Portret życia #8

Portret życia #8- Zastanów się, czasem najprostsze pomysły okazują się genialnymi – Anita wyciągnęła przed siebie palec wskazujący i pokiwała nim by nadać swojej wypowiedzi więcej atencji.
Gdy tak nim wymachiwała przypominała mi cioteczną babcię Bogusię, taką przyszywaną, bo pokrewieństwo było w znikomym stopniu udokumentowane przez starszyznę rodzinną. Z tego, co pamiętam, to mamy dziadek i Bogusi ojciec to byli kuzyni, ale głowy bym nie dała, co najwyżej paznokcia i to tego, który mi zszedł z małego palca u nogi.

   Ta właśnie koligacja sprawiła, że mogłam do niej jeździć na wakacje do Dziwnowa. Nad Bałtyk, tuż obok tak znanej miejscowości jak Międzyzdroje. Jak ja bardzo lubiłam ten okres letniej kanikuły, a zwłaszcza tą kobietę i jej dom, pełen zapachów, dziwnych przestarzałych sprzętów i mebli.
Jak to możliwe, że kilka ostatnich lat w ogóle nie zawracałam sobie głowy by odwiedzić Bogusię a także tą przepiękną malowniczą miejscowość z wiecznie szumiącym morzem i piaskiem na chodnikach.

   Ciocia Usia – tak nazywałyśmy ją z siostrą – w tym roku powinna mieć jakieś osiemdziesiąt trzy, a może osiemdziesiąt cztery lata, w każdym razie ma już sędziwy wiek. Ale jeśli przez te kilka lat nic się nie zmieniło i nadal cieszy się wyjątkową żywotnością, to sąsiedzi mają, nie lada gratkę z obcowania z nią.
Tak, Usia, to taki niedościgniony wzór inności. Tata zawsze mawiał, że została starą panną właśnie przez swój charakterek. Określił to bardziej dosadniej:

- „ Córciu, niech ci się nawet nie wydaje, że Boguśka, to mogłaby uszczęśliwić jakiegokolwiek chłopa, ona zbałamucić, wystawić na pośmiewisko, to tak, ale nie sprawić by czuł się ważnym.”

   Nie wiem, co tata miał na myśli, ale my z siostrą to ją uwielbiałyśmy. Nie liczyła się z nikim, dyrygowała i miała za nic wytyczne mamy, jak to mamy spędzać u niej wakacje. Określiła to po jej wyjściu za próg:

-„ Teraz słuchać mnie podlotki - wyciągnęła kciuk – na obiad macie przychodzić o czasie, nie toleruje spóźnienia, jak nie, to pakować manatki i – dodała palec serdeczny – wieczorem przy mnie czyścicie zęby, by mi wasza matka po powrocie rachunku za dentystę nie wystawiła. Reszta mnie nie interesuje. Paniały?”

     To chyba obrazuje, z kim miałyśmy do czynienia. Piła hektolitry kawy i sadziła wszelkie odmiany tulipanów. Potrafiła godzinami je doglądać i co gorsza, mówiła do nich, opowiadając o wszystkim, co zamierza z nimi zrobić. Ale były też dni, gdy siadała na swoim bujanym fotelu w ocienionej werandzie i wpadała w nastrój melancholii. Raz, gdy tak przyglądałam się temu to zrobiło mi się jej żal, wydawała się być taka samotna w tym oczekiwaniu na coś, czego przynajmniej ja nie byłam świadoma zobrazować. Podeszłam do miej i spytałam czy coś się stało, na to wyciągnęła dłoń i zagarnęła mnie na poręcz fotela. Powiedziała mi, że chciałaby mieć ten wiek, co ja byle z tym rozumem doświadczeń, a całkiem inaczej by postąpiła.

   Od kiedy jestem sama zaczynam jak ona analizować, mam przemożną chęć powrócić do przeszłości i chyba rozumiem, co miała na myśli. Wystraszyłam się taką wizją samej siebie, siedzącej na balkonie z nożykiem obierającą jabłka, które pokrojone w ćwiarteczki ułożę na talerzyku by przegryzając przywoływać swe porażki.

  Tamten dom sprzyjał takim rozmyślaniom, gdy nad ranem słyszało się mewy, a spokojne poranki witałam zapachem świeżego pieczywa w postaci rogalików smarowanych konfiturami i popijanym parującym kakao. Bogusia jadła zawsze drobione jak nazywała zalane mlekiem kawałeczki bułki, które z namaszczeniem układała w swej zielonej miseczce, bądź kwaterce w kwiatuszki. Przynosiła też od sąsiada masło, które było tak pyszne, że smarowałyśmy z siostrą nawet pod dżem truskawkowy, - mimo, że w domu rodzinnym grymasiłam mamie, że wolę bez tłuszczu.

    Bogusia nie była piękna, na zdjęciach, które miała w swoim kredensie widać było, że mimo młodego wieku ma ostre rysy i brak tej finezyjności. Moja babcia zwykła o takich ludziach mówić – stara maleńka. Jedynie oczy zdradzały, że to osoba o młodzieńczej charyzmie, która tylko fizycznie pozuje do fotki będąc myślami już przy następnym kroku.

   Któregoś dnia nasza wychowawczyni kazała nam znaleźć w swych albumach zdjęcie, które jest uznawane za najstarsze. Pod wieczór z ociąganiem przeszukiwałam ten zbiór i natrafiłam na jedno pożółkłe z ząbkowanym brzegiem w bardzo małym rozmiarze, może pięciu cali. Otóż na tym czarno-białym widoczku znajdowała się młodziutka Bogusia w towarzystwie o kilka lat starszej babci i kilku innych dziewcząt a zdjęcie zrobiono na kładce przy wejściu na molo. Wszystkie były ubrane w spódnice do połowy łydki i ściągnięte paskiem w talii. Gdy się przyjrzałam dokładnie to zauważyłam, że Usia miała tajemniczy uśmiech, a lewą ręką na tyle pociągnęła sukienkę przy prawym ramieniu, że ta odsłoniła znaczną część barku. Zapytałam mamę, czy poznaje to miejsce. Zamyśliła się i nie będąc pewna odpowiedziała:

-" To chyba w Koszalinie, babcia tylko raz była na wycieczce i to właśnie tam mogło być zrobione."
- A kto robił to zdjęcie?

milegodnia

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 1014 słów i 5389 znaków, zaktualizował 23 gru 2019.

Dodaj komentarz