Szepty rozeszły się wśród wiernych jak pożar. Nie mogli pojąć, skąd policja znała ich każdą, drobną winę, każdy ukryty grzech. Narodziła się niewyobrażalna plotka: ojciec Paweł mógł złamać świętą tajemnicę spowiedzi i wydać swoich parafian.
Ta wieść dotarła do Vito Caruso, słynnego lokalnego bossa mafii i jednocześnie gorliwego katolika. Pomimo swoich przestępczych interesów Vito ściśle przestrzegał religijnych rytuałów, w tym regularnych spowiedzi. Sama myśl, że jego grzechy mogłyby przestać być bezpieczne, nie dawała mu spokoju.
Pewnego wieczoru ciężka atmosfera zwiastowała kłopoty, gdy przed plebanią zatrzymało się pięć luksusowych, czarnych samochodów. Wysiadła z nich mała armia eleganckich mężczyzn w garniturach, uzbrojonych w karabiny maszynowe, których obecność była zarówno imponująca, jak i groźna.
Ojciec Paweł i Serafiel obserwowali tę scenę z przerażeniem przez okno, z bijącymi jak oszalałe sercami. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów poczuli autentyczny dreszcz strachu, zmieszany z ulotnym powrotem do utraconej wiary. Zdesperowani, padli na kolana i zaczęli gorączkowo się modlić, przypominając sobie modlitwy dawno zapomniane, ich głosy drżały od żalu i błagania.
Szef gangsterów, sam Vito, stanął przed plebanią, a jego głos rozbrzmiał z autorytetem.
— Ojcze Pawle! Wyjdź natychmiast!
W środku ksiądz i anioł przytulili się do siebie, ich modlitwy stawały się coraz bardziej gorączkowe. Wiedzieli, że kończą im się możliwości. Tygodnie grzechu i rozpusty przesuwały się przed ich oczami, a w ich sercach zagościł głęboki żal.
Zanim zdążyli podjąć decyzję, co dalej, w powietrzu rozległy się syreny policyjne. Przed plebanią zatrzymały się opancerzone pojazdy, z których wysiadły oddziały uzbrojonych po zęby komandosów, prowadzonych przez dowódcę o surowej twarzy.
Na chwilę zapanowała napięta cisza, po czym rozpętało się piekło. Gangsterzy otworzyli ogień, a policja odpowiedziała przytłaczającą siłą. Kule świstały, rozbijały szyby i rozdzierały ściany. Plebanię przemieniono w strefę walki, a ojciec Paweł i Serafiel skulili się w środku, modląc się rozpaczliwie o życie.
Strzelanina ustała tak szybko, jak się zaczęła. Gangsterzy leżeli martwi, ich ciała były rozrzucone na ziemi, a policja zajęła pozycje, by zabezpieczyć teren. Dowódca, postać budząca respekt w mundurze taktycznym, zbliżył się do drzwi plebanii i wyważył je jednym kopnięciem.
— Czy wszyscy tutaj są cali? — warknął, omiatając pomieszczenie wzrokiem w poszukiwaniu ojca Pawła i Serafiela.
Ksiądz i anioł, wstrząśnięci, lecz bez obrażeń, skinęli głowami. Dowódca nieco się rozluźnił, widocznie troszcząc się o swojego informatora.
— Dobrze. Musimy was chronić.
Gdy adrenalina opadła, między policją a księdzem zrodziła się dziwna solidarność. Wyciągnięto butelki, a napiętą atmosferę zastąpiła dziwaczna, niemal surrealistyczna celebracja. Dowódca i jego ludzie, w towarzystwie ojca Pawła i Serafiela, dzielili się butelką wina, ich modlitwy i wyrzuty sumienia zniknęły w mgle alkoholu i ulgi.
Plebanię, niegdyś miejsce schronienia, zamieniono w pole bitwy, a później w siedlisko nieprawości. W miarę jak noc się przeciągała, granice między grzechem a odkupieniem coraz bardziej się zacierały, pozostawiając ojca Pawła i Serafiela zagubionych w ciemności, którą sami pomagali tworzyć.
Serafiel jednak w głębi duszy odczuwał resztki sumienia. Gdy wino lało się strumieniami, a śmiechy mężczyzn wypełniały plebanię, nie mógł przestać myśleć o swojej upadłej drodze. Czy naprawdę był przeznaczony na taki koniec, czy też istniała jeszcze choćby najmniejsza szansa na powrót do światła?
Ojciec Paweł, tymczasem, całkowicie pochłonięty zabawą, uniósł swój kieliszek, triumfalny uśmiech rozświetlał jego twarz.
— Za nasze zwycięstwo, panowie! — zawołał, jego oczy błyszczały szaleństwem.
Mężczyźni wokół niego wznosili toasty, nieświadomi konsekwencji swoich czynów. Ale dla Serafiela każda kolejna kropla wina jedynie pogłębiała wewnętrzny niepokój, a głos jego sumienia stawał się coraz wyraźniejszy, szepcząc, że to życie, ta ścieżka, którą wybrał, nie mogą być końcem jego podróży.
W mroku plebanii, otoczony grzechem i zepsuciem, anioł, niegdyś nosiciel światła, wydawał się skazany na wieczne zagubienie w cieniach ludzkiej upadłości.
Dowódca, zauważając wahanie Serafiela, podszedł do niego i położył ciężką dłoń na jego ramieniu.
— Zbyt wiele myślisz, chłopcze. Ten świat nie jest stworzony dla aniołów. Jeśli chcesz tu przetrwać, musisz nauczyć się przymykać oczy na pewne rzeczy.
Serafiel spojrzał na policjanta, szukając w jego oczach iskierki nadziei. Ale wszystko, co zobaczył, to człowiek złamany przez brutalną rzeczywistość ziemskiego życia, człowiek, który porzucił wszelkie iluzje moralności dla wygody akceptacji.
Ksiądz, anioł i policjanci kontynuowali picie i świętowanie. Ich sumienia były uśpione alkoholem. Ale w miarę jak noc się wydłużała, Serafiel poczuł, że coś w nim zaczyna się zmieniać. Mały płomyk światła, tak długo tłumiony przez zepsucie i rozpacz, zaczynał się na nowo rozpalać, słaby, lecz nieugięty.
Gdy pierwsze promienie świtu wdarły się do plebanii, Serafiel wstał cicho, zostawiając za sobą imprezę i jej uczestników, by znaleźć się sam na sam z wyborem, którego wiedział, że nie może już dłużej odkładać: trwać w ciemności czy spróbować odnaleźć światło, bez względu na cenę.
Dodaj komentarz