Zamknięte drzwi-Rozdział VI

6.04.2016r.
Następnego dnia przyszedł do niej chwilę po tym, jak pielęgniarki skończyły ściągać jej bandaże i dyżurni medycy ocenili stan jej wzroku jako „prawidłowy”.
-Widzę, że nie masz już bandaży.-powiedział siląc się na wesoły głos.  
Dziewczyna przekręciła głowę i spojrzała na niego swymi ciemnobrązowymi oczyma. Ich spojrzenia spotkały się. Ciemnobrązowe oczy, bez jakichkolwiek emocji wpatrywały się w głąb jego ciemnoniebieskich, ambitnych oczu będących iście latarnią emocji.  
-Tak, zdjęli.-powiedziała swoim oschłym, acz nie zaczepnym i obojętnym głosem.
-Możesz wstawać z łóżka?-próbował podtrzymać „rozmowę” Antoni.
-Muszę przez jakiś czas poruszać się na wózku.-odparła dziewczyna.
-Rozumiem, że nadal nie chcesz odpowiadać na moje pytania?-zapytał młody lekarz.
-Przecież cały czas odpowiadam na twoje pytania!-zirytowała się dziewczyna.  
-Tak, racja-odpowiedział lekko zakłopotany lekarz.-Nie chodzi mi o tego typu pytania.
-Nie mam co opowiadać.-stwierdziła Weronika.
-Ja myślę, że masz.-stwierdził uparcie Antoni.
Wczoraj, w swojej kawalerce wynajętej przy jednej z ulic na Pradze Południe, spędził bite piętnaście minut gapiąc się w lustro wiszące w przedpokoju i powtarzając sobie:  
„Jutro nie odpuszczę! To jest test, ostateczny test! Musi się otworzyć!”
Dziewczyna westchnęła lekko i przekręciła głowę w stronę okna.
-Pomożesz mi usiąść na wózku?-zapytała nagle.  
-Tak, jasne.-odpowiedział Nicewicz po czym pomógł osłabionej pacjentce przenieść się z łóżka do wózka inwalidzkiego.
W cale nie przeszkadzało mu to, że dziewczyna nie zwraca się do niego per: „pan”. Uważał, że psychiatrzy nie powinni podchodzić do pacjentów, tak jak to robią lekarze innych dziedzin anatomii, tych czysto fizycznych. Weronika podjechała do okna. Przez ten czas kiedy milczała Antoni usiadł na niedużym foteliku stojącym pomiędzy oknami. Za oknem świeciło wczesnokwietniowe słońce, będące oznaką słonecznej wiosny. Obok szpitala znajdował się ogród przeznaczony dla pacjentów, których stan zdrowia pozwala na małe spacery, a nie pozwala jeszcze na wypis.  
-Lubisz wiosnę?-zapytał Antoni.
Dziewczyna przekręciła lekko głowę i spojrzała się na mężczyznę kontem oka.
-Nie wiem.-powiedziała.-Co to za miejsce?-wskazała ruchem głowy na przyszpitalny ogród.
-Tam?-Nicewicz wyjrzał przez okno.-Tam chodzą pacjenci, których zdrowie pozwala na chwilowe opuszczenie szpitala.
-Myślisz, że wypuściliby mnie?
-Nie wiem, musiałbym zapytać.-powiedział lekarz.
-To zapytaj.-powiedziała Weronika.  
-No dobrze.-powiedział lekarz podnosząc się z fotela.
Antoni wyszedł zostawiając ją samą. Pierwsza myślą jaka ją naszła było to, by dokończyć to co zaczęła. Nie ruszyła się jednak. Bez przerwy patrzyła się przez okno na spacerujących po parku pacjentów z osobami towarzyszącymi w postaci rodziny, lub pracowników szpitala. Powracała pamięcią do ostatnich dwóch lat. Znajdował się w przedziwnym miejscu. Unosiła się bezwiednie w przestrzeni zdającej się nie mieć końca. Pod nią rozpościerała się bezkresna głębia, która raz była bliżej, a raz dalej od niej. Czasami bywało tak, że muskała ją ciemność z tej otchłani. Liczyła każde muśnięcie, było ich dokładnie czterdzieści trzy. Przypomniała sobie również to, że lekarze mówili o „ponad czterdziestu akcjach reanimacji i ratowania jej od śmierci”. Pamiętała za każdym razem, że ilekroć spowijał ją cień otchłani ni stąd, ni zowąd do jej uszu docierał dźwięki. Najpierw miarowe, by później przerodzić się w nieregularne łoskoty oraz szpery. Chwile, naprawdę małą chwile po tym jej nagim ciałem wzdrygały pojedyncze wstrząsy. Czuła wtedy dziwny ból w klatce piersiowej, jakby kopanie prądem. Po wybudzeniu się i zrozumieniu, co się z nią działo wiedziała, że to lekarze walczyli o jej życie. Po każdej takiej akcji oddalała się od czarnej pustki w stronę dziwnej, kolorowej góry. Góra przestrzeni, w przeciwieństwie do dołu, nie była czarna, tylko składała się z grubych, czerwonych i fioletowych linii biegnących, jakby były ciągnięte pędzlem. Ściany tych linii miały biały, świecący kolor, który nadawał blask nieskończonej przestrzeni w jakiej się znajdowała. Linie, mimo iż gęste, nie były podzielone na mniejsze. Były to dwie linie, czerwona i fioletowa z białymi, świetlistymi brzegami plączące się na nieskończonym poszyciu. Przestrzeń wydawała się być ogromna, wręcz nieskończona. Niezwykłe tam było to, że czarny dół oraz kolorowa góra nie stykały się na horyzoncie. W oddali widniała czerń, która jednak nigdy nie spotykała się z liniami czerwieni i fioletu. Czym była ta czerń? Czym były te kolory u góry? Teraz znała odpowiedź; czerń to śmierć, a przypominające obraz impresjonistyczny sklepienie to życie. Czym więc był horyzont? Był snem, który trwałby aż nie spadła by w otchłań śmierci? Tak. Zapewne tak. Pamięta, że ostatnie chwile jestestwa w tamtym świecie spędziła unosząc się do góry. Najpierw wolno, jakby od niechcenia. A potem coraz szybciej, by zostać oślepioną białym światłem. Potem przez moment widziała tylko ciemność. Chwilę później otworzyła oczy i została oślepiona światłem słońca.  
-Zapytałem ordynatora.-powiedział Antoni wchodząc do sali.-Wkurzył się na mnie, że zostawiłem ciebie samą.-uśmiechnął się lekko.-W sumie to miał rację. Nie powinienem cię zostawiać…
-Zgodził się?-przerwała mu Weronika.
-Tak.-powiedział Antoni.-Teraz chcesz jechać?
-Teraz.-odparła Weronika.
Antoni podszedł do niej i chwycił z tyłu za wózek inwalidzki, po czym zaczął go pchać.
-Musisz założyć szlafrok.-powiedział zatrzymując wózek obok wieszaka.  
Weronika spojrzała z rezerwą na wiszącą podomkę.  
-Na dworze świeci słońce, ale też i wieje wiatr.-wyjaśnił sięgając po żółty szlafrok.
Dziewczyna westchnęła, ale nie protestowała. Lekarz pomógł jej się na moment podnieść i założyć robdeszan na jej wymizerniałe przez śpiączkę ciało. Wyjechali na korytarz w stronę wind.
-Jak długo chcesz tam być?-zapytał Antoni po wciśnięciu przycisku ze strzałką w dół.  
-Nie wiem.-powiedziała dziewczyna.-Zobaczy się.  
Winda się otworzyła, wysiadło z kabiny kilka osób. Reszta posunęła się do tyłu by wpuścić Antoniego z jego pacjentką na wózku. Przycisk z numerem zero był już wciśnięty, o czym świadczyła świecąca się wokół niego obręcz. Mimo tego wcisnął go jeszcze raz, dla pewności. Drzwi zamknęły się i winda ruszyła jedno piętro w górę, by po chwili sunąć już w dół.

pawelmarek

opublikował opowiadanie w kategorii dramat, użył 1188 słów i 6804 znaków.

1 komentarz

 
  • Margerita

    łapka w górę brawo Antoni powoli do Weroniki docierasz oby tak dalej

    27 lip 2019