Przeciwieństwa się przyciągają, czyli do trzech randek sztuka (część 5)

Przeciwieństwa się przyciągają, czyli do trzech randek sztuka (część 5)Zapraszam na część piątą!

***

ROZDZIAŁ 5/9

*

     Przebudziłam się dopiero o świcie. Zwinięta w precel, spragniona, głodna i z ledwie dającym się powstrzymać parciem na wizytę w kiblu. A jeżeli już musiałam tam dojść – choć wizja odlania się do doniczki na balkonie kusiła z każdą chwilą bardziej – stwierdziłam, że doprowadzę się do stanu choćby przypominającego człowieka. A przynajmniej z zewnątrz, bo w środku byłam kompletnym wrakiem, funkcjonującym już chyba tylko siłą inercji. I o ile kawa z rogalikiem pozwoliły mi na jako taki powrót do rzeczywistości, to jednocześnie uświadomiły w pełni, jak byłam wykończona. I fizycznie, i psychicznie. Całym światem.
     Nie chciałam znów popaść w fazę użalania się nad sobą i tysięcznego wywlekania przykrości, które mnie spotkały, jednak miałam autentycznie dość. Przede wszystkim jakiegokolwiek starania się. Olewano mnie w gronie rodziny, olewano w pracy i olewano wśród znajomych, a teraz – i to z całą dosłownością – olała mnie kobieta, której oddałabym całą siebie. No i oddałam. Czy raczej ona mnie wzięła, wykorzystała i upokorzyła. Ot tak, bo miała na to ochotę.
     Pozostawało pytanie: co dalej? Musiałam przecież się ogarnąć i za niewiele ponad dobę iść do roboty. Musiałam prędzej czy później zobaczyć się z Becią, która na pewno nie odpuści, póki wszystkiego ze mnie nie wyciągnie. Musiałam też… no właśnie, czy powinnam jeszcze porozmawiać z Aną? Dowiedzieć się, dlaczego tak postąpiła? Co nią kierowało? Być może tylko poniosły ją emocje i po solennej obietnicy, że to już nigdy się nie powtórzy, wszystko sobie poukładamy? Bo przecież jeśli tylko będziemy chciały ze sobą być, pokonamy każdą przeszkodę! I nieważne, jak bardzo różniłyśmy się wiekiem, statusem społecznym oraz materialnym. Nieistotne, że Ana miała rodzinę, którą – jak sama jasno zadeklarowała – stawiała ponad wszystko, w tym oczywiście i mnie. Nie liczyło się, że już na drugim spotkaniu potraktowała mnie jak seksualną zabawkę. To były zupełnie pomijalne…
     O, nie! Nawet ja nie byłam tak omamiona jej urokiem, zdesperowana i najzwyczajniej durna, by wierzyć w pierdolenie rodem z kretyńskich romansideł dla równie przygłupich czytelniczek, że „miłość pokona wszystko”. Chuja tam! Nawet w najlepszej z najlepszych opcji pełniłabym rolę co najwyżej okazjonalnej kochaneczki Any. Mniej lub bardziej interesownie wykorzystywanej zapchajdziury, służącej tylko i wyłącznie spełnianiu wyuzdanych fantazji po tygodniu wypełnionym prowadzeniem firmy, kolacyjkami w towarzystwie córeczek, małżeńskimi seksikami i pierdylionem innych, dalece ważniejszych niż ja spraw.
     Mało tego – jak zaczęłam się głębiej zastanawiać nad kawiarnianymi deklaracjami Any, cała ta jej „niepisana umowa” zaczęła mi brzmieć co najmniej dziwnie. Że niby ona mogła się umawiać z innymi kobietami do woli, a jej mąż przyjmował to jakby nigdy nic? Jakoś niespecjalnie chciało mi się w to wierzyć. A co, jeśli kryło się za tym drugie, a może i trzecie dno? Może to była jego perwersyjna inicjatywa, by wpychać żonę w cudze ręce? A jeśli lubił sobie nie tylko posłuchać pikantnych opowieści z alkowy, ale i samemu chciał czasami popatrzeć? Pomacać? Wziąć udział na całego? Owszem, to mogła być jedynie moja nadinterpretacja, ale nie o takich rzeczach już w życiu słyszałam, więc wolałam dmuchać na zimne. Zwłaszcza że wciąż nie potrafiłam jednoznacznie określić, jak daleko posunęłaby się Ana, gdyby jej na to pozwolić. Bo już teraz wyszła z niej kłamliwa manipulantka, najwyraźniej przyzwyczajona do tego, że inni mają bez zająknięcia spełniać jej zachcianki. A to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
  
     Mimowolnie zerknęłam przez okno i po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że co jak co, ale w tak pięknie zapowiadający się poranek nie będę kisnąć w czterech ścianach! Owszem, raczej nie oczekiwałam, że dzięki jakiejś boskiej interwencji wszystkie problemy rozwiążą się same, niemniej łyk świeżego powietrza powinien dobrze mi zrobić. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
     Ostatecznie odwiedziłam nie tylko lokalny park, ale przede wszystkim kawiarenkę. I lodziarnię. I piekarnię, w której poza bułkami na drugie śniadanie do pracy kupiłam także torbę słodkości wszelakich. Skutkiem tego wracałam tak zacukrzona, że jeszcze dosłownie jeden donut, a lukier poleciałby mi nosem. A obiecałam ograniczać… w dupie to miałam! Dosłownie! Całe życie byłam krągła, pełniejszej figury czy jakim jeszcze – zgodnym z body positive, poprawnością polityczną oraz całą resztą doprowadzonych już dawno do absurdu trendów, by nikogo, niczym i choćby przypadkiem nie urazić – określeniem można nazwać bycie po prostu grubą. Grubą, grubą i jeszcze raz grubą! I poza wspomnianym licealnym epizodem całe życie bezskutecznie z tym walczyłam. A skoro tak, najwyższa pora, bym przestała się oszukiwać, że kiedykolwiek będzie inaczej. Otóż nie będzie. Za to ja będę gruba do końca swoich dni.
     A właśnie – jeśli już o pustych nie tylko kaloriach, ale i postanowieniach mowa, to doszłam w międzyczasie do kolejnego jedynie słusznego wniosku, że jednak mało mnie interere, co powie Ana. Jak i tak wiedziałam swoje, a cała reszta świata niech się ode mnie łaskawie odpierdoli! Raz na zawsze! Bo jak nie, to nie ręczę za siebie!
  
     Z takim oto mocnym przyrzeczeniem stanęłam przed klatką i zaczęłam nierówną walkę z wiecznie zacinającym się zamkiem, gdy nagle drzwi się otwarły i wypadła z nich… nie, nie Ana. Becia. Znaczy Ana właściwie też, tyle że zamiast wzorem bratowej rzucić mi się na szyję, obserwowała dalszy rozwój sytuacji z bezpiecznej odległości.
     Dopiero po dobrych paru minutach udało mi się cokolwiek zrozumieć z przerywanego to podziękowaniami Matce Boskiej Częstochowskiej, to wyzywaniem mnie od głupich cip trajkotania Beci. Okazało się, że jeszcze poprzedniego wieczoru Ana zadzwoniła do niej i powiedziała, że sprawiła mi przykrość swoim zachowaniem i chciałaby przeprosić, ale nie może się ze mną skontaktować. W związku z tym obie postanowiły złożyć mi wizytę zaraz z samego rana, akurat wówczas gdy w błogiej nieświadomości przechadzałam się po mieście.
     Wiedziałam, że Becia – choć nie przebierająca w słowach skończona panikara – naprawdę szczerze się o mnie martwiła. Co innego natomiast Ana, wciąż czająca się za jej plecami. Owszem, nadal nie miałam ochoty na jakiekolwiek dyskusje, niemniej odstawianie wzajemnych pretensji na widoku publicznym też mi się nie uśmiechało, więc ostatecznie zaproponowałam pójście do mnie. Wówczas jednak bratowa mnie zaskoczyła, mówiąc, że powinnyśmy porozmawiać jedynie we dwie. Znaczy ja i Ana.
     Wtem nabrałam ochoty na popełnienie morderstwa z zimną krwią i już rozglądałam się za narzędziem zbrodni… tyle że przecież ona miała rację! Znowu! I tak nie mogłyśmy cofnąć tego, co już się wydarzyło, a jedyną możliwością na jeżeli nie pogodzenie się, to przynajmniej kulturalne zakończenie znajomości, była właśnie rozmowa w cztery oczy. Chcąc nie chcąc pożegnałam się więc z Becią, a Anę zaprosiłam na górę. W końcu i tak wiedziała już, gdzie mieszkam.
  
     W parę minut zaparzyłam herbaty, przełożyłam przekrój przez cukierniany asortyment na talerz i siadłam naprzeciwko Any. I czekałam, co miała mi do powiedzenia, przy okazji kasując na dopiero co włączonym telefonie kolejne, pełne zaniepokojenia wiadomości. Ciekawe, na ile szczerego. O dziwo, Ana nagle przestała być tak pewna siebie, a jej tłumaczenia przypominały bardziej naiwne wykręty dzieciaka, który przyniósł ze szkoły uwagę za złe zachowanie i stara się zwalić winę na wszystkich poza sobą. Bo oczywiście nie miała niczego złego na myśli, bo czasami jej się tak zdarzało, bo przecież mnie uprzedzała, że bywa zdecydowana, bo to, bo tamto. Pitu, pitu!
     W końcu nie wytrzymałam, przerwałam jej i odparowałam, co o tym sądzę, powtarzając na głos wszystko, o czym myślałam przed ledwie paroma godzinami temu. Teoretycznie najspokojniej, jak tylko potrafiłam, praktycznie natomiast nie szczędząc słownictwa godnego pijanej Beci. Zwłaszcza we fragmentach dotyczących choćby rodzinnych, kurwa pierdolona w dupala mać, obiadków.
     Widziałam, że Ana w paru momentach chciała mi przerwać, jednak mimo wszystko zaczekała, aż skończę. A potem odpowiedziała najwidoczniej typowym dla siebie chłodnym, niemal bezczelnym tonem:
     – Jesteś niesprawiedliwa!
     – Ja? Serio? A gdzie niby? – odbiłam piłeczkę.
     – Wszędzie. Powiedziałam ci szczerze, jak to wyglądało z mojej perspektywy, i tak samo szczerze przeprosiłam. I przepraszam raz jeszcze, Olimpio, bo faktycznie byłam zbyt bezpośrednia i jak najbardziej miałaś prawo poczuć się co najmniej niekomfortowo. Natomiast moim zdaniem to wyolbrzymiasz. W końcu obie jesteśmy dorosłe, obie na dzień dobry wyjaśniłyśmy sobie parę kwestii i obie doskonale wiedziałyśmy, w jakim kierunku zmierza nasza znajomość. Dlatego wybacz, ale nie mam zamiaru posypywać głowy popiołem do końca życia, a i żałowała też nie będę, bo nie mam czego.
     – Czyli co? Wszystko według ciebie jest w porządku? – rzuciłam kpiąco.
     – Nie, nie jest. Ale zrozum, że taka już moja natura. Jeśli będę miała na ciebie ochotę, to powiem, że mam na ciebie ochotę, a nie będę się czaiła przez miesiąc i wysyłała wierszyki, kwiatuszki czy inne serduszka, żeby dostać buzi. – odparowała.
     – No, właśnie zauważyłam! – westchnęłam tylko w odpowiedzi.
     – Czyli nareszcie się rozumiemy? Wyjaśniłyśmy już sobie wszystko i możemy przejść do minetki na zgodę?
     Propozycja padła tak niespodziewanie, aż mnie zatkało. A przecież ani ton, ani mina żadną miarą nie sugerowały żartu. Powiedziałabym raczej, że dokładnie odwrotnie. A że zdążyłam się już przekonać, do czego Ana naprawdę była zdolna, postanowiłam dłużej zastanowić się nad odpowiedzią.
     – Prosiłam cię, żebyś nie stawiała mnie w takiej sytuacji! – zaczęłam wreszcie, czując podchodzący do gardła żołądek. – Zdaje sobie sprawę, że dla ciebie takie rzeczy może i są całkiem zwyczajne, ale dla mnie nie! Ja nie mam takiej odwagi i potrzebuję dużo więcej czasu, zanim się przed kimś otworzę. Żeby w ogóle pocałować moją pierwszą dziewczynę, zbierałam się dobry miesiąc, a chociaż byłyśmy ze sobą w sumie prawie rok, to ani razu nie widziałam jej nagiej! Nigdy! A ty już na drugim spotkaniu pokazałaś gołą dupę i wzięłaś z zaskoczenia – spróbowałam obrócić to w żart, choć nijak nie było mi do śmiechu – a teraz, mimo że wiesz, jak jest mi z tym niezręcznie, jeszcze mnie uwodzisz! Zrozum, że ja naprawdę chciałabym, żeby między nami pojawiło się coś więcej niż tylko przyjaźń, ale nie jestem na to gotowa! Nie tak szybko i nie w taki sposób!
     – To o co ci właściwie chodzi?
     – Ja…

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na okładce na podstawie: chloecamilla.wordpress.com

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 09.07.2022. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz