Przeciwieństwa się przyciągają, czyli do trzech randek sztuka (część 7)

Przeciwieństwa się przyciągają, czyli do trzech randek sztuka (część 7)Zapraszam na epizod siódmy!

***

ROZDZIAŁ 7/9

*

     Cóż więc się stało, że – jak mawiają mędrcy – się zesrało? Mimo iż było tak pięknie, cudownie oraz ogólnie zajebiście, słonko świeciło, ptaszki ćwierkały a jednorożce puszczały tęczowe piardy? Może zawinił odczuwalny od samego początku znajomości brak głębszego uczucia, które próbowałyśmy zastąpić dzikim seksem z jednej strony i chłodną kalkulacją z drugiej? A może fakt, że Kama najzwyczajniej się mną znudziła? I to zarówno mentalnie, jak i czysto fizycznie?
     Owszem, nigdy nie dała mi odczuć, że jestem dla niej w jakikolwiek sposób nieatrakcyjna – zresztą ledwie tydzień przed rozstaniem najpierw wyciągnęła mnie na romantyczny, pełen czułości spacer do parku, a po powrocie dla odmiany kazała usiąść sobie na twarzy i zafundowała takie analne lizanie, że nie wiedziałam, gdzie jest sufit, a gdzie podłoga – jednak przecież nie bez powodu zostałam ostatecznie porzucona. I to dla laluni o figurze modelki, że o jej równie żurnalowej twarzy nie wspomnę. Na dodatek Kama musiała się z nią spotykać dużo wcześniej, skoro zdążyły podjąć decyzję o wspólnym zamieszkaniu. A jeżeli tak, to – znając jej temperament – na pewno przez ten czas nas obie dotykała, całowała i wolałam nawet nie wiedzieć, co jeszcze.
  
*
  
     Wzdrygnęłam się tak mocno, aż Ana to zauważyła. Wciąż jednak czekała cierpliwie, aż wreszcie coś powiem. A ja milczałam, szukając tym razem nie różnic między nią a Kamą, a podobieństw z moją pierwszą miłością. Na tyle prawdziwą i płynącą z głębi serca, że nigdy później nie doświadczyłam podobnej. Choć naprawdę bardzo się starałam.
  
*
  
     Spotkałam ją na dyskotece, na którą wybrałam się z koleżankami z okazji rozpoczęcia klasy maturalnej. Co prawda nie bawiłam się źle, ale dobrze też jakoś niespecjalnie, i zaczęłam nawet rozważać wcześniejsze wyjście, gdy dostrzegłam stojącą samotnie przy barze drobniutką, zaczesaną na bok pięknotkę. Niczym w scenie wyjętej żywcem z wybitnie tandetnego romansidła dla nastolatków, ona przyglądała się mnie, a ja jej. Ona uśmiechała się coraz szerzej, unosząc w przecudnym uśmiechu obsypane piegami policzki, a ja usilnie próbowałam nie zapaść się pod ziemię. Ona… oczywiście nie miałam pojęcia, co czuła, natomiast ja nagle jej zapragnęłam. Tak całkowicie na serio.
     Tylko jak to się miało do rzeczywistości? W jaki sposób powinnam się do niej w ogóle odezwać, a już zwłaszcza wyznać, że jestem lesbijką… bo niby już wtedy czułam, że wolę kobiety, jednak była to jedynie teoria, bo w praktyce nigdy nawet porządnie się nie całowałam. No i oczywiście pozostawał może nie najważniejszy, za to najbardziej rzucający się w oczy problem, mianowicie mój wygląd. Owszem, to właśnie w owym czasie byłam najszczuplejsza w życiu, co jednak wciąż nie znaczyło, że w jakikolwiek sposób zgrabna. Za to chodziłam półprzytomna ze zmęczenia, włosy wypadały mi garściami, a worów pod oczami nie dawał rady przykryć nawet makijaż na modłę skacowanej pandy. I to takiej z mocno satanistycznymi odchyłami, bo oczywiście jako klasowy odmieniec musiałam ubierać się w trzy numery za duże szmaty rodem z pomocy dla powodzian w jedynym słusznym kolorze węgla oblanego smołą.
     Nie miałam jednak czasu na dalsze dywagacje, bo owo nieziemskie śliczności najwidoczniej postanowiło przejąć inicjatywę i samo do mnie podeszło, przedstawiło jako „hej, jestem Joasia”, zagadało o szkołę, zainteresowania, takie tam… A ja nie miałam bladego pojęcia, jak się zachować. Na wyciągnięcie ręki miałam dziewczynę, która nie dość, że zawróciła mi w głowie jak żadna inna wcześniej, to jeszcze była mną wyraźnie zainteresowana. Tyle że absolutnie nic nie potrafiłam z tym zrobić poza wydawaniem z siebie odgłosów typu: „eee, yyy, taaak, nieee” i unikaniem kontaktu wzrokowego. Dobrze, że na koniec rozmowy przynajmniej numer telefonu podałam poprawny.
  
     Niestety, ale kolejne nasze spotkania – a okazało się, że mieszkamy w sąsiednich miejscowościach i mamy podobny gust filmowy, muzyczny oraz literacki, co już samo w sobie zachęcało do wspólnego spędzania wolnego czasu – wcale nie sprawiły, że zmądrzałam. Ba, wciąż bałam się zapytać wprost, jak się mają jej sprawy sercowe, a i własne obawiałam się ujawnić. Aż w końcu nadszedł ów pamiętny dzień, gdy Joasia wzięła mnie za rękę i przytuliła. Ot tak, bez żadnej wyraźniej przyczyny i w wybitnie nieromantycznych okolicznościach, gdy jechałyśmy razem pekaesem na zakupy do galerii handlowej w niedalekim mieście. A mnie aż przeszył prąd. I chyba tylko świadomość, że współpasażerowie wezmą mnie za ewidentnie rozchwianą emocjonalnie przedstawicielkę „ech tej dzisiejszej młodzieży”, powstrzymała mnie od rozpłakania się ze szczęścia.
     Próbowałam być dzielna i nawet jako tako mi to wychodziło, mimo że ta wszeteczna kusicielka namówiła mnie na przemierzanie nie tylko spodni czy kurtek, ale także mocno wydekoltowanych bluzek. Próbowałam powstrzymywać się choćby jeszcze przez godzinę, aż wreszcie wrócimy do domu jednej z nas i pod pretekstem wspólnej nauki zamkniemy jedynie we dwie w pokoju. Próbowałam tłumaczyć sobie, że przecież o życiu osobistym Joasi wiedziałam w zasadzie tylko tyle, iż bez wątpienia miała starszego brata i młodszą siostrę, za to zdecydowanie nie posiadała chłopaka. Próbowałam też nie zwracać uwagi, że w pewnym momencie wszyscy dookoła zdawali się patrzeć tylko i wyłącznie na dwie całujące się przy kawiarnianym stoliku nastolatki.
     Cóż, może nie wszyscy, natomiast kelnerka próbująca przyjąć zamówienie na pewno. I właśnie wówczas zrozumiałam, że roztrzepotane motylki w brzuchu motylkami, jednak na przyszłość powinnyśmy bardziej uważać. Po pierwsze dlatego, że może i pół szkoły oraz co najmniej tyle samo rodzinnej wioski już teraz miało mnie za kryptolesbę, jednak nie musiałam od razu dostarczać im dowodów w postaci własnej głowy na srebrnej tacy. Dupy tym bardziej. A po drugie, chciałam ochronić Joasię, bo o ile mnie aż rozpierała duma, że jestem z taką pięknością, to gdyby ją ktoś znajomy zobaczył ze mną, byłby wstyd i hańba na co najmniej całą gminę, a może i powiat.
     Kiedy jednak byłyśmy same… cóż. Równie mocno, jak jej pragnęłam, tak bardzo nie wiedziałam, w jaki sposób zabrać się za urzeczywistnianie owych żądz. Trzymanie za rączki miałyśmy już za sobą, mniej lub bardziej ukradkowe pocałunki także, tylko co dalej? Czy w takim razie powinnam sięgnąć pod bluzkę? Złapać za pośladki? Wsunąć dłoń w spodnie? I oglądane ukradkiem na telefonie filmy przyrodnicze wcale mi w tym nie pomagały, a wręcz powodowały dalsze frustracje. Bo jak to tak, że znałyśmy się z Joasią już od kilkunastu tygodni, a wciąż wstydziłam się ją bardziej namiętnie dotknąć nawet przez ubranie, gdy tymczasem tam po najdalej trzech minutach gołe cycki aż fruwały po ekranie!
  
     Niemniej, mimo obustronnej nieśmiałości i najzwyklejszego młodzieńczego wstydu, posuwałyśmy się małymi kroczkami do przodu. Aż wreszcie nadarzyła się okazja, by zamienić owo dreptanie na jeden, jakże wielki i ważny skok. Mianowicie na kilka dni przed sylwestrem Joasia oznajmiła nagle, że jej rodzice wybierają się do znajomych na domówkę, brat zostaje na stancji a siostra robi sobie jakieś gimbaza-party z koleżankami, skutkiem czego ona przez te kilkanaście godzin pozostanie jedyną panią na włościach. A skoro tak, może byśmy skorzystały z wolnej chaty?
     Nie miałam zamiaru ukrywać ani przed sobą, ani Joasią, że pragnęłam przeżyć tego wieczoru coś więcej. Mało tego – rozweselona bąbelkami zaczęłam wprowadzać ów niecny plan pozbawienia nas obu ubrań w życie, co do pewnego momentu całkiem nieźle mi się udawało. Tyle że na ostatniej prostej zwyczajnie stchórzyłam. Już propozycja zdjęcia biustonoszy ledwo przeszła mi przez gardło, a gdy miałam ściągnąć własny, nie potrafiłam złapać zapięcia spoconymi ze stresu palcami. Zresztą także Joasia, choć ledwie kilka minut wcześniej obcałowywała mnie od uszu po sam dół dekoltu, nagle zgubiła gdzieś cały animusz. Ostatecznie jednak obie rozebrałyśmy się do majtek i ona przez chwilę pomiętosiła moje (już wtedy bardzo konkretnych rozmiarów) piersi, ja podotykałam jej (dla odmiany malutkiego) biustu, lecz nic ponadto. Leżałyśmy półnagie, milczące i wyraźnie skonfundowane tym, co właśnie się wydarzyło.
     Choć wciąż miałam cichą nadzieję, że było to jedynie chwilowe przesilenie i wszystko uda się nam poukładać od nowa, to z każdym kolejnym spotkaniem dostrzegałam coraz wyraźniej, że okłamuję samą siebie. Bolesna prawda była taka, że związek mój i Joasi skończył się, zanim naprawdę zdążył zacząć. I choć wciąż czułam, że szczerze ją kocham, a i ona z wilgotnymi oczami wyznała mi to samo, nie potrafiłyśmy się przemóc, by do owego uczucia dołożyć cielesną namiętność. Jeszcze tylko jeden jedyny raz posunęłyśmy się tak daleko, kiedy z okazji zdanej matury znów spróbowałyśmy obudzić w sobie pożądanie – mówiąc sobie wówczas „dość” na etapie wyjątkowo niezgrabnego lizania sutków – po czym dałyśmy spokój. Czy nam się to podobało, czy nie, byłyśmy się dla siebie może i bliskimi, lecz jedynie przyjaciółkami. I nic nie było w stanie tego zmienić.
     Co gorsza, nawet taka znajomość stała się niemożliwa do utrzymania. Ja zostałam na wakacje w domu, by pomagać rodzicom w gospodarstwie, Joasia natomiast wyjechała dorobić sobie przy zbiorze truskawek czy innych szparagów płatnych w euro. No i przede wszystkim wybrałyśmy różne uczelnie – ja może mało poważaną, za to najbliższą z możliwych, by w razie potrzeby móc szybko wrócić, ona zaś znacznie bardziej prestiżową na drugim końcu kraju. Z początku co prawda starałam się utrzymywać kontakt i dzwoniłam do Joasi w każdy weekend, lecz szybko okazało się, że działa to tylko w jedną stronę. I tak z czasem ograniczyłyśmy się jedynie do zdawkowych smsów „heja co u cb u mnie ok” oraz grzecznościowych życzeń na święta, aż wreszcie kontakt zupełnie się urwał.
     Po paru latach, będąc już z Kamą, dowiedziałam się przypadkowo, że Joasia jeszcze przed magisterką wyszła za mąż, urodziła trójkę dzieci i wyjechała z kraju na dobre. A mnie pozostały jedynie wspomnienia.

*

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na okładce na podstawie: chloecamilla.wordpress.com

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 09.07.2022. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz