To była pierwsza rysa na ich związku. Monika coraz częściej przyłapywała się na myśli, że tak właściwie łączy ją z Arturem tylko seks. Owszem, był wspaniały, nawet więcej niż wspaniały, niemniej to tylko seks. Okej, może to nie do końca była prawda. Rozumieli się, dogadywali, dobrze czuli w swoim towarzystwie. Ale to nadal nie było to.
„Chyba jestem jakaś nienormalna.” – myślała często – „Oczekuję niemożliwego. Mam faceta, z którym mi się układa, wszystko jest jak trzeba, a ja się czepiam. Szlag! Jeszcze trochę i naprawdę zacznę myśleć, że rzeczywiście mężczyźni mają rację twierdząc, że kobiety same nie wiedzą, czego chcą.”
Wiedziała, czego ona chce – a raczej czego nie chce. Artur i ona stanowili świetną parę przyjaciół (plus łóżko) – ale to było wszystko. Wprawdzie zdawała sobie sprawę, że przyjaźń to bardzo dobra podwalina miłości, a z czasem być może nawet małżeństwa. Monika czuła jednak, że między nią a Arturem nie iskrzy, nie ma żadnej magii, czegoś, co sprawiałoby, że jej serce zaczyna szybciej bić. Jako niepoprawna romantyczka czuła, że jej tego brakuje, że właśnie tego chce od mężczyzny.
„Może nie jestem stworzona do stałego związku?” – zadawała sobie pytanie. – „Nudzę się po kilku miesiącach, wkraczam w rutynę i to, co kiedyś było cudowne, staje się beznadziejnie prozaiczne. Zdecydowanie jestem ostro walnięta.”
Artur chyba czuł podobnie. On także odnosił wrażenie, że powoli oddalali się od siebie. Może rzeczywiście już się sobą znudzili. Albo po prostu nie byli dwiema połówkami tej samej pomarańczy. Pocieszające było to – oboje doszli do tego wniosku – że, jeżeli istotnie przyjdzie im się rozstać, zrobią to po przyjacielsku, bez krzyków, awantur, wzajemnych oskarżeń czy pretensji. Zrobią to jak cywilizowani ludzie.
- Chcesz pojechać do ojca? – Oskar zdążył się już przyzwyczaić, że matka ni stąd, ni zowąd wyskakiwała z czymś takim. Było wczesne letnie popołudnie, matka miała urlop i właśnie przygotowywali razem obiad. – Rozmawiałam z nim rano i pytał, czy przyjedziesz. Będzie miał wolne pod koniec lipca i wtedy mógłby się Tobą zająć.
- Nie trzeba się mną zajmować, sam się o siebie zatroszczę – odburknął. – A do ojca mogę jechać, chętnie znowu zobaczę morze. Tyle, że wolałbym pojechać trochę później, mam teraz jeszcze parę spraw do załatwienia.
- A co Ty masz takiego pilnego do zrobienia w wakacje? – matka spojrzała na niego podejrzliwie. – W ciągu roku szkolnego jakoś nie byłeś taki gorliwy.
Nie odpowiedział. Nie mógł przecież powiedzieć matce o Monice. O tym, że najpierw musi się z nią zobaczyć. Musi? Czy chce? Musi – przekonywał się. Przecież wymienią się książkami, tak? Poza tym, powinien oddać jej pieniądze za mangę, którą mu kupiła. To jego obowiązek.
Niemniej, przygotował się do tego spotkania. Nie założył byle czego, starannie wybrał ubranie. „Myślałby kto, że wybieram się na randkę.” – Wkurzało go to, ale z niewiadomych powodów, właśnie tak do tego podchodził. – „Jasne, kurwa, randka z kobietą starszą o kilkadziesiąt lat.” Prawda była jednak taka, że nie widzieli się prawie od miesiąca i Oskar czuł się z tego powodu nieco niezręcznie. Nie był pewien swojej reakcji na widok Moniki, tego, jak oboje się zachowają i co powiedzą.
Monika miała podobne obawy. Też czuła, jakby to spotkanie, samo w sobie niewinne, było jednak czymś więcej niż tylko wymianą książek i poglądów. Tak jak Oskar, stała przed szafą, zastanawiając się, co założyć. Dzień zapowiadał się wyjątkowo gorący, więc letnia sukienka wydała się najodpowiedniejsza.
„Omg! Co Ty zrobiłeś?!” – to była pierwsza myśl, jaka nasunęła się Monice na widok Oskara, kiedy się spotkali. Wiedziała wprawdzie, że przefarbował włosy na blond (rozmawiali o tym, chłopak uprzedził ją, że ma taki zamiar), ale wiedzieć a zobaczyć na własne oczy, to coś zupełnie innego. Zamiast tego powiedziała jednak: „Nieźle.”
Z jakiegoś powodu rozmowa nie bardzo się kleiła. Niby wszystko było jak dawniej, ale jednak inaczej. To już nie było „służbowe” spotkanie podczas szkolnej przerwy, ale „prywatne” sam na sam. Oboje, nie wiedzieć czemu, a może właśnie dlatego, czuli się niezręcznie, jak na pierwszej randce. Wymienili się książkami i uwagami na ich temat. Porozmawiali na temat wakacji. Rzadko patrzyli sobie w oczy. Monika zauważyła, że Oskar kilkakrotnie powtórzył tę samą wypowiedź – pozwoliło jej to zrozumieć, że chłopak naprawdę był skrępowany. Ona zresztą też.
Kiedy się pożegnali, odetchnęli z ulgą. Oskar czuł, że dłużej już chyba by nie wytrzymał. Napięcie rozsadzało go od środka. Już kiedy wchodził do szkoły (tam się spotkali), serce waliło mu jak młotem, a po wejściu do biblioteki …
„Gosh! Nie widziałem jej miesiąc. Na litość boską! Czy ona musi tak wyglądać? I tak pachnieć? Nie wie, jak to na mnie działa?”
Podczas całego spotkania unikał kontaktu wzrokowego z Moniką . Wolał na nią nie patrzeć. Wystarczyło mu, że czuł jej obecność, każdy nerw w jego ciele mu to uświadamiał. Nie! Zdecydowanie musi coś z tym zrobić, bo tak dalej być nie może. Albo po prostu pozwolić, aby ta znajomość umarła śmiercią naturalną. „Ten nasz pseudo związek i tak nie ma sensu” – powtarzał sobie – „przecież nic z tego nie będzie. A ja się przez to wykończę.”
- Co powiesz na pożegnalny numerek? – Artur podszedł do Moniki, objął ją i zajrzał głęboko w oczy. – Może byśmy koniec naszego związku przypieczętowali w łóżku?
Monika zawahała się. To prawda, że w „tych sprawach” zawsze im się układało, seks był najwyższych lotów. Miała jednak wrażenie, że to chyba nie do końca byłoby w porządku.
- No co jest? Mona? – on najwyraźniej nie miał żadnych wątpliwości. – Nie będziesz się chyba teraz dąsać? Daj się namówić. Ostatni raz. Proszę! – całował jej włosy, szepcząc do ucha. – Zrobię wszystko, co zechcesz.
- Okej, skoro tak ładnie prosisz. – wiedziała, że tak to się skończy. Zawsze potrafił ją przekonać.
Było cudownie. „Dlaczego zawsze tak jest” – myślała Monika – „że początek i koniec są wspaniałe, a środek już nie? Pamiętam, jak się spotkaliśmy po latach – było nam tak bajecznie. Przez pewien czas. A potem coś zaczęło się psuć. Tak jak z Oskarem.” – przyszło jej do głowy ni stąd, ni zowąd. – „Boże, dlaczego o nim pomyślałam? I to w takiej chwili?”
To jednak była prawda, relacja między nią a Oskarem zmieniła się, odkąd zaczęły się wakacje, a zwłaszcza od ich ostatniego spotkania. Nie byli już sobie tak bliscy jak dawniej. Tak jakby odległość geograficzna między nimi miała swoje odniesienie także w sferze uczuć. Monika żartobliwie nazywała to związkiem na odległość, bojąc się jednak tego określenia. Wiedziała bowiem aż nadto dobrze, co ono oznacza i jak się zwykle kończy.
- Wiesz, jak długo ze sobą byliśmy? – zapytała opierając brodę na piersi Artura. – Oczywiście nie liczę od dnia naszego ponownego spotkania po latach. Tak naprawdę razem.
- Nie mam pojęcia, jakieś kilka miesięcy, dwa, może trzy. – odpowiedział.
- Dokładnie 9 i pół tygodnia – Monika uśmiechnęła się znacząco.
- Żartujesz? Jak w tym filmie? - przytaknęła. – Niespecjalnie go lubię. Chociaż Kim jest tam nieziemsko seksowna. – Nagle się zreflektował. – Nie gniewasz się, że to mówię, prawda?
- Ani trochę – odparła. – W pełni się z Tobą zgadzam. Zresztą, kochałam się wtedy w Mickey’u Rourke – jak większość kobiet.
- Pamiętasz, jest tam ta słynna scena, ta z miodem. Wiesz, pomyślałem sobie teraz, że …
- To nie myśl! – przerwała mu. – No way! Nigdy się na to nie zgodzę, to perwersja! Poza tym – dodała już spokojniejszym tonem, upewniona, że wszystko będzie dobrze – nie mam miodu.
Rano zjedli razem śniadanie, potem Artur spakował się i wyszedł. Pożegnali się jak przyjaciele: pocałował ją w policzek, uściskali się, obiecali nie tracić kontaktu. Po jego wyjściu Monika poczuła się trochę nieswojo, zaczęła się zastanawiać, czy to na pewno była dobra decyzja. Przez chwilę chciała pobiec za mężczyzną, zawołać go, w porę się jednak opamiętała.
„Dobrze zrobiłam” – mówiła sama do siebie – „Nie ma czego żałować, trzeba zamknąć za sobą te drzwi i pójść dalej.”
Nie bardzo wiedziała, dokąd ma pójść, więc póki co poszła do łazienki, zabrała stamtąd szczoteczkę do zębów, której używał Artur, jego maszynkę do golenia i wyrzuciła je do śmieci. Koniec. To było wszystko. Nieliczne ubrania, jakie u niej przechowywał, zabrał ze sobą. Nie zostało już nic. Monika poczuła nagle, że jednak coś straciła. Podeszła do okna, spojrzała na zalaną słońcem ulicę i powiedziała do siebie:
- Znowu jestem singielką. Jestem wolna, mogę robić, co chcę. Nikt mi niczego nie może zabronić. – Coś jednak przeszkadzało jej w tym, żeby z radością krzyknąć: „Hurra!”
Niestety, czy też na szczęście, nie miała czasu, aby się nad tym zastanawiać. Problemy rodzinne, do tej pory jakby czające się gdzieś w pobliżu i czekające na odpowiednią chwilę, teraz uznały, że nadszedł ich czas. Choroba ojca pogłębiła się nagle i to na tyle poważnie, że lekarze nie dawali mu już większych nadziei. Dla Moniki to był cios. Matka zmarła zaledwie kilka lat wcześniej, a teraz miała również stracić ojca. I była z tym sama, nie miała bowiem rodzeństwa.
Zadzwoniła do Artura, żeby mu o tym powiedzieć, wyżalić się, ale wyłączył komórkę. Najbliżsi przyjaciele byli akurat na wakacjach i kontakt z nimi ograniczał się do nielicznych rozmów telefonicznych. Nie mogła przecież i nie chciała psuć im urlopu. Mieli swoje rodziny, zobowiązania, nie miała prawa wymagać od nich, aby dla niej zostawili wszystko. Napisała nawet do Oskara – o tym, co myśli, czuje, jak bardzo jest jej źle. Jego odpowiedzi były jednak dalekie od tego, czego oczekiwała. Kobieta zauważyła, że chłopak odpowiada zdawkowo, niemalże monosylabami, zwyczajnie ja zbywa.
- To dziwne – żaliła się Monika – był czas, kiedy mogliśmy przegadać pół nocy i mieliśmy o czym, nie brakowało nam tematów. A teraz ledwie udaje nam się sklecić kilka zdań. Możesz mi powiedzieć, co się stało?
- Cóż, wolę iść spać. – usłyszała w odpowiedzi.
Monika poczuła w tym momencie, jakby dostała w twarz. Co takiego? Przesłyszała się, czy on to naprawdę powiedział? Zrobiło jej się przykro, tak cholernie przykro, że zachciało jej się płakać. Wylogowała się, wyłączyła komputer i po prostu się rozpłakała.
„Pieprzony gówniarz” – myśli nachodziły jedna na drugą – „Jak on mógł mnie tak potraktować. Myślałam, że po tym, co razem przeszliśmy, jest między nami jakaś więź. Że się rozumiemy. Potrafiliśmy rozmawiać godzinami, a teraz mnie olewa? Fuck!” – zastanowiła się. – „Nie, nie mogę sobie na to pozwolić. Szczeniak nie będzie mną pomiatał. Dobra, młody, chcesz wojny, to będziesz ją miał.” – Ponownie odpaliła komputer i napisała do Oskara, że ma ją przeprosić za swoje słowa. Jeżeli tego nie zrobi, to ona zakończy tę znajomość.
Zagranie było trochę dziecinne, ale w końcu miała do czynienia z młodocianym, więc liczyła, że to zadziała. Nie pomyliła się. Następnego dnia dostała odpowiedź:
- Tego typu szantaż emocjonalny na mnie nie działa. Nienawidzę, kiedy ktoś mówi: „zmień się albo nie pisz”. Jestem, jaki jestem. Nie jest mi przykro z powodu tego, co powiedziałem, bo nie uważam, że Panią obraziłem. Zresztą, nie wydaje mi się, aby słowa miały aż tak wielką siłę sprawczą. Być może kiedyś zmienię zdanie, ale póki co nie odczuwam z ich powodu żadnej skruchy.
- Mimo to domagam się przeprosin. – nie ustępowała Monika. Szóstym zmysłem czuła, że za tą buntowniczą fasadą nastolatka kryje się mały chłopczyk, który boi się odrzucenia i braku akceptacji. Może do końca tego nie pojmował, ale na pewno nie chciał, aby ona się na niego gniewała. – I chcę to usłyszeć, jak mnie przepraszasz. – Kobieca intuicja i tym razem jej nie zawiodła.
- Powiem tak. Skruchę odczuwam tylko wobec jednej osoby – mojej matki. Jest mi przykro, kiedy muszę zostawić ją z całą masą zajęć do wykonania. Ale dobrze, skoro naprawdę Pani tego chce: przepraszam za to, że nie potrafię odpowiednio dobrać słówek.
„A jednak tym razem dobrałeś je idealnie” – pomyślała Monika. Była zadowolona, ba, w pewnym sensie nawet szczęśliwa. Strasznie nie lubiła kłótni, uwielbiała żyć w zgodzie ze wszystkimi. Dlatego cieszyła się, że jednak doszli z Oskarem do porozumienia, bo nie chciałaby kończyć tej znajomości. Odczekała chwilę („a co tam, niech się trochę pomęczy”), po czym odpisała:
- Przyjmuję przeprosiny – zdawała sobie sprawę, że zabrzmiało to jak łaskawe udzielenie aprobaty przez udzielną księżnę.
- No to wszystko okej. – wiedziała, że jemu też ulżyło.
A jednak nie wszystko było okej. Śmierć w końcu przyszła i upomniała się o swoje.
To był bardzo trudny okres w życiu Moniki. Prawie tak ciężki jak ten czas, kiedy zmarła jej mama. Wtedy czuła, jakby świat się zawalił. Teraz było inaczej, może trochę lżej, ale niewiele. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że jest sierotą, naprawdę i że tak właściwie została sama na świecie. Oczywiście, miała rodzinę. Ale to nie było to, co najbliżsi.
Jakby na to nie patrzeć, czuła się podle. Sytuację pogarszał jeszcze fakt, że nie miała się komu wygadać czy wypłakać. Artur był daleko, być może z jakąś jej następczynią. Może nawet nie wiedział, co przeżywała. Przyjaciele się porozjeżdżali – nie mogła ich za to winić, w końcu były wakacje. A Oskar – cóż, on zwyczajnie ją olał. To właśnie bolało Monikę najbardziej. Co prawda nie było go w domu, był u ojca, ale przecież utrzymywali kontakt. Wiedziała też, że w jego wieku takie pojęcia jak: starość, choroba czy śmierć były abstrakcją, czymś odległym jak inne galaktyki. Niemniej, liczyła chociaż na odrobinę współczucia z jego strony. Znali się przecież tak długo i na tyle dobrze, że miała prawo tego oczekiwać – tak myślała.
Pocieszenie przyszło ze strony zupełnie nieoczekiwanej. Na jednym z portali społecznościowych, na którym Monika miała swoje konto, w pewnym momencie odezwał się do niej ktoś, o kim nie myślała już od bardzo dawna. Ricardo. To imię nadal wywoływało u niej przyjemne wspomnienia. Chłopak nie widziany od lat, z którym łączyły ją więzi prawie tak silne jak z Oskarem. Przypomniał jej o sobie.
- Ricardo? - Była zaskoczona. – Boże, to naprawdę Ty? Nie sądziłam, że nadal będziesz mnie pamiętał. Minęło w końcu kilka lat.
- Jak mógłbym nie pamiętać. Spędzałem w bibliotece prawie każdą przerwę. Słuchaliśmy razem muzyki, rozmawialiśmy. Pozwalała nam Pani przepisywać zadania domowe. To były piękne czasy.
- Też tak myślę. To miłe, że tak to wspominasz. A słuchasz jeszcze Linkin Park?
- Czasami, ale nie za często. Ostatnio wydali nowy album. Zna go Pani?
Przyznała, że jeszcze nie słyszała. Rozmawiali jeszcze przez dłuższą chwilę. Kiedy się pożegnali, Monika poczuła się o wiele lepiej. Tak jakby w długim ciemnym tunelu nagle dostrzegła w głębi małe światełko. To było to, tego właśnie potrzebowała. Słowa Ricarda były jak balsam na jej zbolałą duszę, od razu zrobiło jej się cieplej na sercu. Chociaż nie były niczym szczególnym, ot kilka zwykłych słów. Tyle, że jego słowa były miłe, a wtedy Monika rozpaczliwie chciała, żeby ktoś powiedział jej coś miłego.
„Niech Cię Bóg błogosławi, Ricardo!” – pomyślała – „Pojawiłeś się w najodpowiedniejszym momencie. Powiedziałeś dokładnie to, co chciałam usłyszeć. Właściwe słowa wypowiedziane we właściwej chwili. Pewnie nigdy się nie dowiesz, jak bardzo mi dzisiaj pomogłeś.”
Od tamtej chwili przestała rozpamiętywać przeszłość, a zaczęła spoglądać w przyszłość.
Dodaj komentarz