Ona brzydka. On przystojny. #1

Ona:
     Zakupy. Zakupy, zakupy, zakupy.  
     Nienawidzę zakupów. Nienawidzę, nienawidzę  - nienawidzę!
     Nienawidzę paradowania po galeriach, ponieważ jest tam zbyt wiele luster, w których widzę własne odbicie. Na tle pięknych biżuterii, nowych kolekcji i gustownie ubranych klientów wyglądam mniej korzystnie niż w mojej małej łazience z zaparowanymi kafelkami. Lubię, gdy kafelki są zaparowane, bo to oznacza, że lustro także. A w zaparowanym lustrze wyglądam świetnie. W żadnej galerii nie spotkałam się z zaparowanym lustrem, tylko z obrazem za którym nie przepadam. Dlatego też w kategorii zakupów preferuję spożywcze lub z akcesoriami domowymi. A właściwie wszystkie po za tymi, na których spotykam lustra.  
     Wybieram wózek – pierwszy z brzegu – oraz jajka, mleko, mąkę, cukier, sól, olej, krem czekoladowy i jeszcze kilka innych niezbędnych produktów. Postaram się usmażyć naleśniki, ale choć potrafię gotować, na wszelki wypadek wrzucam do wózka makaron. W kolejce do kasy stoję pięć minut. Kasjerka jest bardzo miła i ładna. Lubię ładnych ludzi. Siebie musiałam polubić. Za wszystko płacę dwadzieścia euro. Zakupy uciskam do dużej torby, żegnam się z ładną ekspedientką i wychodzę z marketu.  
     Byłabym wdzięczna losowi za przystanek obok sklepu. Niestety drogę do domu muszę pokonać pieszo. Dam radę. Dziewięćset siedemdziesiąt trzy metry. Chyba. Nie wiem, nie sprawdzałam.  
     Jedną ręką trzymam torby, a drugą błądzę w kieszeniach w poszukiwaniu słuchawek. Znalazłam. Ciągnę je i wyjmuję razem z komórką. Wtykam je sobie w uszy i włączam kawałek, który niedawno ściągnęłam. Miło mi się kojarzy, ponieważ śpiewam go codziennie w wannie, a moja współlokatorka dostaje szału i próbując się odgryźć wykrzykuje piosenki patriotyczne.  
     Kiwam głową w rytm singla. Przymykam  oczy i pozwalam muzyce przejąć nade mną kontrolę. Idąc tanecznym krokiem unoszę dłonie i kreślę coś palcami w powietrzu. Moje usta układają się w tekst piosenki, a nadgarstki nie przestają tańczyć dopóki nie wpadają na coś gorącego.  
     Parzę się.
     Białko w moim ciele się ścina.
     Chyba coś upuszczam.
On:
     Czuję się tak jak gdyby ktoś przyłożył mi lód do brzucha. Zaczynam zamarzać.  
     Odsuwam iPhone z przed oczu. Jakaś laska maca mnie po torsie! Rozumiem, że robi wrażenie – szczególnie, że wracam z siłowni, zdjąłem podkoszulek i jestem taki seksowny - ale bez przesady.

     Jestem boski.
Ona:  
     - Przepraszam. – piszczę, sapię, dyszę. Albo coś pomiędzy. Nie wiem jak to nazwać. Spoglądam na swoje palce i powstrzymuję się od ochoty włożenia ich wszystkich naraz do ust -, żeby odprowadzić z nich temperaturę, oczywiście.
On:  
     Kiedy zabiera ze mnie ręce moje mięśnie natychmiast się rozluźniają. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że są napięte.  
     Jest mi znów ciepło. Przestałem lubić to uczucie. Wolę mróz jej dłoni.  
     - Nic się nie stało. – mówię. Mam chrypkę.
Ona:
     Nie zemdleję. Nie zemdleję. Nie zemdleję.  
     Odwrócę się. Jak mam się odwrócić? Muszę sobie przypomnieć po kolei wszystkie podstawowe ruchy. W myślach wydaję do siebie polecenia.
     Odwróciłam się. Świetnie mi idzie. Teraz krok prawą nogą w przód. Udało się! Druga noga. Idę szybciej, szybciej, szybciej. Zaraz będę na parkingu przy markecie.
     Z którego dziesięć minut temu wyszłam.
     Pomyliłam kierunki?  
     Niech to szlag! Mam tylko nadzieję, że jego już tam niema.  
     Odwracam się. Znowu. On.
On:
     Naprawdę jestem boski.
     Ta lalka z wrażenia spuściła torby z zakupami, zawróciła i odeszła.
     Oczywiście posprzątałem za nią i pobiegłem. Czuję, że właśnie tego chciała. One zawsze tego chcą.  
     Uśmiecham się.
Ona:
     Uśmiecha się.  
     Czuję dziwne uczucie w brzuchu. Na pewno nie motyle. Jeśli już to gąsienice, albo inne gnidy. Jeżeli to pomoże, zjem opakowanie środków owadobójczych.
     Jego uśmiech jest cudowny.
     Nie. To nie prawda. Mimowolnie rozjeżdżają mi się usta. Wyglądam jak kretynka. Brzydka kretynka. Chłopak, który przede mną stoi jest stworzony dla pięknych kobiet. Pewnie spodobałaby mu się kasjerka z marketu. Nie ja.
     Cholera! Dlaczego właściwie o tym myślę?
On:
     Patrzy się na mnie i głupio uśmiecha. Muszę wyglądać oszałamiająco. Już widzę jak fantazjuje o mnie w nocy.  
     Ale mogłaby wreszcie zabrać swoją torbę.  
Ona:
     Po co on jeszcze tu stoi? Może jest mną zainteresowany, czy coś.
      Nie, to niemożliwe.  
     Odchrząka.  
     Szturcha mnie w rękę torbą.  
     Moją torbą z zakupami.      Przed chwilą myślałam, że wyglądam jak kretynka. Nie tylko. Jestem nią. Jeśli nie gorzej.
     Na moją twarz wypływa rumieniec.
     Ogromny, purpurowy.
     Szybko zabieram torby, nawet nie dziękując i odchodzę. Tym razem nie pójdzie za mną.  

     Nie poszedł.

     Idę samotnie przez beżowy chodnik. Przed moimi oczami stoją lampa, wysoki budynek, znak drogowy. Nie widzę ich. Widzę chłopaka. Jego rysy twarzy, kolor skóry, oczu. W uszach słyszę jego głos, chociaż nadal mam wetknięte słuchawki. Nie mam pojęcia jaki utwór właśnie się odtwarza. Niosę torbę, wiedząc, że przedtem on ją niósł. Dotykam palce, którymi dotykałam jego.  
     Nienawidzę siebie takiej. Nie znoszę i nie cierpię. A nawet nie toleruję.
     Nie. Nie. Nie. Nie jak Nie mam u niego szans.  
     Jestem zbyt niedoskonała.  
     Po za tym nie jest w moim typie.
     Wchodzę do szarego bloku z różowymi oknami. Winda jest zepsuta, więc idę schodami. W mieszkaniu zastaję to co zawsze. Powierzchowny porządek. Jeansy rzuconą na krzesło przy stole. Kumpelę czytającą książkę na pluszowej kanapie. Chciałabym jej wszystko opowiedzieć, ale za bardzo się wstydzę.  
     Zdejmuję buty i niechcący spoglądam w lustro, które zostało zawieszone w holu bez mojej zgody. Jestem bordowa. Purpurowa i czerwona.  Naraz. Cała. Łącznie z uszami.  
     Odwracam się tyłem do przyjaciółki, tak żeby nie mogła zobaczyć mojej twarzy. Nie jest głupia.
     Słyszę gwizdnięcie.
     Chyba zauważyła.
     - Co? – pytam, mając nadzieję, że gwizdnęła z innego powodu niż ten, który przychodzi mi na myśl.
     - Jesteś jakaś… - trzyma mnie w niepewności. Wie. Nie wie. Wie. Nie wie. - … zaczerwieniona.  
     Wie.
     Och.
     - To nic. – śmieję się nerwowo wyładowując torbę.  
     Podchodzi do mnie. Patrzy mi w twarz, a ja usiłuję jakoś się zakryć.  
     - Gadaj. – ponagla. Przeraża mnie to, że nawet się nie uśmiecha. Zawsze tak robi. Potrafi utrzymać powagę. To strasznie irytuje.  
     Opowiadam jej wszystko i cała trzęsę się w środku.  
     – Adele, nawet nie żartuj. – mówi, kiedy kończę. – Ten facet nie jest dla ciebie.
     - Wiem. – wiedziałam. Nie musiała mi tego przypominać. Mam ochotę pójść do łazienki i się wypłakać. Jest mi tak cholernie smutno, a przecież już mówiłam: On nie jest w moim guście.
     - To typ z książki. – kontynuuje. – Przystojny egoista, który chce tylko zaliczyć.
      - Czyli dupek. – dodaje. Patrzy na mnie z troską. – To nie twoja liga.
     Przełykam ślinę.
     Bez słowa odwracam się do blatu. Wyciągam miskę, mikser i patelnię. Wbijam jajka, wlewam olej, mleko i wodę, wsypuję mąkę. Ubijam ciasto na naleśniki.  
     Vibora robi współczującą minę, ale nie patrzę na nią.
     - Jeżeli to cię pocieszy, zawsze pod koniec książki chłopak się zmienia. – Nie wiem. Nie zbyt mnie to pocieszyło. – Ale to nie jest książka. – dodaje słowa, a ja mąkę.
     Żałuję, że się wygadałam. Pewnie się nade mną zlituje. Nie lubię kiedy ktoś się nade mną lituje. Ten chłopak też się nade mną zlitował. Przyniósł mi torbę, bo zrobiło mu się mnie żal.
     Próbuję ukryć swoją złość i smutek, więc się uśmiecham.  
     - Może dzisiaj uda mi się zrobić naleśnik w kształcie kota. – mówię.  
     Jako nastolatki smażyłyśmy naleśniki w różnych kształtach. Niestety – niezbyt efektowne.
     Vibora powoli się uśmiecha. Wie, że celowo zmieniłam temat.
     - No, ja myślę! – lituje się nade mną.  
     Ugh…

     Usiłujemy stworzyć naleśnikowego kota. Vibora wylała na patelnię trochę ciasta i dokleja ogon. Ja staram się uformować głowę. Po trudach i cierpieniach, które znacznie górowały dzisiejszego dnia, udaje nam się zlepić całkiem przyzwoity kawał kota. Stoję nad patelnią i zachwycam się małym dziełem. Przewracam je i cieszę się widząc, że nie przerwał się na pół. Po usmażeniu kładę wytwór na talerz.
     Jestem zbyt głodna, żeby się rozczulać nad resztą naleśników. Smażymy zwykłe placki, przesmarowujemy kremem czekoladowym i siadamy do kolacji.  
     Podaję współlokatorce kota.  
     - Musimy się jakoś podzielić naszym małym skarbem.  
     Zabiera mi naleśnik i z satysfakcją odgryza mu głowę.
     - Ej! – protestuję. Wychylam się i wyrywam jej go z ręki za nim odgryzie pozostałe części małego naleśnikowego ciałka. – Sadystka. – rzucam jej mordercze spojrzenie, ale nie mogę się powstrzymać od głupiego śmiechu.
     Głaszczę kotka, po czym zwijam go w rulonik i w całości wpycham do buzi.  
     Kolację kończymy przed telewizorem słuchając wiadomości. Vibora sięga po książkę, a ja po szkicownik z torby. Siadam równolegle do niej, tak żeby nie mogła zobaczyć co rysuję. Przez chwilę gryzę ołówek. Gdy robię pierwsze kreski w moim brzuchu wyrasta najpiękniejszy kwiat we wszechświecie. Wyobrażam sobie mój rysunek. Najzwyklejszy portret. Ciemne oczy, włosy, skóra. Szkicuję chłopca.
     Durna podświadomość każe mi go rysować.  
     Gdy pociągam ostatnią kreskę puszczam ołówek, topiąc go w oceanie z koca. Odchylam głowę do tyłu, żeby zaczerpnąć powietrza, jakby nie było go wystarczająco w obszarze szkicownika. Biorę trzy głębokie wdechy i spoglądam na rysunek.  
     To on. Nie identyczny, ale on.  
     Chłopak, którego spotkałam dzisiaj na ulicy i który spodobał mi się. Kątem oka spoglądam na Viborę. Mam nadzieję, że nie potrafi czytać w myślach.
     Zamykam szkicownik i wrzucam go z powrotem do torebki.  
     Podoba mi się.  
     Podoba mi się.
     Ta myśl będzie mnie prześladowała. Torturowała. Maltretowała. Wymsknęła się z zacisza jednej z moich szarych komórek i wczepiła w świadomość, która krzyczała „On nie jest w twoim typie!”. Nie umiem być z sobą szczera, a prawda jest taka, że jak już przypadkiem wspomniałam podoba mi się, ale ja nigdy mu się nie spodobam. Jestem na to zbyt brzydka.


     A jednak potrafię być z sobą szczera.

Faralayace

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1837 słów i 10464 znaków.

9 komentarzy

 
  • DanaScully

    Jeśli zapragniesz wydać książkę to daj znać, bedę pierwszą która ją kupi :) Masz niesamowity talent!

    3 mar 2016

  • Faralayace

    @DanaScully OMÓJBOSZE! DZIĘKUJĘ!!!! jest jeden mały problem... nigdy nie kończę swoich powieści... :/

    6 mar 2016

  • DanaScully

    @Faralayace wystarczy odpowiednia motywacja :) życzę duuuuzo weny.

    6 mar 2016

  • impossible

    cudowne

    11 lis 2015

  • SMILE25

    Jak tu już poprzedniczka napisała piszesz inaczej i to jest piękne masz swój styl pisania ,który sprawia ,że twoje opowiadanie jest wyjątkowe i magiczne :). Pozdrawiam i nie mogę doczekać się kolejnej części ;).

    8 lis 2015

  • Tessiak

    Naprawdę mi się podoba :) Piszesz inaczej i to jest fajne, takie oderwanie się od rutyny. Czekam na ciąg dalszy i liczę na to, że to opowiadanie zawojuje moje serce ;)

    8 lis 2015

  • Kiniek

    Haha inna forma opowiadania niż zazwyczaj ale może to i lepiej :D A tak poza tym to okej :D

    8 lis 2015

  • Malolata1

    W koncu pojawił sie tu ktos nowy, kto umie pisac i do tego wie, czym jest interpunkcja i ortografia. Brawo. Idealnie dopasowujesz zdanie do sytuacji. Podoba mi sie, haha. :) Wbrew pozorom takich osob jest mało. Twoje opowiadanie juz zdążyłam polubić i czekam na wiecej.

    8 lis 2015

  • Avery

    Wow , świetne :) Czekam na next ;)

    8 lis 2015

  • :):):)

    Czekam na kolejną część! To jest świetne! :)

    7 lis 2015

  • OlaUnicorn

    Super :)

    7 lis 2015