ROZDZIAŁ 7/11
***
Adam siedział jak na szpilkach, warcząc na każdego, kto śmiałby choć zbliżyć się do drzwi biura. Kusiło go, by zadzwonić do Ewy już wcześniej, lecz ta równie wyraźnie, co dosadnie oświadczyła, że nie wie, ile czasu zajmie jej wizyta. Poza tym nie odbierze ani w poczekalni, ani tym bardziej w gabinecie. Po raz kolejny roztrząsał więc wydarzenia ostatnich dni, żałując coraz bardziej, że nie wziął wolnego. Ostatecznie praca nie zając. W sumie to nic nie zając, tylko zając to zając. Gdy telefon wreszcie zabrzęczał, sięgnął po niego tak szybko, że mało brakło, a zrzuciłby go ze stołu razem z myszką oraz kubkiem dawno wystygłej herbaty.
– Halo, jestem! I co u doktora?
– Wszystko jest… dobrze – Ewa odpowiedziała niby uspokajająco, ale wyraźnie nerwowym tonem. – Mówił, że to pewnie tylko z przemęczenia albo stresu i będzie już w porządku. Nie martw się.
– A wyniki badań?
– W normie.
– To super! Cieszę się bardzo, że u ciebie… – zaczął pocieszać w równej mierze ją, co samego siebie.
– Dobra, Adam, zadzwonię później! – przerwała w pół słowa – Tylko zrób zakupy po drodze, bo już nie mam siły. Pa!
Gapił się bezsilnie w ekran. Owszem, „to” zdarzyło się tylko raz. Jedno jedyne zasłabnięcie, na dodatek bez żadnych dalszych, przykrych konsekwencji. Ciekawe tylko, co by się stało, gdyby akurat jego nie było w pobliżu? Wolał nawet nie myśleć. Na szczęście wspólnie udało im się opanować sytuację, a skoro po dodatkowych badaniach też nie wyszło nic niepokojącego, nie miał powodu do obaw. I choć chciał w to wierzyć, i tak musiał koniecznie przedsięwziąć jakieś środki zaradcze na przyszłość. No i przede wszystkim, skoro było tak dobrze, dlaczego Ewa brzmiała tak źle? Na wszelki wypadek poza piekarnią i spożywczakiem będzie musiał odwiedzić także aptekę.
*
– Wróciłem już! Ewcia, kochanie, jesteś? – rzucił od progu, nie zdejmując nawet butów.
Przywołana weszła powoli do przedpokoju. Wyglądała na bardzo zmęczoną, zestresowaną, wkurzoną albo wszystko naraz.
– Lekarz twierdzi, że to nie powinno się powtórzyć. Pod warunkiem, że…
– …zrobię wszystko, co trzeba! Trzeba leki wykupić? Albo masz chodzić na jakieś zajęcia czy rehabilitację? Nie ma sprawy, ustawię to jakoś, tylko…
– Adam! Przestań! – wydarła się tak ostro, że mało nie upuścił torby z zakupami. – Sam zobacz, co mi wypisał! Zakichany konował, jełop dyplomowany, doktorzyna z bożej łaski! A w ogóle to wszyscy faceci są tacy sami! Następnym razem idę do baby!
Wziął podany mu kawałek papieru i przesuwał po nim wzrokiem, czytając półgłosem. Przy okazji starał się nie komentować uwag, że dzisiaj pan lekarz jest be, a nie tak dawno temu był cacy. Gdy jego poprzedniczka, jakby nie patrzeć kobieta, była tą najgorszą.
– Pacjentka… wiek, waga… wyniki: HGB, HCT… – FBI, KGB, ZUS. Coś niby kojarzył, ale postanowił koniecznie poszukać dokładnego znaczenia skrótów, by nie wyjść na kompletnego ignoranta. – Ciśnienie krwi, poziom cukru… zalecenia: powstrzymanie się od współżycia do końca ciąży.
Przeczytał ostatnie zdanie jeszcze raz, tym razem w myślach, po czym podniósł zdziwione spojrzenie znad kartki. W tym samym momencie Ewa odstawiła minę złej mopsicy, prychnęła, odwróciła się energicznie na pięcie i oddaliła w sobie tylko znanym kierunku.
*
Adam poprawiał się kilka razy, aż wreszcie znalazł pozycję wygodną przede wszystkim Ewy, którą udało mu się w międzyczasie udobruchać na tyle, by pozwoliła na jakiekolwiek czułości. Objął ostrożnie jej brzuch i oparł na nim głowę, starając się wychwycić choćby najcichsze odgłosy świadczące o rodzącym się wewnątrz życiu. I równocześnie, po raz kolejny i kolejny, zadając sobie to samo pytanie: jakim cudem w ogóle do tego doszło? Nie wiedział. Na dobrą sprawę nikt nie był jednoznacznie i w stu procentach pewien, dlaczego jego ukochana znalazła się w stanie błogosławionym. Owszem, ciąża w jej wieku nie była w niczym niespotykanym, ostatecznie medycyna radziecka znała nie takie przypadki. Dodatkowo uprawiali seks bez jakichkolwiek zabezpieczeń i w ilości, która nadto przekraczała minimalną liczbę stosunków niezbędną do celów prokreacyjnych. Ale przecież Ewa wielokrotnie badała się w tym kierunku i – według jej własnych słów – starała się o dziecko w przeszłości. A rezultat zawsze był ten sam, czyli żaden.
Pierwsze symptomy, że coś może być na rzeczy, pojawiły się późną wiosną, gdy nagle zaniemogła i zaczęła obficie krwawić. I chociaż oboje nielicho się wystraszyli, nie wyciągnęli z tej nagłej i wyjątkowo nieprzyjemnej niedyspozycji właściwych wniosków. Zresztą nie tylko oni, bo nawet lekarz pierwszego kontaktu zalecił tylko wzmożony odpoczynek, wypisując receptę pod tytułem „pani Ewo już nie te lata trzeba na siebie uważać dam witaminki na wzmocnienie proszę się nie przemęczać wszystko będzie dobrze do widzenia następny proszę”.
Kolejno, jak co roku o tej samej porze, nadeszły wakacje. A wraz z nimi typowe zamieszanie w pracy, wyjazdy urlopowe pełne nerwowej (jak to zwykle w czasie wolnym, służącym z założenia do błogiego relaksu) bieganiny, fale upałów, nagłe burze... I ostre bóle brzucha trwające tydzień, potem drugi, aż w końcu naprawdę mocno zaniepokojona Ewa postanowiła wybrać się do specjalisty. Tym razem dalece bardziej kompetentnego. Co prawda z początku nie przewidywała wizyty u eksperta od spraw kobiecych, lecz dała się przekonać Adamowi, by zawitała i tam.
Pomimo oporów Adam poszedł wraz z nią, chcąc na koniec z miną znawcy stwierdzić oczywistą oczywistość, że nic się przecież nie dzieje. Przysiadł na krzesełku, założył nogę na nogę i leniwie przeglądał telefon, starając się nie zwracać uwagi na wysoce rakotwórcze opary madkowo-bombelkowych dyskusji, gęsto wypełniających poczekalnię po sam sufit. Dlatego pierwsze podejrzane odgłosy, dobiegające zza zamkniętych drzwi, przeoczył. Drugie zbagatelizował. Dopiero za trzecim razem stwierdził, że coś było mocno nie tak. Wahał się jeszcze chwilę, ale ostatecznie wstał i ignorując mordercze spojrzenia, rzucane przez współczekaczki, zapukał anonsująco.
Nie czekając na pozwolenie, wparował do gabinetu. Ewa leżała na fotelu z miną, jakby właśnie słuchała wykładu z nierelatywistycznej mechaniki kwantowej. Po starocerkiewnosłowiańsku. Co zresztą wcale nie przeszkadzało jej wyjątkowo ekspresyjnie gestykulować, doprowadzając dosadnymi komentarzami siedzącą naprzeciw lekarkę do ewidentnych początków bladej kurwicy.
– Ewa, Matko Bosko, co tu się stanęło? – zapytał Adam, starając się zrozumieć istotę sprawy.
– O, w sumie dobrze, że pan jest – zaskoczona nagłym wtargnięciem ginekoloż… ginekolosz… dyplomowana pani ginekolog zwróciła się bezpośrednio do niego. – Proszę wytłumaczyć żonie, bo mnie jakoś nie chce słuchać, że jest w ciąży.
– Ewa nie jest moją… że jak? O czym pani do mnie rozmawia? – przybrał pełną zrozumienia minę karpia wyciągniętego z wody.
– Że pana żona czy nie-żona, nie wnikam już, dziecko będzie miała. Zakładam, że pan jest sprawcą tych ciąż, panie mężu. Czy też nie-mężu. – zaśmiała się sama do siebie, zbywając fakt, że najwidoczniej nikt poza nią nie rozumiał kontekstu, wyjętego żywcem w pewnej piosenki.
– Ale pani doktor! To niemożliwe! – Ewa zaprzeczyła gwałtownie, chociaż siedząc z wciąż rozłożonymi nogami (i świecąc dokoła wszystkim, co miała pomiędzy) wyglądała raczej mało poważnie.
– Jakbym powiedziała wam, ile miałam tu niemożliwych przypadków, nie uwierzylibyście nawet w połowę – lekarka westchnęła, coraz wyraźniej poirytowana ciągłymi pytaniami o to samo. – A teraz proszę się stosować do moich zaleceń. I niech pani pamięta: czterdzieści plus to nic strasznego, ale nastolatki radzę nie udawać. A pan, panie Adamie – odwróciła głowę w jego kierunku – proszę uważać na swoją… Ewę. Tak naprawdę. Zostawiam wam wyniki badań, skierowanie na kolejne, receptę z lekami, a jak następnym razem się zobaczymy, to…
Nie było dnia, by nie poruszali tematu, za każdym razem pogrążając się w coraz większej niepewności. Zresztą mniej lub bardziej, ale zaskoczeni byli wszyscy, którzy kolejno się o zaistniałym fakcie dowiadywali: jej matka, jego rodzice, ich przełożeni, współpracownicy, panie na poczcie oraz obecni także i tutaj rozliczni krewni i znajomi Królika. Niby wiedzieli, skąd się biorą dzieci, ale… no, właśnie – skąd? Być może nastąpił szczęśliwy zbieg jeszcze szczęśliwszych przypadków, połączony z gruntownym przemeblowaniem życia Ewy, która po pamiętnych wydarzeniach ostatnich walentynek naprawdę ostro wzięła się za siebie? A definitywne i nieodwołalne rzucenie alkoholu okazało się tylko wstępem do długiej listy zmian? Znaczonych regularnymi wizytami na basenie, fitnessami, aerobikami, callaneticsami i innymi podobnymi wynalazkami, dodatkowo wspomaganymi solidnym remanentem lodówki. Co szybko przyniosło efekty na tyle spektakularne, że równie nagle, co niespodziewanie dla samej siebie, stała się lokalnym guru „lajfstajlu”.
A może tak samo ważna, o ile nie ważniejsza, była rewolucja, która przetoczyła się przez jej psychikę? Przestała zamartwiać się nieistotnymi drobiazgami i zaczęła szukać pozytywów nawet w drobnych, codziennych sytuacjach. Co prawda, nie stała się nagle zwolenniczką biedakołczowych, hiperoptymistycznych kretynizmów, ale przynajmniej nie szukała problemów tam, gdzie ich nie było. Odcięła się ostatecznie się od toksycznych złogów towarzyskich, które wciąż mogły z powrotem wciągnąć ją w szambo nałogów. A przede wszystkim doprowadziła wszystkie zaległe – tak zawodowe, jak i rodzinne – sprawy do porządku. Na czele z budowaną powoli, acz efektywnie, relacją z rodzicami Adama, który przyglądał się swej „nowej” Ewie z rosnącą ciekawością, aż w końcu postanowił samemu wziąć z niej przykład.
Ostatecznie, co mu szkodziło pójść z nią na pływalnię, wygospodarować godzinkę czy dwie na siłownię, lub samemu przejść na dietę? Co zresztą zrobił i czego skutki odczuł nie dość, że zaskakująco szybko, to na dodatek w obszarze, którego zupełnie się nie spodziewał… czy raczej oboje nie spodziewali. Zrzucili kilka zbędnych kilogramów? Świetnie, lecz było to zasadniczo naturalną konsekwencją ich działań. Wymodelowali sylwetki? Tak samo. Poprawili wygląd skóry, jej jędrność i koloryt? Podobnie. Zwiększyli swoja wytrzymałość i odporność na zmęczenie? Nic, tylko się cieszyć!
Nie przewidzieli jednego: wzrostu libido. Tak silnego i gwałtownego, że w pewnej chwili zorientowali się, że uprawiają seks pod byle pretekstem, przy praktycznie każdej nadarzającej się okazji i w choć trochę nadającym się do tego miejscu. A jeśli akurat takowego nie było, dokładali wszelkich starań, by je znaleźć, nawet na siłę oraz wbrew panującym aktualnie warunkom lokalowym. I zaliczyć choćby szybki, wariacki, kilkuminutowy numerek w basenowej przebieralni. Pod prysznicem po saunie. Na zapleczu klubu fitness. W samochodzie na podziemnym parkingu galerii handlowej. Za kotarą przymierzalni w tejże galerii.
I, co było chyba szczytem perwersyjnej pomysłowości, w łazience ich wspólnej znajomej, w samym środku gwarnego przyjęcia imieninowego. Na które Ewa zabrała nie tylko prezent dla solenizantki, ale też niewielki, sterowany smartfonem wibrator, który umieściła we właściwym dla jego przeznaczenia miejscu jeszcze przed wyjściem z domu. Zabawiała się nim dyskretnie od samego początku imprezy, a gdy poczuła, że jest o krok od spełnienia – co bardzo wymownie uświadomiła jej upuszczona, na szczęście opróżniona już z kawy, filiżanka – pod byle pretekstem udała się do toalety, ciągnąc za sobą wciąż nieuświadomionego Adama. I chociaż łazienka była ciasna, czasu mało, ona roztrzęsiona, on zaskoczony, a do tego musieli być możliwie cicho, i tak w ciągu ledwie paru minut udało im się zaliczyć palcówkę, minetkę i wycałowanie tyłeczka. Zakończone takim orgazmem, że aż Ewa musiała zatykać usta ręcznikiem. Nie wspominając o ekspresowym lodziku z połykiem.
I zapewne w trakcie któregoś z takich właśnie ekscesów – z tą różnicą, że zakończonego w nieco inny sposób – doszło do wiadomego procesu polegającego na połączeniu się komórek rozrodczych, czyli gamet, w wyniku którego powstała nowa komórka, nazywana zygotą. Czy jakoś tak.
*
Niestety, mimo zaangażowania wszystkich dokoła oraz starań własnych, Ewa z tygodnia na tydzień czuła się gorzej. Miewała co prawda okresy, w których tryskała energią, humorem i namiętnością, co zazwyczaj wykorzystywała wykorzystując Adama do granic wykorzystania. Lecz były one coraz częściej przerywane tak tragicznym samopoczuciem, że lepiej było nawet do niej nie podchodzić. Z marchewką, z kijem, z czymkolwiek.
Właśnie w jednym z takich momentów słabości, gdy od kilku dni nie miała ani siły, ani tym bardziej ochoty na seks, Adam miał doświadczyć czegoś, co zmieniło jego postrzeganie Ewy nie tylko jako ukochanej, ale przede wszystkim kobiety. Sama zainteresowana leżała na kanapie w samym szlafroku, nie mogąc się zbytnio zdecydować, czy zdrzemnąć przez godzinkę, czy raczej wybrać na „hawajską”. Ale nie średnią, tylko od razu XXL, z podwójną szynką, potrójnym serem zawiniętym w brzegach i poczwórnym ananasem. Nawet gdyby miało to oznaczać natychmiastowe i nieodwołalne wykluczenie z intergalaktycznej loży miłośników pizzy i ciepłego, wygazowanego piwa. Wówczas, pod wpływem nagłego impulsu, Adam zapytał, czy może przy niej usiąść i po prostu się pozachwycać.
Mimo że przecież wciąż regularnie i namiętnie (przynajmniej na tyle, na ile pozwalał bieżący nastrój Ewy) się kochali, kiedy poprosił ją o tak drobną i zwyczajną rzecz jak zdjęcie ubrania, poczuł niemal młodzieńcze zawstydzenie. Była zaskoczona propozycją, ociągała się trochę, ale ostatecznie ułożyła się całkowicie naga, półleżąc z podłożoną pod głowę puszystą poduchą. Rozszerzyła zgięte w kolanach nogi, w pozycji niemal jak do porodu, a uniesione ręce założyła za głowę.
I wtedy, bodaj pierwszy raz w życiu, Adam mógł niepodważalnie i otwarcie stwierdzić, że poczuł czysto fetyszystyczne podniecenie. Nie potrafił go jednoznacznie ocenić w kategoriach dobra czy zła, natomiast na pewno żałował, że bieżąca sytuacja z założenia będzie jedynie przejściowa. Już wcześniej Ewa podniecała go do szaleństwa, lecz zmiany, jakim podlegał jej organizm w czasie ciąży sprawiały, że mógł podziwiać ją bez końca. Widział doskonale, że złapała troszkę ciałka tu, nieco więcej ówdzie, a jej brzuch rósł coraz szybciej, ale wszystko było takie… normalne? I o ile pod pewnymi względami wręcz chciał, by jeszcze bardziej się zaokrągliła, jednocześnie dbał o jej dietę oraz ogólny tryb życia. W końcu zdrowie Ewy – i oczywiście nie tylko jej – było bez porównania ważniejsze, niż coraz silniejsza chęć spróbowania grubego seksu. Dosłownie.
Ale pozostawały mu jeszcze szczegóły i to one robiły największą różnicę. Ewa była niby tą samą Ewą, ale bardziej. Więcej, mocniej, silniej, pełniej. Wciąż uparcie i z pełną premedytacją nie goliła krocza, które nie dość, że zarosło jeszcze gęściej, to cała kobiecość wyglądała, jakby była cały czas chętna. Nieomal napuchnięta, sprawiająca wrażenie bezustannie rozchylonej i tylko czekającej, by ją wypełnić. Najlepiej równie napaloną męskością. Dodatkowo pachniała i smakowała znacznie intensywniej, ostrzej, czasami wręcz na granicy tego, co Adam mógł uznać za przyjemne. Gdy będąc pierwszy raz w takiej sytuacji, podkreślonej dodatkowo dość długim celibatem, przezwyciężył początkowy opór i zaczął ją lizać, podniecił się tak mocno, że wytrysnął bez jakiejkolwiek dalszej stymulacji po ledwie paru chwilach. Ku zaskoczeniu zarówno własnym, jak i samej Ewy, która od razu kategorycznie zażądała, by jeszcze raz stanął na wysokości zadania i odpowiednio ją zaspokoił.
Samo wspomnienie tych przeżyć było tak silne, aż musiał je zdusić, skupiając się na dalszym podziwianiu najdroższej i jedynej kobiety. Przenosił wzrok między rozbuchaną doliną rozkoszy, przez wystający brzuch z coraz wyraźniejszą, ciemniejącą kresą, po opadające na boki piersi. Ogromne, miękkie, którym najwidoczniej nadal nie było dość objętości. Ukoronowane mocno wystającymi sutkami barwy dojrzałego burgundu. I wówczas ponad nimi, w dołkach pod ramionami, zauważył coś jeszcze. Najwyraźniej Ewa w czasie ostatniej niedyspozycji albo zapomniała, albo po prostu nie miała ochoty ogolić pach. Wpatrywał się na przemian to w nie, to w ciemne brodawki, to w owłosiony wzgórek.
Z początku chciał jedynie nacieszyć oczy, może przytulić, ale nic ponadto. Jednak bardzo szybko pojął, że walka z błyskawicznie rosnącym pożądaniem nie miała najmniejszego sensu. Dlatego, choć niczego takiego nie planował, zsunął majtki, uklęknął między nogami Ewy, bez zażenowania wziął penisa w poślinioną dłoń i zaczął się szybko onanizować, ekscytując jej dojrzałym ciałem. Wręcz nieprzyzwoicie rozwartym i tak bezwstydnie naturalistycznym, jak to tylko możliwe. Widział, że i ona uważnie go obserwowała, wyraźnie zaskoczona. Lecz końcu uśmiechnęła się i zachęciła, by ją dotknął, na co on ostrożnie położył otwartą dłoń na ciążowym brzuchu. Mimo że nie spodziewał się wielkich doznań, przeżył tak intensywny orgazm, że nie był w stanie nawet się podnieść i wytrzeć rozchlapanej wszędzie dookoła spermy.
Chociaż cała sytuacja z początku krępowała obie strony, szybko okazało się, że jednocześnie jest bardzo komfortowa i przynosi obopólne korzyści. Ewa nie musiała tłumaczyć się nikomu z wahań nastroju czy zgadzać się na coś na siłę. Nie, Adam przenigdy jej do niczego nie przymuszał, ale widziała przecież wyraźnie, jak wielką ma na nią ochotę i męczy się, nie mogąc dać ujścia swym pragnieniom. Ponadto właściwie nie musiała niczego robić i zazwyczaj po prostu leżała: czy to na plecach, boku czy w jakiejkolwiek, aktualnie najwygodniejszej pozycji. Natomiast on zaspokajał się otwarcie, będąc blisko niej. Wreszcie nie musiał powstrzymywać podniecenia ani tym bardziej rozładowywać go ukradkiem w sąsiednim pokoju lub, co gorsza, innym pomieszcz… znaczy kiblu. Czasami kończył na piersiach, innym razem na pupie – niejednokrotnie wcześniej dokładnie wycałowanej – a bywało, że i puszystym wzgórku. Natomiast gdy Ewa była w formie wciąż nie pozwalającej na pełny seks, ale już nie tak złej, że przespałaby pół dnia (albo może jednak wybrała się w końcu na przyobiecaną pizzę? #teamhawajska!), wtedy sama pieściła się dłonią. A czy dochodziła przed Adamem, równo z nim, czy po, korzystając wówczas hojnie z jego nasienia, było już mniej istotne.
*
Tymczasem jesień ustąpiła miejsca zimie – przynajmniej kalendarzowo, bo wyczekiwanego śniegu nadal było jak na lekarstwo – a Święta minęły równie szybko, co przyszły, przynosząc ze sobą nie tylko prezenty, lecz i coraz lepsze samopoczucie. Przynajmniej do pamiętnego dnia, w którym wieczorny, kanapowy relaks Adama został przerwany nagłym hałasem, dobiegającym z kuchni. Po wszystkim nawet sama Ewa nie pamiętała zbytnio, co właściwie chciała zrobić, niemniej ostatecznym efektem było ocknięcie się na podłodze. Pośród rozbitych resztek talerza kaleczących rękę i z gwałtownie rosnącym siniakiem w dolnych partiach ciała.
Kiedy tylko Adam wstępnie opatrzył Ewę i przeniósł ją na łóżko, z miejsca zadzwonił do jednego lekarza, potem drugiego dla pewności, aż w końcu ściągnął trzeciego – czy raczej trzecią, tę samą ginekolog, która poinformowała ich o ciąży – na wizytę domową. Przyjechała, zbadała Ewę ze wszystkich stron, uspokoiła obecnych i finalnie zaleciła wizytę u znajomego, bardzo ponoć wziętego specjalisty od spraw kobiecych. Tego samego, na którego potem Ewa miała pomstować i przez którego warczała na każdego, kto śmiał pokazać się w zasięgu wzroku.
Ze szczególnym uwzględnieniem Adama, który owarczony ze wszystkich stron i odpędzony od możliwości choćby przytulenia swej wkurzonej na cały świat, ciężarnej wybranki, został doprowadzony na skraj załamania. Po bezowocnych, trwających całą resztę wieczoru próbach pocieszania, stwierdził ostatecznie, że nie ma sensu wszystkiego przeciągać. Ogarnął się, zagonił Ewę do łóżka i poinformował sucho, że samemu też się kładzie, mając nadzieję, że sen przyniesie mu jakieś sensowne rozwiązanie problemu. Niestety noc, poranek ani nawet mijające w nerwowej atmosferze przedpołudnie nie sprawiły, że poczuł się lepiej. Nie wspominając o byciu mądrzejszym.
Wiedział doskonale, że emocje targające Ewą były absolutnie nie do ogarnięcia i jakakolwiek próba ich okiełznania skończy się źle. Albo jeszcze gorzej. Przynajmniej jeśli on sam wyjdzie z propozycją. Podejrzewał wręcz, że jedynym sensownym sposobem na rozładowanie buzujących nastrojów, byłoby zastosowanie najprostszego i wielokrotnie sprawdzonego rozwiązania w postaci zaciągnięcia do łóżka i nie wypuszczania z niego przynajmniej do następnego dnia. Nie, nigdy nie potraktował swej kobiety jak rozkapryszonej lafiryndy, której humory wybija się nie z głowy, a dupy. Najlepiej przy pomocy stojącej na baczność fujary. Co nie zmieniało faktu, że takie właśnie działanie było najskuteczniejsze. Mogli się na siebie wkurzać z dowolnego powodu, roztrząsać problemy i zmartwienia, a i tak najlepszym lekarstwem na kłopoty praktycznie zawsze okazywał się właśnie seks.
– Ewa, mam pytanie – zaczął wreszcie, gdy wróciła od lekarza.
– Czego znowu? – odburknęła. – Tylko nie mów, że chodzi ci o wczoraj, nie mam ochoty na dyskusje!
– No właśnie o to – zmełł w ustach chęć niecenzuralnego doprowadzenia jej do porządku i kontynuował spokojnie: – Czytałem przecież to samo co ty i uważam, że… Skoro lekarz tak twierdzi, powinniśmy się tego trzymać.
Dobrze, że wzrok nie mógł mordować, wybijać w ścianach dziur na wylot ani wywoływać międzykontynentalnych klęsk żywiołowych.
– Et tu, Brute, contra me? Tak, oczywiście, wszyscy macie rację! – krzyknęła, nie próbując nawet ukryć złości. Co nie było jednak przeszkodą nawiązaniu do klasyka, mającego najwyraźniej podnieść poziom merytoryczny dyskusji. Bezskutecznie. – Ja się mam męczyć, a tobie jak tylko się zachce, to sobie zmarszczysz i wszystko będzie okej?!
– A tobie czy ktoś broni sobie dogadzać? – odparował.
– Co?
– Jajco! Pomyśl przez chwilę! – tym razem on podniósł głos. – Lekarz zabronił ci współżycia. Czyli stosunku, tak? A reszty też? Zapytałaś o to? Czy tylko go opieprzyłaś i wyszłaś?
– No, powiedział, żebym była ostrożna, ale tak ogólnie i… – zmieszała się.
– Ewa! Możesz w końcu, czy nie? I co właściwie możesz? Przecież ty tam byłaś, nie ja! Jeśli mam się z tobą nie kochać, nie będę. Ale przecież mogę ci chyba sprawić przyjemność… inaczej? Przecież wiem, że lubisz być całowana! – zachęcił figlarnie, widząc że powolutku mija jej zły humor. – Albo nawet sama się wypieścisz? Wybacz, ale to chyba ci wolno, prawda?
– Nie będę kłamać, sama o tym myślałam! Dzisiaj rano nawet zadzwoniłam do doktora, bo miałam jeszcze kilka pytań, o których wczoraj… dobra, nie zapomniałam! Miałeś rację, wkurzyłam się i nie chciałam dłużej rozmawiać! Ale już wszystko wiem: on nadal obstaje przy wstrzemięźliwości, ale powiedział, że jeśli… miałabym ochotę, to… tak ostrożnie…
– Więc po co całe to przedstawienie? – Adam westchnął zrezygnowany.
– A bo zła byłam! – fuknęła, niczym obrażona niedostateczną ekskluzywnością podanej karmy jeżyca.
– A teraz jesteś?
Zamilkła na dłuższą chwilę, niepewna, co odpowiedzieć, by nie powrócić do punktu wyjścia.
– Nie. Tak. Nie wiem już sama – przytuliła się do Adama, zaskakując go nagłym wybuchem czułości. – Ale na pewno cię chcę. Ciebie, rozumiesz? Nie mówiłam ci, ale cała mokra jestem. Bez przerwy od kilku dni. Chciałam poczekać, aż lekarz mi powie, że wszystko jest dobrze, albo do niedzieli i naszej rocznicy… – zawahała się na moment. – Ale nie chcę się dłużej powstrzymywać. Bądź ze mną już dziś. Zrób mi dobrze. Proszę. I przepraszam za wszystko.
– Jesteś pewna?
– Tak. Kochaj się dzisiaj ze mną, ten ostatni raz. Delikatnie, ale i namiętnie, jak tylko ty potrafisz. A potem… obiecuję, że nie będę cię do niczego namawiać! No, prawie niczego – Ewa w końcu zaśmiała się szczerze, przysunęła do Adama i pocałowała go w policzek.
*
Chociaż chciał ją wyręczyć, uparła się, że to ona przygotuje wspólny obiad. Po pierwsze gotowała znacznie lepiej, a po drugie chciała się w ten sposób zrewanżować. Po trzecie zaś gruszki obsypane orzechami włoskimi, zawinięte w szynkę dojrzewającą i zapieczone w cieście francuskim (polanym palonym masłem, żeby być dokładnym), choć sprawiały wrażenie nie wiadomo jakiej ekskluzywności, wymagały tyle pracy co pospolita kartoflanka. Siedli, zjedli, przez wciąż bezwzględnie przestrzegany szlaban na alkohol popili białą herbatą, zaparzoną razem ze skórkami wspomnianych gruszek, i po niedługim odpoczynku na zawiązanie sadełka przeszli wspólnie do łazienki.
Nawet jeśli momentami niespieszne, subtelne pieszczoty stawały się lekko nużące, Ewa ni razu nie pogoniła adoratora, który i tak już wystarczająco wycierpiał nie ze swojej winy. W zamian pozwoliła, by zanim jeszcze weszła do wanny, Adam sam się przekonał, jak bardzo jest podniecona. Ściągnął przesiąknięte kleistą wilgocią majteczki, usadził ją na niewielkiej, stojącej w kącie łazienki pufie, przyklęknął i zanurzył twarz między rozpalone uda. Nawet z tej odległości poczuła własny, mocno wiercący w nosie zapach, a gdy jej ukochany wreszcie uniósł głowę, od brody po policzki był cały pokryty lśniącymi śladami.
Dopiero wtedy rozebrał ją do końca, pomógł wejść do wanny i oddał oblewaniu jedwabistą, pachnącą pomarańczą z cynamonem pianą, powoli prześlizgując się szorstkimi dłońmi po miękkich krągłościach piersi i brzucha. Następnie odwrócił tyłem i delikatnie obmył, po czym pochylił i równie czule obcałował uda, pośladki i wszystko pomiędzy nimi. Tym razem bardzo dokładnie, centymetr po centymetrze, długo bawiąc się w zakręcanie, prostowanie i wylizywanie bujnego zarostu. Pomimo że Ewa miała już wówczas wielką ochotę na przeżycie spełnienia, w odpowiedniej chwili wyszła z nieprzyjemnie stygnącej wody i podała Adamowi ręcznik.
Przeprosiła go na kilka minut, znikając w garderobie, gdzie w nieustannym pogotowiu oczekiwało kilka czyściutkich zestawów z serii „jak doprowadzić faceta do szaleństwa, zbytnio się nie wysilając”. I dopiero odpowiednio przygotowana, ubrana i podmalowana wróciła do sypialni, by bez dalszych wstępów odwdzięczyć się ukochanemu. Zaczęła powolutku, bardzo spokojnie, a gdy w końcu uznała, że jego męskość została wystarczająco ośliniona, położyła się na boku, zginając jedną nogę w kolanie. Wcześniej nie przepadała specjalnie za tą pozycją, lecz teraz, kiedy musiała dźwigać rozrosłe ponad miarę piersi i brzuch, odnalazła w niej jakże potrzebną wygodę. Całą inicjatywę oddała Adamowi, rozkoszując się pokaźnym penisem, wnikającym aż po nasadę pomiędzy wilgotne uda. Czuła zdecydowane palce, muskające jej rozchylone wargi, wbijające się głęboko w pulchne piersi czy ugniatające rozłożyste pośladki. Delikatne wargi, skubiące płatki uszu, łapiące za fałdki na bokach biustu, bokach ramion i bokach boczków.
Za którymś z kolei razem, gdy Adam zamienił męskość na usta i wyjątkowo długo ją całował, poczuła że nadeszła pora. Choć wstępnie zakładała, że z uwagi na nienajlepszą przecież formę uda jej się dojść ledwie raz i chciała przeciągać moment spełnienia jak najdłużej, nie mogła w nieskończoność powstrzymywać buzującej namiętności. Tym bardziej że nie kojarzyła, kiedy ostatnim razem – o ile w ogóle – szczytowała w tej właśnie pozycji.
Dlatego podniosła zgiętą nogę lekko do góry, dodatkowo rozchyliła dłonią uda i zachęciła, by wspomógł się palcami. Orgazm był niespodziewanie spokojny, relaksujący, przynoszący odprężenie całemu napiętemu ciału. Niestety – a może na szczęście? – mimo satysfakcji Ewa pragnęła więcej. Znacznie więcej. Nie czekając, aż namiętność opadnie do końca, przetoczyła się na plecy, podkładając zwiniętą poduszkę pod biodra. Ale chociaż starała się jak mogła i pozwalała Adamowi na bycie bardziej namiętnym, zmieniała pozycje, najpierw znów na boczną, a potem od tyłu, nie potrafiła odpędzić coraz natrętniejszej myśli, że w pełni zadowoli ją tylko jedno.
Pragnienie, które nachodziło ją regularnie od roku, a któremu początkowo dawała ujście niemal zawsze, gdy tylko się pojawiło. Bo pomimo początkowych oporów, całej kontrowersyjnej otoczki panującej wokół tego rodzaju miłości i oczywistych niedogodności z nią związanych, Ewa stała się zadeklarowaną i regularnie praktykującą zwolenniczką seksu analnego. Czasami odnosiła wręcz wrażenie, że większą niż sam Adam, którego za każdym jednym razem musiała nakłaniać, namawiać i przekonywać, że wszystko jest i będzie w porządku. Nawet jeśli wiele kobiet nie dopuszczało do siebie nawet myśli, by pozwolić mężczyznom choć zbliżyć się do ich tyłeczków, sama miała zdecydowanie inne poglądy na ten temat. I autentycznie pragnęła, by ogromny kutas kochanka ostro rżnął jej napaloną, wielką dupę, doprowadzając do wariackich, wrzeszczących orgazmów. Bo tak.
Dopiero po pewnym czasie nauczyła się, że bezrefleksyjne folgowanie zachciankom w tej akurat sferze nie jest najlepszym pomysłem i gdy mimo starannych przygotowań obtarła się raz czy drugi oraz nadwyrężyła mięśnie, których istnienia nie była nawet świadoma, poczuła najzwyklejszy w świecie przesyt. W efekcie stopniowo ograniczała, aż w końcu w pewnym momencie zupełnie zrezygnowała z analu. Czyli może jednak pogląd pań na pewne sprawy nie wziął się znikąd?
I właśnie wtedy spłynęło na nią niespodziewane błogosławieństwo w postaci ciąży. W pierwszych tygodniach nowej rzeczywistości kochała się z Adamem możliwie delikatnie, bez jakichkolwiek szaleństw. Później zaczęła kombinować, na przykład modyfikując pozycję na jeźdźca tak, by była pozycją na jeźdźca, a nie jak do tej pory dzikim ujeżdżaniem pełnym szaleńczych podskoków, demolującym tak Adama, jak i leżący pod nim materac. Jednak szybko przekonała się, że nie tędy droga, bo mimo wszystkich problemów wciąż miała ochotę na energiczny, momentami wręcz dziki seks, ze wszystkimi jego dobrodziejstwami. Dlatego stopniowo zachęcała ukochanego do coraz większego zaangażowania, aż ostatecznie dotarła do momentu, w którym przygotowała się bardzo pieczołowicie, odpowiednio nawilżyła i jednoznacznie nadstawiła chętny tyłeczek. Z którego, po początkowych wątpliwościach, oboje znów zaczęli regularnie korzystać.
*
Czy Adam chciał tego? Nie, nie chciał. Pożądał całym sobą, ciałem i duszą, lecz wciąż nie mógł przezwyciężyć wątpliwości. Dlatego na razie jedynie rozprowadzał dodatkową porcję żelu nawilżającego po męskości, wpatrując się milcząco w Ewę, klęczącą przed nim tyłem. W szerokie uda, opięte jaskrawoczerwonymi, koronkowymi pończochami, utrzymywanymi na miejscu przez misternie wyszywany pas. Tak napięty, że wrzynał się głęboko w ogromne pośladki, okalając sobą wysoko podniesiony, rozwarty na całą szerokość tyłeczek. Otoczony rozchodzącymi się promieniście, lśniącymi od nałożonego obficie lubrykantu włosami. W końcu stwierdził, że dalsze czekanie jest bez sensu. Skoro Ewa i tak chciała seksu analnego – zadośćuczyni jej pragnieniom, albo wszystko znów skończy się kłótnią, do której żadną miarą nie mógł dopuścić. Dlatego przysunął się do niej i jednym, zdecydowanym ruchem wsunął penisa głęboko w pupę. Jęknęła cicho, zadrżała, nieznacznie spięła mięśnie, ale nie odsunęła się.
– Nie bój się – uspokoiła go cicho. – Wiesz przecież, jak bardzo to lubię.
Zapewnienia zapewnieniami, ale w jej obecnym stanie musiał być wyjątkowo ostrożny. Niby zawczasu przeczytał wszystko, co tylko był w stanie wyszukać na temat pożycia w ostatnich miesiącach ciąży i na szczęście fachowa lektura rozwiała większość obaw. Tylko czy na pewno? Pierwsza ciąża. Mocno po czterdziestce. U kobiety, która uprawiała naprawdę energiczny, mocno angażujący seks. W tym przypadku na dodatek analny. No i jeszcze owo nieszczęsne omdlenie… do którego pod żadnym pozorem nie miał zamiaru teraz wracać, skupiając uwagę, by najcenniejsza na świecie osoba poczuła się tak, jak tylko na to zasługiwała. Na szczęście była zaskakująco luźna, a skoro dzięki nadmiarowi nawilżacza nie czuł żadnego dyskomfortu czy ucisku, założył, że ona także nie.
– Mocniej, proszę – jęknęła.
Zwiększył szybkość i siłę pchnięć, ścisnął pośladki i oparł się o nie. O ile pozycja, w której Ewa była pochylona, podnosząc biodra znacznie powyżej głowy, była niezwykle podniecająca, nie należała do specjalnie komfortowych, nawet gdy kochali się klasycznie. A w obecnej chwili, w której Adam penetrował jej tyłeczek, było mu po prostu trudno utrzymać równowagę. Chcąc nie chcąc, zamiast nad nią klęczeć, musiał przykucnąć, dodatkowo podpierając się rękoma o biodra.
– Tak mi dobrze! Weź mnie, jak tylko chcesz! – zachęcała go otwarcie.
Przez moment przypomniał sobie chwile z ich pierwszego wspólnego wieczoru, w których wyobrażał sobie, jak bez zahamowań wykorzystuje Ewę. Tak wtedy, jak i teraz, wzdrygnął się na sam pomysł. Z tą różnicą, że w tym momencie… naprawdę to robił. Ostro rżnął ją w dupę. Swoją stękającą ciężko, klęczącą pod nim w bezgranicznym oddaniu, ubraną w wyuzdaną bieliznę, dojrzałą, nieogoloną, jedyną i najbliższą sercu kobietę. W zaawansowanej ciąży. Otrząsnął się jeszcze raz, tym razem naprawdę skutecznie odpychając od siebie niechciane myśli.
– Ewciu, ja nie wiem jak długo jeszcze dam radę – wydusił z siebie.
– Nie przestawaj! Przeżyj tak rozkosz, a ja się potem zaspokoję sama, tylko…
– Nie! Nie ma takiej opcji! – wysunął się w ostatniej chwili, ledwo co powstrzymując wytrysk.
*
Tekst i zdjęcie: (c) Agnessa Novvak
Opowiadanie w powyższej, poprawionej wersji, zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 03.03.2020. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!
Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj oraz odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!
Dodaj komentarz