Aż po grób. Cz. 10 - Sandra

Aż po grób. Cz. 10 - SandraZgodnie z moim genialnym planem plaster w postaci Jowity działał idealnie. Niestety tylko do czasu mojego pierwszego spotkania z Sandrą... Ale od początku.  

Z Sandrą spotkałem się dzień po moim powrocie. Z racji że chcieliśmy spotkać się najszybciej jak było to możliwe, nie było czasu na szczegółowe planowanie, zadbanie o alibi dla Sandry na czas schadzki czy chociażby rezerwacji hotelowego pokoju, było to dosyć specyficzne spotkanie jak na Naszą dwójkę, która wszystko lubiła mieć zapięte na ostatni guzik i dopracowane wręcz z chirurgiczną precyzją. Tego dnia nie liczyło się nic poza spędzeniem wspólnie kilku chwil, chociażby kosztem zdemaskowania Naszego romansu. Totalne wariactwo nadające dodatkowego dreszczyku emocji zbliżającemu się wieczorowi.  

Sandrę zgarnąłem z dworca PKP w mojej miejscowości. O szesnastej kończyłem bardzo ważne spotkanie, a ona nie chciała wydłużać rozłąki o czas mojej podróży do niej, więc uznała że wybierze się w do mnie pociągiem, dając nam dodatkowe minuty na wspólnie spędzony czas. Cała ta sytuacja sprawiała tknęła we mnie odrobinę nostalgii względem pkp, ale mimo to nie potrafiłem sobie przypomnieć kiedy wcześniej stałem na peronie bacznie obserwując postaci w oknach zatrzymującego się pociągu wypatrując tego najważniejszego dla mnie pasażera, a na pewno nigdy wcześniej nie towarzyszyły mi tak silne emocje w takiej chwili. Jeden wagon... nic... drugi wagon.. znów pustka... trzeci wagon... JEST! Ruszam, uśmiecham się pod nosem, widzę już błyszczące oczy i promienny uśmiech idącej Sandry w moim kierunku, a każdy krok staje się jakby dłuższy, jakby proporcjonalnie szybszy od poprzedniego, a mimo to peron zdaje się rozciągać o kolejne metry z każdym moim kolejnym krokiem.
Stoimy na przeciwko siebie, dzieli Nas mniej niż kilka metr. Stoimy szczerząc się do siebie i nie robimy nic, w Naszym stylu, poza patrzeniem sobie w oczy, nie robimy nic, delektujemy się chwilą. Czas stanął w miejscu, mijający Nas ludzie na peronie dawno już zniknęli w mroku miejsc gdzie nie sięgały pomarańczowe światła latarni a pociąg stukając kołami o szyny odjechał już w kierunku kolejnej stacji. My wciąż staliśmy...  

To właśnie wtedy cały mój misterny plan na wyciszenie buzujących w Nas uczuć zaczął się walić jak domki w Czeczeni podczas rosyjskiego oblężenia, ale moment, kiedy zamiast rzucić się na siebie w namiętnym pocałunku dwójki kochanków bezwarunkowo złapaliśmy się za ręce i bez słowa ruszyliśmy w kierunku samochodu, zarówno po moim planie jak i po całym czeczeńskim osiedlu zostawił już tylko krater głęboki na kilkanaście metrów.  Dopiero po drodze, nieco uspokajając oddechy, zaczęliśmy odzyskiwać zdolności motoryczne i panowanie nad własnymi ciałami i odruchami.  
- Cześć - powiedziała pierwsza głosem małej, nieśmiałej dziewczynki.
- Cześć, dobrze Cię mieć - odpowiedziałem.
- Lubię Cię
- Lubię Cię
- Dobrze Cię mieć
- Nigdy bym nie przypuszczał że w listopadowy wieczór może mi być tak gorąco - zażartowałem wypuszczając ociężale powietrze z płuc.
- Chcę żeby było Ci jeszcze goręcej - odbiła żart, a jej oczy błysnęły niczym iskierki
Dopiero w samochodzie zaczęliśmy więcej rozmawiać, chwilami nie mogąc przestać mówić, wchodząc sobie w półsłowa, śmiejąc się i korzystając z każdej przerwy w podróży wymuszonej czerwonym światłem całując się zapalczywie. Podczas rozmowy, jako że tym razem poprosiła mnie,  z racji bardzo spontanicznego spotkania, bym odwiózł ją do domu, dowiedziałem się gdzie Sandra mieszka, czym się zajmuje, kim tak naprawdę jest w chwilach, gdy nie spędza czasu ze mną. Były to przełomowe chwile, zacierające kolejne granice, które założyliśmy sobie na początku naszej znajomości, które z założenia miały trzymać bezpieczny dystans między nami, a finalnie ich zrzucenie zbliżyło Nas do siebie jeszcze bardziej, tworząc przyjemną, ciężką do nazwania więź.  

Nie planowałem konkretnego celu podróży, ani jej konkretnego przebiegu. Prowadziłem samochód mniej więcej w kierunku miejscowości której nazwę zdradziła mi Sandra, po  drodze ciągnącej się wzdłuż starego, bukowego lasu i podobnie jak ona oddawałem się rozmowie, która jej towarzyszyła. Na zewnątrz, mimo że zapadał już zimowy zmrok, było przyjemnie widno jak na tę godzinę. Wszystko za sprawą pełni księżyca, którego promienie docierały przez bezchmurne niebo do pokrytej szronem ziemi, która w swoim białym kolorem dodatkowo odbijała jego światło. Co kilka kilometrów rzucały mi się w oczy ukryte w mroku pobocza zjazdy na leśne parkingi, które z każdym kilometrem zaczynały mnie coraz bardziej intrygować, dlatego widząc jeden z nich na tyle wcześnie, by móc bezpiecznie zjechać, skorzystałem z okazji i trafiliśmy w miejsce tego wieczoru zupełnie niezwykłe. Po przejechaniu kilkunastu metrów leśnym duktem trafiliśmy na polanę gęsto otoczoną wręcz posągowymi bukami pochylającymi się nad otwartym, nieporośniętym niczym ternem, które skutecznie odcinały go od namiastki cywilizacji pojawiającej się sporadycznie na pobliskiej drodze. Polana była mocno rozświetlona światłem księżyca, a już na jej skrajach zapadał czarny jak smoła mrok wylewający się z gęstych, blisko stojących przy sobie drzew. W tym miejscu, na tej polanie, w samochodzie, przy delikatnie rozświetlonym jego wnętrzu, zupełnie nadzy, na tylnej kanapie, z mokrymi od potu ciałami, spędziliśmy ponad trzy godziny. Pieściliśmy swoje ciała i dusze.  Zaspakajaliśmy swoją chuć pozwalając sobie na mechaniczne pieprzenie, zaspakajaliśmy swoją wzajemną wrażliwość karmiąc się wzajemnie własnymi emocjami, dotykając w milczeniu wzajemnie swoich twarzy patrząc sobie jedynie w oczy.  

Do domu Sandry zostało zaledwie kilka kilometrów. Według jej instrukcji miałem stanąć nieopodal, na marketowym parkingu, który o tej godzinie powinien być już zupełnie pusty, a z którego mogła na piechotę dotrzeć do domu nie wzbudzając większych podejrzeń.  
- Sandra - zacząłem obrazować słowami to, co siedziało mi w głowie  
- Proszę  
- W całym samochodzie, na mnie, na Tobie intensywnie czuć seks...
- Wiem - odpowiedziała nieśmiało, ale w jej głosie nie wyczułem strachu względem dekonspiracji względem męża, a zarumienienie...  
Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć zaczął dzwonić jej telefon, który skutecznie mnie uciszył.  
- To mój mąż - zakomunikowała i nie czekając nie nic odebrała ze stoickim spokojem.
- Hej, za ile będziesz - wyraźnie usłyszałem jego głos  
- Za kilka minut, już dojeżdżamy misiu
- Dobrze, już zaczynałem się martwić, że będziecie nocować w tym samochodzie - wypalił z wyczuwalnym uśmiechem na twarzy
- Wiesz doskonale, że bardzo bym tego chciała, ale tęskniłabym za Tobą - ciągnęła w najlepsze Sandra małżeńską pogawędkę
- Może zaprosisz swojego chłopaka na herbatę? - zapytał jak gdyby nigdy nic, a ja mało nie wjechałem w przydrożny znak tracąc całkowicie koncentrację pochłonięty ich rozmową. Domyślałem się od jakiegoś czasu, ze mąż Sandry wie o jej wyskokach, ale nigdy bym nie przypuszczał, że jest na tyle bardzo na  bieżąco w jej poczynaniach, bym zyskał w jego oczach status chłopaka Sandry.
- Nie, nie dziś. Jeszcze nie dziś.
- Dobrze, czekam.
- Zaraz będę misiu.  
Zatrzymałem się na ustalonym parkingu, w samochodzie zapanowała cisza i czułem, że będzie zdecydowanie lepiej, kiedy ja ją przerwę, ale Sandra mnie ubiegła.  
- Przecież się domyślałeś - zaczęła z niezgrabnie ukrywanym uśmiechem  
- Tak.. - zawiesiłem się na chwilę - tak, miałem w głowie kilka myśli, chociaż i tak jestem bardzo zaskoczony
- Niczym się nie przejmuj, wszystko Ci opowiem. Chcę żebyś był.  
- Chcę być...

Dodaj komentarz