Przeciwieństwa się przyciągają, czyli do trzech randek sztuka (część 6)

Przeciwieństwa się przyciągają, czyli do trzech randek sztuka (część 6)Zapraszam na część szóstą - bardzo, baaardzo roznamiętnioną!

***

ROZDZIAŁ 6/9

*

     Mimo najszczerszych chęci nie potrafiłam odpowiedzieć na tak banalne w gruncie rzeczy pytanie. Jakby tego było mało, nagłe pojawienie się obrazu jakże niezdarnej, przepełnionej wstydem, kompleksami i nierzadko zwyczajnie bolesnej przeszłości dodatkowo mnie dobiło. Spojrzałam tępo na siedzącą naprzeciw Anę, starając się przynajmniej trochę okiełznać rozbiegane myśli. O niej, o mnie, o Kamie i jeszcze na dodatek o wspomnianej pierwszej miłości, która (nie wiedzieć właściwie dlaczego) postanowiła nagle przypomnieć o swoim istnieniu. I wówczas dotarło do mnie, że relacja z Aną, mimo oczywistych różnic związanych choćby z podejściem do intymności, znacznie bardziej przypomina nie tę z Kamą, a właśnie…
     Kamę poznałam, gdy po licencjacie przeniosła się ze studiów zaocznych na stacjonarne i los chciał, że dołączyła akurat do mojej grupy. Tak naprawdę przez dłuższy czas traktowałam ją jako najzwyklejszą znajomą, z którą na dodatek nie utrzymywałam bliższych kontaktów – ot, poplotkowałyśmy sobie czasami niezobowiązująco, natomiast praktycznie nigdy nie schodziłyśmy na tematy osobiste. Aż do pewnego całkiem zwyczajnego dnia, gdy zamiast znów marudzić o kolejnej poprawce kolejnego kolosa, ewidentnie przygaszona Kama zaczęła mi się nieoczekiwanie zwierzać z problemów osobistych. Konkretnie rozstania. Z dziewczyną. Mało tego – na pytanie, dlaczego właściwie mnie to mówi, bo w końcu nie było między nami żadnej wielkiej zażyłości, odpowiedziała: „myślałam, że lesbijka lesbijkę zrozumie”. A mnie zatkało.
     Fakt, w tamtym czasie nie zaprzeczałam już własnej orientacji, niemniej uważałam ją za kwestię prywatną, nieszczególnie przeznaczoną do publicznej dyskusji. Kto miał wiedzieć, że wolę płeć piękniejszą, ten wiedział. Koniec tematu. I choć zdawałam sobie sprawę, że owa wiedza zdążyła dawno rozejść się pocztą pantoflową poza grono najbliższych, to mimo wszystko nie spodziewałam się, że dotarła także do Kamy, która wcześniej nigdy nie zająknęła się o niej ani słowem. Tak czy inaczej, skoro ona mi zaufała, chcąc nie chcąc odwdzięczyłam się tym samym i opowiedziałam o własnych doświadczeniach w kwestii relacji damsko-damskich, oraz, mimo że nijak nie czułam się ekspertką, spróbowałam jakoś pomóc.
     O dziwo, owo wybitnie nieprofesjonalne doradztwo uczuciowe okazało się najwidoczniej skuteczne, gdyż od tamtej chwili nie dość, że Kamie wyraźnie poprawił się nastrój, to zaczęła spędzać ze mną coraz więcej czasu. Z własnej nieprzymuszonej woli oraz inicjatywy. Czasami wręcz wpraszała się do mnie na stancję pod pretekstem wspólnej nauki, która jednak zazwyczaj szybko ustępowała miejsca zgoła innym sprawom, na czele z nocnymi rozmowami Polaków. Znaczy Polek.
     I tak od spotkania do spotkania i od słowa do słowa, mój stosunek do Kamy zaczął się powoli zmieniać. Nie traktowałam jej już jedynie jako miłej, sympatycznej i całkiem atrakcyjnej, lecz jedynie koleżanki, a coraz częściej zastanawiałam się „co by było, gdyby”. Zdawałam sobie też sprawę, że przecież z moimi preferencjami erotycznymi i wyglądem – a w międzyczasie zdążyłam na powrót dołożyć parę "X" do rozmiaru „L” na metce – nie mam i nie będę miała zbyt wielkiego wyboru. Owszem, mogłam marzyć o wielkiej miłości, jaka spłynęłaby na mnie wprost z niebiesiech, tylko czy miało to jakikolwiek odzwierciedlenie w realnym świecie? No właśnie.
  
     Co zaskakujące, podejście Kamy było podobne, rzekłabym wręcz: identyczne. No, może poza jednym – ja, mimo najszczerszych chęci i paru daleko posuniętych prób, nigdy wcześniej nie kochałam się z kobietą, podczas gdy ona bez krępacji opowiadała kogo, gdzie oraz w jaki sposób wylizywała, względnie wsadzała różne ciekawe rzeczy w jeszcze bardziej intrygujące miejsca. Nieraz z taką anatomiczno-fizjologiczną szczegółowością, aż uszy więdły. Chociaż… może to i dobrze, bo przynajmniej tym razem nie musiałam zastanawiać się tygodniami, czy powinnam ją już wziąć za rączkę, czy może lepiej jeszcze zaczekać na tak odważny krok? A jeżeli tak, to jak długo?
     Okazało się, że wyjątkowo krótko. Owszem, musiałam oddać Kamie sprawiedliwość, bo do niczego nie tylko mnie nie przymuszała, ale nawet zbyt usilnie nie namawiała, niemniej nie mogłam przeciągać struny i udawać, że mnie to nie rusza. Bo ruszało. I to znacznie bardziej, niż mogłam się tego spodziewać. Nie broniłam się już nie tylko przed coraz odważniejszymi słowami, lecz także i dotykiem. Ba, sama zachęcałam Kamę, by odsłaniała za każdym kolejnym razem więcej i więcej, w miarę możliwości próbując nie pozostać dłużną.
     Zgadza się – w miarę możliwości i próbując. Mimo bowiem najszczerszych chęci długo nie potrafiłam się przemóc i pokazać w całkowitym negliżu. Kiedy zaś już wreszcie to zrobiłam… cóż, wszystko potoczyło się tak szybko, że nie miałam nawet czasu na jakieś głębsze przemyślenia. Ledwie dzień po pierwszej takiej prezentacji Kama wręczyła mi wybitnie niegrzeczną koszulkę, składającą się głównie z półprzezroczystej satyny i nijak nieprzesłaniających więcej koronek, po czym oświadczyła, że chciałaby, abym założyła ją na nasz pierwszy raz.
     Pozostawało pytanie, co przez to rozumiała. Owszem, zdążyłyśmy się w międzyczasie posunąć do całkiem intymnych pieszczot, tyle że wciąż nie tylko byłam dziewicą w pełnym tego słowa znaczeniu, ale i nie odważyłam się na minetkę. W żadną ze stron. Nigdy. Skoro jednak Kama postawiła sprawę tak otwarcie, co innego miałam zrobić? Zwłaszcza że, jak wspomniałam, zaczynałam traktować nasz związek coraz poważniej. A to wiązało się z równie poważnymi decyzjami.
     Najistotniejsza w tym wszystkim była jednak nie jej naprawdę robiąca wrażenie uroda przystrzyżonej na blond jeżozwierza chłopczycy o niewinnie dziewczęcym uśmiechu, za którym skrywała najwyraźniej iście perwersyjną naturę. Nie poczucie humoru oraz objawiający się najtrudniejszych nawet sytuacjach optymizm, których jakże mi brakowało. Nie zdolność do odnajdywania prostych rozwiązań nawet najbardziej skomplikowanych problemów. Nie dziesiątki wspólnych tematów, o których mogłyśmy dyskutować godzinami.
     Doceniałam przede wszystkim naturalną otwartość Kamy na sprawy, które wciąż były dla mnie tabu, oraz akceptację, jaką mnie obdarzała i którą manifestowała na każdym kroku. Publicznie brała mnie za rękę, przytulała czy nawet skradała całuski, nie bacząc przy tym zupełnie na reakcję otoczenia. Natomiast gdy byłyśmy jedynie we dwie, obsypywała komplementami, podziwiała i otwarcie dawała do zrozumienia, jak mocno mnie pragnie. Dokładnie taką, jaka byłam. Z moimi wadami, niedociągnięciami, niełatwym charakterem, nieoczywistą fizycznością oraz wszystkim pozostałym.
     Na moje obiekcje, że przecież nie jestem ani szczupła, ani zgrabna, ani nie wiadomo jak ładna, odpowiadała: „no jakbym nie widziała!” albo inne: „i co z tego?”, po czym przyciągała do siebie i zaczynała obcałowywać. Czy raczej obśliniać, bo to określenie znacznie lepiej odzwierciedlało rzeczywistość. W podbródek, dekolt, boczki biustu oraz oczywiście same piersi, choć ledwo mieściły się w jej dłoniach. Obu naraz. Wbijała palce w brzuch, ugniatała pośladki oraz uda i wręcz domagała się, bym to ja była na górze, bo chciała poczuć mój ciężar na sobie. A jak kiedyś dostałam jakiegoś paskudnego uczulenia, nie mogłam się przez jakiś czas golić i z każdym dniem coraz bardziej wstydziłam pokazać taka rozczochrana, dosłownie mnie zwyzywała. Po czym poleciła zdjąć majtki, rozłożyć szeroko nogi i na moich oczach jedną dłonią zrobiła sobie dobrze, podczas gdy drugą cały czas trzymała właśnie na mojej kobiecości. Znaczy cipie. Zarośniętej. I taka właśnie bezpośrednia, naturalistyczna wręcz szczerość, choć chwilami niełatwa czy wręcz krępująca, pozwoliła mi na stopniowe wyzbywanie się kolejnych zahamowań. A skoro tak…
  
     Oczywiście obawiałam się na wpół mitycznego pierwszego razu, jednak czuły język i jeszcze delikatniejsze palce Kamy sprawiły, że mimo bólu oraz świadomości poplamienia prześcieradła było mi naprawdę przyjemnie. A gdy już oswoiłam się z nowym uczuciem… zapragnęłam więcej! Mało tego, szybko nauczyłam się czerpać dodatkową satysfakcję z całowania mej ukochanej nie tylko w usta, lecz także inne, momentami wcale nieoczywiste części ciała. Jak najczęściej i jak najbardziej namiętnie. Bywały tygodnie, w których spotykałyśmy się praktycznie co wieczór i już od progu zaczynałyśmy obściskiwać, a gdy wraz z początkiem piątego roku postanowiłyśmy zamienić wynajmowane osobno pokoiki na coś większego i przeznaczonego jedynie dla nas, nieraz całymi dniami nie wychodziłyśmy z łóżka, oddając się wspólnemu wyczerpywaniu baterii we wszelkiej maści maszynkach ssąco-ciupciających.
     Ba, żeby tylko! Nie skończyłyśmy jeszcze nawet dobrze się nawzajem poznawać, a już zaczęłyśmy eksperymenty. Z każdym kolejnym podejściem odważniejsze. I nawet jeśli okazało się, że coś nie bardzo nam odpowiada – zwłaszcza mnie, bo Kama była zdecydowanie bardziej otwarta na mocniejsze doznania – to mimo wszystko sprawdziłyśmy to na sobie, a nie tylko polegałyśmy na czysto teoretycznych dywagacjach. A niektóre z owych przyjemności były o tyle zaskakujące, że mogłyśmy je wprost nazwać fetyszami.
     Nigdy bym na przykład nawet nie podejrzewała, moje stopy mogą się komukolwiek podobać. Fakt, były zadbane i nawet całkiem ładniutkie (a przynajmniej na tyle, ile mogłam to sama ocenić), ale żeby stanowiły od razu obiekt podniecenia? Tymczasem Kama potrafiła zajmować się nimi z takim namaszczeniem, aż czułam się niezręcznie. Myła je, peelingowała, masowała i oczywiście wycałowywała. A gdy stwierdzała, że na przykład aktualnie oglądany film ją nudzi, podciągała sukienkę i kładła się tak, by mieć moją nogę pomiędzy swoimi. I prosiła, bym ją delikatnie pobudzała przez majtki. Czasami pięć minut, innym razem pół godziny. Potrafiła tak przeżyć rozkosz nawet kilkukrotnie, mimo że przecież dotykałam ją dosłownie jednym palcem!
     Mnie natomiast dla odmiany podniecały jej… dłonie. Smukłe, o szczupłych palcach i pomalowanych zazwyczaj w mniej lub bardziej krzykliwe wzorki paznokciach. Gładziutkie, cudownie ciepłe, które wprost uwielbiałam nie tylko obsypywać całusami, ale i wkładać sobie do ust. Całe. I nie tylko zresztą tam. Co ciekawe, o ile Kama sama nieraz mi wypominała pół żartem, pół serio, jaka jestem ciasna, o tyle gdy już odpowiednio się rozluźniłam, byłam w stanie przyjąć ją aż po nadgarstek. A szczytem szczytów perwersji był podwójny fisting, na który kiedyś się w przypływie wyjątkowo zboczonego nastroju odważyłam. I chociaż potem przez parę dni ledwo byłam w stanie siedzieć, nie żałowałam niczego. No, może tego, że nie zaaranżowałam sceny w anturażu typowego BDSM, podczas którego leżałabym związana na łóżku ze skrępowanymi na plecach rękoma i wypiętym tyłkiem, a Kama rżnęłaby mnie od tyłu.
     A właśnie, w kwestii owego rżnięcia, to o ile z początku nawet myśli o jakichkolwiek zabawach „druga dziurką” mnie odrzucały, to po pewnym czasie i ze szczerze niekłamanym zaskoczeniem odkryłam, jakie mogą być one przyjemne. Mało tego – jeśli kiedykolwiek stałam się w czymkolwiek bardziej odważna niż Kama, to właśnie w kwestiach związanych z, nazywając ją już po imieniu, dupą. Czy raczej dupami, bo zdecydowanie nie ograniczałam się do bycia tylko po jednej stronie barykady. Obie solidarnie próbowałyśmy mniejszych i większych koreczków, wszelkiego możliwego oraz niemożliwego asortymentu dildosów oraz straponów – włącznie z rozmiarami w rodzaju „extreme black turbo mega power xxxl” – aż wreszcie doszłyśmy do bezprzewodowych wibratorów, sterowanych aplikacją. I prześcigałyśmy się, która jest w stanie wytrzymać dłużej. Albo i krócej, zależnie na co akurat miałyśmy większą ochotę. A kiedy zupełnie nas ponosiło, korzystałyśmy z kilku takich wybitnie niegrzecznych akcesoriów jednocześnie.
     Apogeum owych (s)ekscesów stała się całkowicie zwyczajna, a przynajmniej do pewnego momentu, sobota. Zaczęłyśmy ją od leniwego śniadania, potem bardziej z konieczności – bo letnie upały atakowały już od samego rana – wzięłyśmy wspólny prysznic, aż około południa zaczęło nam się po prawdzie nieco nudzić. A skoro miałyśmy czas, chęci i tyle co wyszorowane pusie… Naciągnęłam siateczkowe pończochy, Kama wynalazła skądś zabawkowe kajdaneczki z futerkiem, ja ją obcałowałam, ona mnie zaspokoiła dłonią i już-już miałyśmy odpalić maraton jakiegoś serialu, kiedy zapragnęłam więcej. Konkretnie oddania intymnego pocałunku. Przetoczyłam się więc na brzuch, podłożyłam dodatkowo pod biodra poduszkę i zachęciłam Kamę, by sprawiła mi jeszcze choć troszkę przyjemności. No się zaczęło. Ani się obejrzałyśmy, a leżałam na plecach z rękoma przykutymi wspomnianymi kajdankami do ramy łóżka. Z kneblem w ustach, rozkręconym na maksa wibratorem w piczy i największym straponem, jaki znalazłyśmy w szufladzie, w tyłku. Kama natomiast mnie ujeżdżała, wpychała obie stopy do ust naraz i jeszcze jakimś cudem dawała radę robić sobie palcówkę.
     Pod koniec nie wiedziałam już na dobrą sprawę, co się dzieje. Zresztą nie tylko ja. Obie byłyśmy upocone, zziajane i tak oszołomione pożądaniem, aż przestałyśmy kontrolować własne reakcje. Ja dosłownie wyłam, Kama śliniła się tak, aż piana spływała jej po dekolcie, ja tryskałam na lewo i prawo, ona drapała pazurami to mnie, to siebie samą. Szczęście, że żaden z sąsiadów – a na pewno niejednemu zniszczyłyśmy spokojne oglądanie powtórki kabaretonów do schaboszczaka z ziemniaczkami i mizerią – nie postanowił wezwać policji, opieki społecznej i najlepiej od razu też egzorcysty, bo po prawdzie repertuar naszych odgłosów można było baaardzo różnie interpretować.

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na okładce na podstawie: chloecamilla.wordpress.com

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 09.07.2022. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz