Przyjaźń czy kochanie. Cz. 1

- No jak jedziesz, do cholery! – krzyknął jakiś głos. Monika ostro zahamowała. – Pieprzone baby. Kto im dał prawo jazdy!
"Nie jadę do cholery, tylko do pracy” – pomyślała. – "Chociaż to może na jedno wychodzi. Swoją drogą, dobrze, że nie powiedział: Jasne, blondynka za kierownicą.”
Włączyła radio, żeby się trochę odprężyć. O czym właściwie myślała? O nim? Znowu? Nie, przecież dała już sobie z nim spokój. Może jednak nie do końca. Podkręciła muzykę. Akurat leciała piosenka Grechuty. Monika wsłuchała się w jej słowa:
" … I znowu sobie zadaję pytanie: Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?”
" No właśnie” – pomyślała Monika. – "Co to właściwie było?”  

Rok wcześniej.
- I znowu się zaczyna. – Powiedziała do siebie Monika, kiedy pierwszego września jechała do pracy. Takie myśli krążyły jej po głowie od rana. Początek roku szkolnego zawsze napawał niezbyt wesołymi myślami. Już zaczynała tęsknić za wakacjami. – To tylko dziesięć miesięcy – próbowała się pocieszać. – I znowu będzie trochę wolnego. – Z drugiej strony, cieszyła się na ten nowy rok, zastanawiając się, co przyniesie. Gdyby wiedziała…
To było zwyczajne gimnazjum w zwyczajnym mieście. Niespecjalnie duże, ale i nie za małe. Standardowe. Takie, w którym gimnazjalista chcący zachować anonimowość, mógł się ukryć, nie wyróżniając w tłumie.  
Tak jak Oskar. Trzecioklasista. Chciał tylko dobrnąć do końca i skończyć szkołę.  
"Jeszcze rok i wyniosę się z tej dziury. Muszę tylko jakoś dotrwać do zakończenia.”
Niestety, dni wlokły się jeden za drugim w naprawdę żółwim tempie. Rozpoczęcie roku, Dzień Nauczyciela, Święto Niepodległości. Wreszcie święta. Nareszcie wolne.  
Monika zamierzała spędzić święta z rodziną, jak każdy. Cieszyła się na to, choć z rodzicami widywała się dość często. Martwiły ją za to ciągłe pytania o związki: czy ma faceta, kiedy będzie miała, itd. Nie ma i już. Musi mieć? Gdzie to jest napisane, że kobieta nie może być sama?  
To prawda, była sama. Oczywiście, miała facetów, miewała przygodne romanse, ale to był tylko seks dla sportu. Już dawno zapomniała, jak to jest być z kimś na dłużej. Przyzwyczaiła się, było jej tak dobrze (przynajmniej tak sobie wmawiała).
Większą część jej życia stanowiła praca. Spędzała w szkole kilka godzin dziennie. Plus dojazdy do domu. Na życie towarzyskie zostawało niewiele czasu. Nie martwiło jej to jednak, nigdy nie była bywalczynią klubów. Wolała dobrą książkę czy film. Po części wynikało to z jej zawodu – bibliotekarka musi czytać, szczególnie w gimnazjum, żeby być na bieżąco.  
Ostatnie dni przed świętami to był koszmar. Zastępstwa, zastępstwa, zastępstwa. Miała tego dosyć. Czy naprawdę nie ma nikogo innego? Niestety, w gimnazjum nie ma świetlicy, tę rolę pełni biblioteka. I to bibliotekarka jako pierwsza jest typowana do zastępstw.  
Pewnego dnia schodziła na pierwsze piętro do pokoju nauczycielskiego, żeby sprawdzić plan lekcji i minęła grupę uczniów wchodzących na piętro. Przypadkowo spojrzała na jednego z nich. To był Oskar. Ich spojrzenia się spotkały. Wtedy Monika poczuła, sama nie umiałaby powiedzieć, co takiego. To się chyba określa mianem: "zaiskrzenia.” Tylko tak mogłaby to nazwać. W każdym razie zauważyła dziwny błysk w jego oczach. Zainteresowanie? Możliwe, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać.
Oczywiście, znała go. Oskar, 3b. Outsider. Chłopak trzymający się na uboczu, mający inne zainteresowania. Woli kosza niż nogę. Tyle wiedziała. Dobrze się z nim rozmawiało. To też zauważyła. Od początku roku zaszła w nim jakaś zmiana, jakby wydoroślał, bardziej niż inni. Rozmowy z nim były naprawdę ciekawe.  
Dla Oskara to spotkanie też nie przeszło bez echa. Spędził tyle godzin w bibliotece na zastępstwach, a dopiero teraz zauważył bibliotekarkę. Tak naprawdę. Spojrzał jej w oczy i zrozumiał, że to było to. Że od teraz chce spędzać z nią więcej czasu. Nie tylko na zastępstwach.
Tymczasem nadeszły święta. Nadeszły i minęły. Nastał Nowy Rok. "Ciekawe, co przyniesie” – zastanawiała się Monika. – "Ten ostatni nie był najlepszy, może ten zmieni coś w moim życiu.”
W szkole, jak to po świętach – coroczne rozmowy o prezentach. "A co Pani dostała pod choinkę? Ja dostałem/łam to… albo tamto…” Dzieciaki. Niby gimnazjum, a wciąż jeszcze nie wyrośli z dzieciństwa. Nie rozumieją, że dorośli nie przykładają takiej wagi do prezentów, nie "jarają się” tym. Co mogła dostać? Ubrania, kosmetyki, słodycze – drobiazgi. Liczy się pamięć. I tradycja. Czasami, gdy pytali, miała ochotę się śmiać, bo w związku  z prezentami przypomniał jej się stary jak świat dowcip: "Kupiłeś już coś pod choinkę? Tak, stojak.”
Swoją drogą, uwielbiała Boże Narodzenie. Wszędzie na świecie mają swój urok, ale nigdzie tak jak u nas. Magia świąt jest niepowtarzalna. Monika zawsze cieszyła się jak dziecko, powtarzając: "W tym przedświątecznym okresie wszyscy jesteśmy jak dzieci. Tak się czujemy. I to jest w porządku, tak powinno być.”
Zupełnie inaczej było z Oskarem. Typowy nastolatek, właśnie przechodził okres buntu przeciw wszystkiemu i wszystkim. Także Bogu. Otwarcie deklarował niewiarę, obnosząc się ze swoim ateizmem. Według Moniki, trochę to było na pokaz i dla szpanu. Zawsze uważała, że jest w tym pewna obłuda – ktoś nie lubi świąt, ale prezenty dostawać to już owszem.
Pewnego dnia rozmowa zeszła na kolędę – normalka w styczniu.  
- Ale oczywiście, przyjąłeś? – zapytała, raczej szukając potwierdzenia. W jej otoczeniu mało kto nie przyjmował księdza.
- Nie. – odpowiedział. – Miałem wszystko przygotowane, ale nie chciało mi się.
- A co na to mama?  
- Mama była w pracy. Przed wyjściem powiedziała, żebym zrobił, jak będę chciał. Dała mi wolną rękę.
Nic na to nie powiedziała. Pomyślała tylko, że kobieta daje chłopakowi zbyt dużo swobody. Cóż, nie jej rzeczą było się wtrącać. Wiedziała, że mieszkali sami, tylko we dwoje. Ojciec był, ale mieszkał osobno. Z tego, co się orientowała, rodzice Oskara nigdy się nie pobrali, chłopak był nieślubnym dzieckiem. Tak to już jest dzisiaj, samo życie. Może dlatego Oskar był taki.  
Wtedy był już częstym bywalcem biblioteki. Nie tylko po to, żeby wypożyczyć książkę. Bardziej dla towarzystwa, żeby porozmawiać, odciąć się od reszty. Cieszyła się, że właśnie u niej znalazł azyl.
Bo to naprawdę był azyl. Tak właśnie Oskar traktował bibliotekę. Była miejscem, gdzie mógł w spokoju poczytać, porozmawiać. Gdzie nikt go nie oceniał, nie odrzucał, nie mówił, że nie pasuje. Do tego bibliotekarka. Miała w sobie to coś. Coś, czego potrzebował. Nie wiedział, jak to nazwać. Przeczytał setki książek, a nie potrafił określić tego uczucia. Potrafiła słuchać, poświęcała czas na rozmowę i wysłuchanie tego, co chciał powiedzieć. Miała w sobie ciepło, które sprawiało, że chciał mówić. Nie tylko on. Wiedział, że uczniowie przychodzą do biblioteki, żeby porozmawiać. Książki są tylko pretekstem. Czasami nawet nie. Pani Monika była osobą, która wiedziała o wszystkim, co się dzieje w szkole: kto z kim, kiedy i dlaczego. Wszyscy jej o wszystkim mówili. Prawdziwa skarbnica wiedzy.
Oskarowi Monika podobała się również jako kobieta. Jeszcze nie do końca to rozumiał i nie przyznawał się do tego, ale czuł coś do niej. Nigdy nie podobały mu się dziewczyny w jego wieku, uważał je za małolaty. Zawsze wolał starsze albo zupełnie dorosłe kobiety. Monika ujęła go swoim urokiem. Wciąż pamiętał spotkanie na schodach. Wymienili spojrzenia, a w jego sercu coś drgnęło. Jeszcze nie wiedział, co to jest, ale czuł, że chce tę kobietę oglądać tak często, jak to możliwe. Dlatego przychodził do biblioteki. Na przerwach: jednej, dwóch, potem na każdej. Z czasem stało się to jego nawykiem. Nie potrafił już spędzać przerw gdzieś indziej.  
Pamiętał, że kiedyś przeczytał wiersz, kojarzył, że Mickiewicza. Słowa tego wiersza wciąż mu się nasuwały na myśl: "Idąc bez celu, nie pilnując drogi, sam nie pojmuję, jak w Twe zajdę progi. I wchodząc sobie powtarzam pytanie: Co mnie tu wiodło? Przyjaźń czy kochanie?”

Erica

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1509 słów i 8603 znaków, zaktualizowała 25 lut 2016.

Dodaj komentarz