Ona brzydka. On przystojny. #4

On:     
     Po upojnej nocy, budzę się obok mojej byłej. Wyciągam rękę spod koca i przecieram oczy. Sprawdzam godzinę. Siódma dwadzieścia.  Nic mi się nie chce. Poleżałbym jeszcze w łóżku, ale nie mogę. Muszę zawieść Camillo do przedszkola. Na ósmą. Och.
     Odsuwam się od Rebecci, starając się jej nie obudzić. Człapię do łazienki. Myję się i ubieram. To samo robię z moim synem.
     Odwożę go do przedszkola, a sam wracam do domu, wstępując po drodze do Starbucksa. Tak, tak, mam dzisiaj dwa wykłady. Na szczęście zaczynają się dopiero o dziewiątej.  
     W mieszkaniu Rebecca paraduje w mojej koszulce z wczorajszego treningu. Nie rozumiem, dlaczego dziewczynom imponują przepocone, męskie ubrania?
     - Hej, jesteś moją byłą i nie masz prawa zakładać moich koszulek – mówię wskazując na bluzkę, która ledwo zakrywa jej tyłek. A właściwie nie zakrywa.
     Patrzy na mnie najbardziej zmysłowym spojrzeniem na jakie ją stać.
     - A co, wolałbyś, żebym ją zdjęła?  
     Pewnie.
     Spoglądam na duży zegarek, który kupiłem za kilka tysiaków dwa tygodnie temu. Powinienem pomyśleć o jakimś nowym gadżecie.
     - Wybacz, ale nie zdążymy – podaję jej kawę - za dwadzieścia minut muszę być na uniwersytecie.  
     Upija łyk.
     - Pięć minut wystarczy.  
     Przewracam oczami.
     - Nie jestem taki – informuję – siedem to minimum.
     Jest coraz bliżej. Chyba chce mnie pocałować. O, nie. Ustaliliśmy pewne warunki. Jesteśmy przyjaciółmi, którzy od czasu do czasu spotykają się dla czystej przyjemności.
     Żadnych uczuć.  
     Odsuwam się.
     - Nie zdążę. Już powinienem być w samochodzie – idę przez salon, w kierunku drzwi – W ogóle, mam nadzieję, że wypierzesz moją koszulkę. Nie będę chodzić w tym po tobie.
     Wychodzę.  
     - Cham! – krzyczy Rebecca.
     - Do zobaczenia, zdziro. – odpowiadam z uśmiechem i zamykam drzwi.
Ona:
     Przeczytałam dzisiejszy horoskop. Napisali, że Osoba, z którą ostatnio często się spędzasz czas, dziś także cię nie opuści. Serio? Narciso, serio?
     Czyste brednie.
     Jednak na wszelki wypadek poszukałam w internecie kilka sposobów na wzmocnienie pewności siebie. Jeżeli nadal w stosunku Narciso będę zachowywała się jak kłoda, nie sądzę żeby mnie zechciał. Znaczy się, nie chodzi mi tylko o niego, ale także o innych mężczyzn. W końcu nadszedł czas, żeby zacząć oglądać się za czymś poważniejszym.  
     Kogo ja okłamuję?
     Po prostu, chcę mu się spodobać.  

     Pomalowałam się.  
     Naprawdę, nie wierzyłam, że kiedykolwiek użyję czegoś z mojej kosmetyczki.
     Patrzę w lustro.
     - Jestem piękna, mądra, inteligentna i zabawna – mówię, próbując przekonać samą siebie, że to prawda.
     Powtarzam to zdanie kilka razy. Dobrze, że Vibora wyszła rano do pracy.
     Ubieram płaszcz.
     - Jestem piękna, mądra, inteligentna, zabawna.  
     Okey. Zamykam mieszkanie i schodzę po schodach. Mam pół godziny do autobusu. Na pewno zdążę. Jeżeli nie, podwiezie mnie jakiś przystojny kierowca, bo jestem mądra, piękna, inteligentna…
     Robotnicy naprawiający windę gwiżdżą, gdy przechodzę obok. Uśmiecham się do siebie. I oto chodziło.  
     Idę pewnym siebie krokiem, nie przestając powtarzać sobie tego zdania w myślach. Nagle gwałtownie zwalniam.
     Samochód. Gepardzie cętki. Narciso. Opiera się o niego. Za chwilę zejdę.
     Nie.
     Jestem mądra, pękła, interpunkcyjna… Jak to było?
     Modra, piekła… nie.  
     Pięta, kołdra, moczopędna…
     - Cześć – wita się z uśmiechem.
     Chciałabym go pocałować.
     Wiem! Piękna, mądra, inteligenta, zabawna!
     - Cześć – odpowiadam, a po chwili wiszę na nim, całując go.  
Szybko odpowiada na mój pocałunek. Chciałabym być taka jaka jestem teraz. Może taka właśnie powinnam być. Może taka jest moja natura?
     Odsuwam się od Narciso. Przez jego twarz mignął cień zaskoczenia, a ja próbuję opanować drżenie rąk.
On:
     Zastanawiam się, czy się nie schylić i poszukać pod samochodem Adele, którą poznałem dwa dni temu. Nie żartuję. Gdzie się, u diabła, podziała?
     To było miłe, ale nie chcę, żeby się zmieniała.
     Dlaczego? Gdybym tylko to wiedział…
     - Wsiadasz?
     - Yhym, pewnie.
     Otwieram jej drzwi, zamykam i sam wsiadam z drugiej strony.
     - Nie musisz się dla mnie zmieniać – mówię ni z tego, ni z owego.
     Spoglądam na nią. Zaczerwieniła się. Ma na sobie makijaż?      Co ja robię z ludźmi?
     - Polubiłem cię – dodaję – i wolałem cię tamtą. Chociaż te całusy na powitanie możesz zostawić – próbuję ją rozbawić i śmieje się, ale nerwowo – i oczywiście, nie musisz się mnie bać.
     Uśmiecham się i patrzę na nią za miast na ulicę. Teraz nie chcę być zimnym draniem.
     Kiedy odważa się spojrzeć na mnie, puszczam do niej oczko. Dłonią, która powinienem trzymać skrzynię biegów, kładę na jej ręce. Nadal nie ma krążenia. Jest zimna jak śnieg.
Ona:
     Jego dłoń jest taka gorąca.
     - Lubię cię – oznajmia.  
     - Też cię lubię – odpowiadam niepewnie.
     Wraca do prowadzenia samochodu. Na szczęście, nie spowodował wypadku.  
On:
     - Jedziemy tam, gdzie wczoraj? – pytam – Do Kościoła Św. Anny, tak?
     - Tak.  
     Nie mogę powstrzymać się od pytania:
     - Pracujesz w kościele?
     Wybucha śmiechem. Czyli nie?
     - Jasne – mówi.
     - Serio?
     - No – kiwa głową.
     - Żartujesz.
     - Nie.
     Nadal się śmieje.
     - Przestań – rozkazuję, ale sam się śmieję. Jest urocza.
     Chwila… Co?
     - Co mam przestać?
     - Kłamiesz.
     - To ty uważasz, że pracuję w kościele.
     - I co z tego? Ty za to sądzisz, że jestem płytki – przestaję się śmiać. Ona też.
     - Już tak nie myślę.
     Nie wiem jak opisać to, co właśnie czuję. Kamień spadł mi z serca? Ulżyło mi? Czuję się mądrzejszy?
     Nic z powyższych.  
     Jestem szczęśliwy? Uszczęśliwiony. Chyba tak.
     - Dziękuję – odpowiadam półgłosem.
     Po chwili milczenia dowiaduję się, że pracuje jako opiekunka u niejakiego pana Garcia.
     - Znam go – informuję.
     - Tak?
     Pewnie. Przeleciałem jego żonę.
     - Taaa… - przeciągam – Jego żona zdradziła go ze mną.
     Z gardła Adele wyskakuje coś pomiędzy jękiem, szokiem, westchnieniem.
     - Przepraszam, ale miałem każdą laskę w obszarze dziesięciu kilometrów.
     - Nie każdą.
     No, faktycznie. Nie każdą. Jeszcze.  
     - Masz rację. Została mi jedna.

Faralayace

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1093 słów i 6271 znaków.

9 komentarzy

 
  • Użytkownik mysza

    Czemu nie kontynuujesz? :(

    2 gru 2015

  • Użytkownik Sambi

    Rozkwitasz moja droga, rozkwitasz! Ale bardzo mnie to cieszy:) Lekkie zdziwienie na wzmiankę o synu, jednak w końcu ty opisujesz w miarę prawdziwie i tak jak jest, a nie gówno z czekolady, które wyszło z psa z waty cukrowej:) Aż dostałam jakichś refleksji...Kuurde...Nie ma to jak myśleć o świecie z cukierków, ale to chyba dobra wizja? Samochód Naricso byłby tam w sam raz ;v Pozdrawiam i życzę weny;*

    17 lis 2015

  • Użytkownik Misiaa14

    To jest hmmm wow !!!

    17 lis 2015

  • Użytkownik Tessiak

    Podoba mi się bardziej, niż powinno. Czekam na ciąg dalszy ;)

    17 lis 2015

  • Użytkownik dilerrka

    Objawił mi się tu prawdziwy talent! :) Nikt na tej stronie nigdy mnie tak nie rozbawił kilkoma słowami:)

    17 lis 2015

  • Użytkownik ktoś1234

    Cudowne, podoba mi sie w jaki sposob to piszesz :) kiedy kolejna czesc?

    17 lis 2015

  • Użytkownik kujawka

    Mega *.*

    16 lis 2015

  • Użytkownik NaNa#

    :drool: super

    16 lis 2015