Przeciwieństwa się przyciągają, czyli do trzech randek sztuka (część 4)

Przeciwieństwa się przyciągają, czyli do trzech randek sztuka (część 4)Zapraszam do lektury rozdziału czwartego, jednego z najbardziej roznamiętnionych w całym opowiadaniu!

***

ROZDZIAŁ 4/9

*

     Rozejrzałam się niepewnie, ale podany adres był jak najbardziej w porządku, podobnie jak szyld „Aneta A., Doradztwo, consulting, szkolenia. Lokal 69”. Z drugiej strony czego miałam się spodziewać zamiast nowoczesnego biurowca ze stali i szkła, zachęcającego do wizyty przytłumionym światłem kinkietów i aromatem waniliowego kadzidełka? Odrapanej kamienicy o korytarzach pachnących najtańszym płynem do podłóg, perfumami kobiet w wieku mocno podeszłym oraz pamietającym ich własną młodość kurzem? Posadzki z wytartego milionami kroków lastryka i niezliczonych, pomalowanych równie niepoliczalną ilością warstw farby olejnej, skrzypiących od samego patrzenia drzwi? Najtańszych mebli z Ikei, tworzących wraz z gierkowską boazerią (i wcale nie młodszym lenteksem, ukrywającym skrzętnie przeżarty wilgocią parkiet) wystrój jedenastu na dziesięć firemek typu „Januszex spółka z bardzo o.o.”? Tak czy inaczej, zaanonsowałam się witającej mnie szerokim uśmiechem młodziutkiej recepcjonistce, po czym podążyłam w kierunku windy.
     Wysiadłam na właściwym piętrze i od razu zauważyłam Anę, machającą z końca korytarza. Przywitałam się grzecznie i w oczekiwaniu na kawę, której zdecydowanie nie miałam zamiaru odmawiać, rozejrzałam się po zaskakująco gustownie urządzonym biurze. A przynajmniej próbowałam, bo i tak moje spojrzenia z wzorzystych tapet czy stylowych krzeseł wciąż wędrowały w kierunku gospodyni, tym razem ubranej dość klasycznie: w sięgającą kolan spódnicę, szpilki na niskim obcasiku i kwiecistą bluzkę z dekoltem. Tak nieprzyzwoicie głębokim, aż odsłaniała krawędź biustonosza.
     Odgoniłam jednak co sprośniejsze myśli i starałam skupić na prawdziwym celu wizyty. Ostatecznie, pomimo wyobrażania sobie nie wiadomo czego, miałam skoncentrować się na rozwiązaniu własnej cokolwiek skomplikowanej sytuacji sercowej, a nie pozamałżeńskim seksieniu. I tak też właśnie przebiegało spotkanie – Ana dopytała jeszcze o kilka kwestii, po czym przeszła do analizy mojego przypadku. Trudnej, momentami wręcz bolesnej, choć tak naprawdę mało odkrywczej. Czym innym było jednak samemu podejrzewać pewne rzeczy, a innym usłyszeć je wprost od znawcy tematu. Czy raczej znawczyni.
  
     Słuchałam jej więc na tyle spokojnie, na ile byłam w stanie. Gdy natomiast byłam już prawie pewna, że nie dowiem się o sobie niczego nowego, Ana nagle poruszyła sprawy wydawałoby się zupełnie nieistotne w postaci choćby podziału codziennych obowiązków pomiędzy mnie i Kamę. Interesowało ją, co robiłam, w jaki sposób i czy działo się to kosztem mojego wolnego czasu oraz zainteresowań. No i jaka była reakcja eks. A gdy już wszystko wytłumaczyłam, zamyśliła się dłuższą chwilę i wreszcie odpowiedziała:
     – Nie chcę, Olimpio, żebyś mnie źle zrozumiała, jednak moim zdaniem twoja relacja rozpadła się nie dlatego, że starałaś się za mało, lecz wręcz przeciwnie: za bardzo. I dlatego nie zauważyłaś, czy może raczej nie chciałaś zauważać, jak bardzo jednostronny był to związek. Owszem, udawało ci się ciągnąć go przez tyle lat, natomiast z góry był skazany na niepowodzenie przy takim podejściu, jakie obie miałyście. Bo to głównie ty się angażowałaś, ty poświęcałaś całą siebie i ty ciągle udowadniałaś – wyliczała na palcach – że jesteś warta uwagi, a tymczasem nie otrzymywałaś w zamian nic poza raczej okazjonalną i powierzchowną atencją. A nie przyszło ci do głowy, że obie powinnyście się starać?
     Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Owszem, spodziewałam się krytyki i byłam gotowa ją przyjąć, ale to, co mówiła Ana, było jakąś piramidalną bzdurą!
     – Nie, nie przyszło! I nie udawaj, że nie wiesz, dlaczego musiałam tak robić! – wybuchłam. – Rozumiem, że chcesz mi pomóc, ale nie kłam! Przecież wiem, jak wyglądam, gdzie pracuję i ile jestem warta! Myślisz, że nie mam lustra? Że nie widzę, jak ludzie mnie traktowali? Jak nadal traktują?
     – Wybacz, ale obiecałam, że pod żadnym pozorem okłamywać cię nie będę. Nigdy. – Ana odpowiedziała na oskarżenia ze spokojem, choć widać było, że ją dotknęły. – I całkowicie szczerze uważam, że najzwyczajniej nie chcesz się przyznać do pewnych rzeczy. Czy ty naprawdę myślisz, że sprowadzanie wszystkiego do prezencji, pracy czy nawet orientacji jest uczciwe? Że zakopywanie się w kompleksach i zwalanie wszystkiego na trudną przeszłość jest uczciwe? Czy sama wobec siebie jesteś uczciwa? Wierz mi lub nie, ale ktoś będzie cię chciał, to taką, jaką jesteś. Z twoimi zaletami, wadami, bagażem doświadczeń i całą resztą. A jak nie, to przepraszam, ale niech spada na drzewo!
     W tym momencie autentycznie się zagotowałam. Może i Ana była jakąś super hiper duper psycho loszką, ale nic o mnie nie wiedziała! Nic! Nie miała pojęcia o tym, jak bardzo doskwierał mi brak akceptacji. Od zawsze. Jak wstrętnie się czułam, kiedy w szkole, na podwórku i właściwie wszędzie indziej nazywali mnie spaślakiem, baleronem, świnią, wielorybem i setką innych, równie subtelnych określeń. Nawet wówczas gdy kosztem nieludzkiego stresu, zmęczenia oraz jeszcze większego znienawidzenia siebie zrzuciłam całe trzy rozmiary. Jak było mi wstyd, kiedy wyraźnie skrępowany brat podwoził mnie i odbierał z basenu. Jak ojciec, gdy wreszcie się przyznałam, że wolę dziewczyny, skwitował moje wyznanie podśmiechujkiem w stylu: „eee tam, jak cię chłopak wreszcie weźmie w obroty, to ci przejdzie, hehe!”. Jak matka wypominała mi pracę w sklepie, bo „przecież studia skończyłam i stać mnie na więcej”. Jak mimo dawania z siebie non stop stu dziesięciu procent i tak nie byłam wystarczająco dobra. Nigdy. Dla nikogo.
  
     Zgarbiłam się i wbiłam wzrok w podłogę, desperacko próbując znaleźć jakiekolwiek wyjście z tej coraz bardziej krępującej sytuacji. I wówczas stało się coś, czego nijak nie przewidziałam – Ana wstała z fotela, przysiadła na oparciu mojego, wzięła za dłoń i… nic ponadto. Tylko wpatrywała się we mnie w milczeniu. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób na to zareagować, więc też tylko czekałam, mimo iż czułam się naprawdę niezręcznie.
     – Przepraszam, jeśli cię uraziłam – zaczęła wreszcie mówić, tym razem jednak znacznie delikatniej – ale taka właśnie była moja możliwie obiektywna i pozbawiona osobistych odczuć opinia. Natomiast teraz chcę ci powiedzieć coś bardzo prywatnego i trudnego także dla mnie. Muszę przyznać, że naprawdę długo myślałam o tym, co mi wtedy powiedziałaś w kawiarni. Nie mam też zamiaru ukrywać, że i ty zrobiłaś na mnie wrażenie, co zresztą od razu dałam ci do zrozumienia, tyle że nie potrafiłam się zdecydować, w jaki sposób postąpić. Owszem, mogłam cię uwieść i potraktować jako kolejną jednorazową przygodę, ale to nie byłoby uczciwe ani wobec mnie, ani przede wszystkim ciebie. Dlatego też nie chciałam ci składać pustych obietnic. Nadal nie chcę. Mogę za to obiecać, że nie będę przed tobą niczego ukrywała. Tak, jak teraz.
     Mówiąc to, zeszła z oparcia i pochyliła się nade mną. Była blisko. Coraz bliżej. Tak bardzo, że widziałam drobinki niezbyt równo rozprowadzonej maskary. Lekko osypujący się cień. Mogłam jedną po drugiej liczyć zmarszczki w kącikach oczu i ust. Wdychałam słodkawy zapach perfum. Czułam, że jeszcze chwila, a się nie powstrzymam.
  
     Ana zadecydowała za mnie. Wsunęła dłoń pod włosy, przyciągnęła i pocałowała. Krótko i bardzo zachowawczo, jednak i tak aż mną zatrzęsło. I to dosłownie. Niesiona nagłym przypływem odwagi – a może głupoty? – w pełni świadomie odwzajemniłam czułość. Korzystając z tego, że siedziałam niżej, zsunęłam się ku szyi oraz dekoltowi, a później przeszłam ku odsłoniętym ramionom. Wtedy jednak Ana przerwała mi i odsunęła się o krok.
     – Podobasz mi się, Olimpio. Szczerze. Nigdy wcześniej nie byłam z kobietą tak młodą i słodziutką, jak ty. I dlatego chciałabym cię zobaczyć! – wyszeptała z najpiękniejszym uśmiechem, jaki w życiu widziałam.
     – Ale jak… tak od razu? – zadałam najgłupsze z możliwych pytań.
     – A kiedy niby? Chociaż przyznam, że możesz czuć się skrępowana, dlatego może ja zacznę.
     Nie czekając na odpowiedź, ściągnęła satynowe figi, podwinęła krawędź spódnicy i oparła nogę o podłokietnik.
     Wpatrywałam się jak zauroczona w wydepilowaną do gładka kobiecość o jasnoróżowych, mocno odstających płatkach. Całych mokrych. I palce, wnikające pomiędzy nie coraz głębiej i głębiej. Byłam tak oszołomiona tym widokiem, że dopiero po dłuższej chwili zadośćuczyniłam prośbie Any. A może raczej żądaniu? Podniosłam się i sięgnęłam pod sukienkę, lecz nie byłam w stanie zrobić niczego więcej.
     – I co się chowasz? Przecież widzę, jaka jesteś! – zachęciła.
     – No właśnie nie. Ja…
     – W takim razie sama ci pomogę! – Ana bez ceregieli wsunęła mi dłoń do majtek i nagle uśmiechnęła się jak dziecko, które znalazło pod choinką wymarzony prezent. – No nie mów! Tutaj też jesteś puszysta? Gdzieś ty się taka uchowała?
     Płonęłam ze wstydu i pożądania jednocześnie. Zupełnie nie takiej reakcji się spodziewałam. Nie takich słów. I nie tak odważnych palców, które rozgarniały moją własną wilgoć po calutkim zaroście. A gdy uznały, że wystarczy, wsunęły się we mnie i zaczęły pieścić.
     – Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym cię polizać! – westchnęła, a mnie znów zrobiło się gorąco. – Ale to zostawimy sobie może na następne spotkanie… A teraz przesuń się!
     Fotel nie był może specjalnie obszerny, jednak Ana zdawała się tym zupełnie nie przejmować. Rozchyliła mi uda, po czym wcisnęła się pomiędzy nie, skrzyżowała nasze nogi i zaczęła kołysać. Coraz mocniej i szybciej.
     Nie powiedziałabym, żeby było mi wygodnie – twarde oparcie wbijało się w biodro, co chwila musiałam się poprawiać, żebyśmy obie nie zjechały na podłogę, a wciśnięta między nas ręka Any bardziej mnie drażniła niż… Tylko co z tego? To już nie była zwyczajna przyjemność, a oddawanie się czystej podniecie. Nie kochanie się. Nie seks. Pieprzenie. Tak po prostu. A ja wciąż chciałam więcej i więcej! Pragnęłam nie tylko oddać się Anie, ale i ją posiąść. Całować i być całowaną. Poznać fakturę, zapach i smak jej skóry. Wsunąć w nią palce. Język. Wszędzie, gdzie tylko by mi pozwoliła.
     Orgazm przyszedł tak nagle i niespodziewanie, że nawet nie zdążyłam się nim porządnie nacieszyć, a już miałam dość. Ana jednak – choć przecież musiała zdawać sobie sprawę, co się właśnie stało – ani myślała przestawać. Przeciwnie, nachyliła się nade mną i naparła jeszcze mocniej. Naprawdę robiłam, co mogłam, ale nie byłam już w stanie znosić tak intensywnego pobudzania. Próbowałam się jakoś wycofać lub choćby zmienić pozycję, lecz bezskutecznie. Jakby tego było mało, Ana nagle poderwała się i stanęła nade mną okrakiem. Czy raczej bardziej nad moją twarzą. I dopiero wtedy doszła.
  
     Mogłam bardzo wiele zarzucać Kamie – na czele z byciem do szczętu fałszywą suką, która musiała miesiącami (a może i latami) z pełną premedytacją mnie okłamywać – lecz praktycznie zawsze gdy miała ochotę na coś bardziej odważnego, informowała mnie o tym wcześniej. Ja ją zresztą też. Wystarczyły zwyczajne, wypowiedziane choćby w czasie gry wstępnej zdania: „kupiłam podwójne dildo i chciałabym, żebyśmy go razem wypróbowały”, „ostatnio było mi cudownie, jak mnie wylizałaś, i teraz chcę ci się odwdzięczyć” albo nawet krótkie „weź mnie dzisiaj mocniej” i już wiedziałyśmy, czego się spodziewać. Owszem, zdarzało się także, że szalałyśmy na kompletnym spontanie, jednak mimo wszystko na tyle dobrze znałyśmy własne reakcje, by niechcący nie posunąć się zbyt daleko. A jeśli już naprawdę poczułyśmy, że mimo wszystko przekraczamy pewne granice, mogłyśmy bez żadnych obaw czy pretensji to przerwać.
     Tymczasem Ana po prostu zrobiła to, na co miała ochotę. Ona. Nie ja. Wykorzystała nadarzającą się okazję i moją ewidentną słabość do niej. I nie chodziło tylko o wytrysk jako taki – przeciwnie, zdarzało mi się wcześniej zarówno go przeżywać, jak i sprawiać, w tym parokrotnie wprost do ust, ale nigdy w taki sposób! Nie bez uprzedzenia, przygotowania oraz przede wszystkim pozwolenia drugiej strony.
     Było mi z tym wstrętnie, żeby nie powiedzieć: obrzydliwie. Siedziałam, czy raczej półleżałam w fotelu z mokrą twarzą, dekoltem i włosami. Co więcej, miałam bardzo poważne wątpliwości, czy to był jedynie squirt, czy już bardziej złoty deszcz. Za to Ana wciąż stała nade mną i przypatrywała się z pełnym satysfakcji uśmieszkiem. A ja nie miałam pojęcia, co właściwie powinnam zrobić. Co myśleć. Co czuć. Owszem, liczyłam wcześniej po cichu na przejęcie przez nią inicjatywy i doprowadzenie do czegoś więcej niż jedynie rozmowy, jednak to, co się wydarzyło, było już naprawdę grubą przesadą.      Może gdyby…
  
     I wtedy coś we mnie pękło. Bez słowa wstałam, jako tako poprawiłam sukienkę i majtki, wzięłam torebkę i po prostu poszłam w kierunku wyjścia. Zignorowałam próby powstrzymania mnie przez Anę oraz niedający się ukryć fakt, że wyglądałam, jakbym tyle co wyjęła twarz spod kranu. Po prawdzie miałam serdecznie wyjebane na wszystko oraz wszystkich. Nie czekałam nawet na windę, tylko zbiegłam po schodach, przeleciałam obok wyraźnie skonsternowanej recepcjonistki i, wypluwając po drodze płuca, w niewiele ponad kwadrans dotarłam do mieszkania.
     Nie miałam siły. Na płacz, na upicie się, na wyżalenie Beci, na nic. Zwaliłam się na łóżko tak, jak stałam, przykryłam kocem, ostatkiem woli wyłączyłam telefon i zamknęłam oczy, starając się nie zacząć płakać.
     Bezskutecznie.


***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na okładce na podstawie: chloecamilla.wordpress.com

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 09.07.2022. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz