Pragnienie zemsty cz. II Ofiara - rozdział 4

W ciepłe wiosenne przedpołudnie Delfholt przez okno swojego gabinetu obserwował, jak mieszkańcy Gustov zbierali się na placu, by obejrzeć egzekucję. Młodzi przybyli, licząc na darmową rozrywkę. Matki przyprowadziły dzieci, a mężczyźni przerwali swoje zajęcia, żeby popatrzeć na sprawiedliwość. Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby przyszli na festyn. Podekscytowani czekali na rozpoczęcie przedstawienia.
     Wreszcie, ku uciesze zgromadzonych, na podwyższenie przy szubienicy wszedł kat, postawny człowiek z zasłoniętą twarzą. Gdy tylko zajął swoje miejsce, tłum jeszcze bardziej się ożywił. W tym samym czasie kilkunastu strażników miejskich torowało drogę czterem zbrojnym, którzy prowadzili skutego ciężkimi kajdanami, szczupłego więźnia odzianego w łachmany. Brutalnie popychany szedł ze spuszczoną głową, utykając na prawą nogę.
     – Morderca! Morderca! Powiesić go! Sprawiedliwość! Chwała Thremisowi*! Śmierć! Śmierć! Morderca! – wrzeszczeli ludzie.
     Sierżant kilkakrotnie głęboko odetchnął i na moment zamknął oczy. Energicznie pokręcił głową, jak gdyby chciał z niej coś zrzucić, po czym podszedł do krzesła, schylił się i chwycił za flaszkę stojącą koło nogi. Drżącą dłonią otworzył ją i napił się. Odczekał chwilę, aż palenie w gardle ustało, a ciepło rozeszło się po jego ciele. Potem wypił kolejny spory łyk.
     Głośne wiwaty sprawiły, że spojrzał w stronę okna. Z butelką w ręku podszedł bliżej i wtedy zobaczył niemowę, na którego natknął się kilkanaście dni temu. Stał już z pętlą na szyi. Chyba krzyczał, ale nikt nie słuchał tych nieartykułowanych dźwięków.
     Tłum szalał z radości.
     Nagle kat szarpnął za dźwignię otwierającą zapadnię. Lina gwałtownie się naprężyła i skazany na śmierć zawisł.
     Na placu zapanowała zupełna cisza, jednak po chwili przerwały ją oklaski i okrzyki wznoszone na cześć Thremisa.
     Albrecht poczuł silne ukłucie w piersi. Ucisnął to miejsce prawą dłonią, upuszczając flaszkę. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, a zimny pot oblał jego ciało. Słyszał przyspieszone bicie serca i z trudem łapał oddech. Lewą ręką oparł się parapet, by nie upaść na podłogę.
     „Zabierz mnie stąd” – zwrócił się w myślach do Enbirra**. „Błagam…”
     Kiedy doszedł do siebie, na placu pozostali nieliczni.
     Pustym wzrokiem patrzył, jak odcinano linę i bez szacunku przenoszono ciało bezdomnego. Gdy na koniec niedbale wrzucono je na wóz, z oczu sierżanta popłynęły łzy. Nawet nie próbował ich powstrzymać. Ukrył twarz w dłoniach, osunął się na kolana i zaczął szlochać.

***

Albrecht zerwał się z łóżka zlany potem. Kolejny raz obraz bezwładnego ciała niemowy wiszącego na szubienicy zmusił go do pobudki w środku nocy. Wiedział, że nie zdoła już zasnąć, więc wstał i, powłócząc nogami, poszedł do kuchni.
     Usiadł ciężko przy stole, sięgnął po przedwczorajszy placek i oderwał kawałek. Zjadł go, po czym chwycił otwartą flaszkę. Wypił duszkiem kilka łyków, ramieniem oparł się o ścianę i utkwił wzrok w brudnym dzbanku leżącym na szafce.
     Tak dotrwał do rana.

Sierżant dotarł do siedziby straży miejskiej około południa. Ignorując ciekawskie spojrzenia kolegów, skierował się prosto do swojego gabinetu.
     Zaskoczony widokiem dokumentów porozrzucanych na podłodze zatrzymał się w progu. Dopiero po chwili intensywnego skupienia dotarły do niego wspomnienia fragmentów minionego dnia. Jak przez mgłę pamiętał moment, gdy wściekły zrzucił wszystko z biurka. Na co tak się zdenerwował, nie był w stanie sobie przypomnieć.
     Zamknął drzwi i zaczął zbierać papiery. Na blacie układał kolejne stosy. Gdy skończył, przysiadł na krześle i spojrzał na szufladę, w której trzymał gorzałkę. Wyciągnął rękę w tamtą stronę, a wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
     Albrecht podniósł wzrok, zakładając, że zaraz ktoś wejdzie. Tak się jednak nie stało.
Pukanie powtórzyło się.
     – Proszę – powiedział głośno nieco zaskoczony.
     Do gabinetu weszła atrakcyjna blondynka. Śledczy od razu ją rozpoznał.
     – Dzień dobry – przywitała się dość chłodnym tonem. – Nie przeszkadzam?
     – Skoro już się tu pofatygowałaś... – Gestem wskazał krzesło stojące pod ścianą.
     Kobieta skinęła głową i usiadła, wpatrując się w sierżanta.
     – Co cię tu sprowadza? – zapytał, choć sprawiał wrażenie, jakby odpowiedź w ogóle go nie interesowała.
     – Śledztwo w sprawie zamordowania Saliny – odparła.
     – Sprawa jest zamknięta – poinformował ją Albrecht, błądząc wzrokiem po dokumentach, które miał przed sobą.
     – Chyba żartujesz – rzuciła wyraźnie oburzona.
     Śledczy spojrzał na nią z autentycznym zdziwieniem. Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu, po czym oparł łokcie na blacie i splótł palce dłoni.
     – Nie pamiętam, jak się nazywasz… – Zmrużył oczy, próbując przypomnieć sobie jej imię.
     – Nie przedstawiałam ci się, więc nie możesz pamiętać.
     – Więc jak się nazywasz? – Przechylił lekko głowę.
     – Valeria. Nie przyszłam tu, by…
     – Ładne imię – przerwał jej. – A jak dalej?
     – Nie ma dalej – w jej głosie dźwięczała irytacja. – Nie zmieniaj tematu. Chcę wiedzieć, co zamierzasz zrobić w sprawie Saliny.
     – Nic. Jak już wspomniałem, sprawa jest zamknięta. Jeśli nie wiesz, winny… – zawahał się, czując ucisk w gardle – został powieszony kilka dni temu.
     – Bzdura! – uniosła się. – Nie dość, że skazaliście na śmierć niewinnego człowieka, to jeszcze zamierzacie pobłażać mordercom?!
     – Uważaj na to, co mówisz – ostrzegł ją sierżant.
     – To prawda i ty z pewnością dobrze o tym wiesz. – Podniosła się z miejsca. – Skoro mnie udało się to ustalić… – zamilkła, patrząc z niechęcią na Albrechta. – Jeśli zdecydujesz się poprowadzić tę sprawę, jak należy, zapraszam. Mieszkam na ulicy Piekarzy, czwarta kamienica, pierwsze piętro. Zaczekam trzy dni, a potem zgłoszę się do kogoś, kto ma jeszcze choć odrobinę przyzwoitości. – Ruszyła do wyjścia.
     – Ty chyba nie powinnaś się wypowiadać na temat przyzwoitości – rzucił za nią zirytowany.
     Zupełnie to zignorowała, żegnając go spojrzeniem pełnym pogardy i niedbałym machnięciem ręki.
     – Głupia dziwka – warknął Albrecht, otwierając szufladę.
     Znów musiał się napić.

***

Delfholta obudził hałas dochodzący z korytarza. Wkrótce dotarł do niego sens słów wykrzykiwanych przez jakiegoś mężczyznę. Nawoływał do buntu i wzywał do wystąpienia przeciw miejscowym władzom. Strażnicy, co słyszał już wyraźnie, mieli problem, by pochwycić i uciszyć podżegacza, jednak w końcu to im się udało.
     Sierżant z trudem podniósł głowę z biurka i skrzywił się, gdy poczuł przeszywający ból w skroniach. Światło raziło go do tego stopnia, że musiał mrużyć oczy, a i to niezbyt mu pomagało. Przez to nie od razu zauważył notatkę, która leżała na środku blatu, wprost naprzeciw niego. Sięgnął po nią, gdyż był niemal pewny, że nie on ją napisał.
     – Przyjdź do mnie, jak tylko doprowadzisz się do porządku. Kapitan Schwalb – przeczytał półgłosem, po czym przeklął siarczyście.
     Rzucił kartkę na biurko, przeczesał dłonią włosy, z wysiłkiem podniósł się z krzesła i popatrzył na swój wygnieciony, niedopięty mundur. Wygładził go oraz zapiął guziki, ale nic nie mógł zrobić z nowymi plamami, które dostrzegł przez przypadek. Tęsknie spojrzał na wpół otwartą szufladę. Flaszki nie było w środku, w związku z czym rozejrzał się po pomieszczeniu i dopiero po chwili znalazł ją pod ścianą w pobliżu okna. Schował butelkę na miejsce, a potem chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia.
     Opustoszałym, słabo oświetlonym korytarzem dotarł do gabinetu przełożonego. Zatrzymał się przed drzwiami, głęboko odetchnął, następnie zapukał i bez zaproszenia wszedł do środka.
     Schwalb stał przy oknie z kubkiem w dłoni. Odwrócił się w stronę Albrechta, a gdy ten zatrzymał się mniej więcej pośrodku pomieszczenia, zmierzył go wzrokiem.
Przez pewien czas żaden z nich się nie odzywał.
     – Wezwałeś mnie – wymamrotał Delfholt, przerywając ciszę, która z każdą chwilą ciążyła mu coraz bardziej. Chciał mieć jak najszybciej za sobą tę, jak zakładał, kłopotliwą rozmowę.
     – Zgadza się – potwierdził kapitan.
     Przyjazny ton głosu oficera zaskoczył i nieco zbił z tropu sierżanta.
     – Siadaj. – Schwalb gestem wskazał krzesło ustawione naprzeciwko biurka, a sam zajął swoje miejsce. Odstawił kubek na blacie, nieprzerwanie obserwując podwładnego. – Musimy poważnie porozmawiać – zaczął, gdy tylko Albrecht usiadł. – Zauważyłem, że dzieje się z tobą coś złego… Sporo pijesz… Gdybyś to robił po służbie, nie stanowiłoby to takiego problemu, ale ostatnio notorycznie przychodzisz pijany do pracy.
     Delfholt przyglądał mu się w milczeniu. Wyraz jego twarzy wskazywał na to, że słowa przełożonego były mu zupełnie obojętne.
     – Przykro mi, ale dłużej nie mogę tego tolerować – kontynuował. – Swoim zachowaniem hańbisz mundur…
     – Słucham?! – przerwał mu wyraźnie poruszony sierżant. – Hańbię mundur swoim zachowaniem?! – Poderwał się z miejsca. – Dziwne, bo ja myślałem, że hańbię go tym, do czego zmuszacie mnie ty i ten niby-sędzia Dajmiwłapę.
     – Nikt do niczego cię nie zmusza – powiedział, tym razem ostro, kapitan. – Wszystko robisz z własnej woli. To twój – podniósł głos, by ostatni wyraz wybrzmiał jeszcze wyraźniej – wybór.
     – Faktycznie – parsknął Albrecht. – Albo będziesz miał w dupie prawo i wszelkie zasady, albo... Tak – pokiwał głową – miałem wybór. A potem było jeszcze lepiej…
     – Przestań! – wrzasnął Schwalb. – Zamilcz natychmiast!
     – Bo co?! – Delfholt oparł dłonie na biurku, pochylił się i posłał swojemu rozmówcy wyzywające spojrzenie. – Zwolnisz mnie, aresztujesz?
     – Nie, ale twoje zachowanie utwierdza mnie w przekonaniu, że przyda ci się przerwa – odparł kapitan znacznie spokojniej. – Dostaniesz wolne. Wykorzystaj dobrze ten czas, poukładaj sobie wszystko, doprowadź się do porządku.
     Sierżant zamierzał rzucić ciętą ripostę okraszoną kilkoma przekleństwami, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. Szybko doszedł do wniosku, że ta propozycja wcale nie była taka zła. Dość miał już wstawania rano i przesiadywania w gabinecie, nie wspominając o prowadzeniu śledztw, z których i tak niewiele wynikało.
     Wyprostował się, patrząc wrogo na oficera, po czym odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
     – Masz dwa tygodnie – usłyszał za sobą, gdy przekraczał próg.
     Trzasnął drzwiami i poszedł w kierunku schodów, pragnąc jak najszybciej opuścić budynek straży miejskiej.



* Thremis – bóg sprawiedliwości, prawa i nauki.
** Enbirr – bóg śmierci.

Wersja papierowa oraz e-book są już dostępne w niektórych księgarniach internetowych.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1810 słów i 11247 znaków, zaktualizowała 3 gru 2019.

Dodaj komentarz