„Co się stało?”-pomyślał mężczyzna odzyskując powoli świadomość.
Oprócz suchości w ustach czuł ból w mocno skrępowanych nadgarstkach i kostkach. Jego kończyny przywiązane były do rogów łóżka uniemożliwiając mu przekręcenie się lub wykonanie jakiegokolwiek innego ruchu. W ustach miał starą szmatę uniemożliwiającą mu wzywanie pomocy.
„Jestem nagi?”-dopiero teraz dotarło do niego, że nie ma na sobie ani jednej części garderoby.
Puk, puk, puk
Więzień spojrzał przestraszonym wzrokiem w stronę drzwi, które zaczęły delikatnie się uchylać.
-Oooo… widzę, że już nie śpisz.-powiedziała wesołym głosem kobieta spoglądając przy tym chciwie na swojego „gościa”.
Mężczyzna próbował coś powiedzieć, jednak przez szmatę wepchniętą mu do ust mógł wydusić z siebie jedynie stłumione jęki. Kobieta zaczęła podchodzić do niego powoli wyciągając trzymany dotąd za plecami nóż. Mężczyzna błyskawicznie wybałuszył oczy. Zaczął się szamotać rozpaczliwie jęcząc, wręcz wyjąc przy tym. Usta kobiety rozszerzył się w szaleńczym uśmiechy. Zacisnęła mocniej w garści rękojeść noża, by po chwili, będąc już tuż nad najczulszym miejscem mężczyzny…
***
Rozległ się dzwonek do drzwi przerywając kobiecie delektacje tą chwilą. Nie wypuszczając swojego łupu z lewej ręki, a noża z prawej, podeszła po cicho do drzwi i wyjrzała przez wizjer na korytarz. Za drzwiami stał niższych kabaretów, z króciutko przystrzyżonymi włosami mężczyzna o spiczastym nosie.
„Kolejny?”-pomyślała kobieta uśmiechając się chytro.-„Szczęście mi dzisiaj dopisuje…”-stwierdziła z dumą.-„Ale na dzisiaj mi wystarczy”-pomyślała spoglądając na trzymane przez siebie trofeum.
Din-dong
Dźwięk dzwonka do drzwi rozproszył ciszę. Kobieta szybkim ruchem schowała nóż i swoje trofeum do stojącej obok szuflady, poprawiła cienką bluzę okrywającą splamiony krwią T-shirt po czym przekręciła zamek i otworzyła drzwi.
-Przepraszam, że tyle to trwało.-powiedziała z uśmiechem.-Spałam, w czym mogę pomóc?
-W sprawie wagi państwowej.-powiedział mężczyzna poważnym, oficjalnym tonem rozglądając się przy tym by sprawdzić, czy lokatorka ma w pobliżu jakieś przedmioty, mogące posłużyć jaj za broń przeciwko niemu.
-Słucham?-spytała podejrzliwie kobieta lustrując przy tym swojego gościa.
-Mogę wejść?-spytał mężczyzna nie dostrzegając nigdzie potencjalnej broni.
Kobieta bez słowa wpuściła go mieszkania. Jak tylko wszedł zamknęła drzwi rozglądając się przedtem po korytarzu.
-Chciałby się pan czegoś napić?-spytała kobieta, kiedy już oboje znajdowali się w salonie.-Kawy, herbaty?
-Nie, dziękuję-odpowiedział gość.-Będę się streszczał.
-Tak więc… Jaka to „sprawa wagi państwowej”?-spytała kobieta spoglądając na mężczyznę nieufnym wzrokiem.
„Może to wariat?”-pomyślała.-„Jeżeli tak, to moja kolekcja zwiększy się nie o jeden, ale o dwa egzemplarze…”
Przez chwilę panował cisza uwydatniająca napięcie narosłe między rozmówcami.
-Wiem kim pani jest.-powiedział po chwili mężczyzna spoglądając po tych słowach prosto w jej oczy.
Kobietę zamurowało.
„O w mordę, glina!”-pomyślała, a jej gałki oczne mimowolnie powędrowały na ułamek sekundy w stronę drzwi od sypialnie, gdzie leżały zwłoki.
Mężczyzna spostrzegł to, jednak z pokerową miną kontynuował swój monolog.
-Nie jestem z policji.-powiedział tak jakby wiedział, o czym pomyślała.-Przysyła mnie Partia.
-Partia?-nieco uspokojona kobieta oparła się o ścianę spoglądając na mężczyznę tym razem z zaciekawieniem i nieufnością jednocześnie.
-Tak.-odpowiedział mężczyzna spokojnie.-Partia opozycyjna potrzebująca takich jak pani, by przejąć władzę. Dla dobra obywateli i państwa, oczywiście.-dodał po chwili.
-Na czym ma polegać moja „pomoc”?
-Proszę pojechać ze mną, a się pani dowie.-mówiąc to mężczyzna wstał z sofy i gestem ręki pokazał kobiecie drzwi.
Kobieta nie ufała stwarzającemu z wyglądu pozór szemranego mężczyźnie, mimo tego pracowanie blisko polityków, którzy w większości są mężczyznami, budziła w niej ekscytacje, jakiej nie czuła już od dawna.
-Proszę dać mi się przygotować.-powiedziała kobieta stając bokiem do swojego gościa, by ten nie widział wielkiej plamy krwi na jej bluzce, która coraz trudniej było jej ukrywać za bluzą.
Mężczyzna bez słowa skiną przyzwalająco głową.
-Proszę się tylko pospieszyć.
Kobieta szybkim krokiem weszła do sypialni i podeszła do łóżka na którym wciąż leżał przywiązany do rogów łóżka denat.
-Wkrótce wrócę.-powiedziała mu do prawego ucha, po czym delikatnie pocałowała policzek zwłok z szeroko wybałuszonymi oczami.
-Gdzie jedziemy?-spytała kobieta wsiadając do samochodu obok miejsca kierowcy.
-Do domu pani przyszłego, mam przynajmniej taką nadzieję, współpracownika.-powiedział mężczyzna przekręcając kluczyki w statyjce.
***
Niebieski opel zatrzymał się tuż przed sąsiadującym z cmentarzem, obskurnym domkiem z zapuszczonym ogrodem, w którym stała jedynie stara, zdezelowana szopa z której wydostawał się swąd zgniłego mięsa. Mężczyzna z nieukrywaną odrazą wysiadł z samochodu, po czym odprowadzany wzrokiem kobiety, skierował się w stronę drzwi domu.
„Tu mieszka ten schizol.”-pomyślał.-„I jak tu nie ufać stereotypom…”
Wcisnął przycisk dzwonka, jednak nie usłyszał charakterystycznego odgłosu.
-Pewnie zepsuty…-powiedział sam do siebie.-pewnie jak wszystko w tej ruderze…
Zapukał do drzwi.
Puk, puk, puk
Nikt jednak nie otwierał.
PUK, PUK, PUK
„Na pewno musi być w domu, przecież nie pracuje…”
Mężczyzna usłyszał krzątaninę za drzwiami. Parę kliknięć zamków i drzwi uchyliły się.
-Jest pan krytykiem?-spytał z nadzieją w głosie podstarzały człowiek o bujnej, ale zaniedbanej brodzie, równie zaniedbanymi włosami i w obdartych ubraniach.
-Nie.-powiedział mężczyzna.
Słysząc zaprzeczenie mieszkaniec rudery lekko posmutniał, a błysk w jego oczach zniknął.
-W takim razie, kim pan jest?
-Jestem kimś, kto zna osobę, która może uczynić pana uznanym artystą.-powiedział wysłannik senatora.
-Ach taaak…-powiedział uśmiechając się przy tym lekko gospodarz.-Moi przyjaciele mówili, że ktoś taki przyjdzie. Myślałem, że chodzi o krytyka…
-Mogę go do pana zabrać nawet w tej chwili.-powiedział z udawaną ochotą do działania wysłannik senatora.
Gospodarz rozpadającej się rudery spojrzał z lekką nieufnością na swojego gościa mimo tego zgodził się z nim pojechać i już po chwili siedział na tylnym siedzeniu na ukos od kierowcy w swoich obdartych ubraniach, będących strojem pasującym bardziej do bezdomnego. Po mniej więcej półgodzinie jazdy samochód zatrzymał się przy krawężniku, naprzeciwko również małego, ale już bardziej zadbanego domu. Był on nieco większy od poprzedniego i lepiej zadbany, ale i tak bardziej przywodził na myśl melinę ćpunów, niż dom w którym mieszka normalny człowiek… „normalny”? Wysiadając z samochodu mężczyzna dobrze wiedział, że i ta osoba, podobnie z resztą jak dwie poprzednie, nie będzie normalną osobą. Doskonale wiedział, kim są osoby siedzące w jego aucie. Przez całą drogę z mieszkania kobiety do domu staruszka, a następnie tutaj, modlił się do Boga wszechmogącego o to, by któremu z jego pasażerów nie przyszłoby do głowy poderżnąć mu gardła, udusić, lub najzwyczajniej zadźgać. Im był bliżej drzwi tym jego oddech stawał się szybszy, kroki stawały się mniejsze i wolniejsze, a na jego czole pojawiły się krople zimnego potu.
„Może będzie miał dobry dzień…”-myślał panicznie i naiwnie zarazem.
Jak tylko stanął na wycieraczce, przełkną głośno gulę narosłą mu przez ten czas w gardle, przeżegnał się i cicho zapukał do drzwi. Podobnie jak w domu schizofrenika odpowiedziała mu cisza. Nie miał jednak na tyle odwagi by zapukać głośniej. Postanowił zapukać jeszcze raz.
Puk…,Puk…,Puk…
„Może go niema…”-pomyślał z nadzieją w głosie.
Już miał zawrócić i odejść, gdy nagle usłyszał szczęk zamka w drzwiach i zgrzyt zawiasów. Cały pobladł, gdy drzwi stanęły otworem ukazując za sobą wąskie przejście z wiszącymi po jego obu stronach pustymi wieszakami. Na galaretowatych nogach wszedł do środka i przeszedł przez korytarzyk wchodząc do zacieniowanego salonu z odchodzącym od niego aneksem kuchennym.
-Halo…-powiedział niepewnym głosem.-Jest tu kto?
Nagle usłyszał za sobą pstryk odbezpieczanej broni. Odwrócił się raptownie.
-Kim do diabła jesteś?!-powiedział nieco stłumionym przez maskę na swojej głowie mężczyzna celując prosto między oczy mężczyzny pistoletem maszynowym z nałożonym tłumikiem, doskonałym do skrytobójstw, lub cichego pozbywania na zlecenie. Mężczyzna instynktownie podniósł ręce do góry spoglądając ukradkiem, to na dziwacznie ubranego domownika, to na broń trzymaną w prawej ręce. Na dłoniach miał czarne rękawiczki sięgające trochę za nadgarstki na tułowiu nosił czerwony T-shirt z nadrukowaną, pikselową twarzą małpki. Cała jego głowa skryta za maską wyglądającą jak małpa trzymająca w swoim pysku zgaszonego papierosa.
-No gadaj!-ponaglił mężczyznę przebieraniec strasząc go jednocześnie swoją bronią.
-Nazywam się Adam.-powiedział przerażony mężczyzna.-Przyjechałem tu na polecenie mojego szefa, „Mazza”.-mimo przenikającego każdą jego komórkę ciała strachu mężczyzna wiedział, że jedyną daną swojego szefa, jaką może ujawniać, jest jego pseudonim: „Mazz”.
-„Mazz”?-powiedział przebieraniec zginając w łokciu dotąd wyprostowaną rękę, jednak nie przestając celować w mężczyznę.-Dziwne imię…
-To nie imię, to pseudonim.-wyjaśnił Adam upuszczając powoli ręce.
-Czego on chce ode mnie?-spytał z zaciekawieniem przebieraniec przestając celować w głowę swojego gościa.
-Jeżeli pan ze mną pojedzie-zaczął już mniej obawiając się o swoje życie Adam.-dowie się pan wszystkiego.
Pomiędzy mężczyznami zapadła cisza. Mimo maski skrywającej głowę swojego rozmówcy, Adam czuł jak ten prześwietla go spojrzeniem.
-Zgoda.-powiedział w końcu, po czym odwrócił się w stronę sieni i ruszył spokojnym krokiem w stronę drzwi wyjściowych wciąż trzymając w prawej ręce pistolet.
-A, byłbym zapomniał.-powiedział gospodarz zatrzymując się w połowie przedpokoiku i spoglądając przez ramię na Adama.-Masz szczęście, że już dziś wyczerpałem limit zabójstw.-jak tylko to powiedział wyszedł z domu śmiejąc się cicho pozostawiając osłupiałego mężczyznę w salonie.
Dodaj komentarz