W niebiańskim królestwie, gdzie chmury tworzyły marmurowe korytarze, a światło gwiazd malowało sklepienia, anioł o imieniu Serafiel przechadzał się nerwowo przed wielkim gabinetem Boga. Boska biurokracja tętniła życiem: cherubiny latały w pośpiechu, niosąc zwoje i dekrety, podczas gdy serafini śpiewali hymny pochwalne, których głosy wypełniały przestrzeń wieczną harmonią.
Skrzydła Serafiela drżały z niepokojem. Rzadko zdarzało się, by anioł został wezwany osobiście przez Boga. Ułożył swoje złote szaty, próbując wyglądać spokojnie, choć jego aureola przygasła pod wpływem obaw. Drzwi gabinetu otworzyły się z niebiańskim zgrzytem, a poważny archanioł skinął mu, by wszedł do środka.
Gabinet Boga był widokiem zapierającym dech w piersiach. Półki pełne starożytnych tomów sięgały niebios, a w centrum stało ogromne biurko wyrzeźbione z drewna Drzewa Życia. Za nim siedział Bóg – postać majestatyczna, której oczy zawierały mądrość wszechświata, a biała jak światło stworzenia broda dodawała Jego postaci powagi. Był jednocześnie wszechwiedzący i przystępny – Jego obecność niosła ukojenie, ale i budziła nieopisaną cześć.
— Serafielu — zabrzmiał głos Boga, melodyjny niczym symfonia stworzenia. — Mam dla ciebie zadanie.
Serafiel uklęknął przed Nim, rozpościerając skrzydła w geście szacunku.
— Twoja wola jest moim rozkazem, Wszechmocny.
Bóg oparł się o swoje biurko, a z Jego ust wyrwało się westchnienie, które zdawało się brzmieniem samej kosmicznej harmonii.
— Na Ziemi jest ksiądz, ojciec Paweł, którego czyny oddaliły się od naszych nauk. Jest hipokrytą, chciwcem i grzesznikiem, a mimo to jego kościół co niedzielę pęka w szwach. Manipuluje wiernymi, wyłudza pieniądze, utrzymuje kochanki, a wszystko to pod maską pobożności.
Oczy Serafiela rozszerzyły się ze zdumienia.
— Ciężki to grzech. Jak mogę służyć, by sprowadzić go na właściwą drogę?
Spojrzenie Boga złagodniało, zdradzając zmęczenie, które nawet wszechmoc nie mogła ukryć.
— Musisz zejść na Ziemię i go pouczyć. Poprowadź go na ścieżkę prawości. Ale bądź czujny, Serafielu. Ojciec Paweł jest niezwykle przekonujący i charyzmatyczny. Jego wymowa nie ma sobie równych, a on sam wierzy, że jest ponad wszelkie odkupienie. To nie będzie łatwe zadanie.
Anioł ukłonił się głęboko.
— Rozumiem, Panie. Nie zawiodę Cię.
Bóg skinął głową i zwrócił swoją uwagę na stos próśb płynących z Ziemi. Jednym gestem spełnił życzenie dziecka, które chciało odnaleźć zaginionego psa, odrzucił inną prośbę o wygraną na loterii (tłumacząc, że ciężka praca to cnota), a na wniosek o wieczny zapas lodów pokręcił rozbawiony głową niedowierzaniem.
Serafiel uznał to za sygnał do odejścia. Gdy opuszczał boski gabinet, jego myśli obciążało zadanie, które na niego czekało. Przejście z niebiańskiego królestwa na Ziemię zawsze było doświadczeniem dezorientującym, a ta misja niosła ze sobą szczególny ciężar. Zstąpił przez warstwy firmamentu, mijając gwiazdy i galaktyki, aż dotarł do niewielkiego, skromnego miasteczka, gdzie ojciec Paweł prowadził swój kościół.
Kościół był budowlą imponującą – jego wieża wznosiła się dumnie ku niebu, kontrastując z prostymi domami w okolicy. Gdy Serafiel podszedł bliżej, usłyszał donośny głos księdza rozbrzmiewający wewnątrz podczas kazania. Wślizgnął się cicho na tyły kościoła, obserwując człowieka, którego miał nawrócić.
Ojciec Paweł był w swoim żywiole, przemierzając ołtarz z teatralną żarliwością. Mówił o zbawieniu i potępieniu, jego głos hipnotyzował wiernych, utrzymując ich w absolutnym skupieniu. Ciemne oczy księdza błyszczały intensywnością, która nie zdradzała niczego z jego wewnętrznej korupcji.
Po mszy Serafiel podszedł do ojca Pawła. Oczy księdza zwęziły się, oceniając nadprzyrodzoną postać anioła.
— Kim jesteś? — zapytał Paweł, udając ciekawość.
— Jestem Serafiel, anioł zesłany przez Boga, by poprowadzić cię na drogę prawości.
Ojciec Paweł zaśmiał się głęboko, a jego śmiech wypełnił pusty kościół.
— Anioł, mówisz? Zesłany przez Boga? A ja myślałem, że Wszechmogący ma ważniejsze sprawy na głowie.
Serafiel zmarszczył brwi.
— To nie żart, ojcze Pawle. Twoja dusza jest w niebezpieczeństwie.
Ksiądz oparł się o ołtarz, z kpiącym uśmiechem na ustach.
— W niebezpieczeństwie, powiadasz? Spójrz dookoła, aniele. Mój kościół jest pełen co niedzielę. Datki płyną szerokim strumieniem, a wierni chłoną każde moje słowo. Jeśli istnieje Bóg, zdaje się, że mnie bardzo faworyzuje.
Skrzydła Serafiela zatrzęsły się z irytacji.
— Sukces materialny nie oznacza boskiej łaski. Twoje czyny są grzeszne i obłudne. Musisz się nawrócić.
Oczy ojca Pawła błysnęły chytrze.
— Ach, ale czy możesz udowodnić istnienie tego Boga, o którym mówisz? Przekonaj mnie, aniele, a może cię posłucham.
Przez długie godziny debatowali. Retoryka kapłana była ostra, jego argumenty przekonujące. Podważał wszystko – od istnienia dobrotliwego Boga po samą naturę moralności. Serafiel z trudem odpierał logiczne wywody księdza. Małe, podstępne wątpliwości zaczęły wkradać się do umysłu anioła.
W końcu, gdy pierwsze promienie świtu przedarły się przez witraże, Serafiel nie był w stanie dłużej się spierać. Wyczerpany i zdezorientowany, przyznał się do porażki.
— Być może… masz rację, ojcze Pawle. Być może Boga nie ma.
Duchowny uśmiechnął się triumfalnie.
— Witaj w prawdziwym świecie, Serafielu. A teraz, cieszmy się jego urokami.
Tak rozpoczęło się upadanie anioła w otchłań ziemskich przyjemności. Pod przewodnictwem księdza Serafiel porzucił swoją misję, oddając się wszelkim ziemskim występkom, które wcześniej potępiał. Światło, które go otaczało, zgasło, zastąpione cieniem zwątpienia.
I tak oto zarysowano scenę dla boskiej kary, której nikt nie mógł przewidzieć.
Dodaj komentarz