Dzień Kobiet, czyli uważajcie na życzenia, bo mogą się spełnić! (część 1)

Dzień Kobiet, czyli uważajcie na życzenia, bo mogą się spełnić! (część 1)Kontynuując ponowne publikowanie moich starszych opowiadań po redakcji, korekcie oraz skrojeniu pod zasady panujące na LOL (np. podzieleniu na mniejsze części), zapraszam do zapoznania się z opowieścią o tym, że czasami naprawdę nie warto zbytnio wierzyć w spełnienie marzeń. Przy czym może nie ostrzegam, natomiast uprzedzam na pewno, że nie będzie ona ani łatwa, ani przyjemna, i zapewne mi się za nią oberwie. Wielkiego sukcesu też raczej nie odniesie, bo jest w niej sporo przemyśleń dotyczących "trudnych spraw", zwłaszcza w dość długim wstępie. Ale cóż, czasami należy podjąć ryzyko i stworzyć coś wbrew wszystkiemu i wszystkim.

Miłej (albo i nie?) lektury życzę! Wasza "miszczyni" zachęty, reklamy i promocji – Agnessa.


***

ROZDZIAŁ 1/6

*

     Nim przejdę do właściwej opowieści, odpowiedzcie proszę, szanowni czytelnicy płci dowolnej, na pewne pytanie. Nie mnie, a sobie. Mianowicie: z czym kojarzy wam się słowo „hierarchia”? Zastanówcie się chwilę. Zapewne pomyślicie o instytucjach pokroju szkoły lub wojska, być może jakiejś korporacji czy nawet kościele. A czy wzięliście pod uwagę galerię handlową? Przypuszczam, że wątpię. Tymczasem także tam hierarchizacja ma się bardzo dobrze. Na szczycie piramidy zasiądą dyrektorzy, niżej kierownicy, następnie sprzedawcy średniego oraz niższego szczebla. Gdzieś pomiędzy będą dostawcy, pracownicy ochrony, działu konserwacji i im podobni. Natomiast pod nimi wszystkimi znajdziecie personel dbający o utrzymanie czystości. Czyli, mówiąc bardziej wprost, sprzątaczki.
     Nawet w dzień mało kto zauważa ich istnienie – ot, czasami jako klienci zderzycie się z jakąś przy wejściu do toalety, względnie będziecie na nie utyskiwać, mrucząc gniewnie pod nosem, że „mogłoby być tutaj czyściej”, lecz niewiele ponadto. Tymczasem są to osoby, o których warto pamiętać. Tak o nich samych, jak i ich pracy – słabo płatnej, niewdzięcznej, pogardzanej oraz w gruncie rzeczy syzyfowej robocie, którą muszą codziennie wykonywać. Czy raczej nie tylko codziennie, bo wcale nie kończy się ona wraz z wyjściem ostatniego klienta. Wręcz przeciwnie – to właśnie nocną porą przychodzi czas na wszystko, co tylko można podpiąć pod szeroko pojęte porządki, a czego nie powinny widzieć oczy postronnych.

     A dlaczego właściwie wam o tym wspominam, miast wreszcie przejść do sedna, czyli opowiadania o charakterze wybitnie oraz jednoznacznie erotycznym? Ano dlatego, by w ten sposób przedstawić centralną postać niniejszej historii, która wychodzi właśnie z kantorka, pchając przed sobą wózek pełen różności. Krok za krokiem przemierza ciągnące się bez końca korytarze, zatrzymując się kolejno przed każdą witryną. Tu myje szyby, tam wyciera poręcz, gdzie indziej zbiera śmieci pozostawione na ławeczkach. Co kilka lokali przysiada na którejś z nich, pociąga kilka łyków z butelki i przeciera spocone czoło, po czym wstaje i kontynuuje wędrówkę.
     W ten sposób dociera do jedynego wciąż otwartego miejsca na całej galerii, czyli czynnej całą dobę siłowni. Nie ma większego pojęcia, dlaczego wszystkie pozostałe lokale porządkowane są siłami ich pracowników, a ten jeden jakoś nie, lecz nie ma to dla niej wielkiego znaczenia. Co więcej – chętnie załapałaby się na drugą taką fuchę! Siłownia jest bowiem duża, więc harmonogram przewiduje na nią całkiem sporo czasu, a jednocześnie nie wymaga specjalnego wysiłku: sam sprzęt i tak ogarnia obsługa, dlatego w jej gestii pozostaje jedynie zmycie podłóg, luster na ścianach i ogarnięcie łazienki. A że przy okazji cały teren siłowni wyłączony jest spod ogólnego monitoringu, to można się w niej zaszyć i odpocząć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Albo i najzwyklejsza chęć.
     Na razie jednak nasza bohaterka przystaje przy wejściu i wita się zmęczonym głosem:
     – Dobry wieczór! O której mogłabym dzisiaj zacząć?
     – Może dla pani dobry… – Sympatyczna zazwyczaj recepcjonistka podnosi wyraźnie rozeźlony wzrok. – A bo ja wiem, o której?
     – To może lepiej będzie, jak po prostu podejdę za godzinkę? Albo za dwie?
     – No mówię przecież, że nie mam pojęcia, no! Mamy firmową imprezę i serio nie powiem teraz, kiedy się skończy! Ani kurła wyjść na chwilę, ani kurła usiąść, ani kurła nic! – Dopowiada sama sobie, przeżuwając inwektywy zaciśniętymi zębami.
– W takim razie…
     Przerywa w pół zdania i wzrusza ramionami, nie mając ochoty na dalsze dyskusje. Najwyżej obejdzie drugie skrzydło, potem wróci tą samą drogą i sprawdzi, czy coś się zmieniło. A jeśli nie, najwyżej pomoże koleżankom na piętrze. Ona dziś im, one jej jutro, jakoś się dogadają. Chwyta więc za wózek i zaczyna odchodzić, gdy zatrzymuje ją szarpnięcie wyciągniętej ponad recepcyjną ladę, wytatuowanej po nadgarstek ręki.
     – No dobra, już dobra, przepraszam! Nie pani wina! – Uszminkowane usta szczupłej blondynki w firmowej polówce krzywią się w wymuszonym uśmiechu, mocno podmalowane oczy wskazują baner na ścianie, a głos cichnie do szeptu. – Proszę sobie zobaczyć, co nasz szef wymyślił! „Z okazji dnia kobiet wszystkie panie w towarzystwie panów wchodzą gratis!”. No ja pindolę, od rana jest takie urwanie, że nie ma kiedy do kibla wyjść! Połowa kozaków z osiedla przylazła, żeby poszpanować przed swoimi dupencjami, a druga połowa, żeby drzeć z nich łacha! A teraz już chyba trzecią godzinę wszystko zajęły jakieś korposzczury. Mieliśmy nadzieję, że szybko się zmęczą i pójdą w cholerę, ale głównie robią fotki i drą ryja! – prycha, trzęsąc równie kolorowym co ręce dekoltem. – Ech, niby widać po ciuchach, zegarkach i telefonach, że srają kasą, ale robią takie bydło, że szkoda gadać!
     – Tak, tak… Dziękuję za pasjonującą opowieść… To ja podejdę potem i sprawdzę, czy się zrobiło luźniej.
–      To może chociaż pralinkę pani weźmie? Mieliśmy częstować klientów, ale są tak zajebiaszcze, że szkoda dla nich! No, proszę, pani Steniu! I niech pójdzie w cycki!
     Na potwierdzenie recepcjonistka wpycha sobie do ust dwa czekoladowe serduszka naraz, chichocząc z własnego dowcipu. Tym razem całkowicie szczerze. Sprzątaczka zaś, nazwana właśnie Stenią, spogląda na nią z niepewną miną. Nie ma specjalnej ochoty ani na słodycze, ani tym bardziej żarty z własnej figury, jednak przecież ewidentny brak taktu dziewczyny wcale nie przekreśla jej dobrych chęci. Dlatego grzecznie się częstuje, odpowiada uśmiechem na uśmiech i powolutku drepta z powrotem ku sklepowym witrynom.

***

Tekst i okładka (c) Agnessa Novvak

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 08.03.2021. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz