Po chaosie strzelaniny parafianie zebrali się, aby odnowić plebanię, zdeterminowani, by przywrócić swój dom modlitwy i ożywić wiarę. Ojciec Paweł i Serafiel, będący teraz cieniem samego siebie, dołączyli do wspólnego wysiłku: malowali ściany, naprawiali zniszczone meble i wymieniali wybite okna. Wspólna praca przyniosła poczucie spokoju i normalności, a przez chwilę wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Pewnego dnia do świeżo odnowionej plebanii zapukał starszy mężczyzna z długą białą brodą.
— Proszę was, dobrzy ludzie, czy możecie dać mi trochę jedzenia i picia? Potrzebuję schronienia na noc.
Ojciec Paweł, którego współczucie dawno już uległo zniszczeniu przez jego upadek w korupcję, odtrącił starca z pogardliwym grymasem.
— Odejdź, starcze! Nie mamy tu nic dla ciebie.
Starzec odszedł bez słowa, zgarbiony w geście rezygnacji.
Następnego dnia, gdy parafianie sprzątali pobliski cmentarz, dokonali makabrycznego odkrycia. Odkopali grób, w którym pochowane było ciało kobiety, złożone tam w pośpiechu. Z przerażeniem rozpoznali w niej kobietę, która kiedyś weszła do plebanii.
To odkrycie wywołało falę szoku w społeczności. Gniew i poczucie zdrady wezbrały, a tłum rozjuszonych parafian zebrał się przed kościołem, domagając się sprawiedliwości. Krzyczeli, żądając, by ojciec Paweł i Serafiel wyszli i stawili im czoła, ale ksiądz i anioł odmówili, kryjąc się w sanktuarium.
Gniew tłumu narastał, zaczęli więc gromadzić materiały, by podpalić kościół. Gdy mieli już zapalać pochodnie, na miejscu ponownie zjawił się starzec z brodą. Uniósł ręce, a nagle rozpętała się straszliwa burza z wichrem, który w mgnieniu oka rozproszył tłum.
— Opuśćcie to miejsce! — rozkazał starzec donośnym głosem. — Nikt nie zniszczy mojego domu.
Tłum, teraz przerażony, rozbiegł się do domów, wstrząśnięty nadprzyrodzoną siłą, której właśnie byli świadkami.
Wewnątrz kościoła ojciec Paweł i Serafiel trzęśli się ze strachu, ich przerażenie mieszało się z dziwnym uczuciem nabożnej czci. Starzec wszedł do środka, a burza na zewnątrz ucichła tak nagle, jak się zaczęła. Stanął przed nimi, a jego oczy błyszczały światłem pełnym boskiej mocy.
— Zawiedliście w swoich obowiązkach — powiedział starzec, jego głos był teraz spokojny, lecz pełen autorytetu. — Sprowadziliście hańbę i zepsucie do tego domu.
Jednym ruchem ręki starzec ujawnił swoją prawdziwą tożsamość: był Bogiem we własnej osobie, przybyłym, by wydać swój osąd.
— Nie jesteście już godni swoich funkcji — oświadczył Bóg. — Ojcze Pawle, Serafielu, odbieram wam wasze role i zakazuję wam na zawsze wstępu do Nieba.
Straszliwy ciężar spadł na księdza i anioła. Świadomość swoich czynów i ich konsekwencji uderzyła w nich niczym cios młotem.
— Proszę, przebacz nam! — błagał Serafiel, łzy spływały po jego twarzy.
Ale Bóg pozostał niewzruszony.
— Musicie żyć z wyborami, których dokonaliście. Odkupienie jest teraz poza waszym zasięgiem.
Po tych słowach Bóg odwrócił się i opuścił plebanię. Burza na zewnątrz zanikła, pozostawiając za sobą ciężką ciszę. Ojciec Paweł i Serafiel zostali sami, przygnieceni ciężarem swoich czynów. Ziemia, która niegdyś była święta, stała się teraz pomnikiem ich upadku, a społeczność, która niegdyś szukała w nich przewodników, patrzyła na nich teraz z pogardą i strachem.
Z biegiem dni ojciec Paweł i Serafiel musieli zmierzyć się z pustką swojego życia, wiedząc, że droga do odkupienia została na zawsze zamknięta. Plebanię, niegdyś tętniącą życiem, ogarnęła pustka. Parafianie, dawniej wierni i oddani, przestali przychodzić, pozostawiając kościół opuszczonym, z jego murami pełnymi echo dawnego zepsucia.
Pewnego wieczoru, gdy słońce zachodziło, kąpiąc kościół w czerwonawym świetle, Serafiel stał samotnie przed ołtarzem. Ciężką ciszę przerywał jedynie delikatny szelest liści na zewnątrz. Anioł, niegdyś tak promienny i pełen boskiej czystości, był teraz istotą upadłą, cieniem tego, kim był kiedyś.
Podniósł wzrok na krucyfiks nad ołtarzem, szukając znaku, przebaczenia, które nigdy nie nadejdzie. Ból wynikający z oddzielenia od boskiego światła, świadomość, że na zawsze utracił więź z Niebem, przytłaczał go. A jednak, nawet w tej całkowitej ciemności, wewnętrzny głos wciąż szeptał, nakłaniając go do walki, do szukania jakiegokolwiek sposobu, by odzyskać choćby cząstkę światła, które kiedyś nosił w sobie.
Ojciec Paweł, z kolei, zamknął się w swoich pokojach, pijąc, by zapomnieć, by utopić dręczącą go winę. Wiedział, że jest już dla niego za późno, że jego grzechy są zbyt wielkie, by mogły zostać przebaczone. Ale nie miał siły stawić czoła tej rzeczywistości, wolał więc pogrążać się coraz bardziej w zapomnieniu.
Plebanię, niegdyś miejsce nadziei i wiary, spowiła żałoba, ale nie za umarłymi, lecz za żywymi, którzy w niej mieszkali, doświadczając powolnej śmierci duszy, uwięzieni w konsekwencjach swoich wyborów.
I tak upadek Serafiela i ojca Pawła był kompletny. Ale gdy wydawało się, że ciemność odniosła zwycięstwo, jedno pytanie pozostało bez odpowiedzi: czy ten nikły płomień światła, który wciąż tlił się w sercu Serafiela, mógł jeszcze kiedykolwiek zapłonąć na nowo? Czy też był skazany na całkowite zgaśnięcie, zabierając ze sobą ostatnią nadzieję na odkupienie?
Dodaj komentarz