Bezczel w mundurze cz.4

Obudziły mnie promienie słońca świecące mi prosto w twarz i krzątanie się dziewczyn. Zerknęłam na zegarek w telefonie, by upewnić się, że i ja powinnam już wstawać. Co prawda ominie mnie dzisiaj trening, ale muszę być gotowa na wyjazd z kapitanem. Jego wczorajsze zachowanie było dość sprzeczne, z tym do którego przywykłam Utwierdziłam się jedynie w przekonaniu, że powinnam zachować dystans. Przez tydzień robił wszystko by utrudnić mi życie, i szczerze wątpię, aby jedna wspólna gra i rozmowa cokolwiek zmieniły. Ubierając się spostrzegłam, że jedyną, która w dalszym ciągu śpi jest Agnieszka. Rzuciłam w nią poduszką, ale jej jedyną reakcją było ukrycie głowy w zgięciu ręki, na której spała. Było to dziwne, gdyż od tygodnia to ona budziła nas i zmuszała do wcześniejszej niż to konieczne pobudki. Była naszym małym rannym ptaszkiem.  
-Skarbie, jeśli chcesz coś zjeść, powinnaś już dawno być zebrana - rzuciłam siadając na jej łóżku, czesząc moje długie ciemne włosy i obserwując ją.  
- Mhm. Nie ważne, nigdzie dzisiaj nie idę. – Mruknęła nadal nie podnosząc głowy.
-Obawiam się, że musisz. Co jest, chora jesteś? Kac cię dopadł?  
W końcu podniosła głowę a pierwsze, co rzuciło się w oczy jej przekrwione, opuchnięte ślipia, w których malowało się szczere cierpienie. Oprócz mnie, i Agi nikogo nie było już w pokoju. Z pewnością czekała, aż wszyscy wyjdą. Aga nie była typem osoby, która dzieli się swoimi problemami z całym światem, lub ma skłonności do narzekania. Za to ją sobie ceniłyśmy. Twardo stąpała po ziemi i akceptowała rzeczywistość taką, jaka była. Odezwała się cicho zachrypniętym głosem.
- Chyba muszę zrezygnować ze szkolenia.  
- Dlaczego? Michał ci kazał?
- On też. Lecz… - zamilkła, przyglądając mi się uważnie i oceniając czy może mi zaufać.  
- No, co jest?  
- Ciąża jest. – Powiedziała cicho a łzy znów popłynęły jej z oczu. – Najpewniej początek drugiego miesiąca. Przed spotkaniem z Michałem poszłam do apteki i kupiłam kilka testów. Wszystkie wyszły pozytywne. Ale do cholery ja chcę ukończyć ten kurs!  
- Skarbie.. Zamierzasz ukrywać ciąże?  
-Tak.. Nie.. Nie wiem Em, nie mam pojęcia, co zrobić. Chciałabym ukończyć ten kurs by mieć kiedyś możliwość wyboru. Z drugiej strony dziecko. Najważniejsze teraz jest jego dobro. Nie chciałam go, do cholery mam dwadzieścia dwa lata! Ale stało się… żebyś widziała Michała! Nigdy nie był taki szczęśliwy. – Zaczęła się podnosić i zbierać. –Proszę, zachowaj to dla siebie. Może zostanę tu jeszcze kilka dni. Muszę wszystko sobie poukładać. W domu zaczną się ze mną pieścić i traktować mnie jak niepełnosprawną. Chciałabym zyskać jeszcze chwilę wolności. – Popatrzyła na mnie błagalnie. Skinęłam głową.
- Skoro tak to się zbieraj, a ja idę, bo pułkownik wysyła mnie z jakąś specjalną, tajną misją do miasta. – Mrugnęłam do niej. Trochę nagięłam prawdę, ale dziewczyny i tak zorientują się, że wraz z kapitanem przepadłam na cały dzień. – Wieczorem, jeśli będziesz chciała, dokończymy temat.  
-Pewnie. Tylko będziemy musiały uciec od tych plotkar – spojrzała na swoje odbicie i aż jęknęła – naprawdę, mogłaś uprzedzić mnie, że tak źle wyglądam. Do cholery, najlepszy podkład tego nie ukryje!  
Jako, że Aga skupiła się już tylko na doprowadzeniu się, do jako takiego porządku wyszłam cicho z pokoju. Będę musiała wieczorem szczerze z nią porozmawiać. Jestem przekonana, że tydzień biwakowania w lesie i mycia się w zimnej wodzie nie przysłuży się za bardzo płodowi. Mimo że szczerze będę za nią tęsknić, dla swojego dobra powinna odejść zanim wyruszymy w dzicz.  
Skierowałam się prosto na parking, nie było sensu iść na śniadanie, bo dziewczyny z pewnością już kończyły, a narażanie się kapitanowi spóźnieniem nie mogło się przyczynić do niczego dobrego.  
Przysiadłam na drewnianej ławce oczekując na kapitana. Pojawił się po kilkunastu minutach, punktualnie o siódmej trzydzieści. Wstałam i zasalutowałam, na co skinął głową.  
- Cóż za odmiana, nie spóźniłaś się. Wskakuj im szybciej wyruszymy tym szybciej wrócimy. – Powiedział, podchodząc do ciemnej terenówki.  
- Co racja to racja. – Rzuciłam siadając i zapinając pasy. Kapitan znów wyglądał na poważnego, mimo to pragnęłam dowiedzieć się więcej o szkoleniu – Tak właściwie zastanawiałam się czy każdy oddział czeka biwakowanie, czy my jesteśmy wyjątkowe?  
- Każdy. Lecz nie jednocześnie, by nie marnować czasu instruktorów i terenu. Wy jesteście pierwsze. Skinęłam głową i zamilkłam. Odpowiadał krótko, zwięźle i na temat. Szczęki miał zaciśnięte. Nie ma sensu ciągnąć rozmowy na siłę. Widać, również on wyznaję tę zasadę, bo niemal pół godziny upłynęło nam w milczeniu. W końcu odezwał się zerkając na mnie z ukosa i unosząc lekko jedną brew.  
-Jesteś dziwnie cicha. Byłem przygotowany na znoszenie twoich komentarzy odnośnie… wszystkiego, przez całą drogę.  
- Przykro mi zatem, że rozczarowałam. Czy daleko jeszcze?
- Kilkadziesiąt kilometrów. Zorganizowano nam możliwość urządzenia tego szkolenia w samym środku lasu.  
- Ernie coś o tym wspominał, znaczy pułkownik – od razu się poprawiłam. Co dziwne kapitan nie skomentował pomyłki, więc kontynuowałam - Pewnie obawiał się, że jeśli zostawi nas niedaleko jakiejś wioski, to przeniesiemy się do hotelu.  
- Coś w tym stylu – roześmiał się. – Woli was nie kusić i sprawdzić wasze faktyczne umiejętności.  
- W takim razie, po co pośredniczka i obecność kapitana? – Popatrzył na mnie z drwiną.  
- W ciągu pierwszych kilku dni, co najmniej dwie z was będą chciały zrezygnować ze szkolenia. Co roku tak jest. Poza tym musimy być w kontakcie w razie choroby lub wypadku. Chcemy wyeliminować najsłabsze, i przygotować was należycie do wojska, nie narażając na utratę zdrowia.  
- Dobra, ale, od czego są komórki? Nie lepiej jakbym dzwoniła codziennie, zamiast zakradać się i składać raporty? – To wszystko było nielogiczne. Mamy dwudziesty pierwszy wiek! Z pewnością mogli zainstalować kamery, dać nam jeden telefon i w ten sposób zapewnić bezpieczeństwo.  
- Czy podważasz rozporządzenia dowództwa, szeregowa? – Rzucił.
- Nie, ale..
- Żadnych, ale. Słuchaj, to nie ja wymyślałem te szkolenie. Ja także jedynie wypełniam rozkazy, jasne?
Jako, że pierwszy raz był szczery i nie udawał najważniejszej osoby na ziemi, zamilkłam. – W drodze powrotnej będziemy musieli zahaczyć o jakiś sklep i kupić parę rzeczy do siedziby, damskie artykuły itp. Dowództwo stwierdziło, ze to wystarczająca przykrywka naszego wyjazdu.
-Serio? Nie wiem, za jakie idiotki nas macie, ale.. Poważnie? Wyjazd na kilka godzin w celu zakupu podpasek? W życiu moja drużyna w to nie uwierzy. – Zdziwiona pokręciłam głową. Hadrian jedynie uśmiechał się pod nosem. Mruknął tym męskim, przyjemnym głosem.
- Wiem, niedorzeczne. Coś się wymyśli w razie, czego.  
Podróżowanie z nim było nawet przyjemne. Żadne z nas nie odczuwało potrzeby prowadzenia rozmowy na siłę. Miałam wrażenie, że zachował nieco wczorajszego dobrego humoru. Nie był ponury jak zazwyczaj, a im bardziej oddalaliśmy się od bazy tym bardziej się rozluźniał. W pewnym momencie zaczął opowiadać o swoim szkoleniu, i że również jego drużyna była traktowana, jak banda debili. Jako, ze świetnie sobie z tego zdawali sprawę udawali mało rozgarniętych, przez co przestano na nich uważać. Co było bledem, bo często wypadali na szalone pomysły, jak chociażby "pożyczka” służbowych samochodów, oczywiście w konsekwencji czego odbyli długą karę. Opowiadał w ciekawy sposób, człowiek czerpał przyjemność ze słuchania go. Czasami rzucał mi spojrzenia by sprawdzić moją reakcje. Przez chwile wręcz zapomniałam, ze jest to mój przełożony, że jedziemy wypełnić jedynie powierzone nam zadanie i dobrze się bawiłam. Również mnie pytał o relacje w grupie, o to, co skłoniło mnie do zaciągnięcia się. Gdy zorientował się, że odpowiadam wymijająco, uszanował to i zmienił temat. Innymi słowy – nasz kapitan absolutnie nie przypominał surowego przełożonego. Zaczęłam mieć wrażenie, że istnieje dwóch różnych mężczyzn. Kapitan, bezwzględny i surowy. I Hadrian. Facet, którym w innych okolicznościach mogłabym się zainteresować.
Po ponad godzinie, kapitan skręcił w drogę prowadzącą w głąb lasu. Domyśliłam się, że znajdujemy się gdzieś w pobliżu planowanego obozu.
-Tutaj was wysadzimy. – Powiedział, gdy wjechaliśmy w jeszcze mniejszą dróżkę. Zatrzymał samochód na środku drogi. Nie sądzę by to był jakiś kłopot. Prawdopodobnie byliśmy pierwszymi, którzy tędy przejeżdżali od dobrych paru miesięcy – Wysiadaj, idąc tędy, przez jakieś pięć minut dochodzi się do małej drewnianej chaty. Będę tam codziennie nocował, a ty masz przychodzić i składać mi raporty.
- Ok, a jak mam to robić by dziewczyny się nie zorientowały?
-Kłam, że idziesz pomedytować? Nie wiem, wymyśl coś. Bieganie, nocna kąpiel w rzece. Cokolwiek. A propos. Kierując się na północ znajduje się mały strumyk i źródło. Woda w nim jest czysta, przebadaliśmy ją. Oczywiście dziewczyny same mają ją znaleźć. Ty możesz jedynie je naprowadzać.
- Zatem mnie szkoła przetrwanie omija – powiedziałam i jak gdyby na złość w tym właśnie momencie potknęłam się o jakieś chaszcze. W ostatniej chwili złapałam równowagę, jednak nie umknęło to kapitanowi. Uniósł brwi i posłał mi ironiczny uśmieszek.
-Nie wygląda jakby coś cię omijało. Plus dla ciebie to nauka posłuszeństwa, obserwacji i nadzorowania grupy. Pamiętaj, że dowódzca wybrał cię osobiście, po obserwacji i analizie was wszystkich.  
No super. Zawsze coś. Las był naprawdę gęsty, mieszany, chociaż dominowały drzewa iglaste. Było tu chłodniej niż na otwartej przestrzeni, słońce przedzierało się przez korony drzew. Zawsze lubiłam naturę, więc jeśli o mnie chodzi nie powinno być problemu z przetrwaniem. Gorzej może być z niektórymi dziewczynami, które nie dalej jak wczoraj narobiły jazgotu przez małego pajączka.  
Gdzieś nad nami zaczął skrzeczeć ptak, prawdopodobnie nawołujący swoja matkę z gniazda by ta pośpieszyła się z karmieniem.  
Gdy tylko Hadrian upewnił się, że jestem w stanie trafić do jego chatki, nad jeziorko, oraz do miejsca, które uznaliśmy za najlepsze do rozbicia obozu postanowiliśmy wrócić. Przy samochodzie ostatni raz samej kazał mi odnaleźć wszystkie punkty używając jedynie kompasu. Dobrze, że nie mam problemów z orientacją w terenie, inaczej musieliby wyznaczyć kogoś innego.  
W drodze powrotnej poczułam się dziwnie lekka i radosna. Może to wszystko nie będzie takie złe. Słońce świeciło mi z boku twarzy sprawiając, że miałam ochotę zasnąć. Czułam się jak kot wygrzewający się na balkonie w letni poranek. Hadrian również wyglądał na zrelaksowanego. Powoli rodziła się między nami nić porozumienia. Przestałam traktować go jak wroga. Z całych sił jednak starałam się utrzymać uczucia na wodzy i nie pozwolić sobie na zauroczenie kapitanem. To mój przełożonym i najlepsze, co mogę zrobić to trzymać się na dystans.  


(Teraz to się rozpisałam.)

Joan

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2037 słów i 11593 znaków.

4 komentarze

 
  • Użytkownik ja

    Rewelacjaa :)

    29 kwi 2015

  • Użytkownik Jaga

    Fantastyczne! Uwielbiam je :)

    29 kwi 2015

  • Użytkownik Joan

    @Jaga miło mi :)

    29 kwi 2015

  • Użytkownik prf

    Świetna część

    29 kwi 2015

  • Użytkownik :) :)

    Świetne opowiadanie!! :)

    29 kwi 2015