Wice śląskie

  • Masztalski wyłowił złotą rybkę

    Masztalski wyłowił złotą rybkę.
    - Spełnia trzy życzenia całej twojej rodziny!
    Masztalski wciepoł złotą rybkę do wody. Przyszoł do dom, zwołał żonę i dzieci.
    - Wiecie, złowiłech złotą rybkę i mi pedziała, co spełni trzy nasze życzenia...
    Córka Masztalskiego, podskoczywszy z uciechy, krzyknęła:  
    - Chciałabych jeża!... Do rzyci z takim jeżem...! Aua, wyciągnijcie mi tego jeża!...

  • Francik Kichol i Masztalski pojechali

    Francik Kichol i Masztalski pojechali do RFN. Po dwóch miesiącach kamraci witają Masztalskiego na lotnisku.  
    - A gdzie Francik? - pyta Zyguś Materzok.  
    - On tam zostoł.  
    - Zostoł? Nie godej!  
    - Sklep otwarł.  
    - Po dwóch miesiącach sklep otwarł? - dziwi się Ecik. Powiedz, jak on to zrobił?  
    - Zwyczajnie, łomem...

  • Maski włóż! Maski zdejm! Mówiłem

    - Maski włóż!... Maski zdejm!... Mówiłem ci, szeregowy Ecik, żebyś zdjął maskę!  
    - Melduję, panie kapitanie, że zdjąłech, ino jo mom taki głupi pysk...

  • Statek wpływa do macierzystego portu

    Statek wpływa do macierzystego portu. W kajucie trzech marynarzy szykuje się do wyjścia na ląd.  
    - Wejdę do domu, zmieniam ubranie - mówi pierwszy - i zaraz lece się zabawić.  
    - A ja - dodaje drugi - dzwonię zaraz do dziewczyny i pohulamy zdrowo.  
    - Mnie też czeka zabawa - zwierza się Masztalski. - Podejdę do drzwi, zadzwonię, a potem szybko polecę pod okno.  
    Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebych jakiemuś gachowi po gębie nie doł.

  • Czamuś ani roz nie napisoł do mnie

    - Czamuś ani roz nie napisoł do mnie ze wczasów? - wymawia Ecik Masztalskiemu.  
    - Nie miołech twojego adresu.  
    - Toś nie mógł napisać, żebych ci go posłoł?  
    - Widzisz, nie przyszło mi to do głowy!

  • Masztalski miał wypadek w kopalni

    Masztalski miał wypadek w kopalni i leży w szpitalu, podłączony do różnych urządzeń. Wpada Maryjka i siadając na brzegu łóżka, lamentuje:  
    - Co ci to chiopeczku? Takiś ty borok! Cierpisz, ja?  
    Masztalski rusza kilka razy ustami i pokazuje coś ręką.  
    - Co to - lamentuje baba dalej - napisać mi coś chcesz? mosz tu kartka i ołówek.  
    Masztalski pisze coś i zamyka oczy.  
    - Tak żech bez chłopa została! - lamentuje baba i wzrok jej zatrzymuje się na zapisanej kartce:  
    "Maryjko, pieronie, bier ta swoja rzyć z tej rury, bo dychać nie moga".

  • Tato pyta syn Masztalskiego co

    - Tato - pyta syn Masztalskiego - co to jest hipopotam?  
    - To jest taka zwariowana ryba.  
    - Ryba? Przecież on żyje na lądzie.  
    - Na tym właśnie polega jej wariactwo.

  • Masztalski i Ecik słuchają opowieści

    Masztalski i Ecik słuchają opowieści Zygusia Materzoka o jego przygodzie w dżungli.  
    - Patrzą, a przede mną pieronowo wielki boa! Struchlałech ze strachu. A tu ci wychodzi fakir. Ino gwizdnął i boa zniknął.  
    - To jeszcze nic - wtrącił Ecik. - Moja staro miała takiego boa i poszli my na dancing. Przewiesiła boa przez krzesło i nikt nie gwizdnął, a boa zniknął...

  • Statek płynący do Argentyny zatonął

    Statek płynący do Argentyny zatonął na oceanie. Masztalski ledwie żywy wylądował na bezludnej wyspie. Siedzi tam rok, drugi, trzeci... siódmy. Nagle widzi statek! Macha, krzyczy, wreszcie dostrzega płynącą w jego kierunkti łódź. Łódź dobija do brzegu i wysiada z niej niezwykle seksowna dziewczyna w stroju bikini.  
    - Toś ty jest Masztalski? - pyta.  
    - Ja, to jo!  
    - I wiela lot już tu siedzisz?  
    - Siedem.  
    - To musisz być pieronem spragniony? - mówi zalotnie dziewczyna.  
    Masztalski ożywia się nagle:  
    - Nie godej, mosz piwo?!

  • Wiesz Antek pado Francek jo to bych

    - Wiesz Antek - pado Francek - jo to bych tak chcioł fedrowac na Północnym Biegunie.
    - Ale coż ci sie też zachciało?
    - Bo widzisz, tam jest pół roku noc, to bych społ i leżoł, że aż hej.
    - No ja, ale tyś zapomnioł, że tam jest pół roku dzień, to byś ale fedrowoł!!
    - Coś ty! Przecę mie obowiązuje ośmiogodzinny dzień pracy.

  • Roz sie Antek rozchorowoł wzion

    Roz sie Antek rozchorowoł, wzion i umarł. Franckowi to tak blisko ku sercu przyszło, że nie trwało długo i on też wnet stoł pod bramą rajską. Klupie i klupie w te dźwierze, ale dostać sie nie mógł, bo ci anieli tak w niebie głośno śpiewali. Nojbardziej to jednak było słychać Antka. Nic ino wrzeszczoł "Hosanna Alleluja, Hosanna Alleluja!".
    Tego już było Franckowi za długo. Czekoł i czekoł, klupoł i klupoł, aż sie rozeźlił i zaczął szpetnie przeklinać. Te "ogniste pierony" to ino tak jeden za drugim furgały. Teroz było mu już blank jedno czy pódzie do nieba czy do piekła. Naroz brama sie otwarła i wyskoczył z niej Antek w biołej, długiej koszuli z lelują w ręku i woło na całe gardło:
    - Słuchejcie anieli! To jest dlo mie prawdziwo niebiańsko muzyka, to jest balsam dlo moich uszu. Czy słyszycie te dzwony ojczyzny? To są głosy mojego Śląska. Wpuście kamrata do nieba! - No i tak Francek sie tam dostoł.