy
Mam nadzieje że to jeszcze nie koniec
darjim
@eksperymentujacy Niestety. Historia powoli zbliża się do końca. Mam jednak jeszcze sporo podobnych w treści opowiadań.