Portret życia #15

Portret życia #15Teraz dopiero zrozumiałam, dlaczego po moim pytaniu o ogród uniosła tak dumnie głowę. Miała powody, nie jedna młoda osoba byłaby zachwycona perspektywą takiego domu. Wystarczyło wejść na posesję i człowiek chciał zostać w otoczeniu pnączy winogrona oplatającego altanę.  
Miałam to szczęście, że połowa września to kulminacyjny czas na rozkwit, gdy kiście wyglądają tak apetycznie, że nie sposób im się oprzeć. Wszystko jeszcze walczy o swój byt, jak choćby drzewa owocowe, czy kwiaty, nim październik zważy ich dojrzałość.

    Gdy najadłam się – dosłownie i w przenośni – skierowałam się do wnętrza domu. Ku mojej radości Usia odnowiła tylko ściany, nadając im głęboką barwę. Może lepiej było pozostawić na biało, by stare antyki, jak choćby taka maszyna do szycia wprawiana w ruch nogami byłaby bardziej eksponowana?
Może, to jednak, było drobnostką przy tylu zaletach, jakimi zapewne były odrestaurowane komody, kredens, mosiężne krzesła czy skrzypiąca trzydrzwiowa szafa.
No i sufit, nie podwieszany, nie z kasetonu, ale bele utrzymujące całą konstrukcję. Uwielbiałam się w niego wpatrywać nim oddałam się w ramiona Orfeusza.

    Ciocia weszła do salonu i usiadłszy w bufiastym fotelu, przyglądała się mojemu zachwytowi.

- Bogusiu, tu jest – podniosłam ręce w geście braku słów – niesamowicie i..no nie wiem, co mogłabym mądrego powiedzieć.
- No popatrz, a ja sądziłam, że takie małolaty, to lubują się w meblach z Ikei podświetlanymi LED-ami.

Machnęłam ręką.

- Ciociu, teraz wraca moda na drewno i to takie z sękami, nieobrobione, albo wiklina. Słyszałaś chyba jak to Niemcy urządzają swoje domy, przyozdabiają podjazdy krasnalami, dziwnymi rzeźbami. E! My to Usiu dopiero zaczynamy się uczyć zagospodarowania wnętrz. U nas jeszcze nieśmiertelne meblościanki i narożniki robią furorę.

  

   Słońce oparło się o wierzchołek wiśni i nieuchronnie zmierzało ku morzu.

- Biegnij się przywitać– słowa Usi wyrwały mnie z zadumy.
- Wypadałoby choćby dać się pochlapać temu żywiołowi – odparłam nie odrywając wzroku od horyzontu.
    
    Dom był zbudowany na niewielkim wzniesieniu i w przeciwieństwie do ogrodu, nie trzeba było wspinać się na drzewo by widzieć taflę srebrzącej się toni.

- Nawet nie musiałabym się przebierać – zerknęłam na nogi, które przykrywała sukienka w turkusowym kolorze, sięgająca kostek – wystarczy dźwignąć kieckę.

- Sądziłam, że będzie gorzej.

Wiedziałam, o czym mówi ciocia, dlatego nie odwróciłam się by nie zobaczyła w mym wzroku tego, co jeszcze nie do końca zostawiłam na rzecz teraz.

- W zasadzie powinnam się w tym momencie zawstydzić, bo nie zawierzyłam w twoją, przepraszam, - uniosła ręce - w naszą siłę. A sama tyle razy wam powtarzałam, że mężczyźni bez nas dawno by zginęli. To my mamy tą moc, która w chwilach kryzysowych bierze górę nad strachem.

Obróciłam się.

- Usiu, czy ja ci mówiłam, że jesteś mądrym człowiekiem.
- Ty mnie nie czaruj, bo i tak będziesz musiała sama zrobić kolacje. Mnie trochę zaczęła rwać ta noga, więc nie ruszam się z fotela.

Dopiero teraz uświadomiłam sobie o jej ranie. Podeszłam bliżej by pochyliwszy się obejrzeć zawiniętą kończynę.

- O jej, to nie wygląda dobrze.
- Ba! –ciocia przechyliła głowę do tyłu. - Jakby to było dziabnięcie komara to bym nie zawracała sobie głowy. Tym zajmiesz się od jutra, teraz zmykaj na plażę.

  

*

     Gdy wsłuchiwałam się w szum morza zastanawiałam się nad życiem Usi i jej kobiecą siłą. Jako jedynaczka nie miała oparcia w rodzeństwie. A przecież to takie naturalne i ważne by przed zaśnięciem móc się wygadać siostrze, pośmiać z brata.

Z tego, co zapamiętałam z opowieści babci, to jej rodzice mieli ją w dojrzałym wieku i nim osiągnęła trzydziestkę zmarli w sędziwym wieku. Tak, więc jeśli minęła już osiemdziesiątkę to zmaga się z samotnością przeszło pół wieku. Ile trzeba mieć w sobie witalności, pogody ducha by mimo utraty sil z powodu wieku dalej upiększać dom, iść swoją ścieżką zasad i nie patrzeć na opinię ludzi a żyć dniem.

  

     Po rytualnym obmyciu nóg w naszym Bałtyku wchodząc do domu przystanęłam przed kominkiem. Było jeszcze za ciepło by w nim rozpalić i przesiadując cieszyć oko błyskami na ścianie czy z przyjemnością słuchać trzasku polan. Dla mnie to taka wartość dodatnia każdego domu. Szkoda, że nigdy tu nie przyjechałyśmy w okresie świąt Bożego Narodzenia, to dopiero musiał być nastrój a i pokryta pierzynką białego puchu plaża obmywana z pienioną taflą wody wprawiałaby w cieplejsze wspomnienia.

- Bardzo się pogubiłam – przerwałam milczenie – zachłysnęłam się własną iluzją szczęścia we dwoje.

Pokiwałam głową, dorzucając do tej wizji skrzywienie ust. Usia wpatrywała się we mnie z sofy z wyprostowaną nogą na pufie.

- Czy nie tego oczekują od życia zakochani?

Ciocia prawdopodobnie zadała pytanie retoryczne, ale ja postanowiłam dopełnić aktu samozniszczenia.

- Psychologowie bębnią o tym, że każdy związek po około dwóch latach staje się już tylko harówką, w najlepszym wypadku rutyną. A ja chciałam na przekór temu… – szukałam słów by najdobitniej to nakreślić.

- Zanim wpadniesz mi w melancholię, podejdź moja kochana do kredensu i wyciągnij butelkę likieru – podniosła wskazujący palec - mojej roboty.

Oprócz likieru były tam inne trunki, przeważnie kupione, ale coś mi mówiło, że te bez banderoli mają większe wzięcie i stoją chyba tylko do pierwszej okazji.
Leon jest tłumaczem książek, jednym ze specjalistów skandynawskiej literatury.
Od kiedy kryminał, zwłaszcza rodem ze Szwecji stał się liderem gatunku, nie ma odpoczynku a co za tym idzie również powodów do narzekań na brak gotówki.
Niestety, dwa lata temu w wypadku samochodowym stracił żonę a sam został sparaliżowany od pasa w dół.
Wszystkie obowiązki zawodowe pozostały po staremu, czyli w jego gabinecie.
Musiał tylko zatrudnić sekretarkę, pielęgniarkę, wykonawcę poleceń, lokaja, pokojówkę, kucharza, szofera i to w jednej osobie.

   Nie zniósłby widoku innej kobiety kręcącej się po kuchni, czy biorącej prysznic w jego łazience, którą dzielił z Aliną, jego żoną. A że ta osoba musiała z nim zamieszkać zlecił agencji znalezienie mężczyzny z powyższymi kwalifikacjami.
Pierwszy okazał się zaradny, ogarnięty i spędził blisko dziewięć miesięcy.
Po tym okresie znalazł pracę z perspektywami a przede wszystkim kupił mieszkanie i mimo dobrze opłacanego zajęcia odszedł.
Drugi to wieczny roztrzepaniec ze słuchawkami przy uszach, po trzech miesiącach niepełnosprawny sam zrezygnował z drażniącego widok mężczyzny.

  Trzecim przysłanym przez agencję, okazał się Andrzej, dwudziestopięciolatek, którego właściciel traktował przez dłuższy okres z rezerwą. Choć musiał przyznać, że nie mógł mu niczego zarzucić a swoje obowiązki spełniał w taki sposób, że Kuryło musiałby być złośliwy jak małpa i wymienić drobnostki. Nie narzucał się, nie patrzył z politowaniem ani nie próbował pocieszać.
W ogóle nie podejmował rozmowy nie zagadnięty.  
Taki stan rzeczy mu odpowiadał, nie chciał odwiedzin, rozmów na siłę, krępujących spojrzeń, załamywania rąk ze strony rodziny, znajomych czy przedstawicieli wydawców książek.
Andrzej był idealnym antidotum na jego stan.

    Dziwnym dla  niego był jednak fakt, że jak każdemu należały się jego asystentowi godziny tylko i wyłącznie dla niego.  Które jak tłumacz zauważył nie zostawały praktycznie wykorzystywane.
Gdzieś tak po pół roku bezdzietny pięćdziesięciolatek nie wytrzymał

milegodnia

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 1392 słów i 7825 znaków, zaktualizował 11 maj 2020.

Dodaj komentarz