Pragnienie zemsty cz. II Ofiara - rozdział 2

Delfholt usiłował włożyć klucz do zamka swojego gabinetu, gdy zatrzymał się przy nim podwładny.
     – Schwalb cię szuka od rana – powiedział półgłosem kapral Eckel. – Znów ma zły dzień – dodał konspiracyjnie, po czym rozejrzał się po korytarzu.
     – Wiesz, co mnie to obchodzi? – mruknął Albrecht, podejmując kolejną próbę otwarcia drzwi.
     – Może zostaw to i idź do niego – zasugerował Eckel.
     Sierżant przeklął siarczyście, wyprostował się i przeniósł mętny wzrok na kaprala.
     – Właściwie czym ty się teraz zajmujesz? – zapytał.
     – Szukam tych trzech, którzy okradli kowala i porwali jego córkę – odparł młody mężczyzna.
     – To co tu robisz? – Delfholt popatrzył na niego krytycznie.
     – Miałem coś do załatwienia i…
     Albrecht machnął ręką, a potem chwiejnym krokiem ruszył w stronę gabinetu przełożonego.
     Stanął przed drzwiami opatrzonymi tabliczką z napisem: „Kapitan Wydziału Śledczego Josef Schwalb”. Spojrzał na swój mundur, poślinił palec i spróbował zetrzeć plamę z rękawa, jednak ten zabieg przyniósł odwrotny efekt. Mężczyzna wymamrotał kilka przekleństw, zapiął dwa guziki, dłońmi wygładził wygniecione ubranie, po czym zapukał. Nie czekając na zaproszenie, z nieskrywaną niechęcią nacisnął klamkę i wszedł do środka.
     Kapitan siedział za biurkiem, na którym piętrzyły się rozmaite dokumenty.
     – Cóż za niespodzianka! – wykrzyknął z udawanym entuzjazmem. – Pańska wizyta to dla mnie zaszczyt.
     – Daruj sobie – burknął Delfholt, podchodząc do krzesła. Odsunął je nieco od ściany i usiadł ciężko.
     – Jak chcesz. – Schwalb uśmiechnął się złośliwie. – Dostałeś sprawę cztery dni temu, dwa dni nie było cię w pracy. Zakładam, że już wiesz, kto zamordował tę dziewkę. – Utkwił w podwładnym nieprzyjemne spojrzenie.
     – Jeszcze nie – założył ręce na piersiach – ale zbliżam się do rozwiązania tej zagadki.
     – Świetnie. W takim razie przynieś mi sprawozdanie z działań, jakie podjąłeś do tej pory.
     – Nie masz dość tych papierów? – zapytał Albrecht, zerkając w okno.
     – Nie irytuj mnie – warknął kapitan.
     – Uspokój się… Byłem zbyt zajęty prowadzeniem śledztwa, by zajmować się robieniem notatek – skłamał Delfholt.
     – Czy ty jesteś pijany? – Schwalb nieznacznie pochylił się do przodu i głęboko wciągnął powietrze przez nos. – Człowieku, zrób coś ze sobą! Cuchniesz, jakby twoim mundurem wycierano nad ranem stoły w karczmie krasnoludzkiej, a do tego wyglądasz…
     – Nie zaczynaj – przerwał mu sierżant, podnosząc się z krzesła. – Muszę wracać do roboty. – Skierował się do wyjścia.
     – Stój, gdy do ciebie mówię! – zażądał wzburzony kapitan.
     Albrecht, zupełnie go ignorując, opuścił gabinet bez słowa.

„Niech ten dzień już się skończy” – myślał śledczy, zmierzając w stronę posiadłości należącej do Lothara Breuera. Zakładał, że tam pewnie spotka jego syna, Harmana.
     Gdy dotarł na miejsce, przystanął w szeroko otwartej bramie i rozejrzał się po zadbanej posesji. Zauważył osiodłane rumaki pod pałacem, ale nie dostrzegł nikogo, kto by ich pilnował. Powoli ruszył przed siebie.
     Po chwili w drzwiach pojawiło się trzech młodych mężczyzn. Tylko jeden z nich zatrzymał się na widok sierżanta.
     – Chcę się widzieć z Harmanem Breuerem! – oznajmił głośno Delfholt.
     – W jakiej sprawie? – zapytał ten, który został na szczycie schodów.
     Jego kompani dosiedli wierzchowców i z zainteresowaniem obserwowali rozwój sytuacji.
     – To ty? – Śledczy zmrużył oczy, przyglądając się rozmówcy.
     – Ty?! – oburzył się szlachcic. – Jak śmiesz zwracać się do mnie w ten sposób?! – Zerknął na kolegów, chcąc się upewnić, czy zaimponował im swoją postawą. – Trochę więcej szacunku, bo inaczej złożę skargę do twojego przełożonego i resztę życia spędzisz, pilnując bramy miasta! Zrozumieliśmy się?!
     Delfholt uśmiechnął się ironicznie, energicznym krokiem pokonał schody i zatrzymał się tuż przed młodym mężczyzną.
     – Nie podskakuj mi, gówniarzu – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
     Szlachcic odruchowo cofnął się i plecami przywarł do zamkniętych drzwi.
     – Zakładam, że to ciebie szukam – ciągnął sierżant szorstkim tonem. – Właź do środka i nie marnuj więcej mojego cennego czasu.
     – O co właściwie chodzi? – zapytał Breuer, ale w jego głosie brakowało już wcześniejszej pewności.
     – Chcesz wiedzieć, o co chodzi? Dobrze. – Śledczy wyprostował się, przez co stał się jeszcze wyższy. – Jesteś podejrzany o morderstwo.
     – Słucham? – Harman momentalnie zbladł. – To jakieś nieporozumienie. – Ponownie zerknął w stronę kolegów, tym razem oczekując od nich jakiejkolwiek pomocy.
     – Skoro nie możesz jechać, zobaczymy się jutro – rzucił jeden z nich i obaj natychmiast skierowali się do bramy.
     Delfholt odprowadził ich pogardliwym wzrokiem.
     – To jakieś nieporozumienie – powtórzył chłopak, przenosząc spojrzenie na sierżanta.
     – Okaże się – burknął Albrecht. – Prowadź do salonu.

     – Nie zaproponujesz mi czegoś do picia? – zapytał śledczy, rozsiadając się w fotelu.
     – Przepraszam. – Harman natychmiast podniósł się z miejsca i ruszył do barku. – Na co ma pan ochotę?
     Albrecht skinął głową z zadowoleniem i rozejrzał się po pomieszczeniu, które urządzono tak, by goście nie mieli żadnych wątpliwości co do zasobności sakiewki gospodarza.
     – Może być gorzałka. Tylko nie byle jaka – dodał szybko.
     – Oczywiście. – Breuer sięgnął po karafkę, ale odstawił ją na miejsce i nalał trunek z drugiej, po czym podszedł do śledczego, by podać mu pucharek.
     – Dziękuję – powiedział sierżant. – Usiądź. – Gestem wskazał fotel.
     Gdy szlachcic wykonał polecenie, Delfholt zaczął mu się przyglądać.
     – Na początku muszę zaznaczyć, że chcę usłyszeć od ciebie prawdę. Kłamstwa jedynie pogorszą twoją nieciekawą sytuację.
     Młody mężczyzna energicznie pokiwał głową.
     – Dobrze… – Albrecht powąchał trunek i upił spory łyk. – Od kilku dni prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa. – Oparł się wygodnie. – Wszystkie ślady prowadzą do ciebie, więc…
     – Nikogo nie zabiłem – zapewnił Harman.
     – I pewnie nie znasz Saliny z Komnat Radości, co? – Wbił nieprzyjemny wzrok w rozmówcę.
     – Znam, ale ja naprawdę nikogo nie zabiłem.
     – Znasz… – mruknął śledczy. – Dobrze… Kiedy widziałeś ją po raz ostatni?
     Breuer na moment zamknął oczy, a na jego twarzy pojawiło się skupienie.
     – Dziesięć dni temu – odparł po chwili. – W nocy, widziałem się z nią w nocy.
     – Opowiedz mi o tym spotkaniu.
     – Ze szczegółami? – zdziwił się szlachcic.
     – Tak – potwierdził Delfholt.
     – Wie pan, czym ona się zajmuje – wymamrotał speszony. – Wolałbym jednak nie…
     – Zajmowała – przerwał mu sierżant, wyraźnie akcentując końcówkę słowa. – Nie interesuje mnie, co byś wolał, a czego nie. Czy to jest jasne? – Pochylił się do przodu i oparł łokcie na kolanach.
     – Oczywiście. Przepraszam – wyszeptał Harman. – Dziesięć dni temu chodziłem ze znajomymi po mieście i tak jakoś wyszło, że znaleźliśmy się przed Komnatami Radości – zaczął, wpatrując się w podłogę. – Nie pamiętam, który z nas wpadł na ten pomysł, ale postanowiliśmy wynająć tam kilka dziewczyn i zabrać je tutaj.
     – Ile konkretnie? – zapytał śledczy, błądząc wzrokiem po salonie.
     – Pięć… Wśród nich była Salina.
     – Kim były pozostałe dziewczyny? – Sięgnął za pazuchę płaszcza i wyjął notatnik oraz ołówek. – Podaj mi też nazwiska swoich kompanów.
     – Lotta, Silvia, Josie i Karin. Towarzyszyli mi Igor Widmer i Ulfred Guth.
     Szlachcic patrzył na kartkę, gdy Albrecht zapisywał te informacje.
     – Moi rodzice nie mogą się o niczym dowiedzieć – powiedział drżącym głosem.
     – Obawiam się, że to nieuniknione.
     – My naprawdę nie zrobiliśmy nic złego. Zabawiliśmy się, zapłaciliśmy im i nad ranem wszystkie stąd wyszły. My byliśmy już zmęczeni i położyliśmy się spać. Niech pan zapyta którąś z nich – zasugerował. – Z pewnością to potwierdzi.
     – Nie pouczaj mnie, jak prowadzić śledztwo – upomniał go Delfholt. – Gdzie w tym czasie byli twoi rodzice?
     – Wyjechali z miasta na miesiąc. Brat ojca znów się żeni, więc…
     – Dobrze. – Sierżant uniósł dłoń, by go uciszyć. – Widmera znam – spojrzał na przesłuchiwanego – a gdzie znajdę tego drugiego?
     – Wybieraliśmy się do karczmy U Gisberta.
     – Yhm… Właściwie to nie zamierzam biegać po mieście i ich szukać – oznajmił Albrecht. – Poślij po nich służącego. Tylko niech im nie mówi, o co chodzi – zaznaczył.
     – Oczywiście. – Breuer poderwał się z miejsca i pospiesznie opuścił salon.
     Śledczy rzucił notatnik na stół, oparł się i położył ręce na poręczach fotela. Na moment zamknął oczy i odetchnął głęboko. Był zadowolony, ponieważ znalazł winnych, a co za tym idzie, wkrótce miał odzyskać spokój. Wiedział, że minie sporo czasu, zanim dostanie kolejną sprawę.
     Harman wrócił po chwili.
     – Myślę, że to długo nie potrwa. Może ma pan ochotę coś zjeść? – zapytał niepewnie.
     – Chętnie – odparł Delfholt, a wkrótce po tym młodziutka służąca rozstawiła przed nim kilka dań do wyboru.

Albrecht zdążył zjeść obiad i wypić dwa pucharki gorzałki, zanim w pałacu zjawili się młodzi szlachcice. Zaskoczeni obecnością sierżanta zatrzymali się w drzwiach salonu.
     – Wejdźcie. – Breuer zachęcająco machnął do nich ręką.
     – Co się dzieje? – zapytał jeden z przybyłych.
     – Domyśl się, Widmer. – Sierżant posłał mu nieżyczliwe spojrzenie.
     – Chodzi o te dziewczyny z Komnat Radości. Jedna z nich, Salina, została zamordowana – wyjaśnił Harman.
     – A co mnie to obchodzi? – Igor popatrzył pewnie na Albrechta, zakładając ręce na piersiach.
     – Może nic, ale wydaje mi się, że jednak powinno – powiedział śledczy. – Jesteście ostatnimi osobami, z którymi miała styczność, więc… – urwał i uniósł brwi, wpatrując się w rozmówcę.
     Guth przeklął cicho i pokręcił głową, skupiając tym na sobie uwagę stróża prawa.
     – Chcesz mi o czymś powiedzieć? – Delfholt utkwił w nim wzrok.
     – Nie – zaprzeczył szybko. – My nic nie zrobiliśmy. Ona wyszła stąd cała i zdrowa.
     – Jasne – mruknął sierżant.
     – Rodzice mnie zabiją – jęknął Breuer i schował twarz w dłoniach.
     Widmer westchnął przeciągle.
     – Zostawcie nas – nakazał kolegom.
     Zaskoczeni mężczyźni nie ruszyli się z miejsc.
     – Zostawcie nas – powtórzył. – Muszę porozmawiać z panem Delfholtem na osobności. – Usiadł w wolnym fotelu.
     Harman i Ulfred niepewnie skierowali się do wyjścia. Przyspieszyli, gdy tylko zorientowali się, że sierżant nie zamierza ich zatrzymywać.
     – Zamknijcie drzwi – polecił im Igor i przeniósł spojrzenie na Albrechta. – Wiesz doskonale, że nie mamy z tym nic wspólnego, prawda? Dziewczyny z Komnat Radości mogą potwierdzić naszą wersję.
     – Jesteś pewien? – Śledczy pochylił się do przodu. – Ustaliłem, że żadna z nich nie towarzyszyła Salinie tej feralnej nocy.
     – Bzdura! – uniósł się Widmer. – O co ci chodzi?!
     – Grzeczniej – upomniał go ostro Delfholt.
     – Chcesz pieniędzy, tak?
     Sierżant nie zareagował.
     – Tyle, co ostatnio? – ciągnął szlachcic.
     Albrecht roześmiał się głośno.
     – Nie żartuj – powiedział z rozbawieniem. – Wtedy chodziło o pobicie, a teraz jesteś zamieszany w morderstwo.
     – Wtedy byłem winny, a teraz nie.
     – Udowodnisz to przed sądem? – zapytał zupełnie poważnie śledczy.
     – W porządku. – Igor pokiwał głową. – Podaj kwotę.
     Delfholt milczał przez chwilę. W pośpiechu analizował możliwe odpowiedzi i ich konsekwencje.
     – Trudno to dokładnie oszacować… – odezwał się w końcu – ale wydaje mi się, że ta sprawa jest pięciokrotnie poważniejsza od naszej poprzedniej.
     – Oszalałeś?! – Widmer poderwał się z fotela i przeszedł się po salonie.
     Sierżant z uwagą śledził go wzrokiem.
     – W porządku. – Zatrzymał się dwa kroki od Albrechta. – Dostaniesz te pieniądze, jeśli zostawisz w spokoju także moich przyjaciół. W innym wypadku nie mamy o czym rozmawiać. Te warunki ani kwota nie podlegają negocjacjom – zaznaczył stanowczo.
     Śledczy zabrał ze stołu swój notatnik i wstał.
     – Na pieniądze czekam dziś wieczorem w domu – oznajmił. – Pamiętasz adres?
     – Tak – potwierdził Igor.
     – Jeśli nie przyjdziesz, jutro rano wszyscy trzej traficie do aresztu.

Widmer zjawił się u Delfholta zgodnie z umową. Gdy sierżant został sam, usiadł przy stole w swojej niewielkiej, zapuszczonej kuchni i przez jakiś czas wpatrywał się w sakiewki, które położył na blacie. Nie czuł się dobrze z tym, co zrobił. Takie chwile przypominały mu boleśnie o jego upadku, a także o tym, że kiedyś był zupełnie innym człowiekiem, śledczym z prawdziwego zdarzenia, stróżem prawa pełnym ideałów. Odruchowo sięgnął po flaszkę gorzałki. Ten trunek zawsze skutecznie zagłuszał wszelkie wątpliwości i sprawiał, że dylematy znikały, a życie stawało się znośniejsze.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2112 słów i 13576 znaków.

Dodaj komentarz