Portret życia #7

Portret życia #7Tamto zdarzenie z Gór Świętokrzyskich uświadomiło mi, że daję się łatwo manipulować i
wystarczy mi czyjaś dłuższa uwaga, kilka grzecznościowych zwrotów i mam mięciutkie nogi.
Tak było i z Jankiem.
Poszłam za namową – jakby inaczej - Anity na rynek by przywitać Nowy Rok, byłyśmy wiecznie spłukane a na taki kończący rok bal nikt nas nie zaprosił.
Zdarza się najlepszym.

   Nie było za zimno jak na grudzień, więc dało się wystać, zwłaszcza, jak, co chwilę się podryguje będąc naciąganą za fraki przez niewyżytą koleżankę. Po północy obchód z szampanem po bruku, omijanie potłuczonego szkła i pach!
Zagapiłam się pod nogi i nie zauważyłam, że wyrósł przede mną gościu.
Ktoś przytrzymał mnie za ramię i utrzymałam się na tej zlodzonej nawierzchni.

Nic ci nie jest? – Zapytał ten przytrzymujący, Janek, jak się okazało kolega tego taranującego moją fizjonomię.

- Nie, raczej nic. Spoko – wybełkotałam lekko oszołomiona kilkoma łykami bułgarskiego bąbelkowego specjału.

- Co jest? Bierz te łapy ćwoku od mojej koleżanki – warknęła Anita, która zawróciła nie czując ręki na swojej kurtce.

- Anita, on mnie nie zaczepia – powstrzymywałam przyjaciółkę widząc, że zaczyna go odpychać.

- Opanuj nerwy koleżanko – odezwał się ten, przez którego staliśmy w tym miejscu.

- Koleżankę to miałeś w przedszkolu, a nie przypominam sobie żebym miała tą wątpliwą przyjemność - „owa” koleżanka zmierzyła z obrzydzeniem przedmówcę.

- Dobra, może nalejemy do tych kubeczków, złożymy sobie życzenia i wszystko wróci na swoje miejsce, co dziewczyny? – Zapytał pojednawczo Janek.

Anita nie była przekonana, ale ja nie chciałam tu tkwić do następnego roku, więc podsunęłam kubeczek do ręki Janka, który czekał na taki ruch.

Nie chce zanudzać, co było dalej. W skrócie powiem, że obydwaj nasi nowi znajomi zaprosili nas na domową imprezę, po drodze zbierając kilka osób z deptaka, które jak i oni wyszli na chwilę powitać ten nowy. Przyjęli nas bardzo serdecznie, o dziwo, nawet dziewczyny, które na szczęście nie były w guście Janka, skoro to do mnie powiedział.

- Lepiej nie mogłem zacząć ten rok, obym zakończył go w twoim towarzystwie.

Taa, takie hasełko, takie niby nic, ale procenty z szampana zrobiły swoje i powiedziałam to, co było chyba wskazane w taką noc.

- Tylko może na jakiejś sali i w lepszej kreacji niż ta – pokazałam z niesmakiem na swoją bluzę z wizerunkiem Wiedźmina.

Hello! Czy aby cię nie nudzę? – Anita przypomniała mi, że siedzę w „Cacao”
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Zauważyłam. – Moja towarzyszka popatrzyła na stanowisko przy kręglach. – Chyba sobie odpuścimy, nie sądzę, bym dzisiaj w duecie z tobą coś ugrała.
- Nie chcę na razie malować niczego. Chciałabym odpocząć, a później może zmienić tematykę.

Rozszerzyła źrenice.

- To mi się już bardziej podoba. Przed chwilą jeszcze gadałaś jak zapyziała pipa, a teraz idziesz w konkrety. A co z serią wschodów słońca nad różnymi częściami Polski. Bo to chyba miałaś w planie?

  Popatrzyłyśmy na dwójkę, bo tam na tym stanowisku wybuchła euforia. Prawdopodobnie trwała ostatnia seria i po rzucie faceta w wieku Chrystusowym, korpulentnego blondyna, jego team zaczął skakać, wyginać się i poklepywać jak stado orangutanów po dostarczeniu racji przysmaków złożonej z owoców lasów tropikalnych. Tak, mężczyźni pozostają wiecznymi chłopcami z łukiem w ręku. A najciekawsze, że za plecami nabijają się z nas, że to my piszczymy jak idiotki i podniecamy się byle fatałaszkiem.

- To muszę skończyć, ale koniec z zamówieniami, mam przesyt z rzucaniem mnie po lasach.

Anita wyciągnęła cytrynę z martini i bez skrzywienia gryzła kawałeczek po kawałeczku.

- Czy ty, aby nie chcesz zmienić swojego życia? Planujesz jakiś wypad na spóźnione wakacje?
- Nie, nie, ja chcę namalować coś, co będzie mi bliskie, co znam od najmłodszych lat.

Przyjaciółka odłożyła skórkę i wytarła dłonie.

- To jedź do rodziców, mają pewnie mnóstwo zdjęć a że dawniej było mniej domów to i plenery zostały na tych wspomnieniach z przeszłości.
- Myślisz?
- Nie, kochana, ja to wiem. I to byłoby dopiero twoje, znasz to przecież z autopsji, możesz, więc dokładać swoje slajdy utkane z podświadomości, a to wiedza nie do przecenienia.

   Wyprostowałam się zamyśliłam nad pomysłem ciemnowłosej piękności. To przecież było takie proste, a zarazem nieosiągalne. Z mamą od dłuższego czasu nie miałam kontaktu. Nie licząc rutynowych telefonów podobnych do alertów pogodowych z tą różnicą, że matka nie ostrzegała przed burzą a starała się rozeznać, czy minęła i zaświeciło u mnie słońce na lepsze jutro. Gdybym zdecydowała się na taki krok, zapewne doszłoby do wzdychania, pouczania, a tego bym nie zniosła.

Na dodatek, jeśli ma to być moje, powinnam mieć genezę, zawierać przeżycia, dramaty, uroczystości, spotkania, bo jakby nie patrzeć, to właśnie ludzie tworzą miejsca, a nie na odwrót.

A moje życie było tak pospolite, że kolejne zdarzenia nachodziły i zacierały te z wczoraj. Nic nie wypaliło mi piętna, co pewnie brzmi groteskowo, jakbym miała do opatrzności żal, że mi oszczędził przykrości.

Leon jest tłumaczem książek, jednym ze specjalistów skandynawskiej literatury.
Od kiedy kryminał, zwłaszcza rodem ze Szwecji stał się liderem gatunku, nie ma odpoczynku a co za tym idzie również powodów do narzekań na brak gotówki.
Niestety, dwa lata temu w wypadku samochodowym stracił żonę a sam został sparaliżowany od pasa w dół.
Wszystkie obowiązki zawodowe pozostały po staremu, czyli w jego gabinecie.
Musiał tylko zatrudnić sekretarkę, pielęgniarkę, wykonawcę poleceń, lokaja, pokojówkę, kucharza, szofera i to w jednej osobie.

   Nie zniósłby widoku innej kobiety kręcącej się po kuchni, czy biorącej prysznic w jego łazience, którą dzielił z Aliną, jego żoną. A że ta osoba musiała z nim zamieszkać zlecił agencji znalezienie mężczyzny z powyższymi kwalifikacjami.
Pierwszy okazał się zaradny, ogarnięty i spędził blisko dziewięć miesięcy.
Po tym okresie znalazł pracę z perspektywami a przede wszystkim kupił mieszkanie i mimo dobrze opłacanego zajęcia odszedł.
Drugi to wieczny roztrzepaniec ze słuchawkami przy uszach, po trzech miesiącach niepełnosprawny sam zrezygnował z drażniącego widok mężczyzny.

  Trzecim przysłanym przez agencję, okazał się Andrzej, dwudziestopięciolatek, którego właściciel traktował przez dłuższy okres z rezerwą. Choć musiał przyznać, że nie mógł mu niczego zarzucić a swoje obowiązki spełniał w taki sposób, że Kuryło musiałby być złośliwy jak małpa i wymienić drobnostki. Nie narzucał się, nie patrzył z politowaniem ani nie próbował pocieszać.
W ogóle nie podejmował rozmowy nie zagadnięty.  
Taki stan rzeczy mu odpowiadał, nie chciał odwiedzin, rozmów na siłę, krępujących spojrzeń, załamywania rąk ze strony rodziny, znajomych czy przedstawicieli wydawców książek.
Andrzej był idealnym antidotum na jego stan.

    Dziwnym dla  niego był jednak fakt, że jak każdemu należały się jego asystentowi godziny tylko i wyłącznie dla niego.  Które jak tłumacz zauważył nie zostawały praktycznie wykorzystywane.
Gdzieś tak po pół roku bezdzietny pięćdziesięciolatek nie wytrzymał i zasugerował Andrzejowi, że jako młody miał swoje potrzeby i nie widzi przeszkód w tym by odwiedzała go kobieta.
Andrzej pierwszy raz się zdenerwował i zdecydowanie odmówił:
  - To Panie Leonie jest wykluczone i wolałbym nie poruszać tematu kobiet.




hhdjd
jdjkd
hdjdj




jdjkd
    





     1 listopada 2020 roku.


  

     Dziś taki nostalgiczny dzień i nawet to pasuje do mych wspomnień bo analogicznie takie były kolejne dni. Nic w nich nie było z życia wesołej  nastolatki a wręcz jakby zapanowała beznadzieja i kres wiary w młodość i bezsprzeczne parcie w dorosłość.

   Wczoraj celowo skończyłam w takim a nie innym miejscu bo nie chciałam by tu na portalu moje wynurzenia stały się podnietą dla spragnionych erotycznych fantazji, namiastką cielesności by ulżyć swojej chuci i za przeproszeniem być może po przeczytaniu dać upust po ciemku w swoim pokoju.
Przepraszam za takie słowa, być może pomyślisz sobie:;
  - " O! Popatrz ją. sama opisuje jak się pier....a teraz będzie nas ze sobą równać i upokarzać, że sami nie jesteśmy lepsi" -
I wcale mnie to nie zdziwi, ale wierzę, że wiele osób zrozumie zwłaszcza po dzisiejszym wpisie.

To przejdę do rzeczy.

  Przerwałam tą zabawę w poznawanie moich sfer erogennych gdy zaczął palcami sprawdzać głębokość  moich najintymniej schowanych miejsc.
Tak jak obiecywał gdy moje dłonie dotknęły jego na mojej łechtaczce odsunął się w niemym rozczarowaniu.
Przeprosiłam i pośpiesznie wciągałam majtki, bluzeczkę i spódnicę.
Odwiózł mnie do domu choć zapewniałam, że to niepotrzebne.
Uśmiechaliśmy się w czasie tego krótkiego przejazdu ale coś się jednak zmieniło w naszych relacjach.
Ja nie czułam się już tak adorowana przez Radka, nie był już takim ideałem choć nie zrobił niczego złego a zachował się dokładnie jak obiecał to gdzieś w głębi czułam, że coś w nim się zmieniło
Gdybym wyszła jak chciał pozostałby piękny obraz mega faceta o kryształowym obliczu a tak ..
Niby to miał być koniec w końcu wiedzieliśmy obydwoje, że to było spontaniczne i nie planowane - przynajmniej dla mnie
Oczywiście następnego dnia miałam zamęt w głowie bo nie straciłam dziewictwa ale nie mogłam powiedzieć sama sobie, że to było miłe randka.

  W następnym tygodniu poszłam jak zwykle do klubu i czekałam na ...Radka.  
Tak, liczyłam, że się pojawi, że przyjdzie i powie, że musimy zacząć od początku bo obydwoje przerysowaliśmy swoje charaktery, a tak naprawdę jesteśmy normalni i mamy wady a przede wszystkim potrzebujemy siebie.
Rozglądałam się aż Eliza trzepnęła mnie w rękę mówiąc :

   -  Młoda, co ty tak liczysz tych wchodzących, masz tu czujkę jako szpicel, czy obrabowałaś nasz osiedlowy sklepik i boisz o dupsko? -

  - Co? Nie, tak tylko - wydukałam speszona -








    Uwielbiam noc, chciałbym móc nie usnąć i robić rzeczy których nigdy nie robiłem.

       Kiedy przychodzi pora spoczynku, wchodzę pod prysznic i pozwalam strumieniowi wody spływać po mym ciele, tak by tworzyły się południki.  
By każdy mój skrawek ciała, który przez cały dzień brał udział w mym egzystencjonalnym bycie, miał chwilę przyjemności, by doświadczył nagrody, że mnie nie zawiódł.  
Niech więc wchłania porami całe zastępy kropelek, niech zachłyśnie się mydlinami, a ja przybędę z odsieczą i rozmarzę je odsłaniając każde wgłębienie, ścięgno, znamię.  
Opuszkami palców dosięgnę wszelakich miejsc, mało dostępnych, by i one wiedziały, że o nich pamiętam, że też składają się na moje dobre samopoczucie.

Moje ciało zasłużyło na to, jest godne tej pieszczoty, bez niego bym nie dotrwał do mojej ulubionej nocy.

          Bo wszystko się udało, od ciężkiego wstawania i człapania do łazienki, aż po umycie szklanki po kolacji. Było nerwowo, bo trzeba gonić czas, być jak zawsze mobilnym, pokazać swe wszechstronne zalety, koleżeńskość, empatyczność, być po prostu omnibusem.

Po pracy własna gonitwa, wciąż liczę na luz, a tylko problemów przybywa, bo rutynowe czynności zawsze będą się do nas uśmiechać, a dochodzą jakieś niby niuanse, albo i poważne sprawy, które zabierają czas.

Kogoś spotkasz, musisz wysłuchać, być miłym sąsiadem, kiwać głową, że to straszne, co stało się Ewie, radzić, pocieszać, odkłaniać się, a twoje sprawy krzyczą w niebogłosy.


     Ale to już przeszłość, jest noc, wychodzę czysty z zaparowanej łazienki i moszczę sobie ciało na sofie do melancholijnej zadumy, analizy.  
Jak zwykle zdarzenia dnia same się upomną o kontemplację o to wszystko co było za szybkie by spamiętać, zauważyć w ciągu dnia.
A teraz w nocy powracają jak retrospekcja, slajdy, kalejdoskop zdarzeń wyświetlany przez rzutnik.  
I widzisz miasto a nad nim ciężkie stalowo-grafitowe chmury, śpieszących się ludzi, ktoś wybrał rower jako środek lokomocji, panią z pieskiem która czeka na przejściu i kolorowe reklamówki przy Biedronce.

    I już po chwili obraz się zaciera bo przesłania go szum ulicy, megafon nakłaniający do zakupu po promocji, coli, batoników, margaryny śniadaniowej....Jesteś u siebie, to znaczy w pracy, ale to adekwatne stwierdzenie.  
W końcu to tutaj spędzamy większość czasu, często nie widzimy się z sąsiadem przez tydzień, dopiero niedzielna msza pozwala podać dłoń, zadać rutynowe:

  - " Co tam u ciebie słychać"

    Wykonujesz swoje obowiązki, jednocześnie wyłapujesz monosylaby, jakieś strzępy rozmów.
Ktoś się przez to przebił swym rubasznym śmiechem.  
Nakłada mi się monolog kilku osób, które opowiadają o weekendzie, że się wynudziły, że dzieci dały do wiwatu.
Następny delikwent się przepił, miał ból pleców.
Pytają mnie gdzie byłem, pokazują zdjęcia, ktoś pieszczoty ze swym ratlerkiem , no ....cuda się przewijają przed snem.


      Poprawiam, improwizuję na nowo, swoje wypowiedzi, to co według mnie spieprzyłem, co nie było nawet bliskie mym zamiarom, czego nie opanowałem.  

Tak trwałbym w tym urokliwym stanie, gdyby nie sygnał telefonu, oznajmiający, że są jeszcze tacy co o mnie pamiętają, co chcą o mnie pamiętać, jak Ania.

    - Jak miło, że moja koleżanka wciąż ma mój numer.

    - Bardzo śmieszne - oznajmia, dodając ironiczny śmiech - ha ha, ha!!!
   Słyszę, że ci się dowcip wyostrzył, co mi zresztą pasuje, bo mam prośbę do ciebie.

   Aaa,!!! Takie tango
   To jestem w domu, to by było zbyt piękne, by Ania wieczorem mnie potrzebowała do towarzystwa,  
  do umilenia sobie wieczornych godzin.  
  Ale pytam grzecznie:

   - Mam nadzieję, że ona będzie choć trochę związana z konwersacją w twoim towarzystwie?

   - Mówisz i masz, wprost mi z ust to wyjąłeś...

   -…z ust mówisz.

  Słyszę jak nerwowo wciąga powietrze i po chwili wypuszcza szykując się do utemperowania mych  
  zapędów

   - Przestań! To poważne.  
    Mianowicie w niedzielę wybieramy się na kina, a ja chcę mieć też kogoś do pary, by nie być tak  
    dodatkiem do Kasi i jej Kacpra - tu następuje przerwa w monologu by zmienić tembr głosu, nadać  
   mu cieplejsza barwę -
   I pomyślałam…

  -…o zapchaj dziurze - wszedłem jej w słowo, burząc misterny plan.

   Chwila konsternacji, która mnie rozbawiła, bo Ania to nie z tych co dają się zwalić z pantałyku, taka rasowa dziewczyna, wyszczekana, błyskotliwa w ripostach.  
Więc to dla mnie powód do podskoków, do chwili którą należy celebrować.  
Zagryzam wskazujący palec, by nie ryknąć śmiechem w eter, a tym samym nie zdradzić swego stanu euforii.

  - Nie rób znowu scen, aż tak nie jesteś czuły by się stawiać w roli stłamszonego, a mnie jako egoistki  
   bez zasad   - przerywa bo chyba dobiegł ją mój duszony w bark rechot - ...hallo?

    Powracam do miarowego oddechu.

    - Mów, dobrze ci idzie - odzywam się prawie swoim głosem.

  Chyba przesadziłem, ale to ona ma towar który chce opylić.  
  Mogę być przez chwilę wodzirejem, więc czemu tego nie wykorzystać?
    Jupitery na mnie.
   Niech żyje bal.

   - Słuchaj, jak nie chcesz to powiedz, nie będę sobie śliny psuła.
    Nie znamy się od dziś i wiem kiedy sobie szopki robisz…To jak?

   I po popisach.
   Tyle mojego, koleżanka przejęła lejce, a tak mi szło.

   - Idziemy, nigdy bym nie przepuścił takiej okazji.

      Orzechy przeciwko dolarom, że uśmiech rozpromienił jej twarz, czego dowód miałem w cieplejszej  
  tonacji głosu, tembr był jak aksamit.

   - A co teraz robisz?

    - Rozmawiam z fajną dziewczyną - próbuję na przymilasa, co? Kobiety tak lubią...no tak mi się zdaje.

  Śmiała się, autentycznie usłyszałem jej radość a ja delektowałem się tym pięknym oktawem.

   - Ej, wariat z ciebie, ale i tak cię lubię.
     Aaa!  - oczyma wyobraźni zobaczyłem jej palec wskazujący, uniesiony jak u mądrali w " Smerfach"  
-  i nie wyobrażaj sobie, że my.. no wiesz.

    Czar prysł, przypomniała sobie, że mogę coś sobie ubzdurać.  
    Ależ ona jest niedostępna, kiedy zrozumie, że ja to ten właśnie.

   - Skąd ci to przyszło do głowy, przecież my to kolegujemy się tylko - teraz ja grałem belfra.

   - No właśnie - wyraźnie odetchnęła - to ja już kończę.. - i ta cisza gdy prawie wszystko jest jasne, no właśnie, prawie robi wielką różnicę   - ...to pa.

   - Jak musisz, to pa.


       Łysy rzucał poświatę na wnętrze mego pokoju, wszelkie przedmioty mają w nocy wymiar tajemny, komody, ława, pufy, to wszystko co w dzień omijam teraz absorbuje moją uwagę.

    Zawsze mam wrażenie, że to centrum tej okolicy, enklawa, tu znajduje się wszystko co najważniejsze, a  
   muzyka zagłusza to co może być, gdzieś indziej, tuż za oknem.

   Jakbym pracował w radio, a inni czekali na to co powiem…chore?
    Pewnie tak, ale ten typ tak ma.

milegodnia

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 3098 słów i 17237 znaków, zaktualizował 22 lis 2020.

Dodaj komentarz