Portret życia #6

Portret życia #6Jeszcze pół roku temu miałam głowę pełną pomysłów na swoje malunki. Jeździłam w plener i z namaszczeniem realizowałam swoje marzenia. Pamiętam to było na początku kwietnia wybraliśmy się w Góry Świętokrzyskie do miejscowości Klonówka. Zaplanowaliśmy pobyt z noclegiem, abym mogła na spokojnie uchwycić kilka szczytów, kotlinek i wszelkich anomalii, jak zwykł to nazywać mój mąż. Tam to zdarzyło się coś, co mnie bardzo zaskoczyło

   Janek się wspinał, wydeptywał szlaki, a ja łapałam ostrość i czasami równowagę, cóż, zgrabnością nigdy nie grzeszyłam. W pewnym momencie usłyszałam szelest poszycia i naginanie gałązek. Nie odwracałam się, sądziłam, że to Janek wraca, zresztą byłam tak zaabsorbowana swoimi manualnymi zdolnościami, że nic się nie liczyło.

- I jak kochanie, widoki? Tu dopiero człowiek wie, że życie to dar i trzeba korzystać, dopóki tlenu w płucach starczy- perorowałam machając pędzlem.

- Dokładnie to samo mówię swoim znajomym, którzy wolą jednak gnić w domu. – Usłyszałam męski nieco zachrypnięty głos, który na pewno nie należał do mego „kochanie”.

Odwróciłam się w popłochu przyciskając dłonie do piersi, tak, że końcówka włosia namaczana w soczystej zieleni zabarwiła mi podbródek.
  
   Uśmiechnął się, ale nie tak lekceważąco, ale z taką ojcowską troską. Wyciągnął chusteczki higieniczne i bez słowa podszedł, by mi zetrzeć ślady upokorzenia. Nie pytał czy może, czy wypada, czy mam coś przeciw. Nie, tak po prostu ujął opuszkami palców podbródek i z wielką dokładnością, a co najważniejsze delikatnością przytykał i odciągał kawałek białego skrawka. Wzrokiem wskazał na wodę niegazowaną, a ja lekkim dygnięciem głowy dałam przyzwolenie. Nasączył materiał a później jeszcze raz przetarł na sucho.

Do dziś nie wiem, dlaczego pozwoliłam na to, czemu nie zbeształam za tupet, a nade wszystko, co się stało, że stałam tak spokojna, bez lęku. Powiem więcej, podobało mi się. Wpatrywałam się ufnie w jego oblicze i zastanawiałam się, kiedy ostatni raz tak ktoś się mną opiekował.

- Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć. Ale tak sympatycznie się pani przywitała, że zechciałem być tym kimś, stąd moja śmiała kwestia. – Odsunął się i wpatrywał w moją twarz, jakby chciał sobie przypomnieć, czy aby mnie już gdzieś, kiedyś.

- Mój mąż..thę, thę, - odchrząknęłam – sądziłam, że wraca, że to on.

- Zawodowo, czy hobbistycznie? – Przeniósł wzrok na płótno.

Założyłam kosmyk włosów za ucho i ruszyłam za nim w kierunku sztalug.

- Nie mógłbym malować, nawet jakbym miał talent jak pani.

- Czemu, jeśli mogę spytać – autentycznie mnie ciekawiła odpowiedź.

- Jestem nadpobudliwy, muszę być ciągle w ruchu, a jakby tak pędzel nawywijał nie takie ruchy jak chciałem, to bym tym jebnął…- zrobił zamach ręką w kierunku dolinki i zamarł – przepraszam, to znaczy rzuciłbym tym.

- Nie dziwię się, też mam czasem ochotę tym..hę, hę..- popatrzyliśmy sobie w oczy i zaśmialiśmy jak na zawołanie.

- Ale tak na serio, nie nuży cię, przepraszam,  panią takie sterczenie?

- Może rzeczywiście tak będzie łatwiej. Elka jestem. – Przedstawiłam się wyciągając dłoń.

Wytarł o spodnie, jakby zapomniał, że ma przed sobą malującą.

- Miłosz, a na drugie Czesław. Łapiesz, jakich mam dowcipnych rodziców – mrugnął okiem, poprawiając nieistniejący krawat i kołnierzyk.

- Oryginalnie. A wracając do Twego pytania, może ja dla odmiany jestem introwertykiem. Nie, nie nuży mnie zaczynanie od nowa, a wręcz przeciwnie, pobudza, gorzej jak nie umiem dodać czegoś od siebie.

- Wybierasz jakiś centralny punkt, czy bierzesz całość, byle słońce świeciło.

Uśmiechnęłam się na taki tok myślenia.

- Dobra, bezsensownie zagadałem. Nie było pytania. - Machnął ręką.

- Rzeczywiście szybko się denerwujesz. Nie mógłbyś pracować w sklepie i wysłuchiwać klientów, bądź petentów.

- No w takiej „Biedronce” na pewno – złożył ręce jak do modlitwy i zmienił tembr głosu na wysoki – Dzień dobry. Jak się udały zakupy, zapraszamy ponownie. Do zobaczenia. - Pokiwał głową. – Współczuję tym dziewczyną, przez kilka godzin mówić taką samą formułkę.

Usiadł na trawie i przekrzywiając głowę zaczął zagłębiać się w mój obraz.

- Chciałbym go mieć.

Nie wiedziałam czy żartuje, czy chce poprawić mi humor, dlatego nie wyrywałam się z odpowiedzią.

- Oczywiście z autografem pani malarki. – Popatrzył na mnie wyczekując odpowiedzi.

- Przecież on nie jest skończony, a to zajmie jeszcze dłuższy czas wiec – wzruszyłam ramionami

- To dla mnie nieistotne, ważne, że jest twój i będę go miał tylko dla siebie – wstał, by podejść do mnie a następnie oparł dłonie na moich ramionach. – Elu, nie odmawiaj mi tego, muszę coś mieć by mieć nadzieję, że…sama wiesz.

Delikatnie się odsunęłam i spuściłam wzrok.

- Sadzę, że to nie jest najlepszy pomysł.

Staliśmy tak przez kilka sekund, po czym Miłosz ruszył w kierunku przeciwnym niż przyszedł.

- Do zobaczenia Elu – usłyszałam zza gęstwiny krzaków.

   Nigdy go już nie zobaczyłam, a obraz trzymam do dziś. Włożyłam w niego wiele serca i mimo namów pana Zenona i oferowanej sporej sumy nie wypuściłam go z mieszkania.

Pewnie jestem szurnięta, sentymentalną idiotką, ale czułabym się podle gdybym za mamonę sprzedała to spotkanie zawarte w tym kawałku płótna.



łączyłem laptopa.

milegodnia

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 1006 słów i 5613 znaków, zaktualizował 17 lis 2020.

Dodaj komentarz