Pragnienie zemsty cz. II Ofiara - rozdział 3

Delfholta obudziły promienie słońca padające wprost na jego twarz. Spróbował się podnieść, by zasłonić okno, ale ból głowy skłonił go do pozostania w łóżku. Przewrócił się na drugi bok i naciągnął na siebie koc.
     Walenie do drzwi przerwało sen sierżanta. Starał się zignorować ten hałas, jednak on co chwilę się powtarzał i nic nie wskazywało na to, że nieproszony gość zamierza zrezygnować ze spotkania.
     Albrecht z wysiłkiem usiadł na brzegu łóżka i dopiero wtedy zorientował się, że nastał już wieczór.
     – Świetnie – mruknął, podnosząc się powoli.
     Ktoś ponownie załomotał w drzwi i szarpnął za klamkę.
     – Uspokój się tam! – krzyknął Delfholt.
     W drodze na korytarz sięgnął po koszulę, która leżała zmięta na podłodze. Zanim otworzył, zarzucił ją na siebie.
     – Co się tak dobijasz? – zapytał, patrząc z niechęcią na swojego podwładnego.
     – Schwalb mnie przysłał – odparł podenerwowany Eckel. – Już myślałem, że cię nie…
     – Czego znowu chce? – przerwał mu Albrecht, kierując się do kuchni.
     – Wściekł się, że od kilku dni nie przychodzisz do pracy – wyjaśnił kapral, podążając za przełożonym. – Powiedziałem mu, że pewnie jesteś chory, ale nie uwierzył. – Zatrzymał się w progu i omiótł wzrokiem pomieszczenie, w którym panował bałagan większy niż zazwyczaj. Mimowolnie skrzywił się, gdy doszedł go smród zepsutych resztek jedzenia znajdujących się na jednej z szafek.
     Delfholt podniósł butelkę stojącą na stole, poruszył nią, po czym odstawił, by od razu chwycić drugą. Upił solidny łyk gorzałki, a potem ciężko usiadł na krześle i spojrzał na Eckela.
     – Prowadzę śledztwo w terenie – oznajmił. – Przekaż mu to.
     – Albrecht, wiesz, że cię lubię… – zaczął kapral.
     Przełożony, słysząc w jego głosie coś, co skojarzyło mu się z troską, popatrzył na rozmówcę ze zdziwieniem i cieniem obrzydzenia.
     – Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale Schwalbowi bardzo zależy na rozwiązaniu tej sprawy – ciągnął strażnik. – Obawiam się, że cię wywali, jeśli szybko nie doprowadzisz jej do końca… – zamilkł na moment. – Jeśli… – zawahał się – nie radzisz sobie z tym śledztwem, mogę pomóc – dodał niepewnie, wpatrując się w brudną podłogę.
     Delfholt parsknął.
     – Już znalazłem winnego.
     – Dlaczego jeszcze go nie zatrzymałeś? – zainteresował się Eckel.
     – Za długo musiałbym ci to tłumaczyć. – Albrecht wymownie skinął w stronę wyjścia.
     Nieco zmieszany kapral pokiwał głową i bez słowa ruszył we wskazanym kierunku.
     – Do jutra – pożegnał się, zanim przełożony zatrzasnął drzwi.
     Śledczy wrócił do kuchni. Ponownie usiadł przy stole i zatrzymał wzrok na niepełnej sakiewce. Tyle mu zostało po tym, jak uregulował swoje długi.
     Przez myśl przemknęło mu pytanie: „Czy było warto?”. Nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią. Znał ją. Był wręcz boleśnie świadomy zasad, jakimi rządził się świat. Gdyby on nie wziął tych pieniędzy od morderców, z pewnością zrobiłby to Schwalb. Przestępcy i tak zostaliby na wolności, więc podjął słuszną decyzję.

***

Kolejnego ranka Delfholt wyszedł z domu. Zatrzymał się przy furtce i przez chwilę rozważał, jak zakończyć sprawę Saliny. Jedyny pomysł, jaki przychodził mu do głowy, nie nadawał się do realizacji. Tak daleko nawet on nie mógł się posunąć.
     Rozejrzał się po ulicy, nie dostrzegając piękna budzącej się do życia przyrody. Od dawna nie widział kolorowych kwiatów w ogródku sąsiadki ani intensywnie zielonych, młodych listków na drzewie, które sam posadził. Nie słyszał już świergotu ptaków, choć niegdyś bardzo lubił wyśpiewywane przez nie melodie.
     Ze spojrzeniem wbitym w ziemię ruszył powoli w stronę siedziby straży miejskiej. Miejsca, którego szczerze nienawidził.

Niedbale rzucił płaszcz na wolne krzesło, usiadł za biurkiem, a potem z niechęcią popatrzył na dokumenty zajmujące większość blatu. Wtedy drzwi gwałtownie się otworzyły i do jego gabinetu wkroczył Schwalb.
     – Kapral Eckel poinformował mnie, że znalazłeś już mordercę – zaczął chłodno.
     – Kultura wymaga zapukać – rzucił Albrecht.
     – Ty mnie kultury nie ucz – odciął się kapitan. – Co z tym mordercą?
     Śledczy w milczeniu utkwił wzrok w wypolerowanych butach przełożonego.  
     – Nie znalazłeś winnego? – zapytał Schwalb. – Oczywiście, to było do przewidzenia. Pewnie przez ten cały czas chlałeś! – uniósł się. – Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz – oparł dłonie na blacie i pochylił się do przodu – ale do jutra sprawa ma być zamknięta! Daję ci czas do południa, a na biurku chcę widzieć szczegółowy raport! – Zirytowany skierował się do wyjścia. – I tym razem daruj sobie kleksy i plamy! Rozczytam i bez tego! – Trzasnął drzwiami.
     Delfholt zamknął oczy, zacisnął szczęki, po czym głęboko odetchnął.

***

Sierżant obrał za cel dzielnicę zrujnowaną w czasie czwartej wielkiej wojny z Mrokiem, jednak po drodze wstąpił do podrzędnej karczmy. Musiał się napić. Nie poprzestał na jednym kubku. W pośpiechu opróżnił dwa, przez co dopiero na zewnątrz odczuł działanie gorzałki. Trunek sprawił, że otaczająca rzeczywistość straciła ostrość, a myśli przestały go dręczyć. Lubił ten stan.
     Chwiejnym krokiem dotarł na miejsce i zatrzymał się u wlotu najdłuższej z ulic. Rozejrzał się po okolicy. Zniszczone, nienadające się do odbudowy kamienice dominowały krajobraz. Na hałdach gruzu kręcili się bezdomni. Ludzie, którzy nie marzyli nawet o butach, odziani w łachmany, szukali czegokolwiek, co mogliby sprzedać, a za zdobyte w ten sposób pieniądze kupić choć kawałek chleba.
     Albrecht powoli ruszył przed siebie. Z niezwykłą dla niego uwagą przyglądał się mijanym mężczyznom, natomiast kobiety zupełnie ignorował. W końcu zatrzymał się przy grupie otaczającej niewysokiego, wychudzonego człowieka, który energicznie kręcił głową i machał rękoma, wydając z siebie nieartykułowane dźwięki.
     – Oddawaj mój nóż, złodzieju! – wrzeszczał na niego jeden z bezdomnych, a pozostali mu wtórowali. – Jak zaraz go nie dostanę, policzę się z tobą! Połamię ci wszystkie kości! Nikomu już nic nie ukradniesz, ty kobyli zadzie!
     – Przywal mu! Pokaż mu! – zachęcali go kompani.
     – Co tu się dzieje?! – ryknął śledczy.
     Zebrani dopiero wtedy go zauważyli. Momentalnie zamilkli i popatrzyli po sobie, najwyraźniej usiłując porozumieć się w ten sposób.
     – Co tu się dzieje?! – powtórzył Delfholt równie głośno.
     – Nic takiego, panie władzo – odparł niepewnie najodważniejszy z agresorów.
     – Czego chcecie od tego człowieka? – Sierżant skinął w stronę wychudzonego mężczyzny powoli odsuwającego się od reszty.
     – Niczego – wymamrotał ten, który już wcześniej ośmielił się odezwać.
     – To złodziej – wybełkotał inny. – Ukradł mu nóż. – Brudną ręką wskazał swojego towarzysza.
     Pozostali pokiwali głowami na potwierdzenie tych słów.
     – Ukradłeś mu nóż? – zapytał Albrecht, patrząc na przestraszonego człowieka stojącego na uboczu.
     – Yyyee eyy – usłyszał w odpowiedzi.
     Śledczy zmarszczył brwi i skrzywił się, próbując go zrozumieć.
     – Eyyye yyy eaa yy. – Zaczął machać rękoma.
     – To niemowa – wyjaśnił jeden z zebranych. – Niech pan strażnik go aresztuje. Za to powinni mu obciąć dłoń, a nawet… – urwał, gdy Delfholt posłał mu wrogie spojrzenie.
     – Chodź tu – rozkazał sierżant oskarżonemu o kradzież.
     Mężczyzna ostrożnie zszedł z gruzowiska i zbliżył się do Albrechta. Obserwujący to bezdomni z nieskrywaną ekscytacją czekali na rozwój zdarzeń.
     – Pójdziesz ze mną – oznajmił śledczy, po czym ruszył w drogę powrotną.
     Po kilku krokach upewnił się, czy niemowa za nim podążał. Choć utykał na prawą nogę, dotrzymywał tempa znacznie młodszemu od siebie strażnikowi.

     – Siadaj – polecił mężczyźnie Delfholt, wskazując krzesło. Odwiesił swój płaszcz i zajął miejsce za biurkiem. – Masz rodzinę? – zapytał, szukając czystej kartki.
     – Yyyee. – Pokręcił głową.
     – A dom?
     – Yyyee.
     Albrecht zanotował kilka zdań.
     – Potrafisz czytać? – Zerknął na przesłuchiwanego.
     – Yyyee – zaprzeczył i spuścił wzrok na brudną szmatę, którą bez przerwy ściskał w dłoniach.
     – Dobrze… – powiedział do siebie śledczy i wrócił do pisania.
     Kiedy skończył, popatrzył na zgarbionego, drżącego niemowę, a potem sięgnął do szuflady po gorzałkę. Z niezadowoleniem stwierdził, że zostało mu niewiele trunku, upił łyk, po czym odłożył flaszkę na miejsce. Oparł się i przez pewien czas w milczeniu przyglądał się bezdomnemu.
     W końcu pokręcił głową i chwycił zapisaną kartkę. Zamierzał ją zmiąć, gdy w progu stanął jego przełożony.
     – Przewietrz tu – rzucił, krzywiąc się. – Masz już dla mnie raport? – zapytał, zupełnie ignorując człowieka siedzącego na środku pomieszczenia.
     – A jeśli nie mam? – Sierżant śmiało spojrzał Schwalbowi w oczy.
     – Jeśli nie masz, utrata pracy będzie twoim najmniejszym problemem – odparł kapitan ze złośliwym uśmiechem.
     – Ciekawe, co mi zrobisz – parsknął Albrecht.
     – Przekonaj się.
     W gabinecie zapadła zupełna cisza. Bezdomny skulił się jeszcze bardziej.
     – Pytam po raz ostatni… – zaczął Schwalb.
     – Jak przestaniesz mi przeszkadzać – przerwał mu śledczy – dostaniesz raport w południe.
     Ta deklaracja tak zaskoczyła kapitana, że dopiero po chwili opuścił gabinet podwładnego, nie wypowiadając przy tym ani jednego słowa.
     Delfholt położył na blacie zapisaną wcześniej kartkę. Powoli przesunął ją w stronę niemowy, zanurzył pióro w inkauście, a następnie z wahaniem wręczył je przesłuchiwanemu.
     – Podpisz. – Palcem wskazał miejsce pod tekstem.
     – Eyyyee. – Mężczyzna pokręcił głową.
     – Postaw „x” – polecił mu sierżant.
     Bezdomny natychmiast wykonał polecenie, po czym podniósł na strażnika wzrok pełen obawy.
     – Zaczekaj tu. – Albrecht sięgnął po flaszkę z gorzałką i podał ją niemowie. – Masz, napij się. Do dna – powiedział, wstając.

Śledczy wszedł do gabinetu przełożonego bez pukania, zatrzymał się tuż przy nim i niemal wcisnął mu w rękę zapisaną kartkę.
     – Masz, czego chciałeś – rzucił, posyłając kapitanowi pogardliwe spojrzenie. – A raport dostaniesz później. – Skierował się do drzwi. – Zatrzymany jest u mnie. Niech ktoś odprowadzi go do aresztu.
     – Chyba żartujesz?! – usłyszał za sobą, ale zupełnie to zlekceważył.
     Zbiegł po schodach, co jakiś czas chwytając za poręcz, by nie stracić równowagi. Gdy znalazł się na zewnątrz, głęboko odetchnął. Rekruci, którzy go mijali, przyglądali mu się z zainteresowaniem. Nie obchodziło go, co takiego ciekawego dostrzegli. Ignorując wszystkich, ruszył prosto do swojej ulubionej karczmy. Potrzebował alkoholu, ogromnej ilości porządnej gorzałki.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1781 słów i 11283 znaków.

Dodaj komentarz