
— Jesteś pewien, że to właściwe rozwiązanie? — wyszeptał Serafiel, głos drżał mu z niepewności.
Ksiądz Paweł, nawet na niego nie spoglądając, odpowiedział chłodno:
— Umarli są wszyscy tacy sami. Nie mamy innego wyboru.
Dotarli na cmentarz, gdzie blask księżyca rzucał złowrogie światło na nagrobki. Znaleźli świeżo wykopany grób i z niemałym trudem wrzucili do niego ciało. Serafiel poczuł ukłucie smutku i obrzydzenia, obserwując, jak bezwładna sylwetka kobiety znika w ciemnej ziemi.
Wracając na plebanię, ksiądz Paweł nalał im obu po kieliszku wina. Serafiel zawahał się, lecz stanowcze spojrzenie kapłana nie pozostawiło mu wyboru. Usiedli w słabo oświetlonym pokoju, a ciężar ich czynów zawisł między nimi niczym nieuchwytne widmo.
Ksiądz Paweł wypił łyk wina, a potem zaczął mówić. Jego głos był zimny, przepełniony twardą, niemal nihilistyczną filozofią:
— Po śmierci nie ma nic, Serafielu. Gdy umieramy, nasze ciała się rozkładają i to koniec. Nie ma duszy, nie ma nieba, nie ma piekła. Dlatego musimy brać z życia tyle, ile się da, nawet jeśli oznacza to wykorzystywanie głupców, którzy wierzą w coś więcej.
Serafiel słuchał, a głębokie poczucie smutku i zagubienia wypełniało jego wnętrze. Słowa księdza zderzały się z tym, w co zawsze wierzył. Spojrzał na swój kieliszek wina, czując, jak ciężar ich grzechów przygniata go coraz bardziej.
Następnego ranka ciszę przerwało głośne łomotanie do drzwi. Serafiel i ojciec Paweł zerwali się z łóżek, tylko po to, by chwilę później zostać otoczonymi przez antyterrorystów, którzy wdarli się na plebanię. Ich obecność była przytłaczająca. Obu założono kajdanki i zmuszono do leżenia na podłodze, podczas gdy policjanci przeszukiwali budynek.
Wkrótce znaleziono ślady narkotyków, a psy tropiące doprowadziły funkcjonariuszy na cmentarz. Zatrzymały się przy świeżo zasypanym grobie. Sytuacja wyglądała beznadziejnie. Serce Serafiela biło jak oszalałe, przepełnione strachem i przerażeniem.
Zabrano ich na komisariat, gdzie czas wydawał się rozciągać w nieskończoność. W końcu zostali zaprowadzeni do sali przesłuchań. Powietrze wypełniało napięcie.
— Mamy dla was propozycję — powiedział jeden z policjantów o surowym wyrazie twarzy. — Wolność i brak zarzutów o morderstwo i posiadanie narkotyków w zamian za listę grzeszników i systematyczne donoszenie na swoich parafian.
Ksiądz Paweł, udając skruchę, zgodził się bez wahania. Serafiel, rozdarty między sprzecznymi uczuciami, poszedł w jego ślady, nie widząc innego wyjścia z ich rozpaczliwej sytuacji.
Kilka godzin później odwieziono ich z powrotem na plebanię. Gdy zostali sami, zachowanie ojca Pawła diametralnie się zmieniło. Wyglądał na niemal uradowanego, a na jego ustach igrał złośliwy uśmiech.
— Dziś wieczorem świętujemy — oznajmił, już planując kolejną imprezę. Nie miał w sobie ani odrobiny wyrzutów sumienia.
Serafiel poczuł głęboką rozpacz. Plebania, niegdyś miejsce ukojenia i wiary, stała się siedliskiem grzechu i zepsucia. Spojrzał na księdza Pawła, zdając sobie sprawę, że kapłan całkowicie pogrążył się w swoim zepsuciu.
Wieczorem, gdy przygotowania do uczty trwały w najlepsze, Serafiel pozostał w swojej izbie. Wpatrywał się w małe okno wychodzące na dziedziniec plebanii. Nocne niebo, rozświetlone kilkoma gwiazdami, wydawało się tak dalekie, tak nieosiągalne. Przypominał sobie czasy, gdy swobodnie przemierzał niebiosa, gdy jego misja była czysta, a każda decyzja inspirowana boskim światłem.
Teraz jednak to światło wydawało się zgaszone, zastąpione przez ciemność, która go otaczała. Odgłosy dochodzące z głównej sali – śmiechy, podniesione głosy – niosły się w ciężkim powietrzu. Serafiel nie miał już ochoty dołączyć do tego zgromadzenia, jego dusza była udręczona wydarzeniami ostatnich dni.
Ojciec Paweł wszedł do izby, na jego twarzy malował się zadowolony uśmiech.
— Chodź, Serafielu, wszyscy na ciebie czekają. Czas się odprężyć i wreszcie nacieszyć życiem.
Serafiel spojrzał na niego ze smutkiem.
— Nie wiem, czy mogę tak dalej żyć, księże Pawle. Wszystko, co zrobiliśmy… to jest sprzeczne z moją naturą, z tym, czym miałem być.
Kapłan podszedł bliżej i położył dłoń na jego ramieniu.
— Posłuchaj mnie, Serafielu. Ten świat jest twardy i okrutny. Jeśli nie weźmiesz tego, czego chcesz, ktoś inny zrobi to za ciebie. Słabi giną, silni przetrwają. Taka jest rzeczywistość.
Serafiel spuścił wzrok, a w jego głowie kotłowały się myśli. Kontrast między słowami księdza a jego wspomnieniami o boskiej misji, którą kiedyś wykonywał, był zbyt bolesny, by go znieść. Nie widział jednak żadnej drogi ucieczki, żadnego powrotu do dawnej czystości, którą utracił.
— Może masz rację — wyszeptał w końcu, choć w jego głosie pobrzmiewała niepewność.
Ksiądz Paweł, zadowolony z tej odpowiedzi, wyszedł z izby, rzucając mu ostatni uśmiech.
— Przyjdź, gdy będziesz gotowy. Dziś wieczorem zakopiemy przeszłość i weźmiemy życie w swoje ręce.
Serafiel został sam, pogrążony w myślach, podczas gdy na dole plebanii trwała zabawa. Wybór, przed którym stanął, był jasny: całkowicie zatracić się w tym świecie rozpusty i korupcji, albo spróbować odnaleźć choćby cień światła, które kiedyś reprezentował. Jednak w tym momencie odpowiedź wciąż wymykała się jego zrozumieniu, a on czuł się bardziej zagubiony niż kiedykolwiek.
1 komentarz
Shadow1893
Takiej akcji się nie spodziewałam. Policja zadowolona, ojciec Paweł również, jedynie anioł utknął na rozdrożu. Ciekawe, którą drogę obierze.