Przyjaźń Na Dwa Fronty

Prolog
Był 25 września-początek jesieni, wracali do domu uczniowie Liceum i najlepsi przyjaciele: Marek, Jacek, Natalia i Monika, był piątek po południu, więc weekend się zbliżał. Marek z tego powodu zaproponował wspólne wyjście na piwo, był już pełnoletni, więc nie stanowiło, to dla niego większego problemu, reszta towarzystwa miała po 17 lat. Dziewczyny prędko podjęły decyzję o wspólnym spotkaniu, ale za to Jacek nie miał ochoty nigdzie dzisiaj wyruszać, od rana tak jakby nie był sobą z sympatycznego, pogodnego młodzieńca dzisiaj stał się ponurym i aspołecznym chłopakiem, która wygląda jakby chorował na depresję. Z resztą pewnie rodzice nie wydaliby pozwolenia, byli bardzo rygorystyczni, nie pozwalali mu na nic, pomimo tego, że jak sam uważał "ma JUŻ 17 lat", ale relacje w rodzinie nie stanowiły przeszkody w relacjach ze znajomymi, wszyscy wiedzieli jacy są jego rodzice i omijali ich szerokim łukiem, nie to co Jacka; w szkole był bardzo lubiany i uznawany za chłopaka z naprawdę porządnej rodziny. Pomimo namowy dziewczyn Jacek wyraźnie dał do zrozumienia, że dzisiaj nigdzie się nie wybiera i zostanie w domu. Jak na niego, to było dziwne zachowanie, ponieważ bardzo rzadko jest taki stanowczy. Marek go lubił, ale nie przejmował się jego kryzysem, był urodzonym kobieciarzem, więc nie stanowiło dla niego problemu to, że będzie obcował w przewadze dziewczyn. Po chwili oznajmił wszystkim, żeby spotkali się o 20 w przytulnym barze w centrum miasta; po tych słowach wszyscy rozeszli się do swoich domów odpocząć i zjeść obiad przed "młodzieńczą libacją".  
Dochodzi 20, Marek przyszedł wcześniej i już po jednym piwie czeka na dziewczyny, przychodzą z kilku minutowym spóźnieniem, ale za to wyglądały zjawiskowo; Natalia jak zwykle musiała ukazać swoje wdzięki w krótkiej czarnej sukience, nie przeszkadzała jej jesień, wieczory były jeszcze ciepłe, Monika za to była ubrana w modną obcisłą kurtkę, lecz nie wyzywającą, jasne jeansy i sportowe buty. Dziewczyny przyciągały sporą uwagę ludzi znajdujących się w barze w tym również Marka, usiadły ostentacyjnie obok niego, a on zamówił dla nich drinki. W tym samym momencie Jacek, gdy jego rówieśnicy świetnie bawili się w barze, on postanowił, że dziś wcześniej pójdzie spać, ponieważ chce żeby ten dzień jak najszybciej dobiegł końca, lecz nie wiedział dlaczego, przeczucie wyżerało go od środka. Nie minęło 15 minut, jak obudził się cały spocony i z ciężkim oddechem zdał sobie sprawę, że TO już się zaczęło, że przeszłość do niego wróciła i że nic już nie będzie wyglądało tak jak za dobrych czasów. Nikt oprócz jego rodziców nie wiedział o jego tajemnicy, być może z tego powodu są tacy rygorystyczni, a znajomi nie potrafią zrozumieć ich zachowania. W jego głowie pojawił się głowie jeden przerażający wniosek : teraz zacznie się walka o przetrwanie jak za dawnych lat...
Rozdział 1 - Sen

Była trzecia nad ranem, Jacek już nie miał więcej siły zmagać się ze swoim organizmem, chwilę po tym poddał się i zapadł powierzchownie błogi sen. To była jednak iluzja spowodowana zmęczeniem. Chwilę po tym obudził się w przerażającej ciemności, migała tylko hipnotycznym transem dioda z kamery pomieszczenia. Po chwili Jacek usłyszał metaliczny głos tak jakby z tej kamery:
- Spodziewałeś się mnie mój przyjacielu?
Jacek na chwilę zamarł, teraz był pewien swoich obaw, dawny "Przyjaciel" do niego wrócił. Nigdy nie pozwalał nazywać się inaczej, przez co nie znał jego imienia.  
Po chwili Jacek był w stanie wykrztusić z siebie jakieś konkretne zdanie:  
- Dlaczego mnie nękasz? Dlaczego znowu mi to robisz? Nie pamiętasz jak ostatnio przez to skończyłem?
- Skończyłeś tak, ponieważ próbowałeś się buntować, a propos, zadbałem też o wystrój i atmosferę naszej konwersacji, chyba musimy sobie coś wyjaśnić...
W tym momencie nagle zapaliło się mgliste światło, które wyglądało na  
takie jakby miało się za chwilę wypalić. Wtedy ukazał się Jackowi drastyczny i przerażający widok. Był to szpital psychiatryczny, ten sam w którym Jacek w przeszłości spędził sześć miesięcy, miał bowiem zdiagnozowaną schizofrenię oraz rozdwojenie osobowości. Lekarze nie dopuszczali do wiadomości innego schorzenia. Przez wiele miesięcy Jacek nie chodził do kościoła, czuł urazę do księdza który odesłał go do specjalisty. Każdej nocy spędzonej w tym okropnym miejscu ukazywał mu się "Przyjaciel" i śmiał się z jego bezsilności, jak i w jego oczach można było zauważyć żal do niego.
Cela miała śnieżnobiałe, dźwiękoszczelne ściany, łóżko z przybitymi do niego pasami oraz dwie kamery w rogu obserwujące pacjenta. Nieraz było na nich widać Jacka krzyczącego i drapiącego ściany celi, lecz teraz były całkiem czyste nie było ani śladu prób zadrapania. Czasami lekarze musieli go przypiąć pasami do łóżka, to właśnie najbardziej zapadło mu w pamięć.  
- Jak Ci się podoba sceneria mój Przyjacielu?
- Czego ode mnie chcesz?! Dlaczego mnie tu sprowadziłeś?  
- Nie pamiętasz już jak Ci pomogłem? Zapomniałeś dlaczego każę siebie nazywać Przyjacielem? Beze mnie w tej szkole byłbyś nikim...
Jacek nie był od początku lubiany w szkole. Teraz uczęszcza wraz ze swoimi znajomymi do jednej z warszawskich szkół po przeprowadzce rodziców. Był cichy i nieśmiały, nie potrafił wydusić z siebie nawet słowa, czasami był nawet obiektem kpin ze strony rówieśników. Pewnego dnia odezwał się do niego Marek i chcąc lepiej poznać Jacka zaprosił go do siebie na piwo. Jacek niechętnie, lecz przyjął propozycję. Rozmawiali o rzeczach błahych aż w końcu Marek opowiedział mu o siłach, które potrafią działać cuda:
- Posłuchaj; sam na tym Świecie sobie nie poradzisz, widzę, że nic nie korzystasz z życia, siedzisz jakbyś czekał tylko na śmierć.
- Nie rozumiem...Ty mi w tej chwili Coś...proponujesz?
- Słyszałeś o wschodnich technikach relaksacyjnych? Proponuję abyś zaczął ze mną uczęszczać: medytacje, joga i tego typu rzeczy. Spójrz na mnie, ja jestem pełen życia i nie mam dnia żebym chodził przygnębiony.
- Wiesz Marek... Ja nie wiem czy to jest dobry pomysł, zadzieranie z siłami nie z tego Świata może źle się skończyć...
- Nie bądź naiwny; chyba nie będzie Cię nic goniło po domu tylko dlatego, że wybrałeś się ze mną trochę się uspokoić. Uśmiechnął się do niego z pogardą.
- No dobrze, spróbujemy, może coś z tego będzie.
- Wspaniale, więc jutro u mnie o 17.
W tym momencie życie Jacka zmieniło się do tego stopnia, że po kilku transach stał się tak rozmowny, że zaczął pozyskiwać znajomych, kolejnych, kolejnych aż w końcu stał się szkolnym celebrytą aż do teraz...Od tamtej pory Jacek zdał sobie sprawę dlaczego na swojego "Przyjaciela" musi właśnie tak mówić. Była to zwykła zagrywka, ironia ze strony "Przyjaciela", mająca na celu kpić z Jacka i dać mu do zrozumienia kto układa jego życie i dzięki komu jest tak sławny.
- Głupcze! Myślisz, że Marek namówił Cię, ponieważ martwił się Twoim stanem psychicznym? Otóż nie, otrzymał ode mnie wyraźne polecenie: miał do wyboru dalsze spokojne i błogie życie albo pozbawione sensu i bliskich...najwytrwalsi w swoim buncie doczekali się samobójstwa, więc teraz mnie uważnie posłuchaj: nie wiem jak to zrobisz, ale musisz kogoś znaleźć i namówić żeby zaczął praktyki wschodnie; najlepiej żeby to był ktoś słaby psychicznie, taka mała rada... Teraz pewnie się zastanawiasz dlaczego słabych psychicznie, skoro Marek jest namacalnym okazem życia, otóż on był taki jak Ty, ale dzięki mojej małej pomocy...
- Dość! Zostaw mnie w spokoju! Dlaczego nie mogę się obudzić?! ZOSTAW MNIE!
- Nie tak prędko, nie dałeś mi wyraźnej odpowiedzi, jeśli namówisz kogoś, to będziesz żył tak jak Marek i nic Ci się nie stanie, lecz jeśli dowiem się, że próbujesz się temu opierać... Sprawię Ci naprawdę ciekawe życie nie mówiąc o urozmaiceniu życia Twoim bliskim, więc...?
- Daj mi się zastanowić proszę!
W tym momencie Jacek obudził się znowu cały zlany potem i do tego łzami, usiadł na brzegu łóżka, przysłuchiwał się krokom ojca, wychodzącego do pracy i zadał sobie jedno podstawowe pytanie:
Czy warto poświęcać bliskich dla swoich korzyści? Po czym wstał, zjadł śniadanie, przewietrzył się i już znalazł pierwszego kandydata na zapoznanie z "Przyjacielem"...

Rozdział 2– Owca w wilczej skórze
  
-Natalio! Natalio!
Jacek próbował zatrzymać biegnącą koleżankę, bycie wysportowanym należało do jej obowiązków i życia codziennego.
- Natalio!
W końcu zatrzymała się przed jego domem, rozpuszczone włosy gonił wiatr we wszystkie strony, a poranne słońce dodawało im jeszcze większego połysku. Miała na sobie czarne legginsy, sportową bluzę i buty, wyglądała jak typowa miejska dziewczyna, która dba o swoje ciało.
- Cześć Jacku! Jak się masz? Co się stało, że o tej porze Cię widzę?
- Nic takiego, chciałem z Tobą porozmawiać, może wejdziesz do mnie na chwilę, rodziców nie ma w domu, więc moglibyśmy...
- Wiesz co? Już bardziej bym spodziewała się takiego zachowania po Marku, wybacz, ale nie mam czasu na Twoje gierki.
- Chyba się nie zrozumieliśmy...chciałem z Tobą tylko porozmawiać.
- Przepraszam, ale jestem w tej chwili zajęta. Marek wieczorem organizuje u siebie imprezę, gdybyś wczoraj był to byś wiedział. Masz od niego zaproszenie, nie miał jak Cię zaprosić, więc ja to robię za niego i zmień podejście do kobiet, ponieważ wieczorem będzie ich sporo.
Uśmiechnęła się do niego ironicznie i pobiegła dalej urzekając przechodniów swoim wyprofilowanym ciałem. Jacek wrócił do domu i zaparzył sobie kawę, ojciec pracował czasami w soboty, a matka wyjechała do rodziny i wróci dopiero jutro, więc miał czas tylko dla siebie. Cały czas myślał jak wybrnąć z tej sytuacji, kompletnie nie wiedział co ma w tym momencie zrobić. Obawiał się najgorszego: mianowicie, że rodzice znowu uznają go za obłąkanego, a jedynie z kim mógłby porozmawiać, to jak twierdzili specjaliści "z kamerą". Musiał coś wymyślić i to szybko, czas ucieka, a "Przyjaciel" nie będzie czekał w nieskończoność.
Wszystko już wydawało się być stracone aż w końcu wpadł na pewien plan... W głębi duszy zabolało go to, jak postąpiła z nim Natalia. W tym momencie sumienie zderzyło się z jego relatywizmem. Nie dał swojemu zbłąkanemu sumieniu najmniejszych szans. Teraz czekał spokojnie do wieczora, a jego "Przyjaciel" wkładał mu do głowy same "genialne" pomysły. Nie było już wątpliwości, teraz Jacek stał się "owcą w wilczej skórze" jest niewinnym chłopakiem funkcjonującym odgórnie.
Poszedł do sypialni rodziców, zażył tabletki nasenne matki i podekscytowany czekał do wieczora. Tym razem nie miał ani jednego koszmaru, a jego życie jakby zaczęło zamieniać się w Arkadię, raj na Ziemi, którego nie chce się opuszczać...
Dochodziła 20, Jacek w pełni gotowy do pójścia na imprezę oznajmia ojcu, że wychodzi.
Ojciec jak zwykle nie był z tego pomysłu zadowolony, lecz zgodził się, ponieważ też pragnął spokoju po całym tygodniu w pracy, więc wyjął z lodówki zimne piwo i powiedział obojętnym głosem w stronę syna:
- Tylko pamiętaj, jeżeli poznam po Tobie, że wypiłeś za dużo, to będziesz się spowiadał u matki.
W głębi serca ojciec wiedział, że jego syn i tak nie wróci trzeźwy i powiedział to zdanie tylko dlatego, bo "tak wypada" jak w większości rodzin z dorastającym dzieckiem.
Dom rodziców Marka. Tak! On miał warunki, aby stworzyć imprezę godną najwyższych lotów. Jego rodzice pracują w dużej sieci handlowej, nigdy nie mieli dla niego czasu. Sto złotych dziennie zastępowało mu rodziców, więc nie czuł się zbyt samotny, wszyscy go bardzo lubili, jedni z serca, a drudzy z portfela, może właśnie tego wieczoru okaże się do której grupy należy Natalia, zawsze miał z nią zbyt dobry kontakt jak na przyjaźń. Nie przeszkadzało jej to, że Marek lubił obecność wielu dziewczyn i różnego rodzaju przygody wręcz kochała w nim tę dzikość i łapania życia pełnymi garściami. Szkoda tylko, że nie wiedziała, co stoi u podstaw życia Marka. Na razie nie wiedziała...
Jacek najpierw przebrnął przez ogromne podwórko, podszedł do drzwi, zapukał i otworzył mu Marek.
- Witaj mój przyjacielu! Zapraszam!
Serce Jackowi zabiło mocniej, w głowie zaczęło szumieć, a głos Marka do złudzenia był podobny do głosu "Przyjaciela", lecz po chwili otrząsnął się ze złudzeń, złożył powitanie i wszedł do wielkiego  salonu jakby rodem z XVIII wieku. Rodzice Marka wariowali na punkcie dwóch rzeczy : pieniędzy i sztuki, lecz w ich przypadku te rzeczy się nie wykluczają. Podłogi były z czystego marmuru, meble białe z pozłacanymi rączkami, firanki sięgające do ziemi, a na ścianach kopie słynnych obrazów malarzy.  
Jacka w żadnym stopniu to nie interesowało, zachowywał się jak w transie i miał tylko jeden cel: namówić Natalię na jogę.  
Po godzinie wszyscy już byli po pewnej ilości alkoholu. Jacek pewniejszym krokiem niż zwykle podszedł do dziewczyny. Ledwo zdążył podejść, a jej wzrok bardzo sugerował bardzo wyraźne "spieprzaj" i spoglądała poniekąd na Marka.
- Natalio, posłuchaj mnie raz jeszcze, chciałbym namówić Cię żebyś poszła ze mną na jogę, może trochę różni się od zwykłej, tradycyjnej jogi, ale zapewniam Cię, że nie będziesz się nudziła.
- Czy Ty nie rozumiesz jak się do Ciebie mówi po polsku?! Co Ci do głowy strzeliło, żeby namawiać na takie rzeczy. Marek też chyba na to chodzi, ale przynajmniej jest dobry w łóżku, a po Tobie się tego nie spodziewam. Spadaj!
W tym momencie życie Jacka legło w gruzach, teraz tylko czekał spokojnie na to, jaką karę wymyślił dla niego "Przyjaciel". Po tej rozmowie poszedł do domu i położył się spać, gdy w tym samym momencie Marek osiągał swoje szczyty z Natalią, oboje oczywiście pijani.  
W Jacku zrodziła się nieposkromiona nienawiść i żądza zemsty na tej okropnej dziewczynie. Niedługo po całym zdarzeniu dowiedział się, że nie musiał długo czekać i nawet nie musiał się mścić, wyręczył go w tym "ktoś inny", było gorzej niż się spodziewał...

Rozdział 3 – Na dnie \

Minął tydzień od ostatnich wydarzeń na imprezie Marka oraz powracającego kłopotu Jacka, wszystko jakoś wróciło do normy, a przynajmniej tak się wszystkim wydawało aż do czasu gdy wszyscy spotkali się w galerii handlowej. Wszyscy potrzebowali tego po tym trudnym tygodniu. Szli głównym wejściem w kierunku ruchomych schodów, to kogo przy nich ujrzeli przeszło najśmielsze oczekiwania. Marek, Jacek i Monika nie wierzyli własnym oczom, oczywiście mieli zamiar spotkać się z Natalią już na miejscu, ale nie w takich okolicznościach. Okazało się, że Natalia po prostu została zwykłą galerianką, lecz nikt nawet nie podejrzewał dlaczego, przecież jej rodzice byli ponadprzeciętnie bogaci.
- Co Ci odjebało do jasnej cholery?! Krzyknął Marek ze wszystkich sił nie zwracając uwagi na otaczający go tłum.
-  O, to... To wy... Przepraszam, nie chciałam żebyście mnie zobaczyli w takich okolicznościach.
Marek nie wiedział w tym momencie co ze sobą zrobić, Jacek czuł, że ta sprawia jest głębiej zakorzeniona niż innym się wydaje, a Monika najzwyczajniej w Świecie miała do tego obojętny stosunek, w głębi duszy nawet jej nie było szkoda Natalii, nigdy nie darzyły się wielką sympatią, ich przygody zaczęły się już w gimnazjum.
Monika była kiedyś w centrum uwagi, lecz właśnie przez Natalię straciła ten tytuł na rzecz urzekającej gimnazjalistki o blond włosach. Natalia zawsze była w centrum uwagi, nie pozwalała innym zająć tego miejsca, każdą konkurencję prędzej czy później eliminowała i tak właśnie zaczęły się potyczki z Moniką. Była zwykłą, prostą dziewczyną, która dobrze się uczyła i darzyła wszystkich szacunkiem oraz sympatią. Wszyscy ją lubili, ale wtedy pojawiła się Natalia i od razu wszystkie spojrzenia padły na nią. Uczniowie gimnazjum zazwyczaj nie są tak rozbudowani emocjonalnie, żeby zawiązywać stałe znajomości i to właśnie wykorzystała Natalia. Znajomi Moniki poznając Natalię, uznali ją za miłą, ale nudną, nie to co Natalia: ciągłe imprezy, chłopaki, przygody, historie rodem z amerykańskich filmów. Z czasem Monika przestała być już tak popularną osobą, wiedziała przez kogo i nie wybaczyła jej tego do tej pory zwłaszcza, gdy też nie raz miała przez nią kłopoty w szkole, ponieważ prowadziły przez długi czas ze sobą wojnę tyle, że Natalia przybrała postać lisa, a Monika niestety lwa przez co o mało nie dyrekcja nie wydaliła jej ze szkoły. Od tamtej pory Monika przeszła głęboką metamorfozę i już nigdy nie była cichą, pokorną dziewczyną. Otrzymała od życia przyspieszony kurs dojrzewania i zdała sobie sprawę z tego, że o wszystko na Świecie trzeba walczyć, ponieważ ludzie są bezwzględni w swoich działaniach, a w sytuacjach kryzysowych zdolni są do wszystkiego. Po nauczce w gimnazjum udawały najlepsze przyjaciółki w liceum, lecz obie czuły chęć zemsty na sobie.  
Tym razem wskaźnik koła fortuny życia padł na Natalię, a Monika bezwzględnym chłodnym spojrzeniem rzucała na nią z pogardą, gdy wszyscy byli zaskoczeni zachowaniem Natalii, Monika była w stanie przejść obok niej i podążyć ruchomymi schodami w stronę sklepów z ubraniami.
- Nawet po tym jak zachowałaś się na imprezie, to nie spodziewałem się aż tak skrajnego zachowania. Przecież masz tyle pieniędzy, że Twoi rodzice potrzebują kilku kont! Warknął Jacek z oburzeniem.
- No właśnie, nie do końca. Westchnęła Natalia i cała czerwona ze wstydu kierowała się w stronę wyjścia.  
- Chodźcie do mnie, to wam opowiem.  
Wszyscy ruszyli za nią, wszyscy oprócz Moniki ta wciąż czuła urazę i tylko kątem oka spojrzała z piętra na swoich znajomych i poszła dalej.
Dojechali w końcu do domu Natalii, rodziców nie było w domu, załatwiali jakieś sprawy biznesowe, córki to nie interesowało aż do momentu kiedy ojciec ją poinformował o tym, że mają kłopoty. Jacek i Marek rozsiedli się wygodnie na skórzanej sofie i z niecierpliwością czekali jak do swojego zachowania ustosunkuje się Natalia.
Kilka dni temu, po imprezie gdy Natalia była w domu, ojciec zapukał do jej pokoju i wszedł majestatycznym krokiem tak jakby za chwilę miałoby się wydarzyć. Tak właśnie się stało, usiadł koło swojej córki i oznajmił jej bardzo poważnym, niskim głosem:  
- Posłuchaj mnie córeczko, mamy poważne problemy... Akcje naszej firmy spadły o 30%, krótko mówiąc jesteśmy praktycznie skończeni.
Dla Natalii, licealistki wychowanej w luksusie była to przerażająca wiadomość, zwłaszcza kiedy nic nie zapowiadało na taki obrót sytuacji. Szok ten wpłynął na nią zbyt negatywnie, dwa dni po tej rozmowie z bólem serca i aktem desperacji w głowie zdecydowała zarobić na swoje przyjemności sprawiając przyjemność innym, lecz nie pomyślała o konsekwencjach, które mogą z tego wyniknąć. Natalia była dziewczyną, która nie bała się wyzwań, lecz to przerosło ją do tego stopnia, że zaczęła brać leki uspokajające. Pieniądze były dla niej czymś arcyważnym, nie potrafiła się przestawić na mniej wymagający tryb życia.  
Marek i Jacek po wysłuchaniu chwilę po opowiedzeniu przez Natalię całej opowieści siedzieli bez ruchu i patrzyli jak jej czarny tusz do rzęs spływa jej po idealnie wyprofilowanych policzkach, które po chwili stały się zaczerwienione, mokre i w żadnym stopniu nie przypominały twarzy tej słodkiej, a zarazem dzielnej i twardej dziewczyny, która rozwiązywała każdy poważniejszy problem w okresie dwóch dni, lecz to nie był jej prawdziwy problem o czym dowiedziała się niebawem...
Jacek nie miał wątpliwości co do tego, że musi porozmawiać z Markiem. Tym razem to na jego warunkach, przy jego piwie i w jego domu, ponieważ zaczynał łączyć fakty. Pomimo tego, że Jacek i Natalia nie darzyli się sympatią po ostatnim wydarzeniu, to jednak Natalia znajdowała się w tym momencie na dnie, a z ogromu znajomych i wielbicieli zostali jej tylko sponsorzy, Marek i ewentualnie Jacek.  
Monika w ten czas, kiedy chłopcy rozmawiali z jej znajomą, ona flirtowała przez internet z nowo poznanym chłopakiem, chciała się z nim spotkać tylko dlatego, żeby dać do zrozumienia Natalii, że wojna jeszcze się nie skończyła, a ich przyjaźń jest tylko na pokaz.
Jacek wyszedł zdenerwowany razem z Markiem od dziewczyny, ta ciągle płakała. Jacek wręcz wyrzucił go rękami z jej domu, uderzył po głowie i zaprowadził do swojego domu. Marek nawet się nie opierał, ponieważ wiedział o czym będą rozmawiać i na pewno Ktoś z tej rozmowy wyciągnie odpowiednie konsekwencje...

Rozdział 4 – Prawdziwych "Przyjaciół” poznaje się w biedzie
Jacek wrzucił kolegę do swojego domu i wypchał na fotel. Nikt nigdy nie widział Jacka w takim stanie. Majestatycznie podszedł i usiadł na wielkim, skórzanym fotelu obok Marka. W jego oczach można było zauważyć obłąkanie, jego psychodeliczne zachowanie wręcz przeraziło Marka pomimo tego, że był dużo lepiej zbudowany i mógłby wyrwać się z domu kolegi, gdyby tylko chciał, lecz nie teraz. W tym momencie coś zatrzymywało go w miejscu i nawet nie odważył się spróbować.
- Marek, uznaję Cię za inteligentnego człowieka, więc chyba domyślasz się o czym będziemy rozmawiać.
- Podejrzewam.
Powiedział, to tak niepewnym głosem jakby stąpał po polu minowym, a jego każda odpowiedź miałaby zaważyć nad dalszym rozwojem rozmowy.
- Kim jest Przyjaciel? Kim albo czym dokładnie jest?
- O czym Ty w tej chwili mówisz? Co Ci się stało, Twoja choroba...
-Nie pierdol mi o chorobie! Doskonale wiesz o czym mówię.
W tym momencie Jacek poszedł do kuchni i  wrócił do salonu z sześciocalowym niemieckim nożem. W tym momencie był w takim stanie, że nic nie było w stanie go powstrzymać. Marek zaczął ciężko oddychać.
- Teraz odpowiesz mi na pytanie?
- Posłuchaj, to... to co Ci się wydawało zwykłymi technikami relaksacyjnymi, to była tylko przykrywka i to w czym teraz siedzimy sięga znacznie głębiej.
- Nie rozumiem, w jakim sensie głębiej? Co Ty przez to chcesz powiedzieć?
- Tak naprawdę, spotkania na które chodziliśmy miały charakter rekrutacji o czym się dopiero niedawno dowiedziałem. Uwierz, że siedzimy w tym razem i takie sceny nie mają najmniejszego sensu.
- Rekrutacji do czego? Do sekty?
- Tak.
Odpowiedział tak cicho jakby mu było wstyd za to co zrobił Jackowi, a zarazem sobie, przecież lubił go.
- Ciebie chyba do reszty pojebało! Dałbym radę bez Ciebie, a teraz tylko spójrz. Myślisz, że akcje rodziców Natalii spadły, bo im się nie chciało wisieć? Pomyśl idioto! Przez to Natalia jest w takim stanie w jakim jest, a jeszcze na dodatek ja ją chciałem namówić na to Twoje gówno!
- Skąd miałem wiedzieć, że sytuacja przyjmie taki obrót?! Wszystko było w należytym porządku.
- Przyjaciel również się z Tobą kontaktuje?
- Tak i to wiele razy. Między innymi skontaktował się ze mną we śnie abym Cię wciągnął do sekty.
- Co to za sekta?
- Kult Sziwy, jeśli wiesz o co chodzi...
- Nie, naprawdę, myślałem, że jestem pojebany przez to wszystko, ale Ty bijesz wszystkie rekordy!
- Posłuchaj ja naprawdę...
- Wyjdź z mojego domu!  
Powiedział spokojnie, lecz charyzmatycznie, takim tonem głosu, że nie dało się odmówić.
Marek wyszedł, a Jacek starał wszystko sobie poukładać, nie sądził, że to zajdzie aż tak daleko, chciał się tylko uspokoić, a tak naprawdę jeszcze bardziej przez to stał się bestią w otoczeniu. Musiał dokładnie dowiedzieć się kim jest Przyjaciel i w jaki sposób można go rzucić; tak rzucić, ponieważ on był jak nałóg, jeśli przestawało się go używać, to on niszczył od środka jak również psychikę. Już raz od niego się uwolnił, ale nigdy nie poznał dokładnie Przyjaciela, tym razem powrócił ze zdwojoną siłą i nie będzie tak "łatwo" jak kiedyś. Postanowił wybrać się do głównego jogina na zajęciach, miał nadzieję, że czegoś się dowie.
Rodzice wrócili z pracy, od razu zobaczyli załamanego Jacka. Matka do niego spokojnie podeszła, a ojciec był już tak przewrażliwiony stanem psychicznym syna, że od razu złapał telefon i chciał dzwonić do specjalisty. Szczerze mówiąc ojciec nie miałby najmniejszych wyrzutów  sumienia gdyby Jacka zamknięto w szpitalu psychiatrycznym, Jacek był jedynakiem, a rodzice i tak sporadycznie znajdowali dla niego czas być może to nie była całkowicie wina Marka, bo gdyby rodzice znajdowali dla niego czasem, być może nie musiałby uspokajać alternatywnymi technikami.  
Matka - Izabela usiadła obok syna, miała kręcone włosy, twarz wyrażała, że jest wykształconą kobietą po czterdziestce. Właśnie wróciła z pracy, więc miała na sobie spódnicę do kolan, niebieską garsonkę oraz buty na koturnach pracowała bowiem w firmie ojca zajmującego się akcjami na giełdzie oraz zarządzaniem i marketingiem. Ponadto firma rodziców Jacka współpracuje z firmą rodziców Natalii. Wiele razy bywało kiedy Natalia przychodziła ze swoimi rodzicami aby ci mogli omówić sprawy biznesowe.  Matka, zadała cienkim głosem jedno pytanie:
- Czy to znowu się zaczęło?  
- Mamo, to nie jest tak jak myślisz...
- Opowiedz mi w takim razie jak jest.
Jacek opowiedział matce wszystkiego czego dzisiaj się dowiedział, siedziała zapłakana na brzegu łóżka. Ojciec już szukał na poważnie numeru do psychiatry.
- Widzisz Iza? Mamy świrniętego syna, chłopcy w jego wieku oglądają się za dziewczynami, a ten sobie wymyśla przyjaciół! Nawet Natalia podobno mówiła, że jest pojebany, a wszyscy wiemy, że Natalia nie ma wygórowanych wymagań dotyczących chłopaków.
- Grzegorz, przestań! To jest nasz syn, jemu trzeba pomóc, a nie robić wyrzuty sumienia, nie widzisz w jakim jest stanie?
- Dość! Wyprowadzam się do dziadków, nie zobaczycie mnie już w takim stanie, dziękuję mamo, że mnie chronisz, a po ojcu spodziewałem się takiego zachowania. Przecież jak to syn prezesa może mieć problemy? Jutro rano wyjeżdżam na Nowy Świat do dziadków, przemyślcie sobie wszystko, dobranoc.
Wyszedł majestatycznie z salonu, a chwilę później było słychać tylko huk drzwi zamykających się od pokoju Jacka. Ojciec zdjął marynarkę, rozwiązał krawat i nalał sobie najlepszej irlandzkiej whiskey do połowy kryształu i wypił na raz. Jacek postanowił, że wybierze się do dziadków, ale najpierw odwiedzi głównego jogina, jest on jedynym potężniejszym źródłem informacji w tej całej zawiłej zagadce, jeśli niczego się od niego nie dowie, to nie ma gdzie szukać pomocy, ale jak to mówią "prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie", Jacek jest teraz na skraju bankructwa psychicznego, więc jest szansa, jedna, niepowtarzalna, w przeciwnym wypadku wyląduje w zakładzie jak kiedyś, a czegoś takiego może już drugi raz nie przetrwać...

Rozdział 5 – Nowe Życie – Nowy Świat  
Jacek spakował swoje najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszył o świcie na Nowy Świat, tam również przebywał tajemniczy jogin z którym miał się spotkać. Dotarł tam w 15 minut i wszedł do nowoczesnego budynku, drzwi rozsuwały się samoistnie, a drewniane panele były pokryte cienką matą od samego wejścia. Młodzieniec od razu rozpoznał mentora pomimo tego, że sporo czasu minęło kiedy spotkali się po raz ostatni, sporo jeśli wzięlibyśmy pod uwagę wiek jogina. Miał około 60 lat, właśnie przygotowywał się do dziennego treningu, był właśnie w stanie głębokiego transu fazy REM porównywalny do snu. Przeszedł obok niego głośnym krokiem lecz ten nie był w stanie nic zrobić. Dopiero kiedy Jacek potknął się o mały hebanowy stolik z herbatą, starzec wyszedł z transu i spokojnym lecz z charyzmatycznym spojrzeniem doświadczonego człowieka podszedł do niego:
- Co tu robisz młody człowieku?
- Witaj, chciałbym się dowiedzieć co tutaj się dzieje. Mam kłopoty i wydaje mi się, że masz z tym związek.
- Jak mogę Ci pomóc?
- Chciałbym żebyś mi wyznał, co mam uczynić, aby pokonać Przyjaciela.
- Chłopcze, zadawanie takich pytań może zaszkodzić zdrowiu...
- Proszę jesteś moją ostatnią szansa, jeśli sytuacja się utrzyma, to długo nie zabawię na tym świecie.
- Po prostu nie przyjąłeś go w odpowiedni sposób. On nie lubi być odrzucany, skoro on coś Ci ofiarował Ty też musisz. W przeciwnym wypadku uzna Cię za zdrajcę i będzie próbował wykończyć Ciebie albo Twoich bliskich.
- Jak mam go powstrzymać?
- Uparty jesteś jak na swój wiek. Są dwa sposoby. Jednym z nich jest ofiarowanie mu czegoś w zamian, lecz pomoże to tylko na pewien czas.
- A drugi?
- Drugi jest bardziej ekstremalny. W Indiach, a dokładnie w stanie Pujnab na północy kraju jest główna siedziba najbardziej doświadczonych joginów z całego świata. Przyjeżdżają tam co pewien czas, oddać ofiarę za pomoc w życiu codziennym. Jest tam również ogromny posąg Sziwy. Najlepiej byłoby gdybyś spojrzał w jego trzecie oko z zupełnie czystym umysłem i kompletnym brakiem strachu, następnie podłożysz ładunek wybuchowy i wielki posąg przeistoczy się w stos okruchów. Sądzę, że prędzej wtedy zabiją Cię jego wyznawcy niż jego moc.
- Pan żartuje sobie w tym momencie? Ja mam 17 lat i mam wysadzić w powietrze jakąś budę na drugim końcu świata?
- I tak mówiłeś, że Twoje dni są już policzone, więc?
- Dziękuję panu za pomoc, sam postaram się coś wymyślić.
- Masz rację, zaraz przychodzą do mnie ludzie na trening.
Jacek wyszedł z przekonaniem od jogina, że nic nie jest w stanie mu pomóc, nie postradał jeszcze zmysłów do tego stopnia, żeby robić takie rzeczy. Poszedł powolnym, przygnębionym krokiem do dziadków, którzy byli w szoku jego widokiem w ich progu.
- Cześć, muszę tu zostać przez pewien czas... Czy mogę...?
- Oczywiście, ale co się stało?
- Proszę nie teraz.
Poszedł po tych słowach do pokoju na górze rozpakował się i położył na łóżko. Ogarnął go niesamowity spokój, taki jakiego nigdy nie doznał, czuł kompletną ulgę, której źródła nie potrafił wyjaśnić. Stało się to w ciągu minuty.
Tymczasem przed dom Marka zajechał ambulans, a z niego wyskoczyło kilku sanitariuszy.
Jego rodzice byli w kompletnym szoku, nie wiedzieli co o tym myśleć. Marek nigdy nie chorował, miał wysportowaną figurę. Sanitariusze stwierdzili zgon spowodowany zawałem serca. Marek wtedy spał, zmarł na skutek nerwów spowodowanych snem. Przyjaciel wyssał całą energię z Marka i "nakarmił" nią Jacka nie wiadomo jaka była tego przyczyna. Oczywiście nie wiedział nic o stanie kolegi, lecz podejrzewał, że skoro nie zrobił tego co mu radził jogin, gra cały czas się toczy i nie wierzy w to, że energia samoczynnie spływa do niego. Po Marku została tylko to co siedzi w Jacku : Przyjaciel i jego wszystkie siły.   
Pogrzeb ma odbyć się za 3 dni, przez ten czas wszyscy przygotowują się aby powiedzieć o tym wszystkim Jackowi, lecz to z czym się spotkali przeszło najśmielsze oczekiwania i wreszcie zaczęli poważnie słuchać młodzieńca...

" Życie masz tylko jedno, umierać możesz tyle razy, ile masz sił" Damian Szostak  

Rozdział 6 – Danse Macabre
Minęły 3 dni od tragedii mającej miejsce w domu Marka. Wszyscy zebrali się na pobliskim cmentarzu na ulicy Stalowej. Natalia po raz pierwszy w życiu zachowała zasadę stroju formalnego ; miała na sobie czarną, poważną sukienkę i w żadnym stopniu nie odkrywała za dużo. Jacek był ubrany w czarną marynarkę i półbuty z elegancko zakończonym czubem. Cała rodzina oraz znajomi zebrali się w południe, było już co raz chłodniej, ale słońce dawało z siebie tyle ile tylko mogło. Była jeszcze chwila do rozpoczęcia pogrzebu.
- Czy Ty zawsze musisz ściągać na nas kłopoty? On miał dopiero 18 lat, a Ty już go posłałeś do piachu. Natalia wręcz krzyknęła po cichu z wyrzutem, tak jakby chciała krzyknąć z całej siły, ale pozbawił ją tłum zbierający się na pogrzeb.
- To nie jest czas i miejsce na takie rozmowy, spójrzmy prawdzie w oczy, że oprócz pieniędzy, to nic w nim ciekawego nie widziałaś, więc teraz nie udawaj rozpaczy przed wszystkimi. Jacek powiedział, to z niewyobrażalnie stoickim i chłodnym spokojem.
- Jak śmiesz?! Dopóki nie zaczął się z Tobą zadawać, to było wszystko w należytym porządku, a teraz tylko spójrz.
Tę zawiłą konwersację rozbił dźwięk wydobywający się z bocznej nawy kościoła. Wszyscy natychmiast skupili się i nie było widać śladu po kłótni.
Po chwili odezwał się wysoki, pełny głos, wyrażający wykształcenie i swego rodzaju erudycję. Echo roznosiło się po całym obiekcie ogromnego warszawskiego kościoła.
- Spotkaliśmy się tutaj, aby...
W tym momencie poleciały pierwsze łzy - to matka Marka zaczęła je przelewać, można było jeszcze przed mszą zauważyć jej roztrzęsienie i wszyscy spodziewali, co będzie tego skutkiem. W końcu Marek był jedynakiem, a co najważniejsze synem.
Po zakończeniu Mszy prawie każdemu leciały łzy nawet tym, którzy próbowali się powstrzymać. Jedynymi osobami, którymi nie ogarnęły skrajne emocje byli Jacek i ojciec Marka - Krzysztof. Jacek od pewnego czasu posiadał niespotykaną zdolność przewidywania ważnych wydarzeń. W tym momencie tak było, zewnętrznie postawą przypominał starożytnego stoika, lecz wewnętrznie rozdzierał go duchowy ból romantyka, tak właśnie się czuł i zwykle nie wróżyło to nic dobrego jak do tej pory, dlatego w pewnym momencie ogarnął go paniczny strach. Nie dał po sobie tego poznać.  
Wszyscy zaczęli zmierzać w kierunki cmentarza, od którego dzieliło ich około 100 metrów.
Rozpoczęła się główna część pogrzebu, miało bowiem nastąpić ulokowanie trumny, wszyscy byli już wykończeni psychicznie.  Nastąpiło sprowadzenie trumny na dół. Ksiądz zaczął odmawiać modlitwę kończącą całe spotkanie, lecz kiedy był w trakcie odmawiania zaczęło się dziać coś niepokojącego... Było słychać jakieś periodyczne stukoty, jakby w cienką, pustą deskę. Echo było dość mocne, tak że każdy zdążył usłyszeć. Do pogrzebu wtargnęły się szepty i niepewność. Każdy zaczął snuć swoją teorię. W finalnym rozrachunku nawet ksiądz dostrzegał nieprzyjemnie dźwięki przez co nie mógł do końca odprawić drugiej części pochówku. W tym momencie przerwano mszę i wszyscy nasłuchiwali niedaleko krążącego dźwięku. Pierwsza ustaliła Natalia, że musi on być na niskiej powierzchni, ponieważ nie unosił się w górze, ale miał źródło na dole, ponieważ nic w okolicy nie wskazywało na to, że coś może wydawać dźwięk na powierzchni.
Jacek obawiał się najgorszego.
W końcu na chwilę wszyscy zamarli z podobnymi myślami w głowie jak Jacek. Tajemniczy dźwięk wydobywał się z trumny Marka. Pukanie powoli cichło. Całe zgromadzenie przeszedł dreszcz. Matka Marka - Małgorzata zemdlała. Kościelny bez zastanowienia pobiegł po łom i roztrzaskał trumnę kosztującą 10000 złotych, lecz pieniądze dla rodziców w tym momencie nie mają żadnego znaczenia, zwłaszcza tak bogatych.
Pukanie stało się ciche do tego stopnia, że wszyscy musieli wsłuchiwać się w enigmatyczny dźwięk. Kościelny w końcu otworzył wieko trumny. Sparaliżowany Marek nie wyglądał w tej chwili na martwego, był w stanie wyglądającym na jakiś rodzaj hibernacji, oczy miał wpółotwarte, patrzące się kompletnie bez jakichkolwiek emocji na piękne bezchmurne niebo i słońce patrzące mu się centralne w oczy, lecz jemu nie sprawiało to kłopotu. Całe zgromadzenie nie wierzyło własnym oczom, wewnątrz byli rozdarci,   nie wiedzieli co woleliby wybrać; zmarłego Marka i po pewnym czasie zdać sobie sprawę, że nie ma już go wśród nich, czy może powstający z martwych Marek będący w innym stanie świadomości, lecz nadal żywym.  
Nawet najtrzeźwiej z nich wszystkich myślący Grzegorz poczuł lekkie zawroty głowy, lecz tym razem to Jacek stał bezemocjonalny i patrzył się na Marka, jakby wiedział, że to musiało się wydarzyć. W pewnym momencie można było upodobnić twarz Jacka do twarzy typowego seryjnego mordercy, który patrzy się na swoje dzieło, ale jest już takim fachowcem w tym zawodzie, że nic nie jest w stanie poruszyć go wewnętrznie oraz zewnętrznie. Podszedł razem z ojcem bliżej trumny, aby wyciągnąć Marka. Ksiądz w tym samym momencie zaczął się modlić, nigdy nie był świadkiem czegoś takiego. Matka Jacka zadzwoniła po karetkę, a reszta najprawdopodobniej pragnęłaby aby aby Marek nie żył  aniżeliby miał być współczesną wersją Zbawiciela. Sanitariusz odbierający telefon nie chciał wydać rozporządzenia wysłania karetki, ponieważ uznał to za niesmaczny żart. Dopiero po dłuższej wymianie zdań z osobą wykształconą, która ukończyła marketing i zarządzanie dał się przekonać, chociaż sam sobie nie wierzył, przekonała go elokwencja i powaga osoby po drugiej stronie telefonu :
- Pogotowie ratunkowe, słucham?
- Witam, proszę przyjechać najszybciej jak to tylko jest możliwe, ten młodzieniec, którego 3 dni temu przywieźli do kostnicy... On... Żyje...
- Proszę nie robić sobie niesmacznych żartów. Ja rozumiem, że Państwo nie potraficie się pogodzić z tym, że odszedł ktoś tak młody. Dam Pani namiary na dobrego psychologa, dobrze?
- Proszę Pana, mi w tym momencie nie jest potrzebny żaden psycholog, to jemu w tej chwili potrzebna jest pomoc, On za chwilę naprawdę umrze, proszę się nie zachowywać niedorzecznie i w końcu przyjechać albo kogoś wysłać!
- Wyślę, ale tylko dlatego, że uważam Panią za osobę wykształconą i na poziomie, ale zdaje Pani sobie z tego sprawę, że dzwonienie po karetkę bez wyraźnego powodu grozi grzywną?
- Dziękuję za "przypomnienie", a teraz proszę przyjechać tu jak najszybciej. Do widzenia... Mam nadzieję...
Po trzech minutach przyjechała pomoc, Bóg jeden wie jak mogło im być wtedy wstyd po stwierdzeniu tak niejednoznacznego zgonu. W finalnym rozrachunku, Oni byli tylko pionkami w tej całej aferze, ciekawe jak wytłumaczy ordynator swoją "bardzo" wykwalifikowaną kadrę.
Zabrali ciało Marka, sztywne, lecz wizualnie cały czas wykazujące funkcje życiowe. Karetka odjechała razem z młodzieńcem, a wszyscy uczestniczy pogrzebu stali i widać było, że czuli wyraźną pustkę. Niektórzy po raz pierwszy w życiu nie mieli pojęcia co ze sobą zrobić oprócz Jacka. On doskonale znał swój plan działania, teoretycznie niewykonalny, a praktycznie szalony. Musiał dokładnie przemyśleć swoją decyzję zanim podzieli się nią z innymi. Pełnoletność osiągał dopiero w listopadzie, czyli prawnie jego plan na chwilę obecną jest zawieszony, lecz mógł już wykonywać pierwsze kroki dążące do celu.  
Wszyscy opuścili już bramy cmentarza, do Jacka nie docierały żadne bodźce zewnętrzne, tylko stał i patrzył w pustą, roztrzaskaną otchłań trumny. Wydawało mu się przez dłuższą chwilę, że dno nie ma końca po czym wypowiedział jedną, ale jakże ważną kwestię:
- Próbowałem Cię w przeszłości pokonać wszelkimi sposobami. Nękałeś mnie i moich bliskich, przez Ciebie o mało nie umarł mój prawdziwy przyjaciel. Tym razem choćbym sam miał się poświęcić i wędrować w teoretycznie błogiej otchłani astralu, zakończę ten cholerny ciąg, przestaniesz istnieć, ziemska energia uzależnia, doskonale to rozumiem, lecz ja będę ostatnią osobą, która Ci ją nieświadomie ofiarowała. Będę Cię niszczył delikatnie, powoli, od podstaw aż w końcu dotrę do samego czubka Twojej głowy. Nie pozostanie z Ciebie nic oprócz nieznaczącego, jesiennego, słabego powiewu po moich policzkach na znak Twojej kapitulacji. Jesteś marną istotą mającą na celu zniszczyć człowieka, ale zapomniałeś, że Bóg nigdy nie daje krzyża cięższego niż nasza moc. Ty moim Bogiem nigdy nie byłeś, nie byłeś nawet przyjacielem, byłeś nic nie wartym ziarenkiem piasku zanieczyszczającym moją zbłąkaną duszę. Teraz czas więc na burzę piaskową w moim wykonaniu, wysuszę Twoje źródło i zasypię Cię gorącym, nieskazitelnym, drobnym piaskiem pochodzenia niebiańskiego. Będziesz spadał na samo dno, lecz nigdy go nie dotkniesz. Marna z Ciebie istota, już słyszę jak wszelkie diabły i demony śmieją się oschłym głosem. Chciałeś stworzyć pandemonium, lecz ja mam panaceum.
Po wypowiedzeniu tej kwestii upadł i zapadł w głęboki sen...

Mk 5, 1-20  

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.

Rozdział 7 - Żyć nie umierać
- Gdzie jestem? Co to za miejsce? Powiedział Marek bardzo cicho, ponieważ na tyle pozwalała mu obecna lokalizacja. Nie mógł wydać z siebie żadnego głośniejszego dźwięku.
- Jak to gdzie? Jesteś w najprzyjemniejszym miejscu we wszechświecie - w świecie astralnym.  
- Czy... Czy ja już nie żyję?
- Nie, właśnie odżyłeś, czy nie jest tutaj pięknie?
Marek chyba nie był gotowy na to, żeby ujrzeć w pełni całe piękno świata astralu. Widział tylko otaczającą go magiczną ciemność, która swoją tajemniczością wręcz przyciągała Marka, co sprawiało, że wprowadziła go w stan błogiej świadomości.
- Nie... nie wiem, po co mnie  tu zabrałeś?
- Żeby ukazać Ci piękno położone w najwyższym punkcie. Powiedział to litościwym głosem, już nie przypominał dawnego, surowego sędziego. Teraz zachowywał się jak ojciec, który chce dla swojego dziecka jak najlepiej.
- Przywrócisz mnie na ziemię?
- Oczywiście, jeśli tylko będziesz chciał.
- Mam pytanie, jakie jest Twoje prawdziwe imię?
- Mów mi Dead, ponieważ uśmiercam to, co nie nadaje się być żywym, ale za to oświecam tych, którzy są godni zobaczyć światłość astralu. Ty jesteś taką osobą. Swoją drogą Twój kolega nieźle się głowi jak mnie zlikwidować, a przecież ja po prostu o was dbam i nie jestem zwolennikiem wychowania bezstresowego.
- Jacek? Co on takiego robi?
- Tego, to już sam musisz się dowiedzieć.
- Sprowadź mnie na ziemię, proszę.  
W jednym momencie wszystko się rozmyło, a ciało Marka podskoczyło na miękkim, szpitalnym łóżku. Pomieszczenie było sterylne, nieskazitelnie białe oraz przygnębiające na swój sposób. Marek w pewnym momencie zaczął żałować tego, że się obudził, chociaż sam nie spodziewał się takiej reakcji. W sali leżał sam, nie wiedział jak długo, ale wiedział za to, że musi jak najszybciej spotkać się z Jackiem i omówić całą tę sytuację. Problem był w tym, że była to sala w której był zamknięty na dziwny zamek z elektronicznym szyfrem na drzwiach. Nie było innego wyjścia, musiał czekać do momentu aż jakaś ktoś przyjdzie i wtedy może przynajmniej się dowie, co dokładnie zaszło.
Tymczasem Jacek obudził się po długim śnie, miał pustkę w głowie oprócz jednego celu: uratować Marka, poprzez pokonanie "przyjaciela". Jego mózg został wyczyszczony, być może są to skutki szoku jakiego ostatnio doznał. Jego rodzicie i znajomi do tej pory nie potrafią dojść do siebie po ostatnim zajściu na cmentarzu. Jedyne, co chciał teraz zrobić, to złożyć ponowną wizytę staremu joginowi, które pewnie jak zwykle dąży do doskonałości. Tak też zrobił. Tym razem, pewniej przekroczył drzwi prowadzące do głównej sali medytacyjnej. Ledwo zdążył przekroczyć próg i zdążył usłyszeć zdanie wypowiedziane spokojnym, opanowanym tonem:  
- Obawiam się, że nie jestem w stanie Ci pomóc.
- Jestem innego zdania, tylko Pan ma taką wiedzę na temat tej kultury, a co najważniejsze, wie Pan jak pokonać "przyjaciela".
Jogin wciąż miał zamknięte oczy, lecz doskonale wiedział w jakim celu wybrał się do niego młodzieniec.
-  Jesteś nad wyraz odważny młody człowieku. W tym momencie otworzył oczy i z podziwem spojrzał na pełnego pewności Jacka. Twoja nadmierna pewność doprowadzi Cię do zguby. Na tym świecie nie możemy być pewni niczego oprócz śmierci.
- Ostatnio jestem z nią bardzo zaznajomiony, wręcz zaprzyjaźniony. Po raz pierwszy od bardzo dawno Jacek uśmiechnął się ironicznie.
- Masz świadomość tego, co masz zamiar zrobić? Nawet jeśli w jakiś cudowny sposób uda Ci się tam dotrzeć, Oni nie powiedzą Ci nic oprócz tego, żebyś jak najszybciej opuścił to miejsce i w dodatku po indyjsku.
- Tu właśnie zaczyna się Pana zadanie, proszę więc o pomoc. Jestem w pełni świadomy, że sam nie dam sobie rady. Pan ich zna, ja nawet nie będę potrafił się wysłowić.
- Napij się herbaty uspokój się. Na małym, hebanowym stoliku stały dwie porcelanowe filiżanki z zieloną herbatą. Zasiedli do niego i kontynuowali konwersację. Chyba się nie rozumiemy, dla ludzi takich jak Ty stamtąd nie ma już wyjścia. Sposób, który Ci przedstawiłem był ukazany w czystej teorii, dla Marka nie ma już ucieczki od przeszłości i tego, co teraz się z nim dzieje i będzie działo.
- Jak to "będzie działo"? Czyli może być jeszcze gorzej?! Uniósł się Jacek, tak jakby nie wierzył w to,   co przed chwilą usłyszał.
- Marek tylko zwiedził świat, który jest przeznaczony dla ludzi takich jak On.
Jackowi zakręciło się w głowie, na początku myślał, że przyczyną tego był nadmiar negatywnych informacji, lecz wyraz twarzy Mistrza zdradzał coś o wiele gorszego. Po chwili upadł na drewnianą podłogę, a Jogin ze stoickim spokojem wziął go na swoje niepozornie wyglądające, silne plecy i kierował się w stronę wyjścia. Przed wejściem stał nowy, luksusowy samochód, lecz dla Jacka nie miało to większego znaczenia. Po chwili ujrzał ciemność, kiedy stary jogin wrzucił go do bagażnika i przeprowadził bardzo tajemniczą rozmowę z której młodzieniec zdążył usłyszeć jedno, nic dla niego nieznaczące zdanie:
-  Ham sadak par hain, ek baithak bulaane
Następnie, oddał się w nieskończoną otchłań.
Rozdział 8 – W potrzasku
Tymczasem Marek był już w stanie samodzielnie myśleć i dokładnie przebudził się z mistycznej hibernacji. To, z czego zdał sobie sprawę przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Uświadomił sobie, że pomieszczenie, w którym się znajduje nie pełni funkcji szpitala, a co najważniejsze, piękne krajobrazy wyłaniające się zza okna wcale nie przypominały polskich. Wszystko powoli zaczęło łączyć się w jedną logiczną całość, lecz Marek był na takie przemyślenia jeszcze za słaby. Nie potrafił wydusić z siebie ani słowa. Wydawało mu się, że jest tutaj kompletnie sam, lecz nie mógł bardziej w swoim życiu się mylić tak jak w chwili obecnej. Jeszcze nie wiedział jakie zamiary mają osoby, które go tu sprowadziły, ale pewne jest to, że znajduje się co raz bliżej prawdy, a Jacek został zdradzony przez swoją ostatnią deskę ratunku. Trudno w tym momencie stwierdzić czyja sytuacja jest bardziej beznadziejna: Marka, który jest wolny, ale czuje się jakby był przygotowywany do egzekucji, czy może Jacka, który znajduje się w bagażniku jogina i wnioskując z tego, co powiedział przez telefon,   nie wróży to Jackowi świetlanej przyszłości. Wszystko wskazuje na to, że przyczyniła się do tego jedna organizacja. Dwa porwania bliskich sobie osób w ciągu tygodnia. Marek był niemal pewien, że nic gorszego już go nie może spotkać po tym jak wpół przytomny obudził się w trumnie i stanął twarzą w twarz z "przyjacielem". Nic bardziej mylnego - to dopiero początek gry...  


Minęło kilkanaście godzin zanim Jacek otworzył oczy. Od razu poczuł mdłości, najprawdopodobniej, to przez tę ciemność, która ogarniała go ze wszystkich stron. Nie był jeszcze w stanie samodzielnie myśleć, najwyraźniej substancja podana przez jogina nadal działa. Jedyne, co mógł, to zatracić się w odmętach pełnej wyrazu otchłani rozprzestrzeniająca się w pomieszczeniu, a tym bardziej w jego odurzonym umyśle. Po pewnym czasie otworzyły się drzwi wraz z nieprzyjemnym dźwiękiem, który im towarzyszył. Światło przez chwilę oślepiło Jacka, ale zdołał zauważyć dwie niewyraźne postacie konwersujące w jakimś dziwnym języku. Jedna z nich, to był jogin, tego był pewien, a druga miała na sobie swego rodzaju szaty. Po chwili weszli i zapalili światło w miejscu pobytu chłopaka.

- Kogo mi tu przyprowadziłeś? On ma co najmniej 18 lat. Od ośmiu lat powinien już tu być, jest za stary. Zdajesz sobie sprawę z tego ile czasu pochłonie edukacja tego młodzieńca? Rzekł drugi głos, o dziwo wiele bardziej doświadczony od mistrza, którego znał Jacek.

Jacek wreszcie w przejrzał na oczy i równie tak samo im nie wierzył. Pół wzrokiem ujrzał w nich... Bramina, który miał na sobie pomarańczową szatę i długą brodę. Wyglądał na około 75 lat, lecz nadal drzemała w nim niewyjaśniona energia, którą w pewien sposób czerpał. Istniała tylko jedna kwestia, która w całej tej zagadce nigdzie nie pasowała; bramini, to kapłani, stojący najwyżej w hierarchii systemu kastowego, również najczystsi moralnie i nikt nie podjąłby wydania rozporządzenia o porwaniu młodzieńca, który nikomu nie zawinił. Słowa Marka zaczynały nabierać co raz pełniejszych kształtów. To musiała być ta sekta o której opowiadał, jakiś odłam ludzi, którzy mają w pewnym sensie inne tradycje i poglądy religijne. Coś w stylu naszych Świadków Jehowy.

- Panie, On ma dar, niektórzy przez 8 lat nauki nie dorównują jego bardzo rozwiniętemu umysłowi jak i szeroko rozumianej percepcji.

- Sądzisz, że nie będzie sprawiał problemów?

- Najmniejszych, Panie.

- W takim razie zabierz go do głównej hali, tylko nie pozwól żeby znalazł się tam w takim stanie. To jest niedopuszczalne.

Jacek po raz pierwszy widział jogina jako małego, nic nieznaczącego pionka, który wykonywał rozkazy bez zbędnych słów, a pomyśleć, że dla niego był przez pewien czas Mistrzem. Zanim zdążył powrócić myślami do rzeczywistości poczuł silne szarpnięcie na jego rękach i znów znalazł się na plecach. Został zaprowadzony do ogromnej łaźni. Przebywało w niej około 1000 osób z całego świata. W tym momencie chłopak kompletnie nie wiedział co się dzieje: nie wie gdzie się znajduje, nie rozumie tutaj nikogo, a w dodatku widzi, że nie jest tutaj sam. Ta sytuacja zaszła za daleko. Im bardziej zagłębiał się w tę sprawę, tym jeszcze mocniej zmieniało się jego spojrzenie na świat. Tak jakby przeszedł mentalną reinkarnację teoretyczną. W 75% jego osobowość została przekształcona w nową, "lepszą" i bardziej doskonałą.

W tym samym czasie Marek ochłonąwszy po przeżyciach z pogrzebu i zaznajomiony ze swoim obecnym położeniem postanowił wybrać się na spacer i dowiedzieć się, co tak naprawdę miało miejsce. Musiał "tylko" sforsować najnowocześniejszy system zabezpieczeń w całych Indiach.

( To są chyba jakieś żarty: nie dość, że zmartwychwstałem, to na dodatek leżę w jakimś ponadczasowym sanatorium tysiące kilometrów od domu. Czy może być jeszcze gorzej? )

Po chwili wszedł mężczyzna wizualnie podobny do tych, których spotkał Jacek, lecz był o wiele młodszy.

- Jak się dzisiaj czujemy? Wypowiedział z doskonałym, brytyjskim akcentem człowiek, który na pozór powinien posługiwać się tylko językiem Hindi. Wnioskując po tym, jest typem światowca oraz wnikliwie wykształcony. Miał bowiem na wizytówce wypisany stopień naukowy, a zamiast danych osobowych widniał jakiś kod z powierzchownie przypadkowymi cyframi, wyrytymi szczerym złotem.

- Co to za miejsce? Zerwał się Marek, a w jego oczach można było ujrzeć nieopisaną nadzieję na dogłębne ustosunkowanie się do jego pytania.

- Jesteś w centrum przemiany w północnym Punjab. Powiedział łagodnym, uspokajającym głosem mężczyzna.

- Jak się tu znalazłem?

- Odpowiednio wybieraj pytania chłopcze. Za zadawanie takich pytań u nas w konsekwencji używamy terminu " Praktyczna reinkarnacja ciała i ducha"

( Co to wszystko do cholery ma znaczyć? To jakiś obłęd! Kim są Ci ludzie?! )

- Wypuścicie mnie? Powiedział zmiękczonym głosem, ta cała sytuacja go przerastała. Zbyt wiele przeżył w tak krótkim czasie, niemal na pewno pozostawi to bliznę w jego psychice. Oby jego blizna nie szukała ujścia w białych poszarpanych ścianach i o wiele mroczniejszej scenerii niż ta.

- Chodź za chwilę się dowiesz tego, czego musisz. Świadomość jest mordercą szczęścia, na Twoim miejscu cieszyłbym się z tego, że masz mniej wydajną percepcję od Jacka. On w pewnym sensie już nie istnieje.

( On zna Jacka? Wszystko niebezpiecznie się zazębia, wszystko powoli zaczyna się wyjaśniać. Jacek?! Jakim cudem nie istnieje? Jego też porwali? Boże, błagam pomóż! )

W tym momencie myśli Marka wyszły na jaw pod postacią łez, jakże gorzkich, gdyby pomyśleć, że to wszystko przez niego. Cały roztrzęsiony wstał powoli i podążał za tajemniczym mężczyzną, gdy ten używał swojego " złotego kodu do wieczności ". Teraz to on miał w rękach panaceum, antidotum na jego wszystkie problemy. Jacek nie wywiązał się ze swojego oświadczenia, co więcej ma spore kłopoty.

- Słyszałeś o dzieciach Indygo?

- Nie, a powinienem?

- Zdaniem zgromadzenia Twój przyjaciel takim właśnie jest. Tylko odkryto ten dar u niego zbyt późno. Nasze poglądy nieco różnią się od klasycznego hinduizmu. Część poglądów czerpiemy z ruchu New Age. Mamy ludzi rozprzestrzenionych na całym świecie w tym nasz wspólny kompan, który was w to wprowadził. Teraz właśnie przeprowadza końcowy test rozpoznania na Jacku. W tym pomieszczeniu są równo 161803 osoby, gdy postawisz umiejętnie przecinek co Ci wyjdzie?

- Chwila, chwila... Co to za numerologia? Ciąg? Nie! Złoty Podział! 1, 61803!

- Bystry z Ciebie młodzieniec. Zostałeś tu sprowadzony, abyś nie sprawiał problemów. Za jakiś czas powinien tu być Jacek, a Ciebie delegujemy do Polski bez możliwości przyjazdu.

- Ale... Jak...? Jak pomieściliście tyle ludzi?

- Dobre pytanie. Uśmiechnął się podekscytowany. To co widziałeś, to tylko działanie tutejszych leków, które dla Ciebie przyrządziliśmy. Tak na prawdę jesteśmy dwa kilometry pod ziemią, nasza działalność rozciąga się na terenie całego Punjab.  

- Słucham?! Kto wam to wszystko finansuje?

- Na Ciebie już czas. Były to ostatnie słowa które Marek usłyszał i zapamiętał. Następnie poczuł mrowienie w okolicy szyi.


Jacek był przygotowywany do głównego rozpoznania. Umył się w ogromnej łaźni. Nigdy nie widział tylu osób o tak zróżnicowanych rasach, wierzeniach oraz poglądach. Nie zdawał sobie sprawy, że znajduje się w jednym kompleksie razem z Markiem.

- Gotów? Po raz pierwszy odezwał się do niego rabin.

- Na co?

- Aman Ci nie powiedział? Niekonsekwentny z niego człowiek. No cóż, tak czy inaczej, za moment się dowiesz.

Wziął Jacka za rękę, a ten poczuł nieopisane ciepło i poczucie bezpieczeństwa. W jednej chwili przestał się wszystkim przejmować i hipnotycznym ruchem szedł razem z rabinem. Dotarli do wielkiej sali, miała około 1000 metrów kwadratowych. Kryształowe światła odbijały się szlachetnie na sterylnej, przeźroczystej podłodze. Weszli przez monumentalne wrota i w tym samym momencie ukłoniło się około 5000 kapłanów i ludzi z różnych kast. Najniżej postawieni siedzieli na końcu, a loża rabinów obejmowała dwa pierwsze rzędy oraz boczne nawy świątyni. Jacek i rabin stanęli przed hierarchicznie rozmieszczonym tłumem i rzekł donośnym, bardzo poważnym głosem:

- Kochani! O to nasz najbardziej wiarygodny kandydat na dziecko. Już wkrótce otworzą się wrota naszego panaceum. Czerpmy z niezbadanej mocy energii astralu.

Wszyscy siedzieli w pozycji lotosu, Jacek zasiadł przed nimi. Oddali mu pokłon, a jego puste oczy bezwiednie wpatrywały się w posąg; tego samego o którym opowiadał Aman, tylko że Jacek był w stanie rozdwojenia. Gdyby chciał mógłby wszystko roznieść w drobny pył jedną drobną myślą, lecz jego umysł był czystszy od umysłu noworodka. Równo o godzinie 16:18 zaczęła się reinkarnacja teoretyczna.

Najbardziej przerażające było to, że ani rodzice ani znajomi chłopaków o niczym nie wiedzą, a przecież z miłości można popełnić wiele tragicznych w skutkach błędów....

"Nie myślałem i nie śniłem w mym życiu, że spotkam w tak czystej formie tak gwałtowną żądzę i tak gorące i tęskne pożądanie.
Przeżywam dni tak szczęśliwe, jakie Bóg chowa dla swych świętych; niech się ze mną stanie, co chce, nie będzie mi wolno powiedzieć, że nie zaznałem radości, najczęstszych radości życia." "Cierpienia młodego Wertera" - J.W Goethe  

Rozdział 9 – Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta
Jacek po długiej ceremonii został odprowadzony przez Rabina do pokoju, w którym miał czekać na dalszy rozwój sytuacji, bowiem nie zostało wszystko w pełni zakończone. Położył się na wąskim, twardym łóżku i pustym wzrokiem wpatrywał się w ścianę znajdującą się naprzeciw niego. Pokój miał klaustrofobiczne wymiary. Dłuższy pobyt w takim pomieszczeniu zwiastował rychłe załamanie nerwowe młodzieńca, a najprawdopodobniej o to chodziło tym "nawiedzonym" ludziom. Drzwi były o niewielkich wymiarach, ściany miały śnieżnobiały kolor a na środku leżał czerwony dywan na którym Jacek nie chciał albo nie mógł się położyć. Minęły dwie godziny zanim spotkał kogoś o zdrowych zmysłach. W niewyjaśniony sposób weszła do jego miejsca zamieszkania, stanęła i z politowaniem przyglądała się wykończonemu z każdej strony Jackowi.
- Chodź za mną, mamy mało czasu.
- Kim jesteś? Co tutaj robisz? Spytał Jacek niepewnym, wręcz zaspanym głosem.
- Nie ważne. Zaufaj mi, a będziesz wolny od wszelkich problemów.  
W tym samym momencie niewyraźna postać w oczach Jacka podeszła do jego łóżka i złapała go za rękę. Jacek poczuł ciepło od tajemniczej postaci kreującej się w co raz większych detalach. Wreszcie się ocknął i ujrzał tę istotę tak jak powinien. Była to kobieta, brunetka o średnim wzroście i niebagatelnym spojrzeniu. Była ubrana tak jak większość osób w jej wieku, chociaż Jacek miał problem z ustaleniem jej daty urodzenia. Wyglądem przypominała młodą kobietę, może nawet niepełnoletnią, lecz mówiła nad wyraz poważnie, jej sformułowania dla Jacka wynosiły się ponad mądrości Joginów. Być może dlatego, że jeszcze nie został w pełni przez nich " zaprogramowany".  
- Jak... Jak Ci na imię?
- Nie pytaj, to nie jest czas i miejsce na takie rozmowy. Chodź za mną.
Jacek intuicyjnie wstał z łóżka i zaufał nieznajomej, pomimo obaw jakie to może przynieść konsekwencje. Po ceremonii nie był w stanie jeszcze samodzielnie chodzić. Oparł się o swoją opokę i ruszyli w kierunku wyjścia.
- Jak się tu znalazłaś? Powiedz!
- Czy Ty musisz zadawać tyle pytań? Jestem tutaj po to, aby uchronić Cię przed czymś o czym nie masz pojęcia.
- Co oni chcieli ze mną zrobić?
- Według nich jesteś wybrany. Masz ogromną moc, którą oni mają zamiar wykorzystać, lecz z moją pomocą im się nie uda. W tym momencie uchyliła kąciki ust w kierunku Jacka i mocniej go przytrzymała mając świadomość w jakim stanie teraz się znajduje.  Szli długimi, ogromnymi korytarzami. W każdym z nich znajdowały się drzwi z takim samym zabezpieczeniem jakie było w pomieszczeniu Marka.
- Wyjdziemy z tego wszystkiego cali? Zabierzesz mnie stąd do domu?
- Nie wiem... Nie jestem tego pewna... W życiu, a tym bardziej w sytuacjach kryzysowych jedyne na kogo możesz się zdać, to tylko albo nawet aż na Boga. On poprowadzi Cię krętą ścieżką, ale zawsze do celu. Nawet jeśli zwątpisz i inni powiedzą Ci, że to niemożliwe zdaj się wtedy na Jego wolę. On podaruje Ci to, czego najbardziej pragniesz, jeśli tylko uwierzysz i będzie to w dobrej wierze.
- Wiesz, tylko, że ja...
- Wiem. Dlatego tutaj jestem.
- Skąd mnie znasz?
- Uwierz, znam Cię lepiej niż tylko możesz sobie to wyobrazić.
W atmosferze dobrej rozmowy zmierzali w kierunku głównej windy prowadzącej do wyjścia. Nieznajoma kobieta wyjęła taki sam kod jaki miał lekarz Marka. Przejechała złotymi cyframi po czytniku i otworzyła wrota windy. Serce Jacka w jednej chwili zamarło. W środku stał Jogin, który odprawiał nad nim rytuały. Starzec spojrzał się na Jacka, a później na jego pomocniczkę, a wtedy ona wysłała mu tak chłodny wzrok, tak jakby zrozumiał powagę sytuacji i odsunął się na bok przepuszczając młodych.
- Kim Ty do cholery jesteś, że wszyscy się CIEBIE boją?!  
- Jestem Twoją ucieczką. Po wypowiedzeniu tych słów weszli pewnie do windy. Drzwi się zamknęły i nikt nie miał dostępu do ich spraw.
- Posłuchaj, teraz wyjdziemy na zewnątrz. Wszyscy będą schodzili nam z drogi, niech Cię ten widok nie przeraża. Następnie lecimy z moim dobrym kolegą do Polski, a Ciebie tu nie było, rozumiesz?
- Tak... Chyba tak... Skinął niepewnie głową, co natychmiast zauważyła dziewczyna.
- Widzę, że szybko się uczysz. Wskazując na jego głowę uśmiechnęła się po raz kolejny i tym razem nawet Jacek poczuł chęć odwzajemnienia tego uśmiechu. W tej sytuacji poczuł, że nie można inaczej postąpić.  Wyszli z windy i skierowali się do jednego z setek wyjść znajdujących się na terenie całego kompleksu.
W tym samym czasie Polska tętniła swoim życiem. Tu nie jest tak pięknie jak na północy Punjab. Nie jest pięknie, ale prawdziwie i to dawało temu krajowi.  
- Gdzie jest Jacek?
- No jak to gdzie? Siedzi u teściów na Nowym Świecie. Przecież poczuł się dorosły.
- Nie ma go tam. Dzwoniłam przed chwilą do mamy. Wyszedł gdzieś i od dwóch dni nie wrócił do domu. Grzegorz, zamiast chlać tę whiskey, to zainteresowałbyś się swoim synem!
- Dzwoniłaś do znajomych?
- Tak... Nie wiedzieli o czym mówię. Byli w ogóle zaskoczeni tym, że Jacek nie mieszka z nami.
- Może go w szpitalu zamknęli? Po nim wszystkiego mogę się spodziewać.
Matce popłynęły łzy. Po raz pierwszy w życiu poważniej zastanawiała się nad rozwodem. Własny mąż traktuje ich syna jak istotę bez praw, właśnie jak człowieka niezrównoważonego psychicznie, a przecież ile ludzi myli nietuzinkowy charakter ze schorzeniem neurologicznym? Nawet przyjaciele, a raczej przyjaciółki Jacka zastanawiały się, o co chodzi, a najbardziej Natalia, która w pewnym sensie dostrzegła swój błąd, lecz nie była jeszcze w stanie się do niego przyznać. Jej całe zaangażowanie w tę całą sprawę nie pozwalało jej powiedzieć tego co powinna, lecz to co musiała, aby utrzymać dobre imię w towarzystwie. Była to jej najgorsza ze wszystkich wad. W tamtej chwili poczuła ucisk w okolicy klatki piersiowej, nie zdawała sobie jeszcze sprawy dlaczego albo po prostu nie chciała być świadoma. Wyczuwała realne zagrożenie, a wszystkie jej podjęte działania kierowane są od tej pory zasadą "cel uświęca środki". Tylko Monika widziała, co się z nią dzieje. Przeczuwała również, że ta sprawa sięga o wiele głębiej, lecz nie miała odwagi jej o tym powiedzieć. Różnica pomiędzy tymi trzema młodymi dziewczynami była jedna, ale jakże destrukcyjna: Monika szanowała Jacka, Natalia w sytuacji kryzysowej zrozumiała powagę sytuacji i zżerały ją od środka niejednoznaczne uczucia, a trzecia, tajemnicza kobieta była owiana kompletnie inną historią nie mającą końca.  Walka o przetrwanie? Nonsens... Gdy emocje biorą górę, nikt nie może wyjść z mentalnej walki żywy, a przynajmniej nie wyjdzie bez ran. Nasuwa się tylko teraz pytanie; czy to co uważamy za najlepsze, w głębi duszy nie niszczy sprytnie nas samych?

Rozdział 10 – Szczęście, a świadomość
Wszyscy zebrali się w domu rodziców Jacka: Natalia i Monika weszły niepewnym krokiem do wielkiego salonu, gdzie siedzieli już tam Ci którzy najbardziej cierpieli, a przynajmniej tak to wyglądało.  
- Dobra dziewczyny zapewne spodziewacie się dlaczego tutaj jesteście. Rzekł Grzegorz charyzmatycznym głosem wyczuwając połączenie dziewczyn ze zniknięciem Jacka i Marka.
Rodzice Marka pusto wpatrywali się w ścianę, która znajdowała się naprzeciwko. Dopiero w momencie realnego zagrożenie doznali oświecenia. Zdali sobie sprawę z tego, co zrobili ze swoim synem przez te 18 lat. Pieniądz stał jego rodzicem, wychowywał go przez całe życie w wyidealizowanym świecie. Pieniądz o niego dbał, pieniądz się o niego przejmował, pieniądz niwelował jego problemy.
Monika i Natalia na chwilę zamarły. Jak los potrafi być przebiegły żeby tak skrzyżować ich drogi po tylu latach konfliktu.
- Tak. O wszystkim wiemy. Chłopaków nie ma już kilka dni, nie dają znaku życia. Martwimy się o nich, ale jak możemy Państwu pomóc? ( W co Oni się wpakowali?  Nie mogli siedzieć na dupie, tylko zachciało im się robić tripa Życia?! )
- Powiedz Nam czy ostatnio chłopaki zachowywali się inaczej? Mieli jakieś kłopoty?
Gdy ojciec Jacka przestał mówić, oczy Natalii i Moniki synchronicznie spotkały się naprzeciw siebie.  
- Monika, może Ty powiesz?
- To Ty kręciłaś z Markiem i wiesz co robił wieczorami.
- Tak, siedział u Ciebie, a Ty miałaś go w Dupie!
- Co Ty pieprzysz?
- No, na pewno nie lepiej niż Marek Ciebie!
W końcu odezwał się głos ojca Marka nie wierzącego własnym uszom.  
- Ty gówniaro! Za kogo uważasz mojego syna? Z tego co wiem, to właśnie Ty miałaś tendencje do pozostawiania po sobie śladu, zwłaszcza w galerii.
- Do jasnej cholery! Czy możecie się uspokoić?! Czy teraz każdy z nas będzie opowiadał życiorys z innej perspektywy za każdym razem co raz bardziej fałszywej?
- Grzegorz...
- Co Grzegorz?! Trujesz mi dupę ze swoim synalkiem i jeszcze teraz narzekasz!
- To jest również Twój syn...
- Mój syn nigdy by się tak nie zachował.
Ojciec Jacka opuścił ponurą konwersację szybkim krokiem jakby już nie miał ochoty się dowiedzieć o ciemniej stronie życia każdego z nich. Jego brązowe oczy po raz pierwszy od bardzo dawno się zaświeciły. Działo się tak zawsze, gdy bardzo się zdenerwował. Uwydatniły się teraz również jego zmarszczki, które nadawały mu powagi i sprawiały wrażenie człowieka doświadczonego życiowo i tak właśnie było.
- Dobrze już. Ja powiem. Odezwał się cichy, skromny i niewiarygodnie pokorny głos płynący z ust... Natalii!  
Gdy Natalia opowiedziała całą historię o jodze, dziwnym zachowaniu Jacka i Marka, włącznie ze szczegółami pamiętnej nocy, a oczy rodziców z niedowierzaniem przyglądały się słodkiej, lecz zapłakanej postaci Natalii.
- Muszę Państwo coś jeszcze powiedzieć. Skierowała wyraźnie wzrok na rodziców Marka.
- Cóż jeszcze może nas zdziwić?
- Jestem w ciąży... Najprawdopodobniej z Markiem...



- Samolot z Punjab do Warszawy odlatuje o 17:26. Jeżeli się postaramy, to może nawet zdążysz.
- A Ty? Co się z Tobą stanie?
- Uwierz, będę cały czas przy Tobie. Teraz tego nie rozumiesz, ale za jakiś czas będziesz wiedział o czym mówię. Jej włosy gonił wiatr. Jacek poczuł świeże powietrze, garść włosów na karku oraz dłoń kobiety, którą zamknęła w jego dłoni. Widzisz, jesteśmy już prawie na miejscu. Ci dwaj na Ciebie czekają. Oni bezpiecznie odwiozą Cię do domu.
- Czekaj! Czekaj! Mam pytanie.
- Tak?
- Jak można zaimponować tak wspaniałej kobiecie jak Ty? Co może Cię zaskoczyć?
- Zaskoczyć? Nic, ale nie martw się, przyjdę do Ciebie kiedy nadejdzie odpowiednia pora, a tymczasem życzę przyjemnego lotu. Po chwili po raz kolejny uśmiechnęła się w kierunku Jacka, który z wrażenie o mały włos nie wpadł na jego dwóch nowych kolegów.
- No to co? Kierunek Warszawa?  
- Tak. Odetchnął młodzieniec z ulgą ciesząc się chwilą w której brak jakichkolwiek problemów.

- Gdzie jest młody?
- Zabrała go.
- Kto do kurwy nędzy zabrał?
- Ona...
- Masz 72 godziny żeby go tu sprowadzić. Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy co się może stać, jeżeli wszystko wyjdzie na jaw.
- Nie wiem czy chcę wiedzieć.
- W takim razie powiem Ci co.
- Nie! Nie chcę tego słyszeć. Czasem lepiej jest żyć w nieświadomości niż krążyć myślami w około własnej osi, a tym samym doprowadzając swój umysł do szaleństwa. Czy gdyby Pan wiedział, że urodziłem się w rodzinie, w której ojciec był kryminalistą, matka prostytutką, a ja ofiarą losu, to traktowałby mnie Pan tak samo?
- Nie czas na takie refleksje! Masz Go znaleźć i tyle.
- Widzi Pan, człowiek który się czegoś boi nie chce znać odpowiedzi, ale ten który jest jej ciekawy później żałuje, że w ogóle pytał. Decyzja należy do Pana.  
Jogin wyszedł z dumą w sercu i kamieniem na twarzy. Teraz zrozumiał, że cała ta podziemna propaganda, to jedna wielka iluzja, a wszyscy mają za zadanie udawać świętych, żeby świat wydawał się lepszy. Oni wszyscy są szczęśliwi, ponieważ nie znają prawdy, trzymają swój umysł w świadomej klatce nieświadomości.

Jacek właśnie wracał do domu, minęło wiele godzin zanim dolecieli do Warszawy, stracił poczucie czasu.
- No, młody człowieku, tu nasze zadanie się kończy.
- Dziękuję wam bardzo. Jak was kiedyś jeszcze spotkam, to pójdziemy na piwo. W Polsce nie brakuje ładnych dziewczyn.
- Nie wątpimy. Trzymaj się koleś.
Młody chłopak po chwili obrócił się na pięcie i zmierzał w kierunku domu. Nie miał daleko, zatem w pół godziny powinien już być, lecz gdy wreszcie wszedł przez drzwi wręcz chciał aby te 30 minut trwało wieczność. Widok ojca Marka z nożem w ręku, matki Jacka stojącej przed Natalią, Grzegorza pijanego na podłodze oraz... Jogina, który siedzi na kanapie oglądającego całe zdarzenie z perspektywy nieobecnego? Cała sytuacja, to albo jedna wielka patologia albo Jacek do reszty postradał zmysły. Co poczucie świadomości robi z ludźmi? Pod pretekstem emocji bawi się nimi jak marionetkami. Zanieczyszcza umysł rzeczami, które nigdy nie powinny wyjść na jaw. Człowiek całe życie dąży do prawdy, lecz jeśli stanie z nią twarzą w twarz, to przegrywa z nią przez nokaut nie mając żadnych szans, zatem dlaczego ludzie chcą odkryć, to co nie jest im dane, a to co mają przed nosem omijają kierowani strachem, aby nie popełnić kardynalnego błędu, który nie ma prawa się wydarzyć, gdy jesteśmy świadomi na tyle, żeby wiedzieć co może się wydarzyć.  
( Jogin?! Co on tutaj robi i dlaczego nie reaguje? Dlaczego ojciec Marka chce być mordercą? Najwyższy czas wyjaśnić sobie pewne kwestie. Nikt nie wyjdzie z tego żywy )

Rozdział 11 – Strach – najwierniejszy "Przyjaciel” człowieka
- Co Wy tu wszyscy robicie?! Spytał Jacek ze lśniącymi ze strachu oczami i nadzieją na to, że wszystko co tutaj widzi, to jeszcze działanie substancji, którą podał mu Jogin.
- Ooo i jest nasz synalek znany jako włóczykij. Jak tam było w Indiach? Po co tu wróciłeś? Żeby zobaczyć swojego ojca alkoholika? Czy może już pijaka? Grzegorz wyszedł z domu, lecz gdy zadzwoniła do niego żona o całej zaistniałej sytuacji wrócił w "pięknym" stylu, lecz On jest perfekcjonistą i musiał jeszcze w domu popracować nad swoim stylem, stanem, każdy nazywa to inaczej.
- Proszę odłożyć ten nóż! Jacek czuł jak jego słowa drgają, lecz w tym momencie nie potrafił inaczej tego powiedzieć.  
- Ta suka myśli, że mój syn jest ojcem jej dziecka!
- Natalia? Czy to prawda? Spytał Jacek niepewnie, ale niemal z pewnością, że ojciec Marka ma rację. Natalia tylko zamknęła powieki i pochyliła głowę. Nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa. Była sparaliżowana strachem, który ogarnął całe to towarzystwo.
- Wy naprawdę jesteście do reszty pojebani. Z resztą chyba już nic w tym życiu mnie nie zdziwi. Nawet Wy. Możemy normalnie porozmawiać, bo jeśli jeszcze chwilę będziemy się znajdować w tym miejscu, to możemy stać się świadkami tragedii, a chyba nikt tego nie chce.
- Ja chcę! Ja chcę! Roześmiał się psychodelicznie ojciec Marka. Postradał zmysły, nie może się pogodzić z informacją, że jego syn w tym wieku może być ojcem i to jeszcze z Natalią.
- Koniec tego pieprzenia! Chodźmy wszyscy do salonu. Musimy sobie wszystko wyjaśnić.
O dziwo wszyscy posłuchali się Jacka, nie było żadnego głosu sprzeciwu. Nawet Krzysztof odłożył nóż, a młodzieniec go poprowadził, bo ten jeszcze był w szoku. Całe towarzystwo usiadło z nadzieją, że dowiedzą się również co działo się z chłopakami.
- A Ty pieprzony kurduplu co tu robisz? Jakoś prędko wróciłeś z Indii. Jak się tutaj w ogóle znalazłeś? Jacek jeszcze nigdy nie był w takim stanie. Wszystko co się tutaj działo, to było dla niego za wiele. Zamiast błyszczeć elokwencją, gasł w oczach ludzi swoim prostym wręcz wulgarnym językiem.  
- Umiejętność bilokacji nie jest dla każdego młody człowieku. Przepraszam za Indie. Ogólnie jest to piękny kraj. Szkoda, że nie zdążyłeś go zwiedzić.  
- Zdążyłem wystarczająco. Teraz gadaj o co tu chodzi!  
- Młodsi mają pierwszeństwo, więc proszę bardzo. Sądzę, że wiesz na tyle dużo aby podzielić się tym z innymi.
Jacka zamurowało, lecz nie miał wyjścia. Musiał opowiedzieć o Marku z którym stracił kontakt. Najbardziej bał się reakcji Krzysztofa, który oszalał przez całą sytuację.


Niewyraźne głosy,   niewyraźne twarze, nieznajoma lokacja. Tylko to towarzyszyło oszołomionemu Markowi, który kompletnie nie wiedział co się dzieje.  
- Co z nim robimy?
- Dostaliśmy rozporządzenie o deportacji, więc chyba właśnie to. Rzekł zirytowany głos najprawdopodobniej młodego człowieka.
- O, proszę obudził się nasz główny obiekt zainteresowań. Uśmiechnął się jeden z nich wyrażając pogardę. Twój kolega już dawno w Polsce, a Ty nadal zwiedzasz.
- Nie... Nie... Nie zwie...
- Oj nie ma z Tobą kontaktu. Bierz go do samolotu, czeka nas długa podróż.
- Nie wiem po co kazali nam go zatrzymywać skoro i tak musi wrócić. Ich zachcianki naprawdę są czasami niezrozumiałe.  
 Minęły dwie godziny, a Marek nadal leżał otumaniony.
- Ee młody? Co z Tobą? Właśnie poczuł sporego buta na swoim brzuchu i dopiero wtedy poczuł, że żyje. My Ci pozwalamy żyć, a Ty udajesz martwego. Człowieku tak się nie robi.
- Dajcie mi spokój, nie... nie mam... nie mam siły... Odpowiedział plując krwią w kierunku oprawcy.  
- Trzeba było mówić, że nie chcesz żyć. Nie otrzymaliśmy rozkazu, że masz wrócić żywy, tylko, że masz wrócić do kraju i to od Ciebie zależy w jakiej postaci. Jak to u was w Polsce mówią : "klient nasz pan"  
Marek dopiero teraz przejrzał na oczy. Ujrzał dwóch dobrze zbudowanych obcokrajowców, różnili się od tych których spotkał w kompleksie. Nie wyglądali oni ani na wykształconych ani na rozsądnych. Zapewne jest to niższy kręg służących Braminowi, który jednak mało ma wspólnego z główną religią.  
- Mam pomysł! Rzekł jeden z nich. A gdyby go tak...
Marek znów poczuł buta, ale tym razem na głowie. Stracił przytomność, a plany tych dobrze zbudowanych panów nie wydawały się przyjazne...




Po bardzo długiej opowieści wszyscy poznali prawdę o Jacku, jego przeżyciach w Indiach, "Przyjacielu" i wszystkim, co było z tą sytuacją związane. Dopiero wtedy dotarło do wszystkich dlaczego miały ostatnio miejsce te niecodzienne sytuacje. Nie chcieli w to uwierzyć, ale nie mieli innego wyjścia, ponieważ nie było innego wytłumaczenia.
- Posłuchaj młody człowieku. Już wszystko wyjaśniłem Twoim rodzicom. Porwałem Cię dla Twojego dobra. Dostałem taki rozkaz i nie mogłem w tamtej chwili się sprzeciwić.
- I postanowiłeś mnie zawieźć na wycieczkę krajoznawczą do Indii i tych szajbusów, co prowadzą to całe gówno?
- Daj mi skończyć. Ta dziewczyna, którą widziałeś i która wyprowadziła Cię z kompleksu...
- Skąd ją znasz?!
- Proszę...
- Poprosiłem ją, aby Cię uratowała, a z racji tego, że wszyscy się jej tam boją, to nie było trudne. Jest moją dobrą koleżanką, chociaż może to brzmi absurdalnie ze względu na wiek, to tak właśnie jest. Opowiedziałem Braminowi, że wyprowadziła Cię z kompleksu. Teraz sam panikuje i nie wie co zrobić. Uwierz mi, że naprawdę nie musisz wszystkiego wiedzieć, a o tym dlaczego wszyscy boją się tej dziewczyny dowiesz się w swoim czasie. Być może nawet niedługo.
- Czy ja dobrze rozumiem? To, że mnie porwałeś to była jedna wielka gra, aby dać złudzenie posłuszeństwa Braminowi?
- Tak... Szkoda mi Ciebie chłopcze i nigdy bym Cię tam nie wydał, jeśli będziesz gotowy, to sam tam wrócisz, jeżeli poczujesz taką potrzebę.
- Ooo tak, na pewno. Odpowiedział bez jakichkolwiek emocji Jacek. A co z "Przyjacielem"? Przecież nie pokonałem go. To, że na razie nie atakuje nie znaczy, że nie zacznie.
- Na ten temat wolę porozmawiać w cztery oczy. Oni tutaj są zbędni, bo i tak nic nie zrozumieją.
Po tej indywidualnej wymianie zdań wreszcie odezwał się ktoś inny i trafił idealnie z pytaniem, poprzez które wszystkich przeszedł dreszcz:
- Dobra, Wy tu snujecie jakieś refleksje i teorie, a ja się pytam gdzie jest mój syn?!
- No właśnie... Tu pojawia się problem. Powiedział Jacek niepewnym głosem. Marek został najprawdopodobniej porwany tak samo jak ja, tylko nie wiem dlaczego.  
- Marek miał mniej szczęścia niż Ty. On ma dar podobny do Twojego, lecz jego zabrali nieodpowiedni ludzie. Nie mogłem Jej wysłać do was obu, bo wtedy Bramin zorientowałby się, że wszystko zostało zaplanowane. Z resztą znajdowaliście się bardzo daleko od siebie. Jeżeli wydał rozporządzenie od deportacji Marka przez ludzi, których się spodziewam, to może być nieciekawie...
- Ty! Mnichu! O czym Ty gadasz? Mojego syna porwali jacyś psychopaci? Zwyrodnialcy? Co Ty chcesz przez to powiedzieć?  
- Można tak powiedzieć. Oni są nieobliczalni i Bramin wysyła ich tylko w szczególnych przypadkach. Oni są dnem, oni nie mają sumienia, uczuć ani wszelkiego rozumu. Oni tylko uznają wyższość kapłana i oddają się jego rozkazom, bo sami nie potrafią myśleć. Przepraszam za to co powiem, ale naprawdę nie wiem gdzie Marek się znajduje. Wiem tylko tyle, że miał być w Polsce, ale kiedy i gdzie nie mam pojęcia. Teraz proszę mnie i Jacka zostawić samych. Musimy porozmawiać. Weźcie jego ojca na górę. Sen dobrze mu zrobi, a my musimy wyjaśnić sobie pewne kwestie do końca...






- Jak tam? Żyjemy? Jeszcze?! No to widzisz, to dobrze, bo niedługo się przekonamy ile warte jest Twoje życie, a tymczasem dostaniesz profilaktycznego kopa w brzuch żebyś nie czuł się głodny, bo u Was w Polsce jest niestety drogo.
- Co Ty robisz?! Chcesz go zabić?
- Nie... Na razie nie... Poczekajmy na rozwój sytuacji. Jak to mówił nasz mistrz: "Czymże jest śmierć stojąca w obliczu zmartwychwstania? "  
"Jeśli boisz się czegoś, wiedz, że przyczyna twego strachu tkwi  
nie poza tobą, lecz w tobie."- Lew Tołstoj


Rozdział 12 - "Moje drogie życie”
Wreszcie Marek zaczął normalnie funkcjonować, a przynajmniej jemu tak się wydawało. Widział jeszcze jak przez mgłę. Nieźle dostał od jednego z nich, a po wardze spływała mu krew. Kompletnie nie wiedział gdzie się znajduje, nie wiedział już w co wierzyć. Najpierw nafaszerowany tajemniczymi substancjami w Punjab, a później mogłoby się wydawać, że od tych uderzeń zaszły u niego w mózgu jakieś zmiany. W tym momencie nie wierzył nawet samemu sobie, na tyle pozwalała mu jego rzekoma ponadprzeciętna inteligencja. Jezioro, stary rozpadający się domek, a przy tym wszystkim luksusowy samochód stojący na podjeździe do posesji. Żywej duszy nie było widać na horyzoncie, chłopak pozostał sam ze sobą, torturował swoją psychikę samotnością. Marek był silnym młodym mężczyzną, lecz nie na tyle, aby dać radę linom, którymi został związany. Siedział na środku sporego pomieszczenia, lecz praktycznie pustego. Oprócz krzesła, kominka i kliku podrzędnych obrazów wiszących na ścianie nic tam nie było. Był ustawiony w kierunku dużego okna na który rozchodził się krajobraz jeziora, które znajdowało się około 150 metrów od chaty.  
( Po co mnie tutaj przywieźli? Po im jestem potrzebny? Co chcą mi zrobić? Jeżeli chcą mnie zabić, to niech zabiją. Nie wytrzymam tutaj długo. Przyjaźń jak miłość wymaga poświęcenia, tyle że za przyjaźń warto umrzeć. Jestem to winien Jackowi. Mam tylko nadzieję, że jemu nic się nie stało. Tylko on jest w stanie zatrzymać tę karuzelę zdarzeń. To już jest dla mnie za wiele.)
- Eee, zwyrole, gdzie się ukrywacie?! Mam tu sam umrzeć, czy wy mnie zabijecie?  
W pobliżu ani śladu mężczyzn. Zbliżał się wieczór, więc pewnie poszli zająć się swoimi sprawami czekając aż ofiara się obudzi.
- Manas, co Ty chcesz z nim zrobić? Odezwał się głos jednego z mężczyzn.
- Jak to co? Nie po to go tu przywieźliśmy, żeby sobie siedział. To nie jest ośrodek wypoczynkowy.  Mistrz byle kogo nie zabiera do swojego kompleksu. Skoro dał nam wolną rękę, to możemy zrobić z nim co chcemy. Znając życie ma bogatych rodziców, więc będą w stanie nieźle za niego zapłacić. Wyciągniemy od niego numer do rodziców i przedstawimy całą sytuację. Oddamy go za pokaźną sumę, a później wracamy do Punjab. Nawet jeśli zadzwonią na policję, to my już będziemy w kompleksie i będziemy...
W pół zdania przerwał mu jego kompan Amish.  
- Cicho! Słyszałeś?
- Co miałem słyszeć? Oprócz nas i chłopaka nie ma tutaj żywej duszy.

- Dobra kurwy, skoro wy nie chcecie mnie zabić, to sam się zabiję!  
- Jasna cholera, Amish biegniemy do niego!


W salonie pozostali tylko Jacek i Jogin wedle jego propozycji.
- Dobrze młody człowieku, jesteś już na tyle w to wszystko uwikłany, że powinieneś dowiedzieć się wszystkiego o tej całej sytuacji. Co chciałbyś wiedzieć?
- Powiedz mi czy jest jeszcze jakiś inny sposób na pokonanie "Przyjaciela"? Chciałeś ze mną o tym rozmawiać w cztery oczy, więc słucham.
- Te sposoby, które Ci przedstawiłem przed incydentem w Indiach w niczym by nie pomogły. Przepraszam, że Cię okłamałem, ale sam już widzisz jak wyglądała sytuacja. Ten sposób, o którym teraz opowiem jest wbrew pozorom dużo trudniejszy do zrealizowania.
- Słucham?
- "Przyjaciel" żywi się ludzkim strachem, wysysa z ludzi energię, a sam przez to ma siłę, aby w swój sposób pomagać innym jak by to nie zabrzmiało. W ten sposób zatacza się krąg, którego w pojedynkę nie sposób powstrzymać.  Jeżeli się boisz, to idziesz do "Przyjaciela", a on spełnia Twoje pragnienia. Kiedy zobaczy, że żyje Ci się za dobrze, przychodzi do Ciebie zupełnie w innej postaci. Zsyła cierpienie abyś znowu do niego przyszedł po rozwiązanie problemu, który sam stworzył, żeby Cię zwabić. Jednym słowem jesteś od niego uzależniony.  Jedyne drogą jaką możesz pójść w tej sytuacji, to wyrzucenie z siebie całego, kompletnie całego strachu do niego i całej tej sytuacji. Oczywiście wiesz, że wmawianie sobie, że się nie boisz nic nie da, a tylko pogorszy sprawę. Ostatnimi czasy do Ciebie nie przychodził, bo przez pewien okres naprawdę się go nie bałeś, ale Ty musisz doprowadzić to do końca.
- Rozumiem, a jak jest z...
Schematycznym ruchem dzwoni ktoś do drzwi, a zarazem wchodzi.
- Z nią? Uśmiechnął się lekko Jogin widząc podekscytowanie młodzieńca.
- Skąd Ty...?  
- Aman mi powiedział, że tutaj jesteście i, że muszę przylecieć, więc jestem. Po raz kolejny wysłała niepowtarzalny uśmiech w kierunku Jacka. Zdążyła przekroczyć próg i natychmiast znalazła się w objęciach młodzieńca.
- Siadaj, rozgość się.  Co Ciebie sprowadza tutaj do Polski? Coś się stało?  
- Aman poprosił mnie, abym Ci wyjaśniła kilka kwestii dotyczących tego, co miało miejsce w Punjab. Otóż znam się z Amanem od kilku lat, to on wyprowadził mnie z kompleksu jak miałam 13 lat.
- Ciebie też porwali?! Rzekł z niedowierzaniem Jacek.
- Tak, twierdzili, że jestem oświeconym dzieckiem Indygo.  
- Czytałem kiedyś o nich. Czyli o mnie też tak musieli myśleć. Nurtuje mnie cały czas jedno pytanie, które już Ci zadałem w Indiach.
- Widzę, że już nadszedł czas, żeby Ci o tym powiedzieć. Otóż jestem pierwszą i jedyną osobą, która pokonała "Przyjaciela" właśnie przez to, że przestałam się go bać. W kompleksie spędziłam rok, a gdy miałam 12 lat oczywiście nie zagłębiałam się w kulturę wschodnią, byłam za młoda, ale wszystko zaczęło się gdy na stragan mojej mamy co raz częściej zaczął przychodzić jakiś starszy mężczyzna i ze mną rozmawiał. Zakupy, to była tylko przykrywka. Po miesiącu przyszedł na stragan jak co dzień, lecz zażyczył sobie towaru, którego my nie mieliśmy, a on doskonale o tym wiedział, lecz poprosił mamę, aby dokładnie poszukała. Kiedy się odwróciła, z tłumu wyskoczyło dwóch mężczyzn. Uśpili mnie i porwali.
- O czym rozmawialiście?
- Poruszał kwestie, które były ciężkie dla dorosłego człowieka, a ja przecież wtedy miałam dopiero 12 lat. Zadawał mi pytania na temat cierpienia, istoty ludzkiego życia oraz wiele innych pytań filozoficznych. Ja starałam się odpowiedzieć najlepiej jak potrafię, ale nie miałam jeszcze sporej wiedzy, a on w moich staraniach ujrzał coś więcej i postanowił, że jestem godna, aby wejść w ich szeregi, Kiedy mnie porwali mama myślała, że nie żyję, lecz jej reakcja na mój powrót była niepowtarzalna. Jeszcze nigdy nie widziałam takich łez szczęścia u matki, co doszczętnie go zniszczyło, ponieważ człowiek odnalazł szczęście bez jego pomocy. Nie miał czego już u nas szukać. Pomagał mi w kompleksie, ale za każdym razem to była tylko iluzja, a za każdą jego pomocą krył się podstęp. Musisz przestać się bać i odnaleźć swoje szczęście samemu.
Jackowi słowa same cisnęły się na usta, że chyba już znalazł, ale zdołał się powstrzymać.


 - Co Ty kurwa wyprawiasz?!  Marek wstrzymywał powietrze i próbował się udusić.  
- Sam powiedziałeś, że mnie zabijesz, a ja czekam i czekam, a Ty się opierdalasz?
Mężczyźni stali jak wryci. Nie wierzyli własnym uszom.  
- Słuchaj młody, sprawa jest prosta; dostajemy za Ciebie kasę i Cię wypuszczamy, a Ty nas nigdy nie widziałeś?
- Czyli mnie nie zabijesz?
- Nie. Chciałem Cię tylko przestraszyć.  
- A to takie z was cwaniaki. Teraz musicie, bo pieniędzy nie ma, a ja jestem zdesperowany, więc jak? Ja czy Wy?
Marek znowu wziął głęboki wdech.
- Rozwiąż go Amish!
- Że co?
- Powiedziałem rozwiąż go kurwa i się nie pytaj! Zaraz będziesz tu miał trupa.
Marek wstał i wyszedł powoli z posesji wypowiadając tylko te słowa:  
- Jesteście głupsi niż myślałem. Po wypowiedzeniu tych słów skierował się w stronę samochodu, który stał. Na szczęście kluczyki były w stacyjce i ruszył w kierunku ulicy, na której znajdował się dom Jacka. Miał do tamtego miejsca około 45 minut czasu jak wskazywał GPS.
Po 45 minutach zawitał w domu Jacka. Reakcje na jego widok były bezcenne, tak samo jak w przypadku matki dziewczyny.
- Marek! Marek! Marek! Krzyczał z całych sił Jacek, któremu ta sytuacja idealnie pasowała do historii opowiedzianej przez dziewczynę.  
Młody mężczyzna opowiedział całą historię obecnym w salonie osobom. Wzruszenia nie dało się powstrzymać. Nawet Jogina przejęła ta cała sytuacja.  
- Twoja historia jest bardzo przejmująca, ale Ty też musisz o czymś wiedzieć.
- Tak? Rzekł Marek niepewnym głosem.
- Najlepiej będzie jeśli Natalia sama Ci o tym powie.
- Czy ona...?
- Tak. To było najciężej wypowiedziane słowo dla Jacka od pół roku, ponieważ bał się reakcji Marka.
- No cóż, dobrze, że się nie zabiłem. Uśmiechnął się diabelsko Marek. Rodzicie nam pomogą, pieniędzy nie brakuje. Kocham Natalię i nie byłbym w stanie jej zostawić. Ze szkołą jakoś damy sobie radę.  
- Nawet nie wiesz jak bardzo brakowało mi spotkania w komplecie. Może wyjdziemy na jakieś piwo? Jestem Ci winien jedno weekendowe spotkanie. Zaśmiał się Jacek, który w głębi serca poczuł, że pokonał strach. Sam odnalazł szczęście z obu stron. Ze strony Marka oraz ze strony tajemniczej dziewczyny. Skoro już tak siedzimy może powiesz mi jak Ci na imię?
- Jestem Manjula.
- Możemy porozmawiać w cztery oczy?
- Oczywiście, przejdźmy się.
Młodzi bardzo szybko wyszli w domu, a Jogina i Marka zostawili samych.
- Posłuchaj Manju, jeśli mogę Cię tak nazwać: nie wyobrażam sobie bez Ciebie życia. Teraz zrozumiałem, że to dzięki Tobie i Markowi pokonałem "Przyjaciela". Kocham Cię i chciałbym żebyś została w Polsce, proszę. Nie dam sobie rady bez Ciebie.
- Jacku... Nawet nie wiesz jak bardzo Cię lubię, ale to jeszcze nie jest czas na takie relacje. Poczekajmy jeszcze trochę. Kocham swoją rodzinę i nie mogę ich teraz zostawić. Muszę przy nich zostać, przynajmniej teraz. Przepraszam Cię, ale jeszcze nie jestem gotowa na takie coś, co może różnie się zakończyć. Tak jak Ci opowiadałam w kompleksie, że ja w życiu niczego nie jestem pewna. Poczekajmy jeszcze trochę, a ja zdążę sobie to wszystko poukładać, dobrze?
Jackowi popłynęły łzy, a wręcz się zaszedł z płaczu. Jego serce nie mogło postąpić inaczej jak wylać nadmiar bólu zbierającego się od miesięcy.
- Mam nadzieję, że się poważnie zastanowisz i zmienisz zdanie. Odszedł Jacek z żalem, ale za to spokojnym i opanowanym krokiem.
- Jacku! Jacku! Poczekaj, błagam!

Do Jacka nie docierały żadne bodźce zewnętrzne. Jedyne czego oczekiwał od życia, to odwzajemniona miłość Manjuli, lecz nie wziął pod uwagę tego, że nawet w przeciwnym razie będzie musiał uszanować jej decyzję. Czy ludzie sami nie ściągają na siebie cierpienia poprzez własne pragnienia i ambicje? Może to my tworzymy cierpienie swoimi złymi wyborami? Co jeśli wykorzystalibyśmy margines błędów i wybieralibyśmy tylko poprawnie? Wtedy doznalibyśmy prawdziwego szczęścia na ziemi? A może byłoby za nudno bez płaczu i problemów?  
KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ.


Epilog
Pół roku później:
- Co zjadłbyś na śniadanie? Spytała się matka Jacka głosem, który niósł ciepło w jego kierunku w akompaniamencie wiosennego powiewu wlatującego przez otwarte okno o godzinie 7:26.
- Zjem coś w szkole, teraz nie mam czasu, ale dziękuję mamo. Jacek po raz pierwszy od bardzo dawno zwrócił się w taki sposób do matki. Cała ta sytuacja zmieniła wszystkich w większości na dobre.
- No, dobrze, więc szykuj się do wyjścia, ponieważ za chwilę wyjeżdżamy.
Po dziesięciu minutach oboje weszli do białego Mercedesa ML, a młodzieniec zadał jakże ważne pytanie od razu po włączeniu klimatyzacji w samochodzie :
- Co będzie z tatą? Mamy zamiar wpuścić go znowu do domu? Wiem, że jest Ci teraz ciężko dlatego zadałem to pytanie. Chyba nie masz zamiaru separować się od niego całe życie. Jego już nie zmienisz.  
Matce zabrało na chwilę dech w piersiach. Nie rozmawiali o ojcu od pięciu miesięcy, kiedy to  Izabela musiała podjąć bardzo poważną decyzję o wysłaniu Grzegorza na terapię odwykową pod groźbą rozwodu. Teraz, gdy jeszcze się leczy mieszka u swoich rodziców na wsi nieopodal Warszawy. Cała sytuacja ją przerosła i nie była w stanie postąpić inaczej po tym jak pijany wyskoczył z pięściami na Jacka i konsekwencji wylądował w szpitalu, a Grzegorz na terapii.
- Tata wie, co ma robić, skoro nie wraca, to najprawdopodobniej z dwóch powodów: albo dobrze żyje mu się u rodziców albo jeszcze się nie wyleczył. Nie wpuszczę go do domu dopóki nie zauważę zmian. Nie interesują mnie jego papierki i wyróżnienia, bo zachowuje się tak jakby nie skończył gimnazjum. Jeszcze, kiedy był alkoholikiem tolerowałam jego czasoumilacze do czasu, kiedy nie został pijakiem. Rozumiem, że każdy ma swoje słabości, ale nie pozwolę na to, żeby taki ktoś mieszkał w naszym domu.
- Nie wiem czy powinienem to mówić, ale kiedyś mi opowiadał, że przez Ciebie zaczął pić.
Izabeli nagle zrobiło się słabo. Dojeżdżali już pod szkołę Jacka.  
- Mamo, co się dzieje? Z przerażeniem krzyknął Jacek nie zwracając uwagi na nic, co go otaczało.
- Nic. Idź do szkoły i zapomnij o tej rozmowie.
- Ale...
- Idź powiedziałam!  
Jacek w takim stanie nie widział matki od czasu wyrzucenia ojca z domu, więc musiało coś być na rzeczy, czego Izabela za wszelką cenę nie chciała ujawnić.  Jacek lekko zmieszany poszedł do szkoły i od razu zauważył uśmiechniętego Marka, który poważnie odżył po przygodach, które miały miejsce jesienią.
- Marek! Co tam u Ciebie? Jak czuje się Natalia?
- Cześć! W porównaniu z tym co działo się jeszcze pół roku temu, to zajebiście, a Natalia też całkiem dobrze się trzyma. Pomagam jej jak tylko mogę, a jest tak jak mówiłem, że na rodziców w pewnym stopniu możemy liczyć.  
- To dobrze, a widziałeś gdzieś Monikę?
- Mnie szukałeś? Uśmiechnęła się szczerze, a Jacek poczuł jej usta na czole.
- Innej dziewczyny nie szukam. Zaśmiał się Jacek znając reakcję Moniki.  
- Mam nadzieję. Powiedziała to z jeszcze większym entuzjazmem.  
Jacek długo nie mógł się pozbierać po nieudanej znajomości z Manjulą. Przez trzy miesiące jego duszą targała melancholia w dodatku nie było łatwo tego się pozbyć, gdy za oknem jedyne, co widział Jacek były mrok i śnieg, który z dnia na dzień co raz bardziej zasypywał nie tyle jego dom, co jego życie. Dopiero Monika wyciągnęła do niego rękę, gdy Jacek opowiedział jej o całym zajściu. Pierwszym jej wrażeniem było w pewnym sensie zdziwienie jak młodzieniec mógł zakochać się w dziewczynie mieszkającej tysiące kilometrów od niego, ale z drugiej strony płynęło od niej niewyjaśnione współczucie. Jacek nigdy nie utrzymywał bliższych kontaktów z Moniką, ale ona po cichu poważnie myślała nad relacjami z chłopakiem. Bała się tylko Natalii, której zawsze i wszędzie było pełno, gdy coś poważniejszego działo się u jej znajomych. Teraz Monika już nie ma takiego problemu, ponieważ ewidentnie Natalia musi teraz zadbać o swoje życie.  
- Chodźcie do szkoły, bo dzwonek zaraz, a ja jeszcze nie wiem co było zadane.
- Marek, cały Ty! Synchronicznie krzyknęli jego znajomi i zaczęli iść w stronę głównych drzwi prowadzących do szkoły.



- Tak?
- Zapłacisz mi za to, co zrobiłeś. Może jeszcze nie teraz, ale mogę Ci to zapewnić. Nie myśl, że moja słabość będzie trwała wiecznie. Odezwał się stary głos w telefonie Amana.
- Doskonale wiesz, że w porównaniu do Manjuli jesteś nikim, więc nie strasz. To już koniec. Czytałeś gazety? Nawet Interpol szuka Cię za liczne porwania, zabójstwa na tle rytualnym, posiadanie niezbadanych substancji i około dziesięć innych zarzutów za które grozi Ci dożywocie. Jeżeli wyjdziesz z kompleksu, to tak jakbyś sam wszedł na komisariat i przyznał się do wszystkiego.
- Słucham?! Kto o tym wszystkim powiedział.
- Już niedługo się dowiesz Przyjacielu, a tymczasem ciesz się wolnością jak absurdalnie te słowa by nie zabrzmiały.
- Nie zniszczysz czegoś tak potężnego jak ten kompleks w pojedynkę. Nie dasz rady.
- Masz rację, Jacek bardzo mi pomógł. Po tych słowach było słychać już tylko periodyczny dźwięk w telefonie sygnalizujący niedostępność abonenta.

- Muszę wracać do żony, syna. Nie mogę tutaj już dłużej siedzieć. Sporo od tamtej pory się zmieniło. Ciekawe jak Izabela zniesie mój powrót, a ciekawe jak Jacek mnie przyjmie po tym co mu zrobiłem. 
Wszystkie te osoby łączyło jedno nieodparte uczucie - strach. Wszystko co miało miejsce, to było przez strach. Każdy ma swoje słabości, każdy czegoś się boi w zależności od problemu. Niektórzy przez ambicje, niektórzy przeżywają strach w czystej postaci ze względu na zaburzenie ich doczesnego życia, a niektórzy z powodu zwrócenia na siebie uwagi u innych, lecz każdym rodzajem strachu żywi się zło. Zło dla którego nie ma znaczenia jaki to rodzaj strachu. Strach  bardzo dobrze przewodzi zło. Czy nie byłoby lepiej gdybyśmy niektóre kwestie pozostawili w stanie surowym i nie dotykali ich zagrożeni wysokim napięciem strachu? Strach to choroba, która przenosi się z człowieka na człowieka i nie sposób jej powstrzymać, jeśli wszyscy zarażeni podkręcają napięcie. Wśród nich musi znaleźć się chociaż jedna osoba, która wyciągnie wszystkich z tego tragicznego amoku rodzącego zło. Jacek stanął oko w oko ze złem, które niszczyło go do czasu jego nieświadomości. Świadomość jest mordercą szczęścia, lecz dobrze wykorzystana daje szczęście również innym, a nie wszystko co istnieje na Świecie i nie tylko jest przeznaczone dla nas, dlatego wybór należy do nas kiedy chcemy być świadomi. Czy świadomość przychodzi naturalnie poprzez doświadczenie, czy może skaczemy od pytania dlaczego rodzice się pokłócili do pytania dlaczego żyjemy?  Gdzie można znaleźć złoty środek pomiędzy szczęściem, a świadomością? Prostota w czystej postaci, to co nie jest nam dane poznać niech zostanie niepoznane, a to o czym musimy się dowiedzieć, dowiedzmy się i wyciągnijmy z tego wnioski, a decyzję o tym co mamy wiedzieć zostawmy Komuś kto naprawdę się na tym zna. Na przykładzie przygód tych ludzi nie pozwólmy, aby strach zapanował naszym życiem. Teoretycznie mając cały swój żywot do dyspozycji. Nawet jeśli popełnimy jakiś błąd, to pamiętajmy : Życie masz tylko jedno, umierać możesz tyle razy, ile masz sił.

1 komentarz

 
  • Użytkownik agnes1709

    Za długie zdania, przez co wszystko się zlewa. Przeczytałam kawałek i już jestem zmęczona (bez urazy). Może kiedyś...? Przemyśl poprawienie tej składni, bo może zniechęcić nie tylko mnie. Pozdrawiam;)

    7 cze 2017